⊙Rozdział 8. Otchłań⊙

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  "Ten, który walczy z potworami powinien zadbać, by sam nie stał się potworem. Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również w nas."

Fryderyk Nietzsche 

Przypomnijcie mi, żebym nigdy więcej nie kładł się spać i dawał Lokiemu prowadzić demonicznego statku! Nim dobrze zasnąłem poczułem jak łódź w coś uderza. Zerwałem się szybko i wybiegłem z kajuty. Spojrzałem na bożka, który tylko posłał mi przepraszający uśmiech. Poszedłem na rufę i miałem ochotę wrócić i zajebać kłamcę. Miał proste zadanie, którym było przycumowanie, a nie rozjebanie statku na lądzie! Kipiąc ze złości, poprawiłem kapelusz i zeskoczyłem na ląd.

  — Ty jebany idioto   — powiedziałem, gdy pojawił się przy mnie Lok. — Jesteś jebanym wikingiem i nie potrafisz cumować statku?!

— No sorry, że ten jest pięć razy większy od normalnego! — uniósł się.

Przetarłem podirytowany oczy i ruszyłem kolejną ścieżką. Krąg pierwszy: Otchłań. Miejsce, w którym na wieki siedzą nieochrzczone bachory i ludzie urodzenie przed Chrystusem. Ruszyłem zniszczonymi schodami w dół, a do moich uszu doszedł płacz noworodka. Nie przejąłem się tym zbytnio, z resztą tak samo jak Loki i dalej kierowaliśmy się w dół. Po naszych bokach rozpościerały się spalone drzewa i wychodzące z pni wyłupiaste, zwierzęce oczy. Zatrzymaliśmy się jednocześnie, kiedy przed nami stanęła płacząca dziewczynka. Miała na sobie białą, lnianą koszulę sięgającą jej do kolan. Głowę miała spuszczoną, a twarzyczkę zakrywała rączkami. Jej czarne, lekko zmatowiałe włosy były skołtunione i nastroszone na wszystkie strony. Skórę miała nienaturalnie bladą i poranioną. Spojrzeliśmy się na siebie z Lokim, a ten tylko przeładował broń. Skinąłem głową, kładąc rękę na włóczni Uriela.  Kiedy byliśmy już blisko niej ona powiedziała:

  — Pomóżcie.... — uniosła na nas swój wzrok.

Twarz wykrzywioną miała w niemym krzyku, z pustych oczodołów kapała czarna maź. Kiedy zderzyła się ona z ziemią rozpuściła ją. Bachor krzyknął, a jego dłonie zmieniły się w sierpy i rzuciła się na nas. Celny strzał w głowę, powalił ją na ziemię. Westchnąłem cicho i przeżegnałem się jak nigdy, po czym obaj ruszyliśmy dalej, trzymając ręce na broniach. Płacz z każdą chwilą się nasilał i dochodziło do niego kilka nowych.  Zakręciłem włócznią, a zza drzew wyskoczy dzieci. Ubrane były podobnie do poprzedniej dziewczynki, twarze miały tak samo zdeformowane, a zamiast rąk wystawały im kosy. Były to chłopcy i dziewczynki w wieku od roku do dziesięciu lat. Zawyły jak banshee, kiedy jest na kacu i rzuciły się na nas. Okręciłem włócznią i przejechałem po nią dłonią, aż zabłysła złotem.

  — Jestem tym, który prowadzi duszę w stronę nieba... — zacząłem, a Loki spojrzał na mnie zdziwiony. — Z mocą włóczni ofiaruje wam odpoczynek na polach Edenu.

Rozdzieliłem broń na dwa kije i kiedy przebiłem pierwszego z niechrzczonych rozbłysł on białym światłem. Jego powłoka pękła, a w słupie światła stał zwyczajny dzieciak z uśmiechem na delikatnej twarzyczce. Poruszył ustami w niemym dziękuję, a jego dusza powędrowała ku wyjściu z piekła, gdzie miała mieć spokój wśród reszty dobrych dusz. Część z piskiem zaczęła uciekać, a reszta mnie atakować. Wypowiedziałem //funus// łącząc na nowo włócznię. Na bachorach pojawiły się tarcze strzeleckie, a ja odskakując w tył rzuciłem bronią jak oszczepem. Ta najzwyczajniej w świecie zaczęła przebijać nieochrzczonych, a gdy te unikały ataków narzędzie ponownie zakręcało i leciało na nich. Minęła chwila nim zostali oczyszczeni. Wyrwałem broń z ziemi i ruszyłem dalej. Loki zamrugał parę razy i poszedł za mną nic nie mówiąc. Zapewne zdziwiło go to, że uwolniłem dusze tych dzieci z piekła. Zawsze chciałem to zrobić. Uważałem, że to niesprawiedliwe karać niewinne małe dusze tylko dlatego, że były nieochrzczone lub zmarły przed Chrystusem. 

Wymacałem paczkę papierosów i wyciągnąłem jednego. Zapaliłem i zaciągnąłem się nim. Wydmuchałem dym i otrzepałem go z nadmiaru popiołu. Chcąc nie chcąc moje myśli zaczęły kroczyć wkoło Nory. Z westchnieniem poprawiłem kapelusz i lekko spojrzałem w płonące niebo. W piersi zapiekło mi boleśnie na wspomnienie mojego aniołka. Czy istniał sposób na to by powróciła i byśmy żyli długo i szczęśliwie? Zaśmiałem się w myślach i sam siebie wyśmiałem. Szczęśliwe zakończenia są tylko w głupich bajkach, które ludzie stworzyli by ukoloryzować swój szary świat. Wywaliłem papierosa i nie deptając go stanąłem przed marmurową bramą.

  — Obżarstwo! Samobójstwo! Chciwość! — Usłyszałem zza bramy męski, zdarty głos, wraz z oślizgłym pełzaniem po podłodze. Słychać również było krzyki oraz skrzypienie mechanizmów. 

  — Czyżby Minos? — zapytał Loki stając przy mnie.

— Mhm... sędzia piekieł — odparłem. — Będziemy musieli go zabić?

— Raczej ty Kas, to ty chcesz dostać z niego lakrymę. 

— Czyli ni w pizdę, ni w oko mi nie pomożesz? — Spojrzałem na niego podirytowany.

— Będę się przyglądał z bezpiecznej odległości. — Posłał w moją stronę uśmiech i zniknął.

Warknąłem coś pod nosem i jednym zamachem rozciąłem  ogromną bramę. Wkroczyłem do środka i zamachałem przed nosem ręką. Smród nieznanego pochodzenia śluzu oraz wszechobecnej zgnilizny przyprawił mnie o skurcz w żołądku. Znajdowałem się na swego rodzaju Rzymskim koloseum. Gruby chodnik prowadził na sporych rozmiarów okrąg, który zwisał niewsparty na niczym w otchłań. Po obu stronach chodnika ustawione były dwie długie kolejki składające się z cieni ludzi. Prowadziły one ku środkowi, gdzie z dziury wyłaniała się ogromna istota. Jego skóra była szara, z głowy wyrastało coś na kształt wieży, z której w kratach ujrzeć można było spalone, machające ręce. Ciało miał pomarszczone i ociekające śluzem, z ramion odstawały pomarańczowe pęcherze wypełnione jakimś płynem. Twarz miał podłużną, a jej rysy dawno straciły ludzkie kształty. Nie miał oczu, a zamiast nich sterczały swego rodzaju kraty. Wargi miał spierzchnięte i popękane. Masywne dłonie opierał o dwie kolumny przy których znajdowały się koła z kolcami, na które za pomocą macek nadziewał dusze i wysyłał do odpowiedniego kręgu piekieł. Skrzywiłem się na widok Minosa i uwolniłem skrzydła. W jednej chwili obie kolejki zleciały do ogromnej dziury, a ja wolnym krokiem podszedłem do króla Krety.

  — Kto śmie?! — wrzasnął i opluł mnie swoją śliną. Skrzywiłem się, gdy usłyszałem skwierczenie, skóry na moim policzku. Ból był mniejszy od świętej broni, ale dalej odczuwalny. Co oznaczało, że w piekle stałem się istotą, którą można zabić.

  — Ciocia Grażynka, powiedziała że  paradujesz w jej wazonie na głowie — odpowiedziałem i uniknąłem ataków macek.

— Kaspar Smith — wywarczał. —   Chciwość. Pożądanie. Nieumiarkowanie w piciu. Kłamstwo. Zdrada. Herezja. Pycha... — zaczął wyliczać.

  — Dobra skończ bo ta lista będzie dłuższa niż świętego Mikołaja spis niegrzecznych dziewczynek. — Lekko uśmiechnąłem się na wspomnienie świętego z którym opiło się sylwester i wszystkie kolejne dni do Wielkanocy. 

Macki szybko ruszyły w moim kierunku, więc rozpostarłem bardziej skrzydła i uniknąłem ich.  Rozciąłem jedną z nich i odbiłem się od kolejnej. Wykonując przeskoki w bok leciałem prosto na Minosa. Nie zauważyłem kiedy złapał mnie swoimi masywnymi dłońmi. Zamrugałem zdziwiony szybkością króla Krety. Po czym stęknąłem czując jak zaczyna mnie miażdżyc. Usłyszałem trzask w barku i jeszcze mocniej się skrzywiłem. Nie dość, że wypadł mi teraz ze stawu to dodatkowo dalej boli po walce z Urielem.

  — Dla takich jak ty mamy specjalne miejsce — wysyczał mi w twarz. 

  — Jeżeli to willa z basenem i własnym lokajem to chętnie — powiedziałem, a moją skórę pokrył szron. — A jeśli nie to nie skorzystam Minosie.

Uśmiechnąłem się, a lód w błyskawicznym tempie zaczął pokrywać dłonie olbrzyma. Uwolniłem się trzaskając jego ręce na drobne kawałki i wzleciałem wyżej. Jednym szybkim ruchem nastawiłem bark i spojrzałem na wściekłego Minosa. 

— Ty pchło! — krzyknął i zaczął napierać na mnie swoimi mackami. 

Mój uśmiech tylko się pogłębił i pokazałem do niego środkowy palec, unosząc jednocześnie drugą rękę ku górze. Nad nią pojawiły się ogromne lodowe kolce.

//Glacies Messorem// — powiedziałem, a deszcz lodu spadł na niego.

Przebił macki, głowę, tułów i to co zostało z rąk. Kończyny którymi się trzymał kolumn osunęły się, a olbrzym osunął się w otchłań. Wylądowałem na platformie i otrzepałem się ze szronu i pyłu. Uniosłem swój wzrok na ciemno niebieską kulkę i wyciągnąłem do niej rękę. Stęknąłem kiedy we mnie wleciała i rozmasowałem pierś. Stanąłem na skarpie, a obok mnie przystanął Loki. Spojrzałem na niego i zepchnąłem do dziury. Usłyszałem jak krzyk opuszcza jego gardło i wiązanka skandynawskich przekleństw. Zaśmiałem się i skoczyłem za nim. Dupeczki z kręgu pożądania nadchodzimy! 

Nowy rok stary Kasper XD. Jak myślicie co się zadzieje w kręgu pożądania? Co nasi bohaterowie spotkają na swojej drodze? Czy jest coś czego mogą się obawiać?

Korzystając z okazji chciałbym złożyć wam (spóźnione w chuj) życzenia noworoczne i zapytać jak minął sylwester. Czy tak samo jak Kasprowi i świętemu Mikołajowi kilka stuleci temu? XD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro