Bo po co komu logika?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Draco Malfoy nie jest głupim osobnikiem. Ten, kto śmie twierdzić inaczej, to dopiero jest głupi.

Draco Malfoy nie jest też ślepy. Już jakiś czas temu zauważył, że pewien uczeń przygląda mu się z nadmierną intensywnością. Niby nic, prawie niezauważalne, ale jednak.

Spodziewałby się takiego spojrzenia po każdym, przecież Draco Malfoy jest niesamowicie przystojny. Ale na pewno nie po Harrym Potterze.

Zielone oczy Wybrańca od miesiąca nie dawały mu spokoju. Zdawał sobie sprawę ze swej nieziemsko przystojnej facjaty, lecz nie wiedział, jak ma odpowiedzieć na niemy krzyk Wybrańca o odrobinę atencji. Już dawno stwierdził, że marnuje zbyt dużo czasu na sprzeczki z tym bezmózgiem, ale nie potrafił zmniejszyć ich ilości. Tłumaczył to sobie tym, iż nie może pozwolić, żeby Gryfon i jego banda czuli się królami tej szkoły. Chociaż w głębi serca wiedział, iż nie o to tak naprawdę chodzi...

Z głową pełną najróżniejszych myśli (blondyn z irytacją zauważył, że większość z nich kręci się wokół bruneta) arystokrata wkroczył do Wielkiej Sali i zajął zwyczajowe miejsce. Wszystko było tak, jak zwykle, Pansy od razu zaczęła gadkę-szmatkę, a Blais próbował przerwać jej wywód, prostując przy okazji naciągane przez nią fakty. Ale coś tu nie grało.

Tego dnia Dracon nie potrafił skupić się na poniżaniu uczniów przy stole; jego wzrok od razu poleciał w inne miejsce. Zupełnie nie zaskoczyło go spotkanie z zielonymi jak gęsty las oczami - zupełnie inaczej niż ich właściciela.

Harry niemalże od razu wrócił do przerwanej wcześniej czynności. Blondyn jeszcze chwilę przyglądał się Złotej Trójcy, ale szybko go to znudziło, więc zabrał się za jedzenie. Znudziło? A może to było coś innego? Coś... bardziej złożonego?

Po śniadaniu miał Transmutację, Historię magii, Wróżbiarstwo i na końcu Eliksiry. Pierwsze trzy lekcje nie były szczególnie interesujące, ale Malfoy i tak przykładał się do tego, żeby słuchać i robić notatki. Zależało mu na dobrych stopniach. To nie było tak, że chciał się przypodobać ojcu, czy coś. Robił to dla siebie. Szczerze mówiąc ubóstwiał wieczory, kiedy wszyscy kładli się spać, a on w swoim własnym dormitorium zapalał świece, zaparzał herbatę i siadał w wygodnym fotelu z podręcznikiem do eliksirów. To były jedne z nielicznych chwil, kiedy mógł poczuć się swobodnie.

Zadzwonił dzwonek na lekcje. Draco wszedł do klasy z uniesionym podbródkiem, zajął miejsce i wpatrzył się we wchodzących uczniów. Tylko czekał, aż złapie tego nieostrożnego Gryfona na tym, jak się w niego wpatruje. Ku swojemu rozczarowaniu zauważył, że brunet nie zaszczycił go nawet jednym spojrzeniem.

„Ech, co on. Okres ma, czy co? Normalnie nie mógłby przestać się na mnie gapić...", pomyślał, wyciągając książki z torby. W myślach od razu skarcił się za ten dziwny, smutny ton, jaki nadał swojej wewnętrznej wypowiedzi.

Lekcja nie zaczęła się jakoś szczególnie ciekawie. Przebiegała normalnie, spokojnie, bez żadnych zakłóceń. Nawet uczniowie domu Godryka nie przeszkadzali Snape'owi. Do czasu.

- Potter. - Ciche szepty zagłuszył donośny głos profesora. - Mógłbyś łaskawie przestać wpatrywać się w Malfoya i skupić na mojej lekcji? Umówisz się z nim później.

Przez klasę przebiegł szmer chichotu. Dracon z uwagą przyglądał się reakcji Harrego.

- A-ale, ja n-nie... - zaczął dukać zakłopotany Wybraniec, rumieniąc się po końcówki uszu.

- Wymówki zachowaj dla siebie - syknął tłustowłosy. - Otwieramy książki na stronie...

Dalej młody Malfoy nie słuchał, bo rozprawiał się nad tym, jak uroczo wyglądał zarumieniony Gryfon. Uroczo? Chwila, chwila. A to nie miało iść jakoś inaczej? Mniejsza z tym.

Po Eliksirach był obiad i wycieczka do Hogsmeade. Zbliżała się zima i powietrze stawało się chłodniejsze, więc blondyn nałożył na siebie ubranie stosowne do pogody.

Razem z Blaisem udał się do baru, gdzie zamówili piwo kremowe. Usiedli w spokojnym kącie i zaczęli rozmawiać o codziennych sprawach. Potem temat zszedł jak zwykle na dziewczyny. Czarnoskóry przez to, że nie miał żadnej, bardzo lubił do tego wracać i rozprawiać o różnych typach urody. Dracona szczerze mówiąc, powoli męczyły te konwersacje, ale czego się nie robi dla przyjaciół?

- Ej, Smoku, słuchasz ty mnie w ogóle? - niezadowolony Zabini szturchnął swojego kompana, przez co zebrał mocnego kuksańca w bok. - Ał! Za co?!

- Znajdź sobie w końcu dziewczynę, a nie mi tu narzekasz - prychnął Dracon, upijając łyka ze szklanki.

Czarnoskóry popatrzył bezradnie na blondyna i westchnął ciężko.

- Nawet nie wiesz, jak bym chciał... Zmieniając temat, dzisiaj jesteś jakiś dziwny.

- Wydaje ci się - mruknął Malfoy, zbywając go machnięciem ręki. Jednak nie przyniosło to zamierzonego skutku. Blais przysunął się bliżej. Zmrużył podejrzliwie oczy.

Arystokrata westchnął głęboko, aby dać przyjacielowi do zrozumienia, żeby się nie interesował, ale kiedy to nie zadziałało, odepchnął go i odsunął się na bezpieczną odległość. Wiedział, że jak zacznie opowiadać, nie ma co liczyć na nienaruszanie przestrzeni osobistej przez czarnoskórego.

- Chodzi o Pottera.

- A, czyli jak zawsze - Zabini rozparł się na siedzeniu i wziął do ręki szklankę.

Draco zesztywniał.

- Co to miało znaczyć? - wysyczał.

- Zawsze dużo o nim mówisz. Widzisz? A ja ci tego nie wypominam! - chłopak prychnął obrażony.

Przez ostatnie zdanie blondyn zaczął intensywnie zastanawiać się, czy naprawdę tak jest. Przeleciał w myślach ostatnie rozmowy z Zabinim. Rozmawiał z nim o szkole, dziewczynach, quidichu, Potterze... Potterze i... Potterze!

„O Merlinie! Rzeczywiście! To wszystko wina tego cholernego Wybrańca! Zaczął się we mnie wpatrywać jak ciele w malowane wrota i oto efekt."

Niezadowolony z powodu tego, że ktoś mu wypomniał taką rzecz Ślizgon odwrócił głowę w bok, podpierając ją jednocześnie na dłoni. Starał się nie skupiać wzroku na niczym, do czasu, aż nie natrafił na czarną czuprynę, zwróconą w jego stronę. Zirytowany tym faktem wstał gwałtownie i podszedł gniewnie do Wybrańca.

- Potter - warknął, chwytając go za rękę. - Idziesz ze mną.

Po tych słowach oraz przy akompaniamencie protestów ze strony Rona i Hermiony wyszedł z pubu. Nie czuł, żeby brunet jakkolwiek się opierał, co rozsierdziło go jeszcze bardziej. Gwałtownym gestem pchnął chłopaka na ścianę, a sam stanął przed nim we władczej pozie.

- Wytłumacz - syknął.

- Malfoy, o co ci... - Potterowi nie było dane dokończyć, ponieważ blondyn przerwał mu wściekle.

- Nie gadaj mi tu, że nie wiesz o co chodzi! Nie pierdol, że te wszystkie ukradkowe spojrzenia i pieprzone rumieńce nic nie znaczą, bo ja wiem swoje. Chcę tylko, żebyś powiedział to, co oboje wiemy na głos. Tutaj. Teraz.

Pod zawziętym spojrzeniem arystokraty Harry nie miał zbytnio wyboru. Zwrócił twarz do nieba z niemą prośbą, lecz nic się nie stało. Był zmuszony do przyznania się do rzeczy, która była tak haniebna, że na samą myśl o niej Wybrańcowi robiło się niedobrze. Zamknął oczy, ściągnął wargi, wziął głęboki wdech. Wypuszczając powietrze wyszeptał dwa słowa:

- Kocham... cię?

Ze zdziwieniem poczuł, że cos ląduje na jego wargach. Przestraszony otworzył oczy, a gdy ujrzał Dracona tak blisko siebie, miał ochotę się wyrwać. Ale tego nie zrobił.

Kiedy Malfoy się od niego odczepił, usłyszał odpowiedź, której nigdy w życiu nie spodziewał się dostać. Odpowiedź tak nielogiczną, że musiał się uszczypnąć, aby w nią uwierzyć:

- I nie waż mi się przestać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro