2. Dlaczego tak bardzo mnie szukasz?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nimai stawiła sobie za cel doprowadzenie mnie do ładu. To ona powiedziała mi, że jest jednym z szamanów zajmujących się, modlących i składających ofiary za tych, którymi się opiekują. Tym zajmowała się jej zmarła matka, więc obowiązki te spadły na nią, gdy tej już nie było. Prócz niej było dwudziestu innych szamanów.

- Na ile ludzi? - spytałam sycząc, kiedy wtarła balsam w moje ramiona.

- Tej informacji nie mogę ci podać - posłała mi przepraszający uśmiech. - Hugo jest wrażliwy na każdą szczyptę wiadomości o nas wychodzący poza plemię. On potrafi być przerażający, dlatego wolałabym o tym nie mówić.

- Rozumiem - uspokoiłam nastolatkę. Sama zdołałam wyliczyć ponad trzysta osób znajdujących się w obozie.

- W plemieniu może być tylko dwudziestu jeden szamanów - rzuciła Nim delikatnie wsmarowując mazidło w moją szyję. - To tradycja, więc nawet, gdy jest ciężko, pozostajemy jej wierni.

- Tradycji trzeba przestrzegać - przytaknęłam zapatrując się w bawiącą się materiałowym misiem Arię. Wyglądała na zachwyconą, gdy tak poruszała miękką zabawką. Mogła doświadczyć beztroski, której ja byłam pozbawiona. - Bywają niebezpieczne, piękne, ale nie da się od nich odejść, kiedy już wpiszą się w ciebie.

Wzdychając spojrzałam w stronę nastolatki, która nagle zaprzestała swojej czynności. Dziewczyna wpatrywała się we mnie ciemnoszarymi oczami z marsową miną. Wyraźnie się nad czymś zastanawiała. Przegryzła wargę, kręcąc lekko głową, jakby wyrywając się z własnych myśli.

- Wydajesz się być osobą po wielu przejściach - powiedziała w końcu, wracając do przerwanej czynności.

Nie drążyła, stwierdzała po prostu fakt. Była aż nazbyt taktowna, jak na swój wiek. Z drugiej jednak strony, ja musiałam dorosnąć dużo wcześniej od niej, lecz samo to, że zdołała zauważyć coś takiego musiało o czymś świadczyć. Nie bez powodu udało jej się odziedziczyć miejsce swojej matki. W swoim życiu słyszałam trochę o szamanach - byli opiekunami cierpiących i potrzebujących, niosąc im ukojenie oraz ulgę. Byli dokładnie tym co ludzie mogli nazwać "dobrem zesłanym na ziemię". Wykazywali się oni zdumiewającą empatią, walecznością o innych, odwagą i głupotą narażania swojego życia w imię ratowania ludzi. Niemniej posiadałam również wiedzę smoka, którego dusza zamieszkała w moim ciele, gdy tylko się urodziłam. Ich dusze błąkały się po świecie czekając na odpowiednią osobą, która byłaby wstanie połączyć się z nimi. Idealnymi "naczyniami" okazali się ci z rodziny królewskiej i tak pozostało do dnia dzisiejszego. Szamani - według smoków - byli mistycznymi, fascynującymi głupcami z mocą, o której istnieniu w ich ciałach, nie zdawali sobie sprawy. To ona chroniła ich przed szybką śmiercią, która wychodziła z nich, gdy ratowali innych. Ci najbardziej altruistyczni, empatyczni mogli rozbudzić tę moc. Takich osób było dużo, dlatego powstała tradycja o dwudziestu jeden osobach godnych osiągnąć tę sferę. A, żeby tego dokonać musieli znaleźć coś łączącego ich z mistycznym światem, z którego pobierali moc - był to dawny świat smoków.

- Potrzebujesz swojego kamienia - mruknęłam zatracona w myślach.

- Słucham? - Nim drgnęła z zaskoczenia. Wpiła przez to mocniej palce w mój policzek.

- Nic - jęknęłam ściskając mocno koc okrywający moje nogi. - Mówiłam do siebie.

- Och, przepraszam! Zaskoczyłaś mnie.

- Mamusiu mogę pobawić się z dziećmi na dworze? - spytała Aria podbiegając do mnie. Jej związane we włosach kokardki podskoczyły, kiedy wskoczyła na moje posłanie. - Widziałam, że w coś się bawią - dodała wskazując wyjście z namiotu, przez które wpadało światło słoneczne rozjaśniając nasz szary namiot.

Na zewnątrz biegały dzieci nie obawiając się ani rozgrzanego pisaku, ani upału. Śmiały się radośnie, łapiąc siebie nawzajem lub uciekając przed sobą. Obserwowały je dwie kobiety cerujące ubrania.

- Czy to nie będzie problem? - zapytałam zwracając się do Nim zamykającej właśnie pudełeczko z maścią.

- Hm? Oczywiście, że może dołączyć do zabawy. Na pewno się ucieszą z kolejnej osoby dołączającej do nich.

Aria pisnęła z radości i pobiegła nie oglądając się na mnie. Była tak spragniona rozrywki oraz osób w swoim wieku, że postanowiła zostawić mnie w tyle. Z pewnością nie odejdzie za daleko bojąc się separacji, lecz dziecięca natura wzywała ją ze zdwojoną siłą. Tęskniła za zabawą, której do tej pory nie mogłam jej zapewnić.

- Spokojnie, zaopiekują się nią - zapewniła Nimai wstając z mojego posłania. - Muszę iść. Czekają na mnie moje obowiązki.

- Dziękuję - chwyciłam nastolatkę za rękę. - Naprawdę jestem wam wdzięczna.

- To coś, co powinniśmy zrobić, więc nie musisz dziękować. Myślę, że to było nam przeznaczone.

Długo nie mogłam pozbyć się słów dziewczyny z głowy. Mogła powiedzieć to bez żadnych skrytych motywów, ale jednak nienawidziłam, kiedy ktoś mówił o przeznaczeniu. To ono utrudniło mi życie, ono sprowadziło tyle udręki.

Wstałam z posłania ruszając ku wyjściu. Dzieci szybko zaakceptowały Arię włączając ją do swojej zabawy. Dziewczynka śmiała się głośno biegając z grupkom po piasku. Uważała przy tym, aby zbytnio nie oddalić się od naszego namiotu i nie zgubić w tym labiryncie podobnych do siebie namiotów. Gdy tylko zauważyła mnie, zamachała chichocząc, kiedy ktoś ją złapał.

Siadłam na piasku w cieniu namiotu przyglądając się beztrosce dzieci. To było to za czym tęskniłam, czego pragnęłam będąc mała. Całe moje rodzeństwo chciałoby móc poznać zabawy, móc w nich uczestniczyć, być po prostu dzieckiem. Niestety urodziliśmy się w tej a nie innej rodzinie, będąc od samego początku na straconej pozycji.

- Przepraszam? - damski głos zwrócił moją uwagę. Dwa metry ode mnie stała starsza ode mnie kobieta z dużym koszem w dłoniach. Miała na sobie białą sukienkę dokładnie zakrywającą jej ciało i turban na głowie. Jedyną widoczną rzeczą były jej ciemne dłonie oraz owalna twarz, wskazująca na zbliżający się szybko okres przekwitania. Doświadczone, szare oczy wpatrywały się we mnie ni to przyjaźnie, ni to obojętnie. - Przyniosłam ubrania. Te twoje już się nie nadają. Poza tym, jeśli zamierzasz z nami zostać - chociażby przez krótki czas - musisz ubierać się tak samo jak my. Inaczej chłopcy nie będą mogli skupić się na swojej robocie.

- Co ma pani na myśli?

- Nosisz spodnie, kochana - wytłumaczyła zbliżając się do mnie. - Ukazują one zbyt dużo.

Zerknęłam w dół z zakłopotaniem. To był mój ostatni ocalały komplet ubrań, który nie zwracał niczyjej uwagi w Zumenii. Tam powszechne było noszenie spodni. W dodatku byłam żołnierzem, wobec czego nie miałam zbyt wielu okazji ubierać czegoś innego. Mundur we mnie zwyczajnie wrósł.

- Nie wiedziałam - powiedziałam krzywiąc się.

- To teraz już wiesz - oznajmiła kobieta kładąc koszyk na ziemi przed wejściem do namiotu. - Są tam też ubrania dla twojej córki. Postaram się jutro dostarczyć więcej.

- Dziękuję.

Kobieta mruknęła coś pod nosem, od razu odchodząc. Nawet nie zareagowała na pozdrowienia składane jej przez innych. Szybko zniknęła w labiryncie namiotów.

- Przyzwyczaisz się do oziębłości Elmery.

Drgnęłam słysząc głos Hugo niebezpiecznie blisko mnie. Nie zjawił się przy mnie od dwóch dni, dzięki czemu nabrałam przekonania, że zostawił mnie w spokoju. Widocznie było inaczej.

- Mogę w czymś pomóc? - spytałam z ulgą witając ziejącą między nami, dwumetrową przestrzeń. Oczywiście mógł w miarę szybko je pokonać, ale póki co pilnował się, żeby nie naruszyć mojej przestrzeni.

Zlustrowałam wzrokiem atletyczną, umięśnioną, wysoką sylwetkę Hugo, instynktownie szukając posiadanej przez niego broni. Wypatrzyłam kilka sztyletów misternie schowanych w jego szarym ubiorze. Po zlokalizowaniu ich położenia, podniosłam spojrzenie, zaciskając palce na kolanach. Zostałam pozbawiona własnej broni z wiadomych powodów. Brak zaufania robił swoje, przez co czuli się bezpieczniej zabierając mi ją. Nie wiedzieli, jednak że sama w sobie byłam bronią. To z kolei działało na moją korzyść.

- Nudziło mi się, więc postanowiłem odwiedzić naszą nową przyjaciółkę - wyznał szczerze, siadając swobodnie na ziemi w odpowiedniej odległości, którą zaznaczyłam kładąc między nami koszyk.

Wątpiłam w wypowiedziane przez niego słowa, mimo to nic nie powiedziałam. Stwierdziłam, że warto byłoby wypróbować taktykę milczenia, gdy mu się znudzi z pewnością odejdzie, prawda? Wolałabym, by przestał się mną tak interesować. A najlepiej byłoby, gdyby zapomniał o moim istnieniu!

Ten facet zwyczajnie mnie przerażał.

- Widzę, że powoli wracasz do siebie - rzucił wbijając we mnie wzrok. Intensywność spojrzenia mogłaby wypalić dziurę w mojej głowie. Miałam przez to nieodpartą chęć pozbawienia go przytomności na tyle, aby mieć spokój przez pół dnia i cudowne uczucie satysfakcji. - Wyglądasz dużo lepiej.

- Tego nie wiem - odparłam porzucając swoją taktykę. Każdy nabrałby do mnie dystansu. - Za to czuję się mniej przypalona.

Hugo roześmiał się zwracając na nas uwagę przechodzących kobiet, które wlepiły w młodego mężczyznę rozmarzone spojrzenia. Z pewnością był tu dobrą partią dla każdej dziewczyny - miał pozycję (w końcu mogłam zostać bez spotkania się z wodzem plemienia), był przystojny, wysoki i świetnie zbudowany. Takie rzeczy mogły zmylić każdego. Tym mógł zapunktować, jednakże tracił za każdym razem, kiedy słowa opuszczały jego usta. Oraz tym spojrzeniem wypalającym dziurę w głowie, zupełnie jakby chciał dostać się do mózgu i przejrzeć wszystkie myśli swojej ofiary.

Pomimo całego mojego wychowania wojskowego, samego bycia groźnym smokiem, surowego życia w koszarach, miałam wrażenie jakbym mogła przegrać z tym marnym człowiekiem w każdej chwili. Był gorszy od mojego dowódcy. 

- Przyzwyczaisz się.

Oby nie. Mój plan się nie zmienił - poszukiwanie miecza, faceta i zdobycie tronu. Wszystko to chciałabym osiągnąć tak szybko jak się da, wobec czego wątpiłam, bym miałam czas na "przyzwyczajenie się" do życia na pustyni. Właśnie to chciałabym mu powiedzieć, żeby wreszcie się ode mnie odczepił, ale niosło to ze sobą ryzyko ujawnienia swojej tożsamości.

- Pewnie tak - burknęłam pod nosem, besztając sama siebie za swoje zachowanie.

To wszystko przez mój stan! Gdy wrócę do siebie, rozprawię się z tym facetem.

- Potrzebujesz czegoś? - zapytał Hugo dalej się we mnie wpatrując.

Tak, marzę abyś sobie poszedł! Najlepiej wyparował za pomocą podmuchu ognia.

- Nie - zaprzeczyłam śledząc wzrokiem Arię. - Dzięki. Dajecie mi więcej niż mogłam przypuszczać - sięgnęłam do kieszeni spodni. - Podziękuj za mnie wodzowi plemienia i, proszę, daj mu to - wcisnęłam w dłoń Hugo kawałek złota.

- Skąd...?

- To mój sekret - powiedziałam unikając patrzenia w stronę mężczyzny. - Po prostu mam to złoto, jego pochodzenie niech pozostanie tajemnicą.

- Ma to jakiś związek z twoimi bliznami? - spytał ważąc bryłkę złota w dłoni. Miał przy tym nieobecny wyraz twarzy.

- Odnoszę wrażenie, że słowo "prywatność" jest tobie obce - bąknęłam nerwowo stukając palcami w udo.

Hugo wyszczerzył zęby nachylając się w moją stronę. Odruchowo odchyliłam się w prawo, starając się znaleźć choć odrobinę dalej. To wywołało jeszcze szerszy uśmiech na twarzy mężczyzny. Wydawał się rozbawiony moimi próbami odgrodzenia od niego, a najbardziej przerażające było to, że koszyk już nie wystarczał! Zabrał go, bylebym nie miała jak uciec.

- Ja zawsze unikam tego słowa, kiedy wypatrzę interesującą osobę, Luna. Musisz wiedzieć, że gdy taką osobą znajdę, chcę wiedzieć o niej absolutnie wszystko.

Pod wpływem spojrzenia Hugo i jego słów aż rozdziawiłam usta. Miałam nieodpartą chęć ucieczki przed wszystkim co miało z nim związek. Był on znacznie gorszy niż początkowo myślałam. Ludzie pokroju Hugo odpuszczali dopiero wtedy, kiedy wykończyli swoją ofiarę. Upartość, zawziętość i pewność siebie wyssali wraz z mlekiem matki. Przynajmniej tak mawiali moi bracia, dodając bym starała się unikać takich mężczyzn. Chociaż nie, kazali mi unikać WSZYSTKICH mężczyzn, a w szczególności takich, którzy z mocą niedźwiedzia dążyli ku osiągnięcia swojego celu. Właśnie z tego powodu, jako dziecko, bałam się niedźwiedzi.

I pewnie dlatego tak bardzo chciałam uciec przed Hugo.

- To brzmi jak groźba, wiesz? - rzuciłam nerwowo, ponownie dając wygrać człowiekowi.

Zaczęłam poważnie się zastanawiać, gdzie zniknęła moja pewność siebie i odwaga zmierzenia się z każdym, kto stanął mi na drodze. Ten facet z pewnością był moim fatum - musiał być kartą złego, tragicznego losu.

- Kiedy ja ci nie grożę! Chcę się z tobą za kumplować!

Jeszcze gorzej!

- Co jeśli ja nie chcę? - spytałam ostrożnie, odsuwając się.

- Przecież jestem tak ciekawym facetem! - prychnął - Każdy chce się ze mną zaprzyjaźnić.

- Wmawiasz to sobie sam, czy może ktoś ci to powiedział?

- Haha! - zachichotał przysuwając się do mnie, jednocześnie zabierając koszyk spoza mojego zasięgu, następnie szepnął konspiracyjnie, pochylając się ku mnie. - Myślę, że może mieć to związek z tym, że jestem Pezją.

- Pe... Czym?

- Pezją - inaczej wodzem plemienia - wyjaśnił cierpliwie z dobrotliwym uśmiechem na ustach.

- Och - wyszeptałam nieświadomie prostując plecy. - To by wiele wyjaśniało.

- Prawda? - ucieszył się.

- Pozwól, że zadam ci pytanie - chrząknęłam zbierając resztki sił powstrzymującej mnie przed odepchnięciem mężczyzny. Zerknęłam na śmiejące się dzieci pośród, których bawiła się Aria i na dwie przyglądające się nam kobiety, zapominające o ich zadaniu pilnowania dzieciaków. - Zawsze nadużywasz swojej władzy, czy zwyczajnie nie zdajesz sobie z tego sprawy?

- Jeszcze NIE zacząłem nadużywać władzy względem ciebie, Luna - przyznał. - Niemniej kusi mnie, szczególnie że tak zawzięcie mnie odpychasz, kiedy ja mam jedynie najlepsze intencje.

Parsknęłam słysząc ostatnie słowa wypowiedziane przez Hugo z tą poważną miną niewiniątka. Zupełnie jakby chciał mi wmówić, że to co dotychczas robił miało związek z nieszkodliwym poznaniem osoby, którą uratował. A przecież było to bezwstydne wściubianie nosa w sprawy nie związane z nim.

- Mogę cię uspokoić - odparłam odsuwając się o parę centymetrów. - Jestem całkiem czystą osobą, jeśli wiesz o czym mówię.

- Pewnie bym w to uwierzył, gdyby nie to - uniósł w górę bryłkę złota, po czym wskazał palcem we mnie, kontynuując - to i to - jego palec pozostał w miejscu.

Zerknęłam w dół nie rozumiejąc czego mógł się czepiać, ale nic nie znalazłam. Zdezorientowana podniosłam ponownie głowę i aż zakrztusiłam się śliną. Twarz Hugo znajdowała się tak blisko jak pierwszego dnia, kiedy go poznałam. Odniosłam wrażenie, że zrobił to specjalnie, chcąc wytestować moją reakcję. Albo zwyczajnie czerpał satysfakcję z przekraczania mojej przestrzeni osobistej.

- Miałem na myśli twój wygląd i blizny, o których mówiła mi Nim - powiedział szeptem hipnotyzując mnie spojrzeniem ciemnych oczu. Z jakiegoś powodu jedyną czynnością jaką mogłam wykonywać było wpatrywanie się w jego twarz. Wstrzymałam oddech obawiając się, że to mogłoby przekonać go do jeszcze bliższego nachylenia się. - Wyróżniasz się pod tak wieloma względami, że nie da się nie być ciekawym twojej osoby. Chyba rozumiesz, prawda?

Pokiwałam głową, szeroko otwartymi oczami wpatrując się w jego czekoladowe spojrzenie. Byłam już całkiem pewna, że bracia od razu ostrzegliby mnie przed Hugo, karząc trzymać się od niego z daleka. Pewnie w innym wypadku z przyjemnością posłuchałabym ich rady, ale... na razie jedynie on mógł doprowadzić mnie bezpiecznie gdziekolwiek.

- Zaskoczyłem cię tak bardzo, że wstrzymałaś oddech? - Hugo wydał się autentycznie zaskoczony. Gwałtownie się odsunął marszcząc brwi. - Dotąd nie spotkałem się z taką reakcją ze strony kobiety - mruknął opierając ręce za siebie. Jego wzrok powędrował ku bawiącym się dzieciom.

Dzięki temu mogłam zaczerpnąć powietrze czując się wreszcie odrobinę bezpieczniej. Ten człowiek był zdecydowanie kimś, kogo trzeba unikać za wszelką cenę. Prawdopodobnie będzie to ciężkie zadanie z powodu jego władzy w plemieniu, mimo to byłam zmuszona spróbować. W obecności tego faceta zachowywałam się jak nie ja! To było przerażające. Do cholery to on powinien się mnie bać, a nie na odwrót!

- Myślę, że lepiej będzie, gdy na spokojnie zapuścisz włosy - oznajmił Hugo wstając. Otrzepał się ponownie zerkając na mnie. - Żadna dziewczyna ani kobieta na pustyni, nie ma tak krótkich włosów jak wy. W ten sposób nie wmieszacie się w tłum - mężczyzna przykucnął przede mną. - Kiedy wydobrzejesz, powinnaś zadbać o opaleniznę. Wtedy każdy uzna, że jesteś tu wystarczająco długo, aby nazwać cię "Przyjaciółką Plemienia".

- J- jasne - przytaknęłam odchylając się dla odmiany do tyłu.

- Hugo! Przestań się nad nią pastwić! Dziewczyna jeszcze nie wydobrzała, a ty już się nad nią znęcasz! - krzyknęła kobieta z naprzeciwka, jedna z tych pilnujących dzieci.

- Robisz się coraz bardziej podobny do swojego ojca - dodała nagannie druga. - Normalnie jakbym widziała Pele! Zachowywał się tak samo, gdy jakaś dziewczyna wpadła mu w oko... Tsk!

Hugo podniósł się z beztroskim uśmiechem na wargach.

- Ty również się nie zmieniłaś, Anne - zawołał zakładając ręce na kark. - Dziewczyna ładna, więc trzeba zawiesić na niej oko.

- Ale nie zachowywać się jak jakiś barbarzyńca! - sarknęła pięćdziesięcioletnia kobieta kręcąc głową. - To co robisz nie można nawet nazwać zalotami!

- Myślę, że już jest na straconej pozycji Anne - powiedziała druga kobieta z sarkastycznym uśmiechem. - To taki etap, w którym nie da się zmienić swojego zachowania - następnie zwróciła wzrok ku mnie. - Lepiej uważaj, skoro wreszcie zawiesił oko  na jakiejś kobiecie, to nie odpuści jej tak łatwo.

To zdecydowanie było ostrzeżenie i groźba jednocześnie, a także kolejny powód, dla którego warto było znaleźć sposób na unikanie tego faceta.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro