Rozdział 28 - Pionki z drewna

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


  Eilis niepewnym krokiem przemierzała zakurzone korytarze posiadłości Tary. Nie mogła uwierzyć w to, że zaraz za progiem tych zamkniętych, masywnych drzwi znajdowało się coś takiego. To miejsce z pewnością ani trochę nie podlegało prawom czasu panującym na zewnątrz. Tutaj przestrzeń się załamywała, utrzymując materię na podobieństwo tej, jaka istniała jeszcze pięćdziesiąt lat temu w nienaruszonym stanie. A choć dziewczyna nie miała pojęcia, gdzie właśnie zmierza, instynktownie parła naprzód, będąc pewną, że trafi do odpowiedniego pomieszczenia. Serce biło nierówno, sprawiając wrażenie, jakby zaraz miało rozsadzić klatkę piersiową, a pomimo tego, iż twarz blondynki była cała blada ze strachu, jej organizm płonął żywym ogniem. Całkowitą ciemność rozświetlało teraz jedynie niewielkie zaklęcie, które podarowała jej Sowa. Eilis wzdrygnęła się odruchowo, gdy na końcu korytarza, zaraz przed schodami, zobaczyła wysoką i umięśnioną bestię ze skrzydłami, jednak uspokoiła się trochę po tym, jak zorientowała się, iż to tylko kamienny posąg bez życia.

Przejechała dłonią po chropowatej powierzchni rogów rzeźby i zastanawiała się, po co ktoś miałby stawiać ją na środku przejścia, zaraz przed schodami. Możliwe, że było to po prostu ostrzeżenie. Ostrzeżenie, które wyraźnie dawało do zrozumienia, iż człowiek nie powinien się dalej zapuszczać. Pierwsze piętro zdawało się znacznie niebezpieczniejsze niżeli parter, ale dziewczyna bez namysłu ruszyła dalej, gdy podłoga pod jej stopami zatrzęsła się od powarkiwania istoty, która najpewniej zamieszkiwała piwnicę. Przełknęła ślinę i aby nie narobić zbędnego hałasu, ostrożnie stawiała kroki na drewnianych stopniach, w większości już przeżartych przez korniki.

Zatrzymała się na półpiętrze, trzymając pokrytej grubą warstwą kurzu olchowej poręczy, przed ogromnym, okrągłym oknem z witrażem, przez które najpewniej w dawnych latach wpadało światło zachodzącego słońca, rozświetlając posiadłość milionem kolorów.

Uśmiechnęła się pod nosem, aby odgonić od siebie pesymistyczne myśli i lęk, wyobrażając sobie to miejsce w znacznie przyjemniejszych okolicznościach.

Uwagę blondynki przykuła postać skąpana w błękicie, która stała na powierzchni jeziora. Część jej brązowych włosów została spięta w wysoki kok, a pozostałe spływały na nagie ramiona. Pomimo kanciastych kształtów i niewyraźnych rysów twarzy, Eilis nie mogła oprzeć się myśli, iż to nie ktoś inny, a Vanora. Zaraz nad nią znalazł się ogromny wizerunek młodej kobiety o włosach czarnych jak noc, która swoim ciemnym płaszczem oplatała cały obraz, dusząc pozostałe kolory. Jej twarz wyrażała jedynie smutek, a kryształowe łzy spływały po policzkach, lądując w jeziorze, na którym stała Baronowa, a pod którym wiły się w agonii ludzkie sylwetki.

Najdziwniejsza w tym wszystkim była jednak trzecia postać. Przedstawiono ją odwróconą plecami, będącą daleko w tyle, poza materiałem płaszcza. Jedyna charakterystyczna cecha, jaka mogłaby dać o niej przynajmniej szczątkowe informacje, to włosy. Długie, faliste i rude. Nic więcej nie można było o niej powiedzieć.

Dziewczyna, przypominając sobie o mijającym czasie, ruszyła dalej, marszcząc brwi i mocno zaciskając zęby za każdym razem, gdy stare schody skrzypiały pod ciężarem jej ciała. Czuła się jak włamywacz, ale lepsze to niż zostać zbyt wcześnie zlokalizowanym. Znalazła się w gnieździe Czarnej Magii. W miejscu, w którym za dnia mieszkają wszystkie bestie. W domu Tary.

Prawie pisnęła, gdy stopa utknęła jej w szczelinie między deskami, lecz w ostatniej chwili dłońmi zakryła usta. Do jej oczu mimowolnie napływały łzy. Nie wytrzymała, gdy poczuła jeszcze, jak czyjaś dłoń zaciska się na jej kostce. Czym prędzej wyrwała się z uścisku, wbijając drzazgi w skórę i ruszyła biegiem przed siebie, nie zważając na szczypiący ból. Dostrzegła przed sobą kolejne schody, tym razem na drugie piętro, jednak to nie tam się udała, a podświadomie skręciła do pierwszych otwartych drzwi po prawej stronie, z których światło padało na brudny, brązowy dywan z frędzlami.

— Zdążyłeś. — Dziewczyna usłyszała zachrypnięty głos, lecz nie widziała w pomieszczeniu nikogo.

Dopiero gdy zza dużego, skórzanego fotelu ustawionego naprzeciwko kominka wychyliła się pomarszczona dłoń, gestem wyraźnie nakazująca, aby Eilis podeszła, zorientowała się, iż nie jest już sama. Ostrożnie ruszyła w stronę światła, jakie dawał ogień, by usiąść na wskazanym krześle przy kamiennym stoliku, zaraz przed gospodarzem.

— Przepraszam... — zaczęła stara kobieta, uśmiechając się skrycie. Sprawiała wrażenie, jakby cieszyła się spotkaniem znajomego, który od dawna jej nie odwiedzał. — Teraz jesteś ukryty pod postacią tej dziewczyny... A więc wybacz mi moje zachowanie. Nie spodziewałam się tego. Jak masz na imię, drogie dziecko?

— Eilis — odparła, rozglądając się z ciekawością po pomieszczeniu. W porównaniu z innymi, to było w miarę czyste i zadbane. Staruszka nie wyglądała, jakby mogła o własnych siłach wstać z miejsca, więc blondynka domyśliła się, iż to Rowena zajmowała się sprzątaniem.

— Jeśli mogę zapytać... — Badawczo spoglądała na nią swoimi zamglonymi oczami. — Skąd wiedziałaś, jak otworzyć drzwi?

Nastolatka położyła swoją torbę na kolanach i wyjęła z niej dziennik Ronata Hagana, po czym podała go Tarze.

— W słowach i opisach, jakie zawarł tutaj tamten człowiek, wszystko było wyjaśnione. Za pierwszym razem, gdy czytałam te notatki, to nie zauważyłam tego, jednak bardzo Ronat przez cały ten czas cierpiał... Żałował, iż skończył jako kapłan, a nie mag, przynosząc swojej rodzinie wstyd. Pragnął mocy. Mocy większej, niż jest w stanie posiąść człowiek. Gdy urządził polowanie na czarownicę, tak naprawdę chciał cię zastąpić na miejscu bóstwa ciemności. Arabela opowiedziała mi o tym, że te drzwi zapieczętował drugi kapłan po nim, natomiast Bram przybliżył jego osobowość. Zaklęcie wymagało podania imienia wiedźmy, ale ty byłaś w tamtych czasach martwa. Mieszkańców gnębił Hagan. To on był wiedźmą. Posłużyłaś się Roweną, aby ludność Mabh pozbyła się twojego wroga, po czym, gdy w końcu zostałaś wolna, mściłaś się na oprawcach — mówiła, wyjmując także "Inwersję magiczną". — To z pewnością jest jego pismo, ale nie jego księga. Zwracam ci ją, Matko Czarnej Magii.

— Masz rację — powiedziała, odmawiając jednak przyjęcia podarunku. — Już jej nie potrzebuję. Ronat Hagan po mojej śmierci przywłaszczył sobie tę posiadłość, księgę oraz Czarną Magię. Swojego czasu spisywałam zasady, jakie rządzą naszym światem i różne sposoby na ich naginanie. Ronat nazwał to "Inwersją magiczną". Przepisał moją księgę na bardziej zrozumiały dla ludzi język, po czym wysłał oba egzemplarze do Ornory, jednak nawet on nie był w stanie pojąć wszystkiego. Ten egzemplarz jest niekompletny. Potrzebujesz oryginału, Eilis. Potrzebujesz całej wiedzy, jaką posiadać może jedynie wiedźma.

— Nie sądzę, abym potrzebowała takiej mocy — odparła ze spokojem w głosie, chowając księgę z powrotem do torby i odkładając ją na ziemię.

— Potrzebujesz jej — powtórzyła. — Aby zapanować nad Nigdzie. Inaczej cię unicestwi. Ale powracając... Możemy kontynuować. — Z trudem, drżącą dłonią wskazała kamienny stolik, na którym znajdowały się drewniane oraz kryształowe pionki.

Początkowo dziewczyna nie wiedziała, o co chodzi i wciąż rozmyślała nad słowami kobiety, niepokojąc się. Dziwiło ją też to, po czym pionki mogłyby się poruszać, ale gdy starła dłonią warstwę kurzu, odkryła szachownicę wykonaną ze złota i srebra.

— Ktoś nie dokończył gry — zauważyła, patrząc badawczo na Matkę Czarnej Magii.

— My nie dokończyliśmy gry. Półtora wieku temu brutalnie nam przerwano, ale nareszcie możemy kontynuować. Tak jak obiecałaś, wróciłaś, by dokończyć naszą rozmowę, Nigdzie. Nie musisz się martwić o autentyczność tej planszy. Nikt jej nie dotknął od momentu, gdy opuściłaś mój dom.

— Ale ja... Nigdy tu nie byłam — powiedziała zmieszana, zaciskając dłonie na materiale spodni. Nigdy też nie grała w szachy, ale wiele razy widziała, jak robią to inni. Nie myślała jednak, że może być jakimkolwiek wyzwaniem dla samej Tary.

— Ty nie. Ale ty byłaś — kontynuowała, ponownie dając dziewczynie znak, że to jej ruch. — W trakcie gry, gdy przeciwnik zastanawia się nad swoim ruchem, ty możesz zadawać mu pytania, a on ma obowiązek niezwłocznej odpowiedzi zgodnie z prawdą, póki wykonuje swój ruch. Działa to oczywiście w obie strony. Uprzedzam też, że nie można dwa razy pytać o to samo. Tak więc moje pytanie brzmi: po co przybyła tutaj Eilis?

Blondynka zastanawiała się chwilę nad odpowiedzią, próbując poukładać sobie wszystko w głowie.

— Kazano mi cię uwolnić. Kazano mi cię zabić i kazano mi z tobą porozmawiać. Każda z tych osób, które mówiły mi, co mam robić, miała w tym swój własny interes. A ja chciałam każdej z nich pomóc — odpowiedziała, dotykając dłonią drewnianego pionka, lecz piorunujący wzrok Matki Czarnej Magii dał jej do zrozumienia, iż do niej należą te drugie.

— Tylko bogowie mogą korzystać z kryształowych pionków. A tylko Nigdzie jest tutaj prawdziwym bogiem — wtrąciła, zamykając na moment swoje zmęczone oczy.

Blondynka chwyciła kryształową wieżę i przesunęła ją, zbijając laufra przeciwnika. Zdziwiła się, z jaką łatwością podjęła taką decyzję, a jeszcze bardziej, gdy mina staruszki wyrażała uznanie.

— Dobry ruch, ale czy fakt, że kazano ci mnie uwolnić, zabić i porozmawiać ze mną znaczy mniej więcej tyle, iż masz zamiar to wszystko zrobić? Powiedziałaś, że ci kazano to zrobić. Czego tak właściwie chcesz ty sama? — pytała, wykonując swój ruch bez chwili zawahania. Doskonale przeanalizowała całą planszę przez te kilkadziesiąt lat i przygotowała się na wiele możliwości.

— Nie wiem.

— A czy naprawdę chcesz brać udział w Caelum Mortem? Doprowadzi ono do śmierci wielu z twojej rasy. Bogowie są nieśmiertelni, ale ludzie to zupełnie inna sprawa — zauważyła, trafiając w czuły punkt.

Eilis nigdy wcześniej nie myślała nad tym w takich kategoriach. Jeśli naprawdę pomoże Vinowi rozpętać Śmierć Niebios, przyczyni się tym samym do zniszczenia Furantur. Wystarczyła jedna Tara, aby niemalże w pełni unicestwić ludzkość. Co zatem może uczynić cała setka boskich istot walczących ze sobą na ziemiach Niższego Królestwa? Cała ta podróż od samego początku wydawała się nieprzemyślana i bezsensowna. Gdy Anna kazała jej ruszać, ta ruszyła, oczarowana pięknem złotych oczu bóstwa wojny i pchana ciekawością świata. Ale świat, w którym przyszło jej się teraz obracać, nie do końca jest taki, jaki być powinien. Wymagał zmian.

— Co zatem mogę zrobić?

— Wykonać swój ruch. Teraz to przecież ja zadaję pytania — mówiła, wtulając się bardziej w skórzany fotel. Wydawało się, iż bóstwo ciemności przez tyle lat stało się jednością z meblem, na jakim przyszło mu czekać na Nigdzie.

— Rozumiem. — Uśmiechnęła się niemrawo.

Jej poprzednik od początku nie chciał wygrać tej gry, z tego właśnie powodu na szachownicy było tyle okazji mogących już dawno zapewnić jej wygraną.

Tutaj chodziło o czas. O granie tak bardzo nieprzewidywalnie, aby druga osoba musiała zastanawiać się nad tym, jaki ruch wykonać następny i jak poprowadzić tę grę, by trwała wieczność. Tura przeciwnika to szansa na zdobywanie wiedzy.

Blondynka złapała za kryształową wieżę i wycofała ją na poprzednie miejsce.

— Jak miała na imię osoba, która grała z tobą ostatnio? — zapytała.

"Eilis" — odpowiadała Tara, myśląc nad logicznym wyjaśnieniem, które zrozumie zwykły człowiek. — Ty masz na imię Eilis, więc to też była Eilis. Nigdzie nie ma własnego imienia. Przyjmuje imię osoby, która go widzi. Nigdzie nie ma też ciała, bo przyjmuje wizerunek tego, kto z nim rozmawia. A tylko ten ktoś może rozmawiać z innymi w imieniu Nigdzie, zatem rozmawia z innymi przede wszystkim w swoim własnym imieniu, prawda? Stąd właśnie miał na imię Eilis.

— Czym jest Caelum Mortem? — zadała szybko kolejne pytanie, korzystając z okazji.

— Jest wojną wypowiedzianą przeciwko bogom. Karą dla świata, albo karą dla Opiekunów. Jest wielką rewolucją, która zmienia zasady rządzące naszą rzeczywistością. Jest czymś, czego nie potrafi pojąć człowiek, a tylko człowiek ma do tego prawo. Jest czymś, co potrafi zabić nawet samo Nigdzie. Śmierć Niebios to błąd przeszłości i nadzieja na przyszłość. To klątwa, jaką rzuciła na was Nathaira, a od której próbuje uratować was Helium. Co prawda nie mówi się o tym na głos, ale... — urwała, drżącą dłonią kończąc swój ruch. — Twoja kolej. Powiedz mi, proszę, co sądzisz o Lucusie?

— Spotkałam go tylko raz, ale uważam, że jest miłą osobą. Jest mądry, wyrozumiały i opiekuńczy — mówiła, przywodząc na myśl to dziwne stworzenie.

— Jest smutny. Jest samotny. Jest wściekły... — dodała. — Ale poza tym, wszystko, co o nim powiedziałaś, to prawda. Jest też miły, mądry, wyrozumiały i opiekuńczy, choć nie zna litości. Lucus jest paradoksem najbardziej sprzecznym ze wszystkich bóstw, a zarazem tak bardzo zrównoważonym i przewidywalnym.

— Dlaczego pytasz akurat o niego? — Zdziwiła się, przesuwając pionek o jedno pole do przodu.

— Cóż za irracjonalne zachowanie — skomentowała Tara, powracając do rozmowy i palcem pokazując na srebrną broszkę dziewczyny. — Pytam akurat o niego, gdyż widzę, że nosisz przy sobie część jego serca.

— Jednak nie umiem z niego korzystać — odpowiedziała, myśląc nad tym, jak bardzo ta moc marnuje się w jej rękach. Opiekun Matuti wspomniał, że dorównują one siłą boskim broniom, a widząc, jak i bez niej Vin ochronił ją przed Vanorą, spodziewała się prawdziwej potęgi.

— Lucus nie jest głupcem, moja droga Eilis... Lucus jest mistrzem w swoim fachu. Doskonale wiedział, co robi. W zależności od tego, jaką formę jego serce przyjmie, może mieć różne właściwości. Czy mogę? — wystawiła przed siebie otwartą dłoń.

Blondynka zawahała się, jednak nie mogła oprzeć się pokusie, aby zdobyć więcej informacji o przedmiocie, który wywołuje dziwne sny.

— Proszę — mówiła, odpinając od koszuli biżuterię i wręczając ją Matce Czarnej Magii, która skinieniem palca przywołała do siebie jedną z miedzianych sfer ustawionych w rzędzie na kominku.

Przekręciła górą połowę, otwierając tym samym dziwaczny mechanizm złożony z zębatek i czarnych diamentów.

— Moc bóstwa ciemności jest bezsilna przeciwko Światłu, więc, aby nie ponieść więcej żadnej porażki, zbudowałam urządzenia niwelujące tę przypadłość. To jedno z nich. Ma wiele zastosowań. Potrafi między innymi ukraść świadomość i przenieść ją do innego naczynia.

— Tak jak to zrobiłaś z Roweną... — wtrąciła.

— Z Roweną była inna historia. Prawdziwa dziewczyna została zabita przez Ronata. Nie przeniosłam jej świadomości, a zduplikowałam i podłączyłam do strumienia Czarnej Magii, aby została jego częścią. Nie miałam innego wyboru. Ludzie otrzymali ode mnie zbyt wielką moc. Trzeba było ograniczyć ich zapędy do samozniszczenia. Mój element nie chciał do mnie powrócić, ponieważ nie jestem oryginalną Tarą, rozpoczęłam więc projekt stworzenia sztucznej wiedźmy. Tamta Tara umarła sto czterdzieści osiem lat temu. Ja jestem jedynie repliką jej świadomości stworzoną w amoku, aby dopełnić zemsty.

— Rozumiem — powiedziała cicho, wzdrygając się na powarkiwanie bestii z dołu. Najwidoczniej wyszła z piwnicy i teraz znajdowała się na parterze.

Matka Czarnej Magii przytrzymała broszkę nad swoją kulą i już miała upuścić na nią trochę swojej krwi, jednak Eilis w transie złapała ją za rękę, powstrzymując przed tym.

— Wszystko stało się jasne — skomentowała staruszka, oddając jej własność. Blondynka zamrugała z niedowierzaniem, odzyskując świadomość. — Nie rozstawaj się z nią na krok. Myślałam, że jesteś jedną z wybrańców Nigdzie, ale to wygląda zupełnie inaczej! — Śmiała się głośno. — Lucus, zamiast podarować ci artefakt o wielkiej mocy, podarował ci coś, co rozszerza pojęcie umysłu. To prawie tak, jakby podarował ci samo Nigdzie! Dzięki temu właśnie możesz dotrzeć do źródła stworzenia.

— Nic nie rozumiem. — Blondynka zmarszczyła brwi, decydując się postawić wszystko na jedną kartę. Wciąż chciała poznać wiele odpowiedzi, ale w tym tempie do niczego ją by to nie doprowadziło. — Szach — powiedziała, ustawiając królową zaraz obok króla przeciwnika. — Teraz powinnaś mieć wystarczająco dużo czasu na odpowiedź. Czym jest Nigdzie, Matko Czarnej Magii?  



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro