⊙Rozdział 4. Pocałunek wdowy⊙

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nocą w mieście zakochanych, dwójka ludzi szła w stronę domu kobiety. Mężczyzna spojrzał z uśmiechem na swoją piękność. Na jej czarne długie włosy, brązowe oczy i delikatny makijaż na twarzy. Dziewczyna ubrała dzisiaj niebieskie jeansy i czarny żakiecik, którego nie zapięła. Nie było jej zimno, więc nie widziała takiej potrzeby. Brunetowi to nie przeszkadzało, zwłaszcza, że miał widok na jej biust, gdzie w miejscu serca był wytatuowany czarny pająk na błękitno-szarej pajęczynie. Zawsze go zastanawiało czemu akurat taki, a nie inny sobie zrobiła, ale nigdy mu o tym nie powiedziała. W końcu przestał o to pytać, by nie denerwować tym swojej wybranki. Po paru minutach weszli do domu dziewczyny. Nigdy tu nie był przedtem, a zawsze chciał zobaczyć jak jego belle femme* mieszka. Zamknął drzwi i poszedł z nią do sypialni, gdy do niej wszedł zamarł. Kto by pomyślał, że osoba którą pokochał będzie femme fatale**. Chciał uciec, ale już nie zdołał, gdyż coś go związało. Modlił się o ratunek, który nigdy nie nadszedł.

Siedząc w Paryskiej kawiarni, czekałem na swoje zamówienie. Czarną kawę i ciasto truskawkowe. Loki siedział przede mną i zajadał zamówiony przed chwilą puchar lodowy. Poprawiłem kapelusz i wziąłem się za jedzenie, kiedy kelner przyniósł moje zamówienie. Spojrzałem w bok, gdzie miałem widok na wieżę Eiffla. Po tylu latach nic się praktycznie nie zmieniła. Kiedyś, gdy byłem tu, dopiero ją budowali, a parę wupich zjadało robotników.  Mimo, że byłem na zwolnieniu to nie pozwoliłem by kolejni ludzie umierali za ich sprawą. Sięgnąłem po kawę i upiłem kilka odświeżających łyków. Co prawda najlepsza kawa jaką piłem mają włosi, ale ta też nie była najgorsza. 

— Ale tu romantycznie —  powiedział blondyn.

— Spierdalaj — odpowiedziałem mu przeżuwając kawałek ciasta.

— No wiesz ty co... ja tu zachwycam się panującym w Paryżu nastrojem, a ty tak się do mnie odzywasz — powiedział, urażony. — I nie mówi się z pełną japą.

— Stul pysk i daj mi w ciszy zajadać to ciasto.

  — Okres? — zapytał.

— Jestem po — odpowiedziałem i wyobraziłem sobie płonącego na stosie Lokiego. Piękny widok, normalnie jak święta w latach osiemdziesiątych czternastego wieku.

— Nie widać.

Pokazałem mu środkowy palec i odłożyłem łyżkę na talerz. Mój wzrok przykuły rozwieszone informacje na pobliskim słupie. Wstałem i podszedłem do nich. Były to kartki zawiadamiające o zaginięciu, ale nie kobiet, a około trójki mężczyzn. Jeden zaginął trzy tygodnie przed naszym przybyciem do Paryża. Drugi miesiąc wcześniej, a trzeci dwa miesiące wcześniej. Przyjrzałem im się dokładnie, wszyscy umięśnieni i przystojni, i w sumie to jedyne co ich łączyło, a przynajmniej z wyglądu. Oczy i włosy mieli innego koloru, więc mogę to wykluczyć.

Coś mi nie pasowało w tych zaginięciach, może to, że równo po miesiącu znikał kolejny mężczyzna? Jeśli nie żyli, to ich duchy nic mi by nie powiedziały, nawet by się do mnie nie zbliżyły. Instynktownie by się chowały przede mną, gdyż wyczułyby zagrożenie.  Dokładnie jeszcze raz przeanalizowałem zapisane informacje i podrapałem się po karku. Nic mi to zbytnio nie dało, a skoro miałem na razie dosyć Lokiego to postanowiłem go zostawić i samemu udać się na komisariat.  

Kiedy wszedłem do środka, od razu skierowałem do pierwszej policjantki. Była to czarnowłosa kobieta, o lekko bladej karnacji.  Jej zielone oczy były zajęte przeglądaniem raportów. Znałem jej ból, gdyż też musiałem je przeglądać, bo tak kazała Christine. 

  — Przepraszam, że przeszkadzam — zacząłem. — Ale chciałbym dostać dostęp do informacji o zaginionych mężczyznach i ich akt. 

 Kobieta uniosła na mnie swój wzrok i zapytała:

— A kim pan jest, że prosi o  dostęp do zastrzeżonych informacji? 

Przewróciłem w myślach oczami. Dlaczego zawsze muszą pytać o to samo. To już powoli nudne się dla mnie robi. Wyjaśniłem jej wszystko i pokazałem odznakę, którą zrobił dla mnie syn Laufey***. Niby lodowy olbrzym, a konus z tego Lokiego.  Kobieta pokiwała głową i zaprowadziła mnie do archiwum, gdzie mogłem zapoznać się z danymi.

Ludzie nie mogli się nadziwić, jakim cudem Loki w takim tempie opróżnił kolejny kufel z piwem i talerz z jedzeniem. Cóż zawsze jadł najszybciej ze wszystkich, no prawie... Kiedyś, gdy z Thorem wybrali się do Utgard, twierdzy w Jotunheim, świecie lodowych olbrzymów.  Skąd właściwie pochodziła rodzina Lokiego. Wracając, kiedy tam dotarli blondyn założył się z olbrzymem i władcą Utgardu Utgardalokim o to, że nikt nie je szybciej niż on. Oczywiście przeliczył się i przegrał, gdyż gigant oszukiwał. Zamiast toczyć pojedynek z innym olbrzymem, walczył z ogniem pod iluzją. Był na niego zły, ale musiał mu przyznać pomysłowości. Co prawda Kłamca nie lubił jak go się nabiera, ale wyrafinowane sztuczki wręcz uwielbiał.

Czekając na mnie wypijał już koleiny, chyba jedenasty kufel z rzędu, a posiłki znikały jeden za drugim. Postanowił się zabawić ze śmiertelnymi i porywalizować z nimi w konkursie na najszybsze zjedzenie. Jeśli przegrałby Loki płaciłby za wszystko co razem zjedli, dodatkowo postawiłby wszystkim w barze z kilka kolejek. Natomiast jeśli wygrałby to nie płaciłby za nic. Cwany bożek wiedział jak się najeść i nie musieć wydać grosza. 

Prowadził zaciekłą walkę z łysym i umięśnionym mężczyzną. Jadł on szybko i walczył zaciekle. Niestety w przypadku blondyna nie widać było, jak jego usta i ręce się poruszają. Był to tak szybki ruch, że ludzkie oko nie było wstanie go wychwycić. Strawa i napitek znikał jakby pochłonięty przez czarną dziurę. Łysol padł nie mogąc nic już zmieścić, a Loki wydał z siebie okrzyk radości. Ludzie zebrani w koło mu zaklaskali z podziwem. Blondyn przetarł usta ścierką i wstał, pożegnał się ze wszystkimi, którzy chcieli by został i wyszedł.

Stwierdził, że skoro jestem zajęty to on sam pójdzie na gofry pod wieżą Eiffla. Ruszył przed siebie, z włożonymi w kieszenie rękami nucąc pod nosem jakąś starą pieśń w swoim ojczystym języku. Zastanawiał się teraz czy aby na pewno kupić sobie gofry, czy może takiego kebaba? Wzruszył ramionami i dostrzegł czarnego kota siedzącego na płocie. Jego czerwone ślepia bacznie go obserwowały, a gdy chciał do niego podejść futrzak zamienił się w czarną mgłę i zniknął. Przewrócił oczami i poszedł dalej. Z racji tego, że był już wieczór to mało ludzi kręciło się wokół. 

Usiadł na jednej z ławek i spojrzał w niebo, dostrzegł na nich oczy Thiaziego, które bacznie obserwowały poczynania boga. Przypomniał sobie jak kiedyś spalił, olbrzyma, ratując tym samym Idunn, którą wcześniej podrzucił gigantycznemu orłowi, który okazał się Thiazim. Wracając, kiedy zniknęła kobieta i jej złote jabłka to bogowie zaczęli się starzeć. Przez brak jabłek nieśmiertelności stracili oni swoją długowieczność. Jednak blondyn był sprytny i zjadł jedno przed jej zniknięciem, na jego nieszczęście mimo, że reszta się postarzała, to torturować dalej umiała, a taki argument przekonał Lokiego do ratowania Idunn. Skończyło się śmiercią olbrzyma, ale jego córka Skadi chciała rekompensaty za śmierć ojca. Musieli spełnić jej trzy żądania, które wcześniej ustalili między sobą. Pierwsze dać jej męża, drugie szczerze rozśmieszyć i ostatnie, sprawić by zapamiętano jej ojca. Dlatego teraz oczy Thiaziego świecą jasno na niebie pośrodku gwiazd. 

Na myśl o rozśmieszeniu Skadi, Loki skrzywił się i rozmasował rozbolałe przez to krocze. Nie wiedział co mu strzeliło do łba, kiedy obwiązał swojego "kolegę" sznurem, przywiązanym jednocześnie do brody kozła. Były dwie opcje albo kozioł straci brodę, albo on jaja. Na szczęście nie stało się to drugie. Zamknął oczy i oparł głowę o oparcie ławki. 

Zastanawiał się co u jego żony Sigyn w nowym mieszkaniu, gdzieś w Ameryce. Zawsze była twardą kobietą, nawet wtedy, gdy Kłamce przywiązano za pomocą wnętrzności swojego syna do skały. Sigyn trwała przy nim i trwałaby, aż do końca wszechrzeczy. Jednak nim to nastąpiło przyszedł pewien cwaniacki anioł i uwolnił ich. Podobno sam Odyn mu na to pozwolił, ale Loki nie dawał wiary. Przez wieki zamknięcia wyobrażał sobie tysiące sposobów na zabicie tych sukinsynów. Lecz w końcu za namową demona, anioła, leszego i człowieka zaprzestał tego. Nawet on może być dobry, gdy dadzą mu na to szansę. 

  — Loki, Loki, dawno się nie widzieliśmy — usłyszał za sobą kobiecy pociągający głos, na który zadrżał i odskoczył. — To tak traktujesz swoją dawną kochankę? — zapytała czarnowłosa kobieta. Miała może z dwadzieścia trzy lata i ubrana była w czarny, skórzany kombinezon. Jej zgniłozielone oczy obserwowały starego boga z kpiną i nienawiścią. 

  — Arachne — wysyczał bóg kłamstw. — Więc zniknięcia mężczyzn to twoja sprawka?

— Zgadłeś pięknisiu, ale na nieszczęście kończy mi się już posiłek i muszę znaleźć sobie kogoś nowego, a ty wydajesz się smaczny. 

  — Możesz mi co najwyżej obciągnąć — odparł Loki, a Arachne wysłała mu kpiący uśmiech.

  — Już to zrobiłam i wiele innych rzeczy. 

Słychać było trzask kości, a kobieta przed nim zaczęła rosnąć. Jej odnóża zmieniły się w tułów pająka, a ubranie na niej pękło. Jej włosy przypominały teraz dredy zrobione z chitynowego pancerza. Paznokcie poczerniały i wydłużyły się, a skóra stała się blada niczym trupa. 

Splunęła na Lokiego kwasem, a ten uskoczył i stanął w powietrzu. Dobrze, że wziął ze sobą swoje ulubione buty, które pozwalały mu na chodzenie po niebie. Rozejrzał się w koło unikając sieci i plutego w jego stronę kwasu. Przybrał postać sokoła i zaczął lecieć w stronę wieży Eiflla. Kobieta ruszyła za nim po swojej sieci. Kłamca wylądował na szczycie wieży i wrócił do swojego normalnego wyglądu, wystawił w stronę pająka dłoń, a w niej zmaterializował się pistolet. Zaczął do niej strzelać, jednak ona była szybka i unikała każdego jego strzału. Zagryzł dolną wargę, którą pokrywały blizny i zaczął robić to co wychodziło mu zawsze. Knuć i myśleć to potrafił najlepiej. Nie był silny jak Thor, ale na pewno przewyższał rudobrodego intelektem. I wtem go olśniło. Usiadł i czekał, aż pajęczyca wejdzie na szczyt. Nie minęła chwila, a ona zaczęła go obwiązywać nićmi. Loki nie poruszył się dalej.

Szykowała się do wyplucia w jego kokon kwasu, gdy ktoś wbił jej sztylet w plecy. Odwróciła się gwałtownie i zobaczyła za sobą Lokiego z kpiącym uśmiechem. Z warknięciem zamachnęła się na niego, ale ten zniknął po dotknięciu. Ponownie jej wbito ostrze, ale tym razem w brzuch. Powtarzało się to kilka razy, aż w końcu zaczęło kręcić się jej w głowie. Loki stał przed nią trzymając w dłoni pistolet i przyłożył go jej do skroni.

  — For nå, en liten edderkopp**** — powiedział i pociągnął za spust.  

Pocisk przeleciał na wylot przez jej głowę, a ciało zaczęło spadać w dół. Nim uderzyło o ziemię zniszczyło po drodze, kawałek wieży i zmieniło się w pył. Loki otrzepał się z niewidzialnego pyłu i powoli jak po schodach zszedł z wieży, prosto na czekającego mnie.

  — Długo ci się zeszło — powiedziałem.

— No cóż, to była twarda sztuka — odparł. —  Znalazłeś ich? 

— Mhm... lecz niestety tylko jeden przeżył i jest w szpitalu. 

  — Zawsze mogło być gorzej.

Razem ruszyliśmy na stację, by stamtąd  wyruszyć do Włoch. Coś czułem, że tak szybko się tam nie dostaniemy. Oby to była tylko moja wyobraźnia.

* po francusku piękna kobieta

** po francusku oznacza kobietę fatalną

*** imię matki Lokiego

**** po norwesku "Na razie mały pająku''

Dzisiaj wyszło dłużej niż zwykle i dowiedzieliśmy się co nieco o Lokim. Podobała się walka jego z Arachne? I czy wiecie do czego nawiązuje kot, który się tu pojawił na chwilę? Jak tak to dajcie mi znać i pochwalcie się swoją opinią, a ja znikam i widzimy się w kolejnym rozdziale :)

Kolejny rozdział: 13.08.2017

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro