⊙Rozdział 19. Tym czasem, gdy mnie nie ma Salem ma przesrane... jak zawsze.⊙

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Odkąd Chris i reszta paczki wyruszyła minął prawie tydzień. Przez ten czas niewiele się działo w Salem jak i u mnie. No może prócz zbliżającego się sprawdzianu z angielskiego... Tak dobrze widzicie, nic wam się nie przewidziało. Otóż zacząłem uczęszczać do szkoły dla istot nadnaturalnych, do której postanowiła mnie przyjąć Sellis. Jak to tłumaczyła przyda mi się trochę wiedzy, w końcu gdy nie ma wujka to moja edukacja zatrzymała się w miejscu.

Westchnąłem cicho i włożyłem do koszyka kilka świeżych owoców. Odkąd mieszkam u Chrisa i Eli jednym z moich zajęć stało się robienie zakupów, gdyż El ostatnimi czasy stała się bardziej zajęta. Całe dnie spędza u siebie w pokoju przeznaczonym do alchemii i coś kombinuje. Podejrzewam, że szuka sposobu na wyleczenie wujka lub możliwości kontaktowania się z Chrisem i resztą. Nie dziwie jej  się, też chciałbym wiedzieć jak im idzie... w prawdzie obawiam się, że coś pójdzie nie tak. Pokręciłem głową na boki odganiając tym samym pesymistyczne myśli i podszedłem do kasy. Wyciągnąłem portfel i zapłaciłem kartą, którą dostałem od Zaakiela. Jedyny pożytek przez kilka miesięcy z tych aniołów był taki, że przelewali mi co miesiąc pieniądze na konto. Nie wydawałem jakoś specjalnie dużo, więc jeszcze trochę i będę mógł kupić i urządzić kryptę lepiej niż miał Kasper. Chociaż... czemu akurat kryptę? Może lepiej jakiś domek w środku miasta? Zatrudniłoby się do zrobienia podziemi krasnoludy, którzy wykopali by je tak, że nikt by się do nich dostał od zewnątrz. To nie głupi pomysł.

Wziąłem swoje zakupy i ruszyłem w stronę domu. Dzień zapowiadał się na jeden z cieplejszych, więc postanowiłem iść nieco dłuższą drogą, by móc nacieszyć się pogodą. Ostatnimi czasy w Salem było spokojnie, co jest dziwne biorąc pod uwagę, że miasto znajduje się na splotach ogromnej ilości żył magicznych, które przyciągają wszelakiego rodzaju istoty. Nie, żebym narzekał, ale mam wrażenie, że nie wróży to nic dobrego... tym bardziej że nie ma widzącego, który by zapewnił bezpieczeństwo. Niby ja nim byłem... ale jestem pewny, że sobie nie poradzę...

 Westchnąłem lekko zdołowany i podskoczyłem z cichym piskiem, gdy czyjaś dłoń znalazła się na moim ramieniu. Usłyszałem lekki śmiech i już wiedziałem, kto postanowił mnie wystraszyć. Odwróciłem się w stronę Gera czując jak czerwienią mi się uszy. Wilkołak ubrany był w krótkie skórzane spodnie i szary T-shirt. Uszy i ogon miał schowane, a w niebieskich oczach skakały rozbawione iskierki. Jego oczy przywodziły mi na myśl idealnie wyszlifowane kryształy, które... Odkaszlnąłem kiedy zrozumiałem, że za długo się w niego wpatruje i znowu poczułem jak się lekko rumienię. Jeżeli się zapyta, czemu jestem taki czerwony, to odpowiem, że jest mi najzwyczajniej w świecie gorąco.

— Sorki — powiedział, dalej się lekko śmiejąc. — Nie chciałem cie wystraszyć.

— Jasne — burknąłem. — A co gdybym użył rebeliona? Mógłbym zrobić ci krzywdę!

— Oj młody oboje wiemy, że przywoływanie broni ci średnio wychodzi — odparł z głupkowatym uśmiechem. Tu trafił akurat w punkt... jak inne zaklęcia mi w miarę wychodzą tak rebelion za cholerę... Odwróciłem głowę w bok (obrażony, nie po to by nie patrzeć na jego uśmiech!) i założyłem ręce na piersi. Czasem mnie irytował ten futrzak. — No już nie bocz się — zagadał i pstryknął mnie w czoło, za co odpowiedziałem mu podirytowanym warknięciem.

— Nie boczę się — odparłem i rozmasowałem czoło. — Co chcesz Ger? — zapytałem, bo raczej tak sam z siebie nie przyjdzie do miasta, nie przepada za nimi i woli siedzieć w lesie.

— A muszę coś chcieć?

— Bez powodu nie wyszedłbyś poza las — odpowiedziałem mu i po chwili zaśmiałem się cicho skojarzając sobie naszą sytuację do podobnych jakie widziałem. Mina Gera była bezcenna, bo chłopak kompletnie został wybity z rytmu przez mój niespodziewany śmiech. — Wybacz... skojarzyłem sobie twoje nagłe przyjście z pojawianiem się Chrisa, kiedy chciał zmusić wujka do pracy.

Ger lekko parsknął i pokręcił głową, dalej się uśmiechając. Zawsze mnie to bawiło, jak Chris pojawiał się dosłownie znikąd akurat w miejscu, gdzie znajdował się wujek. Czasem zastanawiałem się czy przypadkiem nie założył mu nadajnika... ale teraz, gdy o tym myślę gdyby faktycznie miał na nim nadajnik to teraz nie musielibyśmy go szukać. Wilkołak widząc jak znowu zaczynam być zdołowany, poklepał mnie po ramieniu i zaproponował byśmy porozmawiali u Eli w domu. Przy okazji stwierdził, że z chęcią spróbuje mojej kuchni, w której o dziwo zasmakował... Wcale to nie spowodowało, że moje serce zabiło mocniej... Wcale...

Po około piętnastu minutach spaceru doszliśmy do mieszkania Chrisa. Wyjąłem klucze, które dla mnie dorobili i otworzyłem drzwi. Weszliśmy z białowłosym do środka i zdjęliśmy buty. Nie czekając na chłopaka poszedłem od razu do kuchni, gdzie zostawiłem na blacie papierowe torby z zakupami. Pomieszczenie to było połączone z jadalnią i salonem, dzięki czemu oglądać można było podczas gotowania seriale na netflixie... i nie to nie jest tak, że się wciągnąłem ostatnio w oglądanie jak maniak... Dobra, może trochę. Zacząłem rozpakowywać zakupy, a Ger usiadł na jednym ze stołków znajdujących się przy wyspie kuchennej. Chris mówił, że ta wyspa często służy za bar, więc kupił i takie krzesła do niego.

— Więc co chciałeś? — zapytałem, zabierając się za przyrządzenie jakiegoś posiłku. Sięgnąłem po deskę do krojenia. Znałem te kuchnię już na tyle dobrze, że nawet nie patrzyłem na co i skąd to biorę. Po prostu brałem.

— W lesie pojawia się coraz więcej dziwnych rzeczy — odparł.

— To znaczy? — Spojrzałem na niego marszcząc lekko brwi.

— Znajdujemy dziwne ślady, ni to kopyt ni to łap, dużo roślin wysycha w ich pobliżu. — Skrzywił się z widocznym niesmakiem, co za pewne oznaczało, że nie pachniały one fiołkami. — Truchła zwierząt też się walały przy miejscach, gdzie znajdowały się odciski.

Podrapałem się po głowie i wróciłem do robienia obiadu. Chłopak za to dalej opowiadał o znaleziskach. O kilku rozwalonych głazach, wyrwanych drzewach, którym zjedzono korzenie i o tym jak znaleziono kilka martwych driad. Ger sądzi, że potwór jest po prostu głodny, ale to było dla mnie dziwne, bo jak sam wcześniej powiedział ciała kobiet nie zostały skonsumowane. Postukałem się w zamyśleniu po brodzie i usiadłem obok chłopaka z dzisiejszym obiadem. Postanowiłem zrobić najzwyklejszy w świecie smażony ryż z kurczakiem i warzywami. Wilkołak zajadał się tym, aż mu się uszy trzęsły, a ja musiałem powstrzymywać uśmiech samozadowolenia. Kiedy skończyliśmy jeść, schowałem resztki dla El i razem z Gerem posprzątaliśmy.

— Mama kazała się spytać, czy nie możesz powiadomić Zaakiela, że przydałoby się tu wsparcie.

— Niestety już raz próbowałem...

— I?

— Jak widać, nie przysłali nikogo, kto mógłby na czas nieobecności wujka zająć się Salem.

Wilkołak warknął wściekle i usiadł na kanapie, Chciałbym coś zrobić by im pomóc, ale co? Zaakiel nikogo tu nie wyśle, bo mają Salem tak naprawdę w dupie. Kiedy byłem w Czyśćcu to nasłuchałem się o tym miejscu różnych historii. Najczęściej słyszaną przeze mnie wersją była taka, że wysyłani są tu wyrzutki, którzy wkurzyli radę. Dla jasności Salem znajduje się na kilkunastu liniach magicznych i jest naturalnym miejscem, które przyciąga potwory. Fakt, że jest tu obecnie tak spokojnie zawdzięczać można wujkowi i chłopakom, bo wcześniej podobno było to istne piekło dla Widzących. Westchnąłem zirytowany tym, że nie mogę nic zrobić. Bez chłopaków całe Salem jest teraz w niebezpieczeństwie... Potrzebny jest ktoś, kto możne je obronić... Ale kto? Najlepiej by było, gdyby był to jakiś anioł... Wiedząc, w jakim kierunku podążają moje myśli, zakląłem pod nosem.  Nie jestem uprawniony do pracy jako widzący i jestem jeszcze na szkoleniu... ale nie ma chyba innego wyjścia nie? Poklepałem wilkołaka po ramieniu.

— Zbieraj się idziemy — powiedziałem.

— Dokąd? — spytał Ger patrząc na mnie ze zdziwieniem w błękitnych tęczówkach.

— Poszukać tego czegoś co zabiło driady — odparłem i ruszyłem w stronę drzwi. Myślicie pewnie, że to akt odwagi z mojej strony? Muszę was rozczarować, bałem się jak cholera, ale chciałem pokazać, że dam sobie radę. Nie wiem komu bardziej chciałem zaimponować. Sobie? Wujkowi? Czy może Gerardowi...

Po jakiejś godzinie znaleźliśmy się w lesie przy miejscu, gdzie znalezione zostały ciała driad. Rozejrzałem się i zobaczyłem kilka wyrwanych z korzeniami drzew i śladów. Kucnąłem przy tropie i przyjrzałem się mu. Wyglądał dziwnie... do połowy wyglądał jak łapa jakiegoś wielkiego kota lub wilka, a z tyłu (tam, gdzie zwykły człowiek ma piętę) przypominało kopyto. Odcisk był dość głęboki, więc to co go zostawiło nie mogło być takie małe. Wyjąłem telefon z kieszeni i zrobiłem im kilka zdjęć. Przydadzą się przy szukaniu informacji o tym stworzeniu. Wstałem z kucek i spojrzałem na Gera, który w formie białego wilkołaka węszył. Skrzywił się w pewnym momencie, śmiesznie marszcząc przy tym nos i kichnął. Nie dziwię mu się samemu chciało mi się kichać, a mój węch jest o wiele słabszy od jego. Spojrzałem na rośliny, które wydawały się jakby zostały spalone. Wyjąłem z kieszeni chusteczkę i dotknąłem przez nią jednego z krzewów. Zmienił się on w pył, kiedy tylko go naruszyłem, a w powietrzu pojawił się nieprzyjemny odór zgniłych jaj. Myśląc, że to właśnie roślina spowodowała ten zapach chciałem się cofnąć, ale Ger na mnie skoczył, przez co odlecieliśmy kawałek. Upadliśmy akurat w momencie jak wielka, włochata łapa uderzyła w miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu stałem. 

Poczułem jak puls mi przyśpiesza i czułem panikę. Ger zerwał się na równe łapy i zaczął warczeć na stwora. Powoli wstałem niezwracając uwagi na ubrudzone ciuchy i spojrzałem w stronę naszego przeciwnika. Potwór osiągał co najmniej trzy metry wysokości i większą jego część stanowiły mięśnie. Posturą i sylwetką bardzo przypominał człowieka, ale jego stopy były dziwnym połączeniem kopyt i łap. Głowa należała do dzika i posiadała dwie pary odstających kłów. Jedne mniejsze przy samych ustach i drugie długie jak u słonia wystające z policzków. Lewy kieł był ucięty, a na prawym oku znajdowała się blizna po jak mi się zdawało włóczni. Dłonie stwora posiadały tylko trzy palce, z tego jeden był przeciwstawny jak u ludzi. Pokrywała go biała szczecina, która zmieniała kolor na czarny na jego głowie, gdzie przechodziła w swoistego rodzaju irokez. Na całym ciele miał dziwnego rodzaju tatuaże, których znaczenia ani pochodzenia nie znałem. 

Sięgnąłem do pasa i wyciągnąłem z niego złoty kryształ. Zacisnąłem na nim dłoń, a ten zmienił się w złoty pył, który uformował się w jednoręki miecz. Uchwyt miał wykonany ze złota, a ostrze było zrobione z lśniącego kamienia. Całą broń pokrywały runy, służące do walki z potworami.

Ger nie czekając rzucił się na dzika, który zablokował atak jego szponów masywną dłonią. Wilkołak nie zostawił na niej żadnego śladu i został uderzony za pomocą drugiej. Usłyszałem skowyt i widziałem tylko jak chłopak ląduje na najbliższym drzewie. Uwolniłem skrzydła i zacząłem atakować stwora, jednak mój miecz odbijał się od jego futra, zamachnął się na mnie pięściami jakbym był natrętnym insektem i chwycił najbliższe drzewo. Wyrwał je z korzeniami i użył niczym kija by mnie posłać kilka metrów dalej. Ger akurat wstawał, kiedy dzik się na niego zamachiwał. Odskoczył w bok i stanął przy mnie. 

— Co to jest?! — zapytał z mieszaniną wściekłości i przerażenia.

— Skąd mam wiedzieć? — zapytałem również wystraszony.

— Jesteś widzącym!

— Praktykantem! — odkrzyknąłem i obaj uchyliliśmy się przed kolejnym zamachem stwora.

— Jakieś pomysły?! — Po chłopaku widać było, że chce się ponownie rzucić na dzika, ale to nie miało sensu. Nic mu nasze ataki nie robiły, najlepiej było się wycofać. Chwyciłem Gera za ogon i pociągnąłem w tył. 

Ten pisnął zdziwiony i lekko zdekoncentrowany. Wiedziałem, że ogon dla wilkołaków jest bardzo czułym miejscem i to trochę nieodpowiednie by za niego chwytać, ale teraz nie miałem czasu przejmować się takimi rzeczami. Uniosłem dłoń przed siebie i zamknąłem oczy.

— Inspiratione — powiedziałem, a podmuch wiatru porwał wszystkie martwe rośliny i stworzył zasłonę, przez którą stwór nas nie widział. — W nogi! — krzyknąłem i poderwałem się do lotu. Ger zerwał się i ruszył za mną biegiem. 

Uciekliśmy, zostawiając za sobą wściekle ryczącego potwora. 


— Powiesz mi co my tu robimy? — zapytał Ger, kiedy mijaliśmy kolejny z grobów kierując się w stronę krypty wujka.

— Potrzebujemy informacji — odparłem tylko i otworzyłem masywne kamienne drzwi.

Stanąłem przy trumnie i przekręciłem znajdującą się na niej ikonę czaszki. Słychać było zgrzyt i po chwili ukazały nam się schody. Zeszliśmy po nich do salonu połączonego z kuchnią. Znając to miejsce jak własną kieszeń ruszyłem jednym z korytarzy do ogromnej biblioteki. Ger, gdy wszedł do niej za mną jęknął żałośnie i przetarł twarz dłonią. 

— I my mamy to wszystko przeszukać? — spytał niedowierzając. — Przecież tego jest z milion! Nigdy nie znajdziemy tego co jest nam potrzebne.

— Wilk małej wiary — odpowiedziałem i uśmiechnąłem się kiedy ten posłał mi mordercze spojrzenie. Był uroczy gdy się denerwował. Tylko wziąć i podrapać za uchem... Pokręciłem głową i ruszyłem do niewielkiej recepcji. — Nie będziemy wszystkiego przeszukiwać. Tylko to co ma informacje o dzikach. — Nacisnąłem dzwonek, który znajdował się na ladzie, a po całej bibliotece rozeszła się  melodia piosenki "Glad You Came". Wywróciłem na to oczami, a Ger uniósł brwi zdziwiony i lekko nastroszył ogon. 

Na siedzeniu za recepcja pojawiło się niewielkie tornado, które przemieniło się po chwili w kobietę. Miała długie, srebrne włosy, które unosiły się i falowały delikatnie na wszystkie strony. Nosiła na sobie szarą koszulkę z logiem Hamiltona, czarne przylegające spodnie i skórzaną kurtkę kończącą się nad pępkiem. Zdjęła z głowy słuchawki i spojrzała na nas błękitnymi jak niebo oczami i ziewnęła lekko, przeciągając się przy tym.

— Hej młody — powiedziała do mnie i usiadła wygodniej w krześle. 

— Hej Area — odparłem i usłyszałem odchrząkniecie z tyłu. Spojrzałem na Gera, który za cholerę nie wiedział kim jest kobieta. — Ger to Area jest aurą, która pomaga w zarządzaniu biblioteką wujka. 

— Miło poznać — odparł wilkołak. — Widzę, że fanka Hamiltona? — powiedział i wskazał na jej koszulkę. Oczy dziewczyny widocznie rozbłysły ekscytacją i uśmiechnęła się promiennie.

— O tak, ale nie tylko — odrzekła nimfa wiatru. — Ale pewnie nie przyszliście pogadać o musicalach, więc co mam dla was znaleźć? 

— Wszystko co masz o boskich lub demonicznych dzikach — powiedział wilkołak.

Nimfa kiwnęła głową i zniknęła. Ja w tym czasie poprowadziłem Gera w stronę stołu, gdzie po jakimś czasie Area przyniosła nam to o co ją poprosiliśmy. Było tego więcej niż się spodziewałem i spędziliśmy z kilka godziny by się przez wszystko przebić. Dobra przyznam się, że szło tak długo bo od czasu do czasu zatrzymywałem wzrok na skupionym wilkołaku. Kiedy ten się tylko poruszał szybko wracałem do czytania, modląc się by nie zauważył jak się na niego gapię. Minęła kolejna godzina, a i ja i Ger mieliśmy już tego serdecznie dość. Już miałem rzucić książką przed siebie, gdy w końcu znalazłem to co było nam potrzebne.

— Mam! — krzyknąłem, a Ger przez nagły hałas podskoczył i spojrzał na mnie pytająco. Podszedłem do niego i położyłem książę tak, by i on mógł ją czytać. Nie zauważyłem, że przy tym stykaliśmy się ramionami, byłem za bardzo skupiony na znalezisku. 

— Dzik Ua Duibhne — przeczytał Ger na głos — Bestia, która powstała z martwego brata celtyckiego bohatera Diarmuida Ua Duibhne w celu zabicia go. 

— Cóż po rycinie wygląda na to, że to nasz potwór.

— Tak, tylko martwi mnie to — powiedział i wskazał palcem na akapit. — Skórę bestii nie dało się przebić strzałami, a miecz się złamał na pół kiedy ją uderzył.

— To wyjaśnia czemu mój miecz nie zadziałał.

— Ta i to czemu ja muszę iść na manicure — burknął i spojrzał na swoje złamane paznokcie.  

— Nie martw się pożyczę od El jej przyrządy i ci zrobimy paznokietki — powiedziałem z uśmiechem na co ten mnie dźgnął lekko w bok, powodując tym u mnie śmiech.

— Kretyn.

— Maruda. — Wilkołak wywrócił oczami i przewrócił stronę. 

— Dzika można zranić za pomocą przygotowanej magicznie włóczni — przeczytał Ger i spojrzał na mnie. — Macie tu te rzeczy? — Wskazał palcem na listę składników potrzebnych do zrobienia broni.

— Raczej tak — odparłem i wstałem. — Chodźmy ich poszukać i zrobić coś co zabije to paskudztwo. 

Okazało się, że tak mieliśmy wszystkie potrzebne składniki do wykucia broni... ale nasze zdolności kowalstwa i alchemii były dość... Chujowe. Jedyne co nam się udało z tego zrobić to grot, który wielkością dorównywał nożowi kuchennemu. Zrobiłem jako taką rękojeść do niego, ale był strasznie źle wyważony, więc jedyne co nam pozostało to liczyć na szczęście. I modlić się o to byśmy nie zginęli przy najbliższej okazji. Brzmi jak plan prawda?

Nim ruszyliśmy tropić bestię, co było dla Gera łatwe bo jak to stwierdził: " Tak paskudnego zapachu nie da się zgubić". Zajrzeliśmy do jego domu, z którego zgarnął łuk i pusty kołczan. Łuk połyskiwał złotymi i srebrnymi greckimi literami oraz wyrzeźbiony był jak dzieło sztuki, a nie mordercza broń. Kołczan natomiast był jeszcze dziwniejszy bo mogła mieścić się w nim tylko jedna strzała. Zmarszczyłem brwi nie rozumiejąc o co z tym może chodzić, a tym bardziej zaskoczyło mnie to, że Ger umie posługiwać się łukiem. 

— O co chodzi z tym łukiem? — zapytałem, gdy już wyszliśmy na powierzchnię i zaczęliśmy szukać tropu.

— A dostałem go od taty, mówił że to prezent od jego przyjaciół — odparł i poruszył kilka razy nosem. Od razu złapał trop, a stwierdzić to mogłem po tym jak się skrzywił. 

— A gdzie strzały? I od kogo to dostał? — dociekałem dalej.

Ten się tylko uśmiechnął i sięgnął dłonią do kołczanu. W nim od razu pojawiła się magicznie strzała, którą nałożył na łuk i posłał w niebo ognisty pocisk. Szybkim ruchem, którego ledwo zauważyłem założył na cięciwę, kolejną i wystrzelił tym razem lodową. Otworzyłem usta i nie mogłem wydusić z siebie słowa. Broń była szokująca w jakimś stopniu, ale byłem pod wrażeniem umiejętności Gera. Chłopak uśmiechnął się do mnie i wesoło ruszył ogonem, a ja się zarumieniłem i spojrzałem w bok. Usłyszałem coś ciężkiego, a zaraz po tym wilkołak krzyknął moje imię i mnie odepchnął. Odleciałem na bok i szybko się spojrzałem w stronę, gdzie znajdował się łucznik, ale ten już leciał w stronę drzewa, uderzony przez ogromna łapę bestii. 

— Ger! — krzyknąłem i zerwałem się na nogi. Stwór szedł w jego kierunku, a ten był za bardzo oszołomiony by się podnieść.

Jak mogliśmy nie zauważyć, że się zbliża?! Bogowie, ale jestem głupi! Gdybym się tylko nie zapytał... Pokręciłem szybko głową i wypuściłem powietrze z ust. Przypomniały mi się słowa wujka, by nie dać się opanować strachowi w sytuacji, gdy twoje życie jest na włosku. Cóż sobą na ten moment się nie przejmowałem, tylko leżącym wilkołakiem.

Wypuściłem z pleców skrzydła i wzleciałem w stronę potwora. Dźgnąłem go w ramię, a ten ryknął i zamachnął się na mnie. Wypuściłem broń, która utknęła w jego ranie i odleciałem w tył. W małych oczkach dzika widać było, że się wściekł. Przełknąłem głośno ślinę, będąc pozbawiony jakiejkolwiek broni i postanowiłem, że go odciągnę jak najdalej się da od Gera. Posłałem w jego stronę lodowy kolec, który się tylko skruszył o jego skórę, a ten ruszył na mnie szarżą. Obróciłem się szybko i zacząłem lecieć między drzewami. Słyszałem za sobą jak się łamią i upadają, więc stwór się nimi nawet nie przejmował, na co przekląłem pod nosem.  Odwróciłem głowę, na chwilę by zobaczyć, gdzie on jest i to był mój błąd. Nie zobaczyłem, że przed trasą mojego lotu znajdowało się drzewo, w które przywaliłem mocno. 

Nim upadłem poczułem jak coś ostrego wbija się w mój bok. Jak się okazało był to jeden z dłuższych kłów bestii. Stęknąłem, gdy ból rozszedł się po moim ciele. Dzik chwycił mnie jedną ręką, tak że blokował mi możliwość poruszania rękoma i nogami, a następnie złapał moje skrzydła. Krzyknąłem, gdy potężna fala nowego bólu nadleciała, tym razem od strony skrzydeł. Tak, dobrze sądzicie... skurwysyn mi je złamał i to w kilku miejscach. Poczułem jak po policzkach zaczynają cieknąć mi łzy, a na ten widok bestia się tylko roześmiała. Puścił moje skrzydła, które opadły bezwładnie i chwycił mnie za głowę. Chciał mi ją zmiażdżyć i w ten sposób mnie zabić. Zamknąłem oczy czekając na nieuniknione.

 Przynajmniej Ger jest bezpieczny... — pomyślałem i uśmiechnąłem się przez łzy. — Aż teraz żałuje, że nie powiedziałem mu co czuje... Jestem cholernym tchórzem... Może po drugiej stronie się nam uda? Jak myślisz mamo? 

Już byłem przygotowany na śmierć, kiedy coś mocno przywaliło w stwora. Ten ryknął i mnie wypuścił. Upadłem na tyłek i otworzyłem powoli oczy. Rana w której znajdował się sztylet była większa, bo broń się przemieściła. Spojrzałem, tam gdzie stwór i zbladłem na widok Gera, który posyłał grad strzał w ranę dzika. Chciałem krzyknąć by uciekał, ale z mojego gardła wydobył się tylko niewyraźny skrzek. Obserwowałem jak Ger unika ataków i kontratakuje, ale to nie przynosiło żadnych efektów. Zamarłem kiedy atak dosięgnął wilkołaka i został uderzony na kamień. Byłem pewien, że usłyszałem chrupnięcie, a łzy napłynęły mi z powrotem do oczu. 

— Proszę nie... — powiedziałem cicho szlochając, a stwór powoli zbliżał się do nieruchomego chłopaka. — Nie zabierajcie mi i jego! — krzyknąłem, nie zważając na suchość w gardle, a ogromny podmuch wiatru utworzył kopułę wokół wilkołaka. Każdy cios bestii był odbijany o niej, a ta warczała poirytowana i odwróciła się do mnie. Podniosła z ziemi wyrwane drzewo i ruszyła ponownie w moim kierunku.

Zobaczyłem jak broń w jego ramieniu zmienia się w pył, a wiatr zanosi go w moim kierunku. Zaczął on krążyć wkoło mnie, a w moich myślach pojawiło się jedno słowo.

Caedes — wyszeptałem, a stwór zamachnął się na mnie. 

Coś sprawiło, że podniosłem swoją lewą dłoń i jak gdyby nigdy nic zamachnąłem się na odlew. Drzewo się złamało w pół i odleciało w bok. Stwór spojrzał zaskoczony na swoją broń i zaraz został odrzucony w tył przez wiatr. Wstałem powoli, przestając odczuwać jakikolwiek ból z moich ran. Powoli podniosłem połamane skrzydła, które przeistoczyły się w krew, która ułożyła się na wzór nowych. Z tego co Ger mi potem mówił, wyglądałem znacznie inaczej. Białka oczu zrobiły się krasne, a moje czarno-białe włosy zmieniły kolor na taki sam. Moje ubranie również się zmieniło. Teraz miałem szary, podarty podkoszulek, czarne jeansy i czarną skórzaną kurtkę. Spojrzałem na swoje dłonie, na których znajdowały się rękawiczki bez palców i zacisnąłem je kilka razy jakby niepewny tego co się dzieje. 

Chwyciłem złoty pyłek w jedną z dłoni, a krwawe skrzydła zaczęły lecieć do niej strugami. Poczułem ciężar w i chwyciłem kształtującą się broń oburącz. Po chwili trzymałem piłę łańcuchową. Była czerwona, nie licząc złotego łańcucha pełnego ostrych zębów. Na ustach pojawił mi się szeroki uśmiech i rzuciłem się na mojego przeciwnika. 

Jedynie co dalej pamiętam to krzyk bólu rozczłonkowywanego potwora i mój śmiech. Potem nastąpiła ciemność.

Obudziła mnie fala bólu, przez którą aż stęknąłem. Otworzyłem powoli oczy i zobaczyłem sufit pokryty korzeniami. Chciałem usiąść, ale ból skutecznie mnie od tego odciągnął. Ruszyłem powoli zesztywniałymi palcami, ale napotkałem opór na lewej dłoni. Odchyliłem powoli głowę by zobaczyć co ją blokuje i się zarumieniłem jak burak. Obok mnie siedział Ger, który spał trzymając mnie za dłoń.  Widząc, że jest cały poczułem jak po policzkach zaczynają cieknąć mi łzy, delikatnie ścisnąłem jego dłoń, a on się poruszył. Ziewnął i przetarł powieki. Spojrzał w moim kierunku, a łzy popłynęły po jego policzkach, gdy spostrzegł, że się obudziłem. 

Puścił moją dłoń i powoli mnie przytulił, by zapewne mnie nie pokiereszować jeszcze gorzej. Poczułem, że się czerwienie jeszcze bardziej i wtuliłem niezgrabnie twarz w jego szyję. Pachniał lasem i trochę psem, ale to mi nie przeszkadzało.

— Ty idioto — powiedział nie przerywając uścisku. — Ty cholerny idioto... — Poczułem się źle słysząc jak łamie się jego głos. Powoli podniosłem ręce i objąłem go nieudolnie nic nie mówiąc. — Nawet nie wiesz jak się o ciebie martwiłem... — Coś mokrego spadło mi na głowę, zapewne jego łza, a ja poczułem uścisk w żołądku. Odsunąłem się od niego na tyle ile mogłem i spojrzałem w zapłakane, ale dalej piękne błękitne oczy wilkołaka. 

— Przepraszam... — odparłem cicho, przecierając delikatnie jego policzek z łez. — Chciałem być przydatny... chciałem cie obronić... 

— Głupek... — odrzekł Ger i oparł czoło o moje. Patrzyliśmy sobie w oczy, rumieniąc się przy tym jednocześnie. — Więcej tego nie rób.

— Jeżeli uda mi się ciebie uratować to zrobię to ponownie — powiedziałem zdeterminowanym głosem, na co Ger delikatnie się uśmiechnął i odsunął ode mnie. 

— Nie będzie następnego razu bo tym razem ja będę bronił ciebie. — Chłopak położył mnie delikatnie na łóżku i chciał wstać by zrobić mi więcej miejsca. Ja chwyciłem go za koszulkę i przyciągnąłem powoli do siebie.

— Zostań... proszę... — powiedziałem cicho, nie patrząc na niego. 

Ger nie protestował, tylko położył się przy mnie, a ja bardzo, ale to bardzo powoli przekręciłem się na bok. Tak się złożyło, że wtuliłem się w jego pierś. Nie widziałem jak się uśmiecha, ale poczułem jak delikatnie mnie obejmuje. Po raz pierwszy od dawna poczułem się bezpieczny i szczerze szczęśliwy. Zamknąłem oczy, bardziej się wtulając w ciepłą, umięśnioną pierś chłopaka.

— Kocham cię... — wyszeptałem powoli zasypiając. Poczułem jak jego palce przeczesują powoli mi włosy i już prawie odpłynąłem.

— Ja ciebie też — usłyszałem nim sen mnie pochłonął.

Nie będę obiecywać poprawy bo to coś nie działa... Ale hej patrzcie nowy rozdział! I to tym razem dłuuuugi. Chyba najdłuższy w serii bo ma ponad 4k słow. 

Cieszycie się? I proszę nie bijcie :<

Plus mieliśmy trochę przygody z Dylanem i Gerciem, kto się cieszy?

Btw... jaki macie pomysł na nazwę ich shipu?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro