25. Jak sie czujesz, Silke?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

... podsumowując, z przykrością muszę przekazać, że nie została Pani zakwalifikowana do leczenia w klinice w Tel Awiw.

Z poważaniem
prof. Yosef Yarden

Nie wiem, ile już razy przeczytałam to ostatnie zdanie obszernego maila od profesora z Izraela, ale od pół godziny nie robiłam nic innego, tylko wpatrywałam się w monitor komputera i próbowałam pogodzić się z tym, co mi odpisano. Poczułam ucisk w żołądku, bo przez ostatnie dni nie robiłam nic innego, tylko snułam plany na temat mojego leczenia w Izraelu. W pewnym momencie zaczęłam wierzyć w to, że tam mi pomogą, niestety rzeczywistość okazała się brutalniejsza. Pozostały mi tylko dotychczasowe leki i modlitwa.

A chciałam tylko wyzdrowieć.

***

Siedziałam na ławce w parku, mając gdzieś to, że było minus dziesięć stopni na dworze, a mój telefon od pół godziny non stop wibrował w kieszeni od spodni. W końcu przecież kiedyś się rozładuje. Wyszłam z domu przed południem, żeby pomyśleć, co dalej. Jeszcze nie powiedziałam ani rodzicom, ani Constantinowi, że dostałam negatywną odpowiedź z Izraela. Szansę na leczenie u profesora Yardena przekreśliło krwawienie z przewodu pokarmowego. Po analizie dokumentacji medycznej zespół lekarzy podjął decyzję, że nie przyjmą mnie na leczenie, bo chemioterapia, którą stosowali, mogłaby przyczynić się do kolejnego krwawienia. Byłam załamana tą odpowiedzią. Cały czas wierzyłam, że polecę do Izraela, a tymczasem musiałam pogodzić się z porażką. Nawet tam nie dawali mi szans na wyleczenie. Jak sama miałam uwierzyć w to, że uda mi się pokonać chorobę, skoro nie wierzyli w to jedni z najlepszych profesorów na świecie?

Podkuliłam nogi, obejmując je rękoma i zapłakałam głośno, bo nic innego mi nie pozostawało. W starym parku przynajmniej nikt mnie nie widział, ani nie słyszał, więc mogłam dowoli wylewać łzy. W środku byłam rozdarta. Nie wiedziałam, czy w ogóle był sens, żeby dalej ciągnąć to kosztowne leczenie. Może lepiej by było, gdybym uzbierane pieniądze przekazała bardziej potrzebującej osobie z realnymi szansami na wyzdrowienie?

— Silke. — Zastygłam w bezruchu, słysząc przy sobie głos Constantina, by po chwili spojrzeć na niego zapłakanymi oczami. Chłopak zasmucił się, po czym usiadł obok mnie. Zamiast w radości spędzić z nim te dni, które pozostały mu do kolejnego wyjazdu na zawody, znowu był tylko smutek i płacz.
— Co się dzieje? Dlaczego nie odbierasz? — dopytywał, obejmując mnie ramieniem, a ja ponownie głośno zapłakałam.
— Kotek, co jest? — wyszeptał brunet, przytulając mnie mocno.

— Nie chcą mnie tam. — Wyłkałam.

— Gdzie?

— W Izraelu. Wczoraj dostałam odpowiedź. To koniec, Constantin — powiedziałam, wtulając się w bruneta. Potrzebowałam jego bliskości, żeby ukoił mój wewnętrzny ból.

— Spokojnie, przecież są jeszcze leki. Działają, więc wszystko będzie dobrze — mówił, gładząc mnie po plecach. Nie byłam pewna, czy same leki coś zdziałają. Ta choroba była tak podstępna, że mogłam spodziewać się wszystkiego, co mnie przerażało.

— Nie wiem, czy jest sens, żeby dłużej to ciągnąć. Po co marnować takie pieniądze?

— Silke! Ogarnij się! — Wzdrygnęłam się, gdy Constantin zaczął krzyczeć. Odsunęłam się i spojrzałam na niego zdezorientowana. — Obiecałaś, że się nie poddasz. Nie możesz mi tego zrobić. Rozumiesz? — mówił, chwytając moją twarz w swoje dłonie. Patrzył mi głęboko w oczy ze zbolałą miną. — Kocham cię, kocham cię, kocham cię. — Powtarzał, zbliżając usta do moich, po czym złożył na nich krótki pocałunek i oparł się czołem o moje. —  Nie pozwolę ci się poddać — dodał, a ja rozpłakałam się, wtulając się w chłopaka.
— Już, spokojnie — wyszeptał. — Domyślam się, że jesteś tym wszystkim wyczerpana i psychicznie, i fizycznie, ale leki ze Stanów działają, więc nie możesz teraz tego przerwać. Silke, jeszcze kilka miesięcy i wrócisz do zdrowia.

— Boję się. Boję się tego, co mnie jeszcze czeka. Boję się cierpienia... śmierci — mówiłam, szlochając w jego kurtkę.

— Damy radę. Przetrwamy to — powiedział, tuląc mnie jeszcze mocniej.
— Przetrwamy to. — Powtórzył, jakby sam musiał się do tego przekonywać.

KILKA MIESIĘCY PÓŹNIEJ

Siedziałam wraz z Constantinem przed gabinetem profesora, czekając aż przyjdzie. To była moja kolejna kontrola w klinice, żeby ocenić działanie leków. Chłopak trzymał mnie kurczowo za dłoń, patrząc przed siebie nieobecnym wzrokiem. Denerwował się tak samo, jak ja. Źle się czułam z tym, że moja choroba miała wpływ też na niego. Było już po sezonie w skokach i wielkimi krokami zbliżało się lato. Minął prawie rok, odkąd dowiedziałam się o chorobie i w dalszym ciągu z nią walczyłam.

Ostatnie miesiące były dla mnie straszne. Nie potrafiłam zliczyć, ile razy lądowałam w szpitalnej izolatce, ale miałam wrażenie, że była ona moim drugim domem. Po zwiększeniu dawki leków przez profesora nie miałam już życia. Chociaż lekarz ciągle powtarzał, że to dla mojego dobra, to jakoś nie mogłam w to uwierzyć. No, chyba że chciał przyczynić się do mojej szybszej śmierci, to go rozumiałam. Leki siały spustoszenie w moim organizmie, a ja siałam je dookoła siebie. Byłam chodzącą emocjonalną bombą, ale po prostu nie radziłam sobie z tym wszystkim.

Constantin praktycznie zrezygnował z końcówki sezonu, a mama była skłonna zwolnić się z pracy. Na szczęście udało mi się ją przekonać, żeby tego nie robiła. Mnie i tak nie mogła pomóc, więc jej poświęcenie nie było konieczne. Niestety do tego samego nie udało mi się namówić Schmida, który był nieugięty i większość czasu spędzał ze mną. Ojciec za to coraz bardziej zamykał się w sobie. Gdy przyjeżdżali do szpitala, w ogóle się nie odzywał. Stał z boku i milczał, wpatrując się nieobecnym wzrokiem w jeden punkt.
Wywróciłam życie do góry nogami ważnych dla mnie osób. Walczyli o mnie, kiedy ja już nie miałam na to sił. Po kolejnej operacji chciałam się poddać. Gdy leżałam w klinice praktycznie bez życia, powiedziałam Constantinowi, że to nie ma sensu, że wiadomo, jak to się skończy i ma mnie zostawić. Ma zacząć żyć i nie oglądać się za siebie, ale on mnie nie posłuchał, tylko nakrzyczał na mnie, a na drugi dzień z jego inicjatywy pojawił się u mnie psycholog, i w końcu wyrzuciłam z siebie wszystko. Nie kryłam się z emocjami. Po prostu tego dnia pękłam i opowiedziałam o wszystkich obawach, o strachu, i przeczuciach. Przepłakałam wiele godzin, a potem dni i nocy.

Spojrzałam na Constantina, gdy cicho westchnął. Chłopak uśmiechnął się do mnie lekko, po czym objął ramieniem. Powinien być na treningu, a tymczasem znowu go pomijał ze względu na mnie.

— Idzie — szepnęłam, gdy na końcu korytarza zobaczyłam profesora.

Wstaliśmy z miejsc, a kiedy lekarz podszedł, otworzył drzwi od gabinetu i zaprosił nas do środka. Gdy usiedliśmy na krzesłach znajdujących się przy biurku, Schmid ponownie chwycił moją dłoń. Jak zahipnotyzowana patrzyłam na nasze splecione ręce, zastanawiając się, czy naprawdę tak mocno mnie kochał, czy był już ze mną tylko z litości. Może sumienie nie pozwalało mu mnie zostawić?

— Jak się czujesz, Silke? — Przeniosłam wzrok na profesora, gdy odezwał się w moim kierunku.

— Dobrze — odparłam cicho.

— Jakieś zawroty głowy, bóle, nudności, wymioty przez ostatni miesiąc?

— Nie, nic się nie działo przez ten czas. — Zaprzeczyłam. — Oprócz ponurego nastroju było dobrze — dodałam, na co lekarz przytaknął, uśmiechając się lekko, po czym przeniósł wzrok na dokumentację.
— Są już wyniki badań? — zapytałam niepewnie.

— Tak, mam je. — Poczułam mocniejszy uścisk dłoni Constantina, a moje serce szybciej zabiło. Z niecierpliwością czekałam na to, co powie mi lekarz. Chciałam kolejny raz usłyszeć, że zmiany choć trochę znowu się zmniejszyły i nie było żadnych nowych.

— I? — odezwał się Constantin, a lekarz spojrzał na nas znad dokumentacji medycznej.

— Są dobre, a nawet bardzo dobre — powiedział, uśmiechając się lekko. Przełknęłam mocno ślinę, czekając na dalszą odpowiedź profesora. Lekarz zdjął swoje okulary i wbił wzrok we mnie.
— Nie masz żadnych zmian nowotworowych, Silke. — Zamarłam, słysząc te słowa. A może się przesłyszałam? Wpatrywałam się w lekarza i milczałam, bo nie potrafiłem wydobyć z siebie głosu. Czy on naprawdę powiedział, że wyzdrowiałam? Spojrzałam na Constantina, który również zszokowany patrzył na lekarza.
— Po to właśnie było to zwiększanie dawki leku i operacja. Gdy w kolejnych badaniach widziałem, że zmiany regularnie ustępują, musiałem podjąć bardziej radykalne kroki. Gdybyśmy trzymali się dotychczasowego schematu, mogłoby się nie udać — mówił, a ja czułam zbierające się w moich oczach łzy. Niejednokrotnie przeklinałam profesora w myślach za to, co ze mną robił, a teraz okazało się, że przez jego radykalne działania w końcu wyzdrowiałam.
— Na razie nie możemy popadać w euforię, bo to dopiero pierwszy miesiąc od wyleczenia. Choroba w każdym momencie może...

— Pierwszy miesiąc od wyleczenia? — Przerwałam profesorowi, gdy wyłapałam te słowa. Czy on właśnie powiedział, że już od kilku tygodni byłam zdrowa? Dlaczego wcześniej milczał na ten temat?

— Tak, już na poprzedniej wizycie nie miałaś żadnych zmian. Nie mówiłem tego, bo było za wcześnie, żeby mówić o sukcesie. Teraz też oczywiście nie można być pewnym, że nie dojdzie do wznowy, ale trzeba być dobrej myśli.

— Panie profesorze, nie wiem jak panu dziękować — mówiłam łamiącym się głosem. Po chwili po moich policzkach spłynęły pierwsze łzy. Łzy szczęścia.

— Silke może już odstawić leki? — Spojrzałam na Constantina, gdy zadał pytanie, po czym przeniosłam wzrok na profesora.

— Jeszcze nie. — Przełknęłam mocno ślinę, słysząc odpowiedź. Myślałam, że już po wszystkim, a tymczasem dalej musiałam przyjmować tabletki. — Zmniejszymy dawkę i będziemy obserwować reakcję organizmu. Przez najbliższy tydzień będziesz brała połowę dawki, potem na kolejne dwa tygodnie znowu zredukujemy lek o połowę, by po trzech tygodniach zupełnie go odstawić. Co tydzień robisz badania krwi i robimy konsultację telefoniczną, a za dwa miesiące powtórzymy rezonans, żeby zobaczyć, czy przez ten czas nie pojawiły się nowe zmiany.

— Co, jeśli się pojawią? — zapytałam cicho.

— Będziesz musiała zacząć wszystko od początku. — Skrzywiłam się na te słowa, bo nie chciałam kolejny raz tego przechodzić.

*

Gdy wyszliśmy z kliniki, rozpłakałam się głośno. Nadal nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam od profesora. Bałam się, za chwilę ktoś potrząśnie mnie za ramiona i obudzi, bo miałam wrażenie, że śnię. Constantin przyciągnął mnie do siebie i przytulił mocno, a po chwili sam się rozpłakał. Uchodziły z nas emocje po radosnej nowinie.

Kilka minut później wyswobodziłam się z objęć Schmida i wyciągnęłam komórkę z kieszeni. Musiałam zadzwonić do rodziców. Zapewne siedzieli teraz na kanapie i wpatrywali się w telefon, czekając na wiadomości ode mnie. Wybrałam numer mamy, by następnie zacząć łączenie.

— Mów, córeczko. — Usłyszałam jej głos, gdy tylko odebrała połączenie. Słyszałam w jej głosie zdenerwowanie.

— Mamo — odezwałam się, ale nie byłam w stanie nic więcej powiedzieć. Po prostu się rozpłakałam.

Constantin wziął ode mnie komórkę, bo ja nie potrafiłam się uspokoić i przekazał mojej mamie informację, że chyba wyzdrowiałam. Gdy brunet powiedział, że wynikach badań jest czysto, mama krzyknęła tak głośno, że chociaż to Schmid miał telefon przy uchu, to doskonale ją słyszałam. Chwilę później brunet zakończył rozmowę i kolejny raz mocno mnie przytulił.

— Tak bardzo się cieszę — wyszeptał.
— Jedziemy do jakiejś restauracji, trzeba poświętować tę wiadomość — powiedział, spoglądając mi w oczy. Położył dłoń na moim policzku i uśmiechnął się lekko.

— Consti, jeszcze chyba na to za wcześnie. Nie wiadomo co będzie, jak odstawię leki — odparłam, a brunet pocałował mnie.

— Silke, teraz już będzie tylko lepiej — powiedział, puszczając mi oczko.
— Musi być — dodał, kolejny raz przytulając mnie mocno. — To tylko obiad, a prawdziwą imprezę zrobimy za dwa miesiące po szczegółowych badaniach.

Uśmiechnęłam się na te plany. Tak bardzo chciałam, żeby doszły do skutku.

*************

Westchnęłam głęboko, sącząc sok i rozglądając się po znajomych, którzy siedzieli lub stali w małych grupkach, i  rozmawiali między sobą. Zastanawiałam się, skąd Constantin wytrzasnął do nich wszystkich kontakty, bo niektórych wieki nie widziałam. Zmarszczyłam czoło, przenosząc wzrok w miejsce, gdzie stał sprzęt grający. Ktoś właśnie uruchomił muzykę na cały regulator, co oznaczało, że impreza zorganizowana z powodu moich dobrych wyników badań, rozkręcała się na dobre.

Tydzień temu miałam kolejną kontrolę wraz z rezonansem po odstawieniu leków i na szczęście nie było żadnych zmian. Ta przeklęta choroba w końcu dała mi spokój i już nie mogłam się doczekać, aż w końcu trochę przytyję, i zaczną mi odrastać włosy. Chciałam w końcu wrócić do swojego dawnego wyglądu, żeby nadal podobać się Constantinowi, a także, żeby odzyskać pewność siebie. Poza tym od października miałam zacząć studia, więc oczywiste było, że chciałam pokazać się nowym osobom z jak najlepszej strony. Gdy tylko usłyszałam informację, że nowotwór ustąpił, nie czekałam na kontrolę, tylko od razu zaczęłam składać papiery na uczelnię. Wiedziałam, że powinnam poczekać na ostateczne wyniki badań, ale byłam tak podekscytowana, że nie zwlekałam z tym. Teraz miałam co dwa miesiące robić kontrolne badania krwi, a za rok pojechać do kliniki na bardziej szczegółowe badania.
Miałam się tam pojawiać raz do roku, jak Aron, którego poznałam, gdy przyjechał na swoją kontrolę.

Uśmiechnęłam się lekko w kierunku Karla, który pokiwał do mnie, gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały. Na imprezie nie mogło oczywiście zabraknąć kadrowych kolegów Schmida. Po chwili usiadła obok mnie Tabea, która od razu wciągnęła mnie do rozmowy, ale potem została porwana do tańca przez Jensa.

— Silke, czemu siedzisz w kącie? — zapytał Constantin, przyklękając przy mnie. Pocałował mnie, gładząc po łydce.

— Nie siedzę w kącie — odparłam, uśmiechając się lekko. — Po prostu lubię obserwować ludzi — dodałam, a on pokręcił głową, wzdychając cicho.

— Chodź, nie po to wyeksmitowałem rodziców z domu na weekend, żebyś przesiedziała całą imprezę — powiedział, wstając na nogi. Patrzył na mnie, wyciągając dłoń w moim kierunku. — Pora wyjść do ludzi, dosyć ukrywania się. — Puścił mi oczko, uśmiechając się lekko. Położyłam swoją dłoń na jego i wstałam, by przejść na środek pokoju dziennego, żeby przetańczyć kilka utworów.

*

Kilka godzin później większość towarzystwa była już nieźle wstawiona, ale mimo wszystko nadal dzielnie się trzymali.
Stanęłam przy kuchennym blacie i przyglądałam się stojącym napojom, szukając soku pomarańczowego. Wtedy w oczy rzuciła mi się butelka z wódką.  Zacisnęłam usta, zastanawiając się, czy nie zrobić sobie drinka. Zwykle na imprezach ostro piłam, ale wiedziałam, że po chorobie mój organizm był mocno osłabiony i nie powinnam jeszcze pić alkoholu. Sięgnęłam po karton z sokiem, nalałam trochę do szklanki i wypiłam, spoglądając kątem oka kolejny raz w stronę alkoholu.

— W sumie jeden drink nie zaszkodzi — powiedziałam do siebie, zagryzając  wargę. Chwyciłam butelkę i spojrzałam na etykietę.
— Nie, jeszcze nie. — Pokręciłam po chwili głową, odstawiając alkohol z powrotem na blat.
— Albo w sumie odrobinę — dodałam, odkręcając butelkę. Wzięłam szklankę, do której nalałam trochę wódki i dopełniłam ją sokiem. Upiłam łyk, uśmiechając się lekko. Mój pierwszy drink od ponad roku.
— Na zdrowie, Silke — wymruczałam pod nosem, dopijając resztę.

Po wypiciu drinka zrobiłam sobie kolejnego, ale tym razem mocniejszego, który smakował jeszcze lepiej niż poprzedni. Gdy go wypiłam, dołączyłam do Tabei, żeby z nią porozmawiać, bo Constantin kolejny raz poszedł do kumpli.

— Silke, twoje zdrowie. — Spojrzałam na Jensa, który podszedł do mnie i Tabei, trzymając drinki w dłoniach.

— Ja dziękuję — odparłam. Nie chciałam znowu pić, bo w głowie czułam już dwa poprzednie, które sama sobie zrobiłam.

— Daj spokój, prawie nie nalałem alkoholu. — Chłopak uśmiechnął się do mnie, podając mi szklankę, którą po chwili chwyciłam.
— Poza tym jest co świętować — dodał, siadając obok Tabei.

Stuknęliśmy się szklankami i zaczęliśmy sączyć drinki. Skrzywiłam się lekko po pierwszym łyku, bo drink był mocniejszy, niż się spodziewałam. Od razu stwierdziłam, że to ostatni tego wieczora, a raczej tej nocy, bo była już prawie druga.

Rozmawiałam z Tabeą i Jensem, śmiejąc się głośno. Z minuty na minutę miałam coraz lepszy humor i wiedziałam, że to przez wypity alkohol.

— Oho, Carmen chyba podbija do twojego narzeczonego — powiedziała Tabea, a ja powiodłam wzrokiem w kierunku, w którym ona patrzyła. 

Zmrużyłam oczy, widząc, jak blondynka przymilała się do mojego Constantina. Wydęłam usta, stwierdzając, że powinnam dobitnie jej pokazać, że on był zajęty, chociaż doskonale sama o tym wiedziała. Co prawda widziałam, że Schmid nie był nią zainteresowany, ale miał już trochę wypite, więc wolałam dmuchać na zimne. Po alkoholu mogły dziać się różne rzeczy. Westchnęłam głęboko, po czym wstałam na nogi. Potrząsnęłam lekko głową, gdy poczułam wirowanie. Mój organizm naprawdę odzwyczaił się od procentów. Wzięłam głęboki oddech, po czym ruszyłam w kierunku Schmida. Constantin uśmiechnął się do mnie, gdy stanęłam naprzeciwko niego. Spojrzałam na Carmen, która nie ukrywała swojego niezadowolenia z powodu mojego pojawienia się. Nie rozumiałam tej dziewczyny. Jak ona mogła przystawiać się do zajętego faceta, który na dodatek był zaręczony?

— Chcę potańczyć — odezwałam się, uwieszając mu się na szyi.

Chłopak uśmiechnął się, obejmując mnie w pasie. Przeprosił Carmen, po czym ruszył razem ze mną na środek pokoju dziennego, uruchamiając po drodze wolną piosenkę do klasycznego przytulańca. Przyciągnął mnie do siebie, a ja wtuliłam się w niego i zaczęliśmy się wolno bujać.

— Ładna jest, nie? — zapytałam po chwili, spoglądając na chłopaka.

— Kto?

— Carmen — odparłam, a Constantin uśmiechnął się, po czym złączył nasze usta w pocałunku, by następnie przyłożyć je do mojego ucha.

— Ty jesteś najpiękniejsza, zazdrośnico moja —  wyszeptał.
Zagryzłam wargę, spoglądając w jego oczy, gdy na mnie spojrzał. Czy byłam zazdrosna? Tak. Poczułam się, jak w czasie zeszłorocznej imprezy, gdy widziałam, jak flirtowała z nim inna dziewczyna i chociaż wtedy byliśmy tylko przyjaciółmi, to nie mogłam patrzeć na to obojętnie, i też zainterweniowałam. Teraz byliśmy narzeczeństwem i pomimo tego, że ufałam Constantinowi, to nie miałam zamiaru biernie patrzeć na to, co robiła Carmen.
— Historia lubi się powtarzać — dodał, puszczając mi oczko, a ja wzruszyłam ramionami.

— Przeszkadza ci to? — zapytałam, lustrując jego twarz.

— Nie, wręcz przeciwnie — powiedział, gładząc mój policzek, by następnie przejechać kciukiem po moich wargach.

Schmid splótł nasze dłonie i pociągnął mnie w stronę schodów prowadzących na piętro. Bez zbędnych słów ruszyłam za nim i chwilę później znaleźliśmy się w jego pokoju. Opadliśmy na łóżko, całując się namiętnie, a do naszych uszu dochodził przytłumiony dźwięk muzyki, której na parterze słuchali goście.

Skoro historia zatoczyła koło, to postanowiliśmy doprowadzić ją do końca.

***************************

Został jeszcze jeden rozdział!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro