⊙Rozdział 11. A zjadłbym kebaba⊙

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  "Jedz mniej, bramy raju są wąskie."

- Archibald Joseph Cronin

 Razem z Lokim wylądowaliśmy na pseudo wzgórzu, które pod naszym ciężarem zapadło się nieznacznie i zamlaskało. Skrzywiłem się wiedząc, że stoimy właśnie na kupie ludzkiego mięsa. Od samego zapachu mój pusty żołądek wykręcał fikołki. Pomachałem przed nosem ręką, by pozbyć się tego zasranego smrodu, ale niestety nie podziałało. Loki widocznie również się skrzywił i bez słowa ruszyliśmy powoli na dół wzniesienia. Nie chciałem pobrudzić sobie marynarki, a to byłoby możliwe gdybym się poślizgnął.   Gdy zeszliśmy i ominęliśmy nadgryzione kości i coś co chyba było zgniłym hamburgerem wykonanym z ludzkich głów, przeszliśmy na wydeptaną przez coś wielkiego ścieżkę w mięsie.

  — A byłem głodny... — mruknął Loki.

— A ja dalej mam ochotę na kebab, ale może nie ten — powiedziałem i wskazałem dłonią na wiszących na ścięgnach tłustych ludzi, z których inni odkrajali mięso jakby byli jagnięciną na rożnie.

— Sądziłem, że to trolle nie mają gustu do jedzenia...

— Troll nie zje byle chłamu nie to co Obżarci.

 — W sumie od tego wszystko byłoby lepsze.

  — Nawet kutas byka? — spytałem.

— Od tego? — Wskazał na rożen.   —Tak, zjadłbym nawet  ze smakiem.

  — Przynajmniej dowiedziałem się, że jesteś pedałem.

— Lepszy żywy facet, niż zimne zwłoki — odgryzł się.

— Ile razy mam powtarzać... — zacząłem, ale ta pizda mi przerwała.

— Że ruchasz zwłoki na cmentarzu?  

Już miałem coś odpowiedzieć, kiedy z ziemi wyszły ogromne jak trzy autobusy robale bez oczu. Na całym ciele miały rozmieszczone paszcze z rzędami ostrych kłów. Czerwi było około dziesięciu i gdy skończyły syczeć na siebie rzuciły się na nas. Rozłożyłem ręce i stworzyłem gruba ścianę z lodu. Nie przeszkodziło im to by ją zeżreć i przeć dalej na nas! Przeskoczyliśmy z kłamcą nad jednym z nich o włos unikając zębów, a już kolejne się na nas rzuciły. Zakręciłem płonącą włócznią w powietrzu i ściąłem głowy większości.

  — Kurwa... — powiedziałem, gdy zobaczyłem że rozcięte kawałki produkują resztę ciała. 

Z jednego czerwia powstały dwa nowe! Loki strzelał, ale pociski również na nic się zdawały przeciwko tym robakom. Krzyknąłem z bólu, gdy jeden z nich ugryzł mnie w kostkę i przebiłem jego głowę włócznią. Rzucał się w konwulsjach, aż w końcu mnie puścił i znieruchomiał. Z rany na mojej nodze zaczęła płynąć krew, a prócz poszarpanej nogawki wystawały też poszarpane płaty skóry. Stęknąłem próbując ustać na nodze, aż musiałem się podeprzeć o broń. Glizdy nie czekały aż odpocznę tylko rzuciły się na mnie. Poczułem jak Loki mnie łapie i odskakuje ze mną w tył. Nie zamierzałem mu za to dziękować i tak.

  — Zrobisz coś z nimi? — zapytał.

— Co niby? — odparłem. — Przecież ich nie spal... —  I wtedy mnie olśniło jakim kretynem byłem. — //Incendium// 

Moja lewa ręka stanęła w płomieniach, które wydostawały się również z widocznych żeber na mojej klatce piersiowej. Białka zalały oczy i stały się jak ogień. Z rany na nodze został tylko przypalony ślad na skórze. Wystawiłem w stronę robaków lewą dłoń, a z niej poleciał na nich łańcuch płomieni. Wydały z siebie przeciągły ryk, aż w końcu padły na ziemię jako kupka popiołu.  Odetchnąłem głęboko i przetarłem pot z czoła, gdy wróciłem do normalnego wyglądu. Utrzymywanie tej formy w piekle było dla mnie strasznie męczące. Postanowiliśmy się nie zatrzymywać tylko iść dalej, by więcej tego cholerstwa się nam nie zalęgło pod nogami. 

Im dalej się zapuszczaliśmy w głąb kręgu tym coraz głośniejsze towarzyszyło nam mlaskanie i łamanie kości. Minęliśmy grille na których wytapiali się grubi ludzie i przeszliśmy między kościanymi drzewami, z których gałęzi zwisały jelita. Coraz częściej spotykaliśmy kościane rośliny z jakimiś ludzkimi narządami na nich. Jak ich widok mi nie przeszkadzał tak zapach połączony ze zgniłym mięsem pod naszymi stopami, przyprawiał o mdłości. Ziemia zadrżała i już myśleliśmy, że to kolejne czerwie, ale na szczęście, bądź nie szczęście to nie były one. Zamiast tego przed nami stanęła opasła kreatura o dolnej szczęce kończącej się w miejscu pępka. Samą wielkością brzucha dorównywał małej przyczepie kempingowej. Był całkowicie pozbawiony włosów, a skóra miała kolor zgniło-szary. Dłonie były mniejszymi wersjami jego głowy i z apetytem pożerały stertę kości i ludzi przed sobą. Obżarty napychał się bez przerwy tym co znalazł pod nogą i nie zdążyło uciec. Uniósł swoją wielką głowę i zaczął wąchać, by następnie spojrzeć na mnie i Lokiego czarnymi jak smoła oczami. 

  — Nie no przystojniak roku — mruknąłem.

— Chyba z głównej okładki McDonalda — odpowiedział Loki. 

Obżarty wydał z siebie przypominający wymiotowanie bulgot i powoli na nas ruszył. Otworzył swoją paszczę, a z niej wystrzeliły języki, które miały nas złapać. Wykonałem młynek włócznią ścinając część z nich. Loki w tym samym momencie skoczył i odbił się od jednej, po czym poleciał jak strzała w kierunek tłuściocha. Jednym szybkim ruchem odciął górną część głowy stwora i wylądował elegancko na ziemi. Wyciągnął szybko pistolet i przestrzelił głowy na dłoniach Obżartego.

  — Przynajmniej raz się na coś przydałeś — powiedziałem.

— Pierdol się — odparł.

— Z tobą nie zamierzam. Nie wiem co było w twojej dupie i nie chce wiedzieć, biorąc pod uwagę tego konia z którym masz dziecko.

  Loki coś mruknął pod nosem i postrzelił trupa jeszcze raz. Zaśmiałem się z jego miny i poprawiłem marynarkę. Ja z owiele lepszym nastrojem ruszyłem wąwozem, po którego ścianach spływała krew. Żyły wystawały gdzieniegdzie spod moich stóp. Martwiłem się czy marynarki nie poplami mi posoka skapująca z łuków nad naszymi głowami. Na szczęście nic takiego się nie stało i moje ciuchy były całe i zdrowe, no prawie całe. Przed nami była jeszcze spora droga marszu, który doprowadzi nas do strażnika tego kręgu. Inaczej mówiąc do kolejnego cholerstwa, które trzeba zabić by pójść dalej. Mówiłem już jak bardzo nienawidzę swojego życia i tego, że zawsze musi się coś w nim spierdolić? Spojrzałem na czerwone jak krew niebo i pomyślałem o swoim króliczku i Norze. Mam nadzieję, że trzymają za mnie kciuki i obserwują jak mi się powodzi. Westchnąłem z goryczą. Dlaczego nie mogą być ze mną? Tak bardzo za nimi tęsknię... Pokręciłem szybko głową, odganiając myśli. Myślenie nad tym w takim momencie jest nie rozważne, gdyż wszystko tu może mnie zabić na amen. Nawet Loki gdyby chciał... Musiałem się lepiej pilnować.

Czy ktoś dalej jest głodny po tym co przeczytał? (ja tak i Al pewnie też XD) Wracając jak myślicie kto strzeże tego piętra? I jak sobie poradzi Ksaper?

Swoją drogą mam nową okładkę od Queen_OF_Wolves z której jestem przeszczęśliwy!! Na dole macie ją w lepszym widoku:

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro