Rozdział 27 - Vanora z misją

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


  Vanora szybko i zdecydowanie stawiała kolejne kroki, nie oglądając się za siebie. Jej twarz skąpana została w wyrazie gniewu, a nawet mimo to się uśmiechała. Nigdy nie wybaczyła tamtemu człowiekowi tego, co spowodował. Nigdy by też nie pomyślała, że to właśnie ludzie mogą być przyczyną największego nieszczęścia w jej życiu.

Doskonale pamiętała tamten dzień, w którym po raz pierwszy spotkała Ronata Hagana. Młody i ambitny mężczyzna oraz niedoświadczony kapłan. Wydawał się wtedy interesujący, z tego właśnie powodu Baronowa Pelagialu zdecydowała się go obserwować. Poświęciła mu wiele swojego czasu, oplotła wokół palca, wprowadziła do świata, którego zwykli śmiertelnicy widzieć nie powinni. Najpewniej to było powodem, dla którego straciła czujność. Nie sprawiał wrażenia, jakoby mógł stanowić jakiekolwiek zagrożenie. Był po prostu ciekaw.

A ciekawość to największa broń ludzkości... Ciekawość oraz strach.

Na początku jedynie zadawał pytania, jednak to Vanora pierwsza popełniła błąd. Spojrzała na tego robaka i odpowiedziała mu, a z czasem nawet sama zaczynała rozmowę, chcąc poznać go bliżej. Gdy, jak co roku, odwiedzała Mabh, zaprowadziła go do Tary. Młodzieńca ciekawiły wtedy prawa rządzące magią. Tak naprawdę nigdy nie pozbył się frustracji z powodu nieprzyjęcia do akademii magii na północy Aurum, a ona nie mogła tego pojąć. Wciąż pragnął ogromnej mocy na wyłączność.

Wypadała wtedy rocznica strącenia Tary z Niebios. To były czasy, gdy jeszcze była życzliwą osobą. Wykończona po pojedynku z Helium, nie mogła używać swojej mocy ze względu na stan zdrowia. Ukryła się zatem w lesie, za potężnymi barierami, by bogini światła jej nie odnalazła. Tylko ci, którzy wiedzieli jak tam trafić, mogli odnaleźć posiadłość wybudowaną przez Czarną Magię — boską broń Ciemności.

Ronat chodził tam znacznie częściej niż Vanora i też znacznie częściej rozmawiał z Tarą. Wyciągnął od niej wszystkie informacje na temat stworzenia i świata. Poznał wiedzę, jaką posiadać mogły tylko bóstwa pierwszej dekady. Nikt, absolutnie nikt nie mógł wiedzieć tyle, co pierwotni. A jednak chowająca urazę do Niebios Tara wyjawiła sekrety zwykłemu śmiertelnikowi, który był przy niej zaledwie kilka lat. Dowiedział się, że jeśli zdarzy się umrzeć bóstwu, jego element zostaje uwolniony i zwrócony światu. Opiekun przestaje istnieć, lecz moc pozostaje.

Z zimną krwią wykorzystał naiwność kobiety, która przez niemożliwość używania swojego elementu zaczęła się starzeć i zaczęła doskwierać jej samotność. Podburzył mieszkańców, zrzucając przyczynę wszelkich nieszczęść na Tarę. Znając drogę do posiadłości, młody kapłan przyszedł o tej samej porze co zwykle, zapukał i czekał, aż "wiedźma" wyjdzie ze swojej twierdzy, by otworzyć mu drzwi.

Powiesili ją na drzewie przed jej domem, ignorując płacz i błaganie o pomoc. Nie chcieli uwierzyć, że mogą postępować niesłusznie. Już za daleko się posunęli, by wtedy zaprzestać. Przed śmiercią przeklęła ich, patrząc w oczy swojemu oprawcy. Nie chciała dopuścić, by ten człowiek stał się nową Ciemnością. Wyrzekła się swojego elementu, dając go na własność wszystkim ludziom.

Tak właśnie powstała czarna magia, czyli moc, do której prawo ma każdy. W przeciwieństwie do białej, w tym wypadku nie potrzeba było serca Matuti do jej przebudzenia.

A jednak ten przeklęty Hagan i tutaj znalazł wyjście z sytuacji. Zabrał ze sobą martwe ciało Tary i zamknął się z nią w posiadłości. Wykorzystał ostatnią, niemalże całkowicie wypaloną iskierkę życia, zamykając jej umysł w jednym z dziesiątek wynalazków, które bóstwo ciemności zbudowało, aby w razie, gdy jej życie dobiegnie końca, przenieść swoją świadomość do innego pojemnika i podarować ludzkości swojego następcę. Ze wszystkich mieszkańców Niebios, to chyba właśnie Tara najbardziej kochała każdego człowieka. Stąd tym większe cierpienie, że to jej kazano ich unicestwić.

Bojąc się gniewu Vanory, gdy dowie się, że jej najlepsza przyjaciółka została zamordowana, Ronat postawił nad lasem jedną z setek barier Matki Czarnej Magii, modyfikując ją tak, aby nie przepuszczała sił natury, łącznie z bóstwami będącymi ich uosobieniem.

Baronowa ponad wiek czekała, by ukarać złodzieja magii, a teraz wreszcie nastał ten dzień. Ziemia, po której stąpała, już wystarczająco długo nie czuła na sobie jej stóp. Niebo, pod którym tańczyła, od dawna nie płakało tak obficie, jak dziś.

Burza się nasilała, a deszcz opadał na grunt grubymi kroplami. Jedyną przeszkodą była ta wszechobecna ciemność. To z tego właśnie powodu kobieta nie mogła sobie pozwolić na zbyt wielką lekkomyślność.

Złączyła palce wskazujące obu dłoni, a czas wokół stanął w miejscu. Nie... To deszcz się zatrzymał w powietrzu. Z jego kropel zaczęły tkać się kolejne ogniwa mocnego łańcucha, wirując radośnie wokół Vanory. Półtora wieku szykowała tę burzę. 

— Dzieci mojej przyjaciółki zrobiły się niegrzeczne... — powiedziała pod nosem, gdy prostowała się przed nią wychudzona, człekokształtna bestia z długimi szponami, stojąca na dwóch nogach. — Ciocia tak strasznie się za wami stęskniła!


***


Vindicate siedział na pobliskim kamieniu, wciąż czekając na kogoś, kto przyjdzie się z nim zmierzyć. Dzięki Baronowej mógł wcześniej obserwować, jak giną tutaj ludzie, więc był przekonany, że gospodarz nie pozwoli młodemu bogowi wojny po prostu sobie czekać w środku lasu. Lekko znudzony, już dawno zdążył przebadać najbliższą okolicę, by przynajmniej trochę poznać obce terytorium, na jakim przyjdzie mu się mierzyć. Nie wiedział nic o wiedźmach ani ich zwyczajach, gdyż nigdy nie przejmował się problemami mieszkańców Niższego Królestwa. Jedyny skrawek informacji, jaki posiadał, to to, że aby je zabić, należy je spalić. Inaczej powrócą. Zawsze silniejsze, jeszcze bardziej żądne zemsty. Trochę przypominały samego Vina. On również nie został całkowicie zniszczony przez Niebiosa i pragnął szkody swoich oprawców. Był w stanie poświęcić bardzo wiele, aby tylko pokazać bóstwom za Bramą Wróconych, czym jest ból i cierpienie, a do tego potrzebował sojuszników. Być może wiedźma zechce do niego dołączyć? Podobno czarna magia jest potężna.

Uśmiechnął się nieznacznie, odganiając niepotrzebne myśli. Lubił czasem być naiwnym i posiadać nadzieję na rzeczy zupełnie nierealne. Nie uważał tego za coś złego, ale w tym momencie liczyło się już jedynie pokonanie swojego przeciwnika.

— Wszystko, co stanie mi na drodze, zostanie starte w proch — powiedział pewnym siebie i aroganckim głosem, wstając i kierując spojrzenie na wschód, skąd dobiegł głośny i mrożący krew w żyłach ryk.

— Pytanie tylko, czy zdążysz to ujrzeć, zanim cię zabije — wyszeptała mu do ucha Rowena, pojawiając się tuż za jego plecami.

Sprawiała wrażenie, jakby od początku siedziała w jego cieniu, czekając na okazję do ataku. Jej palce momentalnie zacisnęły się w żelaznym uścisku na krtani chłopaka, chcąc pozbawić go życia. 

Najwidoczniej potwór miał jedynie odwrócić jego uwagę, a czas, przez który siedział tu samotnie, miał uśpić czujność.

Vin odruchowo uderzył tyłem głowy w czaszkę przeciwnika, jednak ten ani drgnął. Zupełnie jakby nie odczuwał bólu. Szybko podjął kolejne działanie, próbując uwolnić się dłońmi, jednak na próżno. Złapał dziewczynę za rękę i przerzucił ją przez ramię. Nie chcąc tracić czasu i dawać jakichkolwiek szans na kontratak, zbliżył się do niej, sięgając po sztylet od Anny, jaki powinien znajdować się teraz przy jego pasie.

Przeklął pod nosem, gdy przypomniał sobie, że upuścił go w jeziorze Vanory.

— A więc zrobimy to w tradycyjny sposób — mówił, pochylając się nad jej ciałem i dusząc ją. — Odwdzięczę ci się tym samym.

— Sher... — Wierzgała nogami i próbowała z siebie coś wykrztusić, gdy jej struny głosowe były miażdżone.

Mimo że nie dokończyła zdania, bestia, jaka do tego czasu przyglądała się wszystkiemu z oddali, momentalnie rzuciła się młode bóstwo, porywając je ze sobą i przygważdżając szponami do najbliższego drzewa.

Vindicate uważnie obserwował wyprostowanego potwora z wyciągniętą przed siebie ręką. Ich twarze były na równej wysokości, ale to tylko dlatego, że chłopak wisiał dwa metry nad ziemią. Czuł pieczenie na brzuchu, wywołane zapewne zadaniem rany przez ostre szpony napastnika, ale to właśnie zimno, jakie biło z paszczy potwora, było nie do zniesienia. Miał wrażenie, że zamiast krwi i wszystkich wewnętrznych organów agresor posiada jedynie lód. Patrząc na jego długie ręce, zrozumiał, że zasięg ataku ma dużo większy, niż ocenił to na początku. Nie mógł wygrać. Nie bez broni. I to był już ten moment, w którym sztylet od starej zakonnicy nie wystarczał.

Przygryzł dolną wargę, modląc się w duchu, aby jego boska broń odpowiedziała na wezwanie.

— Cogadh! — krzyknął stanowczym głosem, jednak ponownie nic nie odpowiedziało na jego słowa.

Zamknął oczy, próbując sobie przypomnieć miecz będący manifestacją jego woli, ale... Nie był w stanie. Jak tak właściwie wyglądało Krwawe Ostrze Cogadh? Na twarzy zaczęło malować mu się przerażenie. Zapomniał. Zapomniał czegoś tak bardzo ważnego!

A więc wspomnienia, jakie usunęli mu przed zesłaniem do Furantur nie tyczyły się tylko werdyktu, jego imienia oraz winy. Zabrali mu znacznie więcej, a on nawet nie był w stanie teraz ocenić, co takiego.

Niespodziewanie bestia puściła Vina i gwałtownie odwróciła się w stronę swojej pani, dla której niestety było zbyt późno. Szatyn ujrzał, jak głowa dziewczyny o hebanowych włosach upada na ziemię, ścięta mieczem przez jakiegoś starca.

— Wybacz, Roweno... — powiedział, płacząc oraz upuszczając czysty miecz na ziemię. — Ale nie pozwolę ci dłużej być takim potworem.

Sheridan bez namysłu ruszył wściekły na Brama, zrobił potężny zamach i już miał zaatakować go szponami, gdy bezgłowe ciało wiedźmy uniosło dłoń do góry, wyraźnie każąc mu przestać. Zamarł w bezruchu.

To, co wcześniej wydawało się jej głową, teraz zmieniło się w mroczną energię i powoli wracało wstęgą mocy na miejsce. Kłębiło się wokół Roweny, by ostatecznie uformować jej nową czaszkę, oczy, skórę i włosy, doprowadzając do poprzedniego stanu. Jakby kompletnie niwelowało wydarzenie, które miało miejsce zaledwie kilka sekund temu.

Witaj, bracie prawdziwej Roweny — odpowiedziała, uśmiechając się przez łzy.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro