8. Dlaczego powinnam unikać nocnych wędrówek

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tej nocy zatrzymaliśmy się przy małej oazie, wobec czego Hugo zadecydował rozłożyć cztery namioty. W ten sposób mogliśmy wszyscy porządnie wypocząć i - przede wszystkim! - się umyć. Praktycznie każdy lepił się od potu, śmierdział, a ciała były pokryte pyłem i piaskiem. Kąpanie można, w tym wypadku, uznać to za czyste błogosławieństwo.

Zanurzyłam się w przyjemnie chłodnej wodzie pośród chichoczących kobiet i dzieci. Wszyscy odzyskali siłę taplając się radośnie w jeziorku. Ten widok poprawił mi humor na tyle bym odwlekła dokładne pucowanie skóry Arii i zaczęła gawędzić z kobietami. Nawet roześmiałam się, gdy rozmowa została pokierowana w stronę mojej przejażdżki z Hugo. Każda była ciekawa, dlatego otoczyły mnie, zarzucając pytaniami. Z tego powodu z wody wyszłyśmy z pomarszczoną skórą, ale za to wesołe i czyste!

Owinięte w ręczniki, niosąc mokre, wyczyszczone ubrania, skierowałyśmy się do namiotów. Strażnicy, w tym momencie, zrobili się czerwoni na twarzach, widząc nas skąpo ubrane. Za wszelką cenę unikali patrzenia w naszą stronę. Co innego Sasha, który od razu do nas podbiegł, rozdzielając nas na grupki, tak byśmy wygodnie spały w namiotach. Z jego słów wynikało, że mężczyźni dalej zamierzali spać pod gołym niebem przy koniach. Tylko niektórzy otrzymali przydział w jednym pozostawionym namiocie, który pierwotnie miał zajmować Pezja, ale zrezygnował z tego na rzecz swoich ludzi.

Po szybkim przebraniu się w czyste ubrania, poczekałam aż Aria zaśnie, nim wymknęłam się na zewnątrz wprost w przyjemne letnie powietrze. Na niebie zdążył pojawić się księżyc oraz gwiazdy. Odetchnęłam głęboko, postanawiając posiedzieć przy moim koniu. Lepszym miejscem byłoby jeziorko, ale pewnie jest właśnie oblegane przez mężczyzn, więc było to ostatnie miejsce, w które dobrowolnie bym zawędrowała.

Cicho przeszłam koło namiotu, ostrożnie zza niego wyglądając. Hugo nie powinien znaleźć mnie tak szybko (w końcu widział jak wchodziłam do środka miejsca, w którym nie mógł mnie dopaść), ale z jego umiłowaniem do gnębienia mnie w każdej minucie i testowania, wszystko było możliwe. Nie zdziwiłabym się, gdyby siedział w pobliżu namiotu. Szczególnie, gdy zatrzymaliśmy się w jednym miejscu, na prawdopodobnie dłużej niż było to konieczne. W dodatku po całodniowym użeraniu się z nim.

- Gdzie idziesz? - szepnął jakiś głos zza mnie.

- Cii! - syknęłam rozglądając się w boki. Wokoło znajdowali się jedynie ziewający strażnicy.

- Przed kim się tak ukrywasz?

- Przed... - zamarłam sztywniejąc. Powoli, całkiem powoli obejrzałam się za siebie, chichocząc nerwowo. Hugo od razu uśmiechnął się do mnie szeroko, jakby właśnie wymyślił interesującą zabawę. - Spacerowałam - wypaliłam. - Chciałam pospacerować bez towarzystwa.

- Och, spacerowałaś - rzucił dalej szczerząc zęby. Lewą ręką podrapał się po podbródku, patrząc na mnie z rozbawieniem.

- Tak, nie chciałam żeby ktoś mnie widział - dodałam pośpiesznie. - Strażnicy stają się wtedy tacy nerwowi.

- No tak, oczywiście - zgodził się, przytakując. - To może pospacerujemy się razem?

- Och nie - pośpiesznie pokręciłam głową, cofają się o krok. - Musisz być zajęty. Nie chciałabym odciągać cię od twoich zajęć.

- O tej późnej porze? Nie, teraz mam dużo czasu! - zapewnił łącząc dłonie za głową. Jego ciemna bluzka napięła się niebezpiecznie. - To gdzie idziemy?

- Spać! - wypaliłam bez wcześniejszego przemyślenia.

- Spać? Interesujące - pochylił się ku mnie z błyskiem w oczach. - Gdzie? U mnie czy u ciebie? W sumie byłoby lepiej u mnie - śpię sam na wozie.

Serce podeszło mi do gardła, gdy zrozumiałam swój błąd, lecz było już za późno. Ten diabeł wcielony, doskonale wiedział, jak na mnie działał i perfidnie to wykorzystywał! Tak dalej nie mogło być! Jasne, nie mogłam uciec od niego, bo był jednak moją jedyną szansą na dotarcie gdziekolwiek, ale to, co robił przyprawiało mnie o zawał serca. To był pierwszy człowiek, którego ruchów nie mogłam przewidzieć. Zaczynałam się go nawet coraz bardziej bać!

- O czym ty mówisz? - zaśmiałam się robiąc dodatkowy krok w tył, ostatni jaki mogłam wykonać. Za sobą miałam już płótno namiotu. - Ja - wskazałam siebie - pójdę do swojego namiotu, a ty - wskazałam Hugo - pójdziesz do swojego wozu.

- Naprawdę?

- A nie? - spytałam nerwowo.

- A co ze spacerem? Mamy taaaki ładny księżyc, aż chciałoby się to wykorzystać - powiedział wskazując podbródkiem ciemne niebo. - Co ty na to?

- Hm?

Dlaczego?! Co mam zrobić?! Jak się zachować?!

RATUNKU!

Do diabła, przecież to ja jestem potężnym smokiem, a boję się jakiegoś tam człowieka! Niemniej nic nie mogłam z tym zrobić. Hugo był dokładnie tym kimś przed kim czułam irracjonalny lęk. To tak, jakby był kimś więcej niż człowiekiem, groźniejszym nawet od smoka.

Przede wszystkim nieprzewidywalnym, a to było zdecydowanie gorsze.

Wzięłam głęboki wdech z determinacją wbijając wzrok w Hugo. Następnie odpowiedziałam:

- Pewnie, chodźmy!

Tymi słowami zaskoczyłam nas oboje. Pomimo tego, co planowałam powiedzieć, z moich ust wyrwało się zupełnie coś innego. Miałam ochotę uderzyć się w czoło i zapytać samą siebie, co też takiego wyprawiam.

Hugo w tym czasie stał wpatrując się we mnie z oszołomieniem. Cały czas mrugał wgapiając się w moje oczy, jakbym odezwała się w innym...

Zaraz! Mogłam rzeczywiście odpowiedzieć mu w swoim ojczystym języku!

- Naprawdę? - spytał Hugo opuszczając rękę.

Spoważniał, przez to moja nadzieja zapadła się pod ziemię. Skrzywiłam się, skacząc wzrokiem w bok. Serce uderzało mi o żebra w przyśpieszonym tempie.

- Chciałabyś posiedzieć ze mną nad jeziorem? - spytał Hugo nie doczekawszy się odpowiedzi.

Powlokłam się wraz z mężczyzną w wybranym kierunku, spuszczając głowę, aby włosy zakryły moją twarz. Znów czułam ciepło wypływające na moje policzki. To było tak niespodziewane, że aż zawstydzające. Hugo zdecydowanie był niebezpieczny.

Stanęłam przed jeziorkiem, zastawiając się nad tym, co powinnam dalej zrobić, gdy nagle Hugo ułożył coś na ziemi tuż przede mną. Miało ono kształt... bluzki?! Gwałtownie uniosłam głowę. Mój wzrok padł na jego nagi, ciemny, ładnie wyrzeźbiony tors, któremu chciałoby się przyjrzeć w świetle dnia.

- Siadaj - rzucił Hugo wskazując bluzkę, sam opadł na piasek tuż przy rozłożonej rzeczy.

Dopiero po chwili zrozumiałam co takiego mężczyzna miał na myśli. Zdębiałam wpatrując się w niego bezmyślnie. W całym moim życiu żaden mężczyzna nie zrobił dla mnie czegoś takiego - oczywiście nie wliczałam braci, oni dla mnie są wciąż... braćmi.

Ciepło rozlało się po mojej klatce piersiowej.

Hugo obejrzał się na mnie ze zmarszczonymi brwiami.

- Na co czekasz? Coś się stało?

- Nie, nic - mruknęłam pośpiesznie siadając na wciąż ciepłej bluzce. Podwinęłam sukienkę opatulając nią nogi. - Dzięki. To miłe.

- Cóż, piasek nadal jest mokry - wyjaśnił opierając ramiona za siebie i wyciągając długie nogi. - Lepiej byś się nie zaziębiła.

Ach, więc to dlatego. Przysunęłam do siebie nogi, obejmując je. Z jakiegoś powodu nie miałam nic przeciwko.

- To i tak miłe - mruknęłam kładąc podbródek na kolanach. - Inni nie zrobiliby nawet tyle.

- Ojciec Arii nie zwróciłby na to uwagi?

- Nie. Kazałby mi ułożyć coś na ziemi dla niego - powiedziałam wpatrując się w gładką taflę jeziorka. - Jemu byłoby wszystko jedno... - obróciłam twarz w stronę Hugo, który wyglądał na złego. - Nie każdy ma wspaniałego, kochającego ojca. Niekiedy trafiają się prawdziwe szumowiny, których interesuje zaspokajanie fizycznych potrzeb. Dzieci wtedy schodzą na dalszy plan.

- Masz na myśli...

- Mówiłam ci, Aria to moja siostra - powiedziałam uśmiechając się spokojnie. - Moje rodzeństwo... - skrzywiłam się - nie zawsze miało czas lub siły na zajmowanie się dzieciakami, więc kiedy mogłam wyjść z koszar, zajmowałam się nimi. Pewnie przez to nazywają mnie "mamą". I tak innej nie mają.

Nastała cisza. Hugo wpatrywał się we mnie ze zmarszczonym czołem i trudnym do zinterpretowania spojrzeniem. Wyglądał jakby spierał się sam ze sobą, próbując pojąć wszystko co powiedziałam.

- Co z matkami?

- Te, które przeżyły poród były zabijane przez żonę mojego ojca - wyjaśniłam spokojnie, martwym głosem. - Nas tknąć nie mogła, ale nic nie stało jej na przeszkodzie, gdy chodziło o nie. W końcu ośmieliły się "oczarować" jej męża.

- Więc... ile was jest? - dopytywał nieświadomie pochylając się ku mnie.

- Dużo.

Mężczyzna pokiwał głową ze zrozumieniem, choć dalej zdawał się z trudem trawić moje nowości. W pewnym momencie w jego wzroku pojawiła się jedna emocja - współczucie. Musiał pojąć, że moje życie było dalekie od tego prowadzonego przez niego. Jakoś nie przeszkadzał mi fakt tego spojrzenia.

- Nie udało im się uciec? - spytał. Niby niewinne pytanie, ale i tak poczułam je jak sztylet wbijający się w serce.

- Nie, nie udało - wyszeptałam przymykając oczy. Pozwoliłam, aby włosy opadły mi na twarz, zakrywając ją. - Właśnie szukam czegoś, co zdołałoby ich uwolnić. To jedyna szansa.

- Powiedz co to takiego, a może będę wstanie ci pomóc.

- Jeszcze nie jestem pewna, czy mogę ci aż tak zaufać - przyznałam.

- Na to nie ma rady - rzucił uśmiechając się pod nosem. - Jednak w jakimś stopniu mi ufasz, Luna - spojrzałam na niego z zainteresowaniem. - Gdyby tak nie było nie siedziałabyś tak spokojnie na koniu ze mną, czy teraz tu, gdzie nikogo prócz nas nie ma.

Zaśmiałam się na tę celną uwagę.

- Masz rację - przytaknęłam podnosząc się. - Słodkich snów, Hugo.

- Oj, będą słodkie - mruknął pod nosem, uśmiechając się do siebie.

******

Następnego ranka potwierdziły się moje przypuszczenia. Z powodów, które nie zostały głośno wypowiedziane, mieliśmy zostać w tej małej oazie pośród lasku. Według planu - wyruszamy dopiero jutro rano.

- Chodź ze mną - Anne chwyciła Arię za rękę prowadząc do najdalszego namiotu. Obejrzała się na mnie z lekkim, tajemniczym uśmiechem na twarzy. - Babette na nas czeka.

Babette? Matka Hugo?!

Pobiegłam za kobietą, zaciskając palce na sukience. Denerwowałam się, choć przecież nie miałam takiego powodu! W końcu spotkam się jedynie z matką Pezji, kobietą, którą wszyscy - według tradycji - nazywali ciocią. Ten zaszczyt spotkał każdą matkę wodza plemienia. 

Aria wyciągnęła do mnie rączkę, uśmiechając się radośnie.

- Babcia się ucieszy! - powiedziała wesoło. - Dawno chciała mamusię poznać, ale nie było okazji.

- Ba...bcia? - wymamrotałam robiąc wielkie oczy.

Co tu się działo?!

- Babcia kazała mi tak ją nazywać - wyjaśniła dziewczynka poważnie wpatrując się swoimi złotymi oczami w moje. - To oznacza, że moim tatu...

- Nie! - zawołałam szybko, przerywając Arii w połowie słowa. Zaraz potem zaśmiałam się radośnie dostrzegając płaczliwą minkę czterolatki. - Ciocia Babette chciała być dla ciebie miła, więc po to - na pewno! - poprosiła cię, byś tak się do niej zwracała. Rozumiesz kochanie?

- Tak mamusiu - przytaknęła Aria markotniejąc.

W tym czasie Anne nie mogła powstrzymać chichotu. Kobieta roześmiała się głośno, ubawiona całą sytuacją. Nawet pomimo przeprosin i skonfundowanego spojrzenia dziewczynki, nie mogła powstrzymać rozbawienia.

Kiedy weszłyśmy do namiotu, zdążyłam sobie wyobrazić wygląd Babette. Spodziewałam się majestatycznej, wysokiej kobiety, może trochę umięśnionej, która wzbudza respekt samym wyglądem. Jednak ta wizja była błędna. W środku zastałam szczupłą, ciemnoskórą, niską panią zbliżającą się do około sześćdziesiątki, choć co do tego nie miałam pewności. Miała czekoladowe oczy i jasne, długie, brązowe włosy związane w drobne warkoczyki. Ubrana była w zwiewną suknię na ramiączkach o krwistoczerwonym kolorze oraz coś na kształt sandałków na nogach.

Pomimo tego wszystkiego Babette wzbudzała respekt, mogłoby się wydawać, że samą siłą spojrzenia. Chociaż złagodniało ono, po zetknięciu się z moim wzrokiem, zaś na jej ustach pojawił się uśmiech.

Prawdopodobnie przyszłyśmy w złym momencie. Wyglądało na to, że strofowała kilka młodych kobiet, bardzo niezadowolonych z mojego przyjścia. Po syknięciu Babette, spuściły głowy, przyjmując swoją porażkę.

- Babcia! - krzyknęła Aria wyrywając się i biegnąc ku siedzącej na posłaniu kobiecie. Ta wyciągnęła ramiona gotowa przytulić do siebie dziewczynkę, potykającą się na nierównym podłożu. - Przyprowadziłam mamusię! - pochwaliła się wtulając się w Babette.

- Widzę - zamachała na mnie, następnie klepiąc miejsce przy sobie. - Siadaj tutaj, kochanie.

Zerknęłam ku Anne, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Kobieta za to popchnęła mnie do przodu podejmując za mnie decyzję. Z niepewną miną podeszłam do Babette i Arii, siadając we wskazanym miejscu. Przez to otrzymałam nieprzyjazne mamrotanie ze strony stojących, jak na skazaniu, młodych kobiet.

- Dziękuję. Słyszałam, że chciałaś mnie widzieć - powiedziałam postanawiając zignorować posłyszane uwagi.

- Tak, już od jakiegoś czasu - przyznała zaczynając splatać krótkie, złote włosy Arii w malutkie warkoczyki. - Zawsze wtedy, kiedy chciałam się z tobą spotkać, był to niezbyt dobry moment, przez co musiałam czekać. Ale dziś wreszcie nam się udało! - zerknęła w bok. - Na nie - machnęła ręką w stronę dziewczyn - nie zwracaj uwagi. Te flądry myślą, że zdołają omamić, mojego Hugo, swoim wyglądem, jakby go miały. Jednak na ich nieszczęście, Hugo to coś więcej niż mięśnie i dobre geny - parsknęła. Zerknęła na mnie znów z uroczym uśmiechem. - Zresztą ty pewnie już o tym wiesz, prawda?

Zmusiłam się do uśmiech, choć na usta cisnęły mi się słowa typu: "Aż za bardzo. Jest tak przerażający, że muszę się zgodzić z pogłoskami jakoby był taki sam jak jego ojciec". W zamian za to powiedziałam:

- Tak, zdążyłam się o tym przekonać. Bywa władczy, ale to dobry człowiek - pomocny, skory do rozmowy, żartobliwy, przeraża... jąco poszukujący towarzystwa - dokończyłam drapiąc się nerwowo po policzku.

- Wiedziałam! - pochyliła się ku mnie i aż zobaczyłam w tym ruchu, gest Hugo. - Mam dobrą intuicję do ludzi i od razu wiedziałam, że zauważysz w moim Hugo to, co powinno się widzieć! - machnęła z odrazą ręką w bok - One tego nigdy nie zrozumieją, są ambitne i chętne do zdobycia władzy. Zresztą sam ich strój o tym mówi - chwyciła moją dłoń, zaprzestając zaplatania warkoczyków na głowie śpiewającej pod nosem Arii. - Odrobinę ci współczuję, bo Hugo odziedziczył więcej genów po Pele, ale jednocześnie cieszę się, że za cel... - odchrząknęła - Przepraszam, nie to słowo. Cieszę się, że wybrał sobie właściwą kobietę. Jesteś waleczna, śliczna, mądra - widać to po twoich oczach - i masz tak słodki skarb przy sobie. Och, wreszcie doczekałam się bycia babcią!

Polemizowałabym z tym odziedziczeniem większości genów po Pele. Zdecydowanie Hugo dziedziczył po połowie. Niemniej te pochwały i komplementy bardzo mi się podobały. Jeszcze w życiu nie zależało mi tak bardzo na ich usłyszeniu, jak od tej uśmiechniętej kobiety. Chociaż to "branie sobie za cel" nie wróżyło niczego dobrego.

Uśmiechnęłam się ściskając dłoń Babette.

-Szuka sobie facetów taktyką na dziecko - prychnęła któraś z kobiet.

Na tę uwagę Aria przestała śpiewać unosząc wzrok ku tamtej skąpo ubranej kobiecie. Widziałam jak się zapowietrzyła ze złości.

- Mamusia taka nie jest! - pisnęła machając rączkami w powietrzu. - Mamusia jest wystarczająco piękna i mądra, żeby znaleźć mi tatusia! - spojrzała na mnie płaczliwie. - Mamusiu!

Wyciągnęłam ręce, nie mogąc nic wykrztusić. W następnie chwili Babette wygoniła kobiety, przeklinając je aż nazbyt dosadnie. Dopiero wtedy zaczęła nas pocieszać. Nie to, żeby obeszły mnie słowa kobiety. Jasne, zabolało, lecz wiedziałam jaka była prawda. To Hugo za mną ganiał, a one z zazdrości obrały sobie mnie za cel. W końcu to była moja wina, że się tu pojawiłam i ich Pezja postanowił spróbować swoich sił w walce o tę konkretną osobą.

Spojrzałam w stronę klapy namiotu. Niemal miałam ochotę pójść do Hugo i publicznie go uwieść, by tylko doprowadzić do wrzenia te dziewuchy, za to, że przez nie Aria się popłakała. Na szczęście powstrzymałam się, rozmyślając nad konsekwencjami swojego bezmyślnego pomysłu. Gdybym pocałowała Hugo przed wszystkimi, nie dałby mi życia. Tłumaczenie również byłoby marnym sposobem wyjścia z problemu.

Wzdychając przytuliłam mocniej Arię do siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro