Rozdział 11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

(Michel)

Kawiarnia, do której od pewnego czasu często przychodziłem znajdowała się dosłownie naprzeciw restauracji mojego psa. Co jakiś czas przejeżdżający tą ruchliwą drogą samochód odbierał mi widoczność, ale w większości perspektywa się nie zmieniała.

W nowym ciele otoczony przez nieznanych mi ludzi śmiał się w najlepsze jakby nie posiadał już żadnych zmartwień, problemów, uzależnień. To było zupełnie nowe, nie pasujące do niego. Najlepiej wyglądał, kiedy błagał o coś ze łzami w oczach. Ten wizerunek mu nie pasował. Nie był tym, który dla niego wykreowałem.

Pociągnąłem długi łyk ciemnej, gorzkiej kawy. Chciałem zniszczyć jego świat. Nie mogłem się doczekać momentu, w którym wrócić z powrotem do mnie. Coś co raz do mnie należało nie powinno posiadać własnej woli.

Delikatny uśmiech pojawił się na mojej twarzy, kiedy na ekranie telefonu pojawiła się wiadomość. Ostatni raz rzuciłem wzrokiem na postać mężczyzny otoczonego jakąś kobietą i dzieciakiem, a następnie wyszedłem z kawiarni. Powolnym krokiem skierowałem się do zaułka położonego za nią i przymknąłem oczy. Życie ofiarowało mi część swojej mocy, a ja nie miałem skrupułów by nie użyć jej do wcielenia mojego planu. On chciał z powrotem Śmierć, a ja mojego psa. Układ był idealny, a czas realizacji nadszedł teraz.

- Nie sądzę, żeby spodobały mu się te kwiaty - otworzyłem oczy i spojrzałem na mężczyznę obok.

Zaskoczony krzyknął i niemal stracił władzę nad samochodem. Westchnąłem i zacząłem mu pomagać w jechaniu na odpowiedni pas. Rozumiałem jego zdezorientowanie, ale nawet taki idiota powinien umieć umrzeć.

Zamachnąłem się i uderzyłem Azjatę w twarz przez co przyćmiony nie zdołał zareagować, gdy skręciłem kierownicą wysyłając nas prosto pod koła tira. Znowu przymknąłem oczy i znalazłem się obok przyglądając się pięknemu spektaklowi. Mogłem rozegrać to lepiej, ale nie łatwo było szarpać się na tak niewielkiej powierzchni.

Poczułem na sobie żądzę mordu i spokojnie odwróciłem się w jej kierunku. Przede mną stał dobrze zbudowany mężczyzna. Podobnie jak ja nie zwracał uwagi na całe zdarzenie. Jego fioletowe włosy powoli ruszały się w takt wiatru, a czarne oczy potrafiłyby zabić każdego na miejscu, gdyby posiadały taką moc. Włożyłem ręce do kieszeni marynarki i uśmiechnąłem się do nieznajomej, ale jednak znajomej postaci.

- Jakim prawem zwykły śmiertelnik włada mocą bogów? - spytał cichym, nawet mnie mrożącym krew w żyłach głosem.

- Jeden z nich zawarł ze mną ciekawy układ. Nie powinieneś teraz zabierać czyjejś duszy do nieba?

- To nie był jego czas - warknął.

-Może i nie był - wzruszyłem ramionami - Ale czasu nie cofniemy, a praca musi być wykonana. Ucieszy się jak się dowie, że zabrałeś mu cenną osobę.

Odskoczyłem, kiedy pięść mężczyzny niemal spotkała się z moją twarzą. Ledwo udało mi się dotknąć ziemi, a kolejny cios nadszedł i tym razem trafił prosto w brzuch. Odleciałem na dobre kilka metrów i uderzyłem w betonowy słup. Ciekawe jak wyglądało to dla zwykłych ludzi nie mogących nas teraz dostrzec.

Konstrukcja upadła opadając na jakiś dom, a z moich ust popłynęła stróżka krwi. Otarłem ją i spojrzałem na górującego nade mną mężczyznę. Rozumiałem już co to oznaczało spotkać twarzą w twarz śmierć. Jego twarz nie wyrażała nic, ale kumulująca się wokół czarna energia niemal syczała na myśl o większej ilości krwi wylewającej się z mojego ciała.

Zamachnąłem się i strumień wiatru uderzył go odsuwając na pewną odległość, dzięki czemu otrzymałem parę sekund na odpoczynek. Nie były one jednak przydatne, bo w następnej chwili ostry pręt przebił mój brzuch, a krzyk cierpienia nie potrafił ustać. Ciężko oddychając opadłem na kolana. Patrzyłem na jego puste oczy. Bez wahania wyciągnął ostrze i zamachnął się by zadać ostateczny cios. Wiedząc, że nie miałem z nim żadnych szans przymknąłem oczy i teleportowałem się do mojego biura.

- Kurwa - warknąłem opadając na podłogę.

Próbowałem wstać, ale nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Coraz większa ilość krwi barwiła nowo-zakupiony dywan. Spojrzałem na Życie siedzące na kanapie. Jego pusty uśmiech i błyszczące oczy idealnie oddawały w jak żałosnym musiałem być stanie. Nienawidziłem tego. To nie ja powinienem być na kolanach, a inni. Blondwłosy podniósł się ze swojego miejsca i na bosych stopach podszedł do mnie. Uniósł jedną z nich mój podbródek, a ja zacisnąłem zęby z bólu. Jego czerwone oczy śmiały się ze mnie. Widziałem to. Gdyby nie ta pierdolona Śmierć. Czemu musiał być tak silny? Czy nie miałem posiadać mocy na równi bogom?

- Mówiłem, żebyś go nie lekceważył - powiedział słodkim jak trucizna głosem.

- Miałem być równy Bogu.

- To jest śmierć. Jego nawet on się boi. Myślisz, że jak nadejdzie Koniec Świata to i Stwórca będzie ułaskawiony? Wszyscy odejdą z jego lub innych po nim ręki. To śmierć jest ostatecznym końcem dla wszystkiego.

- Okłamałeś mnie.

- To ty nie słuchałeś uważnie - roześmiał się i kopnął mnie w twarz - Ale znaj moją łaskawość. Uleczę cię.

- Nie musisz - warknąłem coraz mniej widząc na oczy - On i tak będzie cierpiał.

- Masz wszystko zrealizować do końca. Mam odzyskać to co należy do mnie.

Nachylił się nade mną, a jego jasne włosy okryły mnie niczym całun. Chciałem go odsunąć, ale kończyny odmówiły mi posłuszeństwa. Jego usta znalazły się na moim czole, a dziwne ciepło rozlało się po całym ciele. Dosłownie po minucie po ranach nie było nawet śladu, a jedynym ich dowodem bytu były plamy na dywanie oraz te pozostałe na ubraniu. Zaskoczony spojrzałem na jego twarz. Odsunął się i ułożył chłodną dłoń na moim policzku. Jego kościste, długie palce przypominały te należące do kościotrupa, jednak nie odtrąciłem ich.

- Jesteś kapryśną istotą.

- Jestem życiem. Miłuje wszystko co posiada w sobie moją cząstkę. Wątpisz w moją miłość?

- Wiedząc z jaką chorą pasją próbujesz zniszczyć jednego człowieka.

- To nie jest człowiek - powiedział przybierając dziwny dotąd niewidziany przeze mnie u nikogo więcej wyraz twarzy.

- Co masz na myśli?

- Nie łam sobie tym głowy - wstał poprawiając włosy, na których znalazło się trochę mojej krwi - Czekam na dalszą część twojego spektaklu.

...

(Jim)

- James, co tu robisz?

Nie miałem siły odpowiedzieć Darii nawet słowa. Po prostu szedłem przed siebie na drżących nogach. Telefon, który niedawno otrzymałem sprawił, że mój świat się zawalił. Nie chciałem wierzyć w słowa wypowiadane przez drugą stronę. Większość nawet mi umknęła. Zrozumiałem wyłącznie wypadek, szpital, a następnie już na miejscu, że umiera.

Dzisiaj Yoon miał wrócić z delegacji. Ponieważ rozstaliśmy się w złej atmosferze chciałem mu wszystko wynagrodzić, jednak pierdolone życie miało swoje własne scenariusze. Podpierając się ściany szedłem w kierunku sali, gdzie odbywała się operacja. Daria wciąż coś do mnie mówiła. Co ona tu robiła? Może ten szpital wybrała sobie do leczenia? Nie wiedziałem. Nie obchodziło mnie to. Yoon umierał. To była moja wina.

Przystanąłem zaszokowany i spojrzałem na sylwetkę Kazuo stojącego przed szerokimi, zamkniętymi drzwiami. Już niemal delikatny uśmiech pojawił się na mojej twarzy, kiedy przypomniałem sobie jeden, bardzo ważny fakt.

- Daria - powiedziałem cichym, łamiącym się głosem - Yoon tam jest. On...wjechał pod tira.

Kobieta zbladła. Dobrze, że obok stał rząd krzeseł, bo nie miałbym siły jej utrzymać. Upadła na jedno z nich i spojrzała na mnie tak jakby stał przed nią duch. Próbowała coś powiedzieć, ale żaden dźwięk nie chciał opuścić jej ust. Chyba naprawdę musiała do niego coś poczuć skoro ta informacja wywołała w niej szok na równi z moim.

Chciałbym się nią zająć, ale czekała ważniejsza rozmowa. Mijającą pielęgniarkę poprosiłem o zajęcie się kobietą, a sam podszedłem do fioletowowłosego. Skinąłem mu głową, żeby szedł za mną i prowadziłem przez kręte korytarze jak najdalej od wszystkich ludzi oraz sali, w której lekarze walczyli o życie mojego, drogiego Yoon'a.

- Przepraszam - od razu powiedział, kiedy znaleźliśmy się sam na sam w jakiejś dalekiej części szpitala.

- Nie możesz go zabrać! - krzyknąłem starając się powstrzymać te jebane łzy - Nie możesz! Rozumiesz!

- Nie mogę już nic więcej zrobić.

- Jesteś śmiercią do jasnej cholery! Przywróciłeś mnie do życia, a nie możesz uratować jednego człowieka?!

- Ty jesteś wyjątkiem - odpowiedział patrząc mi prosto w oczy.

- Nie jestem kurwa żadnym, jebanym wyjątkiem. Jestem zwykłym ćpunem! A tam leży najlepszy człowiek chodzący po tym pierdolonym świecie! Nie masz prawa go zabrać! Słyszysz?! Nie masz kurwa takiego prawa!

Gardło bolało od wrzasków, oczy szczypały od łez. Jednak on był jak ten posąg z marmuru - nic do niego nie docierało. Nie mogłem stracić Yoona. Nie należała mu się taka śmierć. On powinien odejść ze starości. Nawet, jeśli mnie już nie będzie wiedziałem, że będzie się miał kto nim zająć. Była jeszcze jednak osoba równie mocno go kochająca co ja, tylko w inny sposób. Warty tego, żeby nie umierał. Po prostu nie mógł odejść bez wiedzy jak strasznie mi było przykro i jak wiele dla mnie oraz dla innych znaczy. Padłem na kolana i błagalnie spojrzałem na górującego teraz nade mną Kazuo. Pierdoliłem wszystko, chciałem tylko, żeby on nie umarł.

- Jim, wstań.

- Błagam cię, tak strasznie cię błagam. Zabierz moje życie, ale nie zabieraj go stąd. Mogę trafić do piekła, mogę cierpieć do końca świata i jeden dzień dłużej tylko nie zabieraj Yoon'a.

- Jim, proszę cię wstań.

- Kurwa! Kazuo! Zrobię wszystko, naprawdę wszystko - złapałem za materiał spodni i głowę przyłożyłem do jego kolan - Nie zabieraj mi go.

Rozpłakałem się niczym małe dziecko. Przypomniały mi się wszystkie momenty, kiedy Yoon troszczył się o mnie, choć odpychałem go. Nie byłem jego James'em, a jednak potrafił być dla mnie równie czuły i wyrozumiały. Jego ramiona chroniły mnie, kiedy wszystkie demony na nowo się budziły. Choć to nie była miłość romantyczna, to łącząca nas więź była już nierozerwalna. Poczułem na swoich włosach delikatny, wręcz bojaźliwy dotyk. Uniosłem głowę, ale jego wyraz twarzy się nie zmienił. Może oczy były trochę bardziej smutne, ale jednak nic się nie zmieniło. Jego zdanie było nieugięte. Yoon miał odejść, a ja powinienem się z tym pogodzić.

- Została mu godzina.

- Czy nie ma jakiegoś innego sposobu? Zdradź mi chociaż jeden, a bez wahania się go podejmę.

- Przykro mi.

- Czy naprawdę? Możesz czuć coś takiego? - zakpiłem nie radząc sobie z emocjami wielkiego żalu oraz wściekłości.

- Nie jestem wyzbyty uczuć - odpowiedział kucając - I ja potrafię być smutny, kiedy ty cierpisz.

- Czemu akurat ja?

- Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie.

- Czemu musi być tak wiele tajemnic? Czy nie byłoby prościej, gdyby każdy mówił wyłącznie prawdę?

- Czasami niektóre fakty powinny zostać ukryte. Przepraszam. Idź do niego. Zostało wam niewiele czasu. Wrócę i obiecuję ci, że będzie szczęśliwy. A ty wypełnij swoją misję i znowu się spotkacie.

Rozmył się pozostawiając tak żałosną postać jak ja w samotności. Nie miałem siły wstać. Czułem się jakby całe życie opuściło moje ciało wraz z nim. Nawet dźwięk czyiś kroków nie zmobilizował mnie do zmiany pozycji. Ktoś się zatrzymał, a ja w końcu uniosłem głowę.

Jeszcze tego chorego psychola mi tu brakowało.

Musiał się cieszyć. W końcu uwielbiał widok cierpienia. Postanowiłem wstać, żeby nie sprawiać mu satysfakcji, ale zachwiałem się i wylądowałem w jego ramionach. Chciałem się od razu odsunąć, ale mocno przytulił mnie do siebie. Nie miałem siły się wyrwać, choć ten dotyk sprawiał, że wszystko co najgorsze znowu pojawiło się w mojej głowie. Dodając do tego aktualną sytuację nie wytrzymałem i ponownie się rozpłakałem. Już i tak byłem żałosny, mogłem dalej tkwić w tym rozbiciu. W końcu gdybym się nie pokłócił wtedy z Yoon'em może nie doszłoby do wypadku. Nic by się nie stało.

- Co takiego się stało, że widzę cię w takim stanie? - spytał, kiedy w końcu się uspokoiłem.

- Nieważne - chciałem się odsunąć, ale dalej nie pozwalał mi na to - Proszę mnie puścić.

- Zrobię to, jeśli powiesz mi co się stało. Jesteś chory? Potrzebujesz pomocy?

- Czy każdą obcą osobą tak się pan interesuje?

- Nie, tylko wyjątkowymi.

- Czemu każdy uważa, że jestem wyjątkowy? - wyszeptałem do siebie.

- Ponieważ niektórzy ludzie już maja w sobie coś takiego. Co się stało?

Nie miałem zamiaru się przed nim otwierać, wiedziałem, że jego współczucie było wyłącznie grą. Jednak chciałem wyplątać się z uścisku. Westchnąłem i przez przypadek zaciągnąłem się zapachem perfum, których dalej nie zmienił, choć znaliśmy się już od tylu lat. Nie ufając w pełni swojemu głosowi odczekałem chwilę i cicho przemówiłem mając nadzieję, że odpuści zostawiając mnie samego.

- Bardzo ważna dla mnie osoba umiera.

Jak potwornie to brzmiało. Choć sam umarłem, to nie mogłem sobie wyobrazić śmierci kogoś bliskiego. Nie chciałem tego zaznać za życia. Mogłem poradzić sobie ze wszystkim, ale nie z faktem, że gdy się obudzę nie przywita mnie już znajomy uśmiech, uroczy śmiech, drobny pocałunek w czoło. Zostanę sam, bo już bez tego jednego fragmentu, codzienność nie będzie taka sama. Mieszkanie stanie się puste, noce samotne. Jak głupią istotą był człowiek, że tak szybko potrafił przyzwyczaić się do tego co dobre.

- Przykro mi - powiedział tak szczerym głosem, że niczym mantrę musiałem sobie powtarzać jak dobrym był kłamcą.

- Puści mnie pan teraz?

- Nie, bo jeszcze mocniej chce cię ochronić przed wszystkim.

- Nie zna mnie pan, więc proszę nie wygadywać takich bzdur.

- Skąd wiesz, że cię nie znam?

Odsunął mnie delikatnie od siebie, a ja przeżyłem szok. Byłem pewien, że prawdziwy właściciel tego ciała nie mógł mieć z nim styczności, ale jednak wiedziałem, że tym razem mówił prawdę. Jego sugestia była niewątpliwie sygnałem, że kiedyś się spotkali. W końcu nie mógł wiedzieć, że to tak naprawdę ja przeniosłem się do tego ciała po śmierci.

- Spotkaliśmy się wcześniej? - spytałem ostrożnie, a on tylko delikatnie się uśmiechnął ukazując tę stronę, której zawsze ulegałem, i której potwornie nienawidziłem.

- Może w poprzednim życiu - zaśmiał się ocierając z moich policzków łzy - Wszystko będzie dobrze. Na pewno ta bardzo ważna osoba przeżyje.

- Skąd masz tą pewność?

- Tę bransoletkę dostałeś od tej osoby? - spytał wskazując na prezent podarowany przez Kazuo - Jestem pewien, że ma w sobie jakąś magię, która przyniesie wam szczęście.

Osłupiały patrzyłem na tkwiący na moim nadgarstku przedmiot. Jakim ja byłem idiotą. Posiadała przecież ona w sobie moc mogącą mnie ochronić przed najgorszym jakby nie było przy mnie mężczyzny. Może mogłaby ona uratować życie Yoon'owi? Czułem jak resztki nadziei kumulują się we mnie. Nie mogłem powstrzymać wdzięczności, która cisnęła mi się na usta. Nawet, jeśli był chujem właśnie sprawił, że może uratuję kogoś dla mnie ważnego. Chciałem się już tam znaleźć, miałem niewiele czasu.

- Dziękuję ci - powiedziałem z taką wdzięcznością w głosie, że nawet Michel zdawał się być tym zaskoczony - Muszę teraz biec, ale jeśli kiedyś będzie pan miał wolną chwilę zapraszam do mojej restauracji.

- Czyżbym powiedział coś bardzo dobrego? Jeszcze nikt mnie nie obdarzył tak pięknym uśmiechem.

- Może uratował pan komuś życie.

- Poczekaj - złapał mnie za nadgarstek - A zdradzisz mi w końcu swoje imię?

- James White. Ale przyjaciele mówią Jim.

- Więc do zobaczenia Jim. Może niebawem.

Nie miałem czasu już na grzeczności, kiedy tylko mnie puścił zacząłem biec w kierunku sali. Gdy się pod nią znalazłem okazało się, że operacja się zakończyła. Zrozpaczona Daria wskazała mi prawidłowy pokój i przekazała słowa lekarzy według, których Yoon ma nie dożyć rana. Poprosiłem ją, żeby stanęła na czatach, a sam wszedłem do pomieszczenia. Nie powinno mnie tu być, wiedziałem, że było to ryzykowne, ale jeśli tylko wszystko się uda - on będzie żyć. Podszedłem do łóżka, na którym leżał. Był cały w bandażach, rurka wetknięta w ustach dostarczała tlen do jego organizmu, a kroplówki jakiś płynów. Spojrzałem na bransoletkę tkwiącą na moim nadgarstku.

- Wszystko, albo nic.

- Co chcesz zrobić? - nawet nie wystraszyłem się, kiedy usłyszałem głos Kazuo zza plecami.

- Czy moc tego przedmiotu ocali go? - spytałem bawiąc się niewielkim księżycem przyczepionym do niej.

- To ma chronić ciebie, gdy nie będę mógł być przy tobie.

- Zadałem ci pytanie?

- Tak - odpowiedział po chwili ciszy - ale...pomyśl o sobie.

- W dupie mam siebie! - spojrzałem na niego ze wściekłością, że ukrył przede mną tę możliwość - Kiedy zadałem ci pytanie, czy da się uratować Yoon'a od razu powinieneś mi powiedzieć. Czy gdybym się nie zorientował dałbyś mu umrzeć?

- Jedyną osobą, na której mi zależy jesteś ty James.

- A mi zależy na nim - warknąłem i zerwałem srebrny łańcuszek zapięty na nadgarstku.

- Nie zostało mi już wiele czasu ukochany.

- Czemu nie powiedziałeś mi, że to tabu?! Czemu nie wpoiłeś we mnie tej zasady?! Gdybym tylko wiedział, gdybym tylko znał tę regułę...nigdy bym cię nie dotknął, nigdy bym cię nie pocałował...

- Czy również byś mnie nie pokochał?

- To niemożliwe. Odkąd po raz pierwszy cię ujrzałem...niemożliwe.

- Dziękuję ci najdroższy. Proszę to dla ciebie na pożegnanie. Nie zapomnij o mnie.

Kolejna wizja i ponownie ten sam głos. Czemu się pojawiała? Nie miałem zbyt wiele czasu na zastanawianie się nad tym. Od razu wzrok przeniosłem w stronę Yoon'a. Nie widziałem, żadnych zmian. Kompletnie nic się nie zmieniło. Miałem ochotę uderzyć głową w ścianę i zakończyć całą tę błazenadę. Spojrzałem na Kazuo. Jego wzrok zamiast wściekłości wyrażał tak ogromny żal, że nie potrafiłem wypowiedzieć choćby słowa. Czemu go tak zabolało, że zmarnowałem te moc? Nawet jeśli nie uratowało to Yoon'a, to jednak zrobiłem wszystko, by tego dokonać. To było ważniejsze niż moje własne życie.

- Czemu zawsze musisz cenić wszystkich mocniej niż samego siebie?

- Kaz...

Nie dane mi było skończyć, moje ciało boleśnie spotkało się ze ścianą. Zaszokowany patrzyłem w punkt przede mną, kiedy czoło mężczyzny opadło na moje ramie. Cały drżał jakby się miał zaraz rozpłakać, a ja kompletnie nie pojmowałem tego zachowania. Nie należało mi się tak wiele od żadnej osoby. Miałem silną potrzebę przytulenia go, ale wszystko co się działo w dniu dzisiejszym przygniatało mnie. Ten kalejdoskop emocji, zdarzeń zbyt szybko się zmieniał, aby mój umysł oraz serce nadążało za tym.

- Ja naprawdę nie mogę być zawsze przy tobie. Choćbym chciał nie opuszczać cię na krok nie mogę porzucić obowiązków. Nie po tym całym poświęceniu...nie po tym grzechu. Nie widzę wszystkiego, jestem słaby, tak słaby, dalej nie mogę cię ocalić. Przepraszam.

- Kazuo, ej. Nie jesteś sobą, co się dzieje? Obiecuję nie pakować się w większe kłopoty, więc nie będziesz się musiał martwić o moje bezpieczeństwo. No już. Podnieś wzrok, nie radzę sobie, kiedy nie jesteś sobą. Proszę, spójrz na mnie.

W końcu podniósł wzrok. Boże jakie on miał piękne oczy. Tylko one ratowały mnie, by doszczętnie się nie załamać. Gdy na nie patrzyłem ogarniał mnie spokój. Reszta świata odchodziła, a liczyły się tylko one. Georg nazwał moje uczucia do niego miłością. Czy to naprawdę było to uczucie? Czy można było kogoś pokochać bez wiedzy o tym? Pojmowałem różne jej oblicza, ale tego nie. Uniósł dłonie i ujął moje policzki. Wstrzymałem powietrze czekając na to co się wydarzy. Jego twarz zbliżała się do mojej, i kiedy przymknąłem oczy poczułem czuły, krótki pocałunek.

- To jest nasze ostatnie spotkanie. Tylko tak mogę cię przed nim chronić.

- Co?! - otworzyłem oczy dalej zdezorientowany po tym co przed chwilą zaszło - Przed kim chronić? Nie możesz też mnie zostawić! Szczególnie po tym!

- Tak będzie lepiej - uśmiechnął się tak smutno, że po raz kolejny łzy zagościły w moich oczach - Dokończ misję, to jest moja ostatnia prośba. Spotkamy się na twoim sądzie.

- Jeśli nie wyjaśnisz mi wszystkiego w tym momencie znienawidzę cię do końca świata!

- Budzi się.

Automatycznie spojrzałem w stronę Yoon'a, a kiedy wzrok ponownie przeniosłem na Kazuo - jego już nie było. Zacisnąłem pięści, a paznokcie przebiły ich delikatną, wewnętrzną stronę. Miałem kurwa dość tego dnia i tych wszystkich pierdolonych tajemnic.

Podszedłem powoli w stronę łóżka Azjaty i widząc jego powoli otwierające się oczy od razu wybiegłem na korytarz. Zaskoczona Daria myślała, że zwariowałem, ale kiedy spojrzała do wnętrza pokoju od razu podbiegła do mężczyzny. Znalezienie lekarza zajęło mi raptem minutę. Doktor, póki nie zobaczył na oczy tego cudu nie mógł uwierzyć. Yoon żył, choć strasznie słaby, ale z wielką nadzieją na pełne ozdrowienie. Czułem się z jednej strony szczęśliwy, że udało mi się go odzyskać, ale z drugiej załamany, bo przez to straciłem kogoś innego. Cena, którą los kazał mi zapłacić była zbyt wysoka.

- Możecie państwo porozmawiać z pacjentem, ale pojedynczo - powiedział lekarz dalej osłupiały po kontroli.

- Idź pierwszy - uśmiechnęła się do mnie Daria.

Wszedłem do sali i usiadłem na niewielkim, białym taborecie. Ująłem dłoń mężczyzny i przyłożyłem ją do swoich ust. Jego zmęczone spojrzenie śledziło każdy mój ruch w milczeniu. Nie dziwiłem mu się. Wyciągnąłem go prosto z ramion śmierci.

- Przepraszam cię za wszystko.

- Ja też - uśmiechnął się delikatnie - Nie powinienem tak się zachowywać.

- Miałeś prawo...i masz jeszcze do wielu rzeczy prawo...Będę musiał ci tak wiele wyznać.

- Wiem.

- Co?

- Słyszałem waszą rozmowę. On był tutaj. Nie wszystko wyłapałem, ale...

- Jak wyzdrowiejesz. Przysięgam na wszystko, że wyjaśnię ci to. Jeśli ktoś ma wiedzieć o mnie wszystko to wyłącznie ty. Zasługujesz na prawdę. Musisz mi jednak obiecać jedno. Uwierzysz mi, nieważne jak wszystko to będzie dziwnie brzmieć.

- Obiecuję Jimmy, ale też wiedz jedno. Tego po wypadku James'a również kocham.

- Yoon.

- Czy mogę? - spojrzeliśmy się w kierunku drzwi, w których nieśmiale stała Daria - Wiem, że przeszkadzam, ale niedługo muszę iść na spotkanie...a chciałam się upewnić...że...wszystko z tobą dobrze.

- My już skończyliśmy - powiedziałem wstając i uśmiechając się do mężczyzny - Zostawiam cię w dobrych rękach.

- Wiem - spojrzał na kobietę, która od razu spaliła buraka - Do zobaczenia James.

- Na razie.

Wyszedłem z pokoju, chciałem jak najszybciej opuścić szpital. Nie lubiłem tego typu miejsc, a to w szczególności nie będzie kojarzyć mi się dobrze. Na zewnątrz pogoda postanowiła zrobić mi psikusa i uraczyć deszczem, ale nie przejmowałem się tym. Może on schłodzi moje emocje i pozwoli w końcu racjonalnie myśleć.

- Moja muzo! - uniosłem głowę i spojrzałem w kierunku drogi - Jadę samochodem i nawet w deszczu potrafię wychwycić twoje piękno. Wchodź, podwiozę cię gdziekolwiek chcesz.

- Nie mam konkretnego celu - odpowiedziałem wskakując do zatrzymanego przy krawężniku auta.

- To może do mnie?

- A masz alkohol?

- Czeka nas długa noc aniele - westchnął i włączał się do ruchu.

...

- Nie będę dalej ryzykował jego życia.

- Mądra decyzja.

- Ale dalej nie będę twój.

- Już jesteś czy tego chcesz, czy nie.

- Przysięgasz na Boga nie skrzywdzić go?

- Przysięgam na miłość do ciebie, że nie tknę go.

- Czemu na miłość do mnie?

- Bo w moich oczach jesteś Bogiem.

- Jesteś szalony.

- Ty też byłeś.

- ...

- Nie zbliżaj się do niego nawet na krok.

- Obiecuję

- Przestań go kochać.

- Tego nie mogę obiecać.

- Ile jeszcze wieków chcesz cierpieć?

-...

- Rób jak uważasz.

.............

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro