Rozdział 68 - Pałac z ogrodem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Panowała napięta atmosfera. Po pomieszczeniu roznosił się jedynie dźwięk spokojnego stukania paznokciami o drewniany blat. W równych odstępach, niczym metronom, w idealnej ciszy, dźwięki zdawały się uderzać jak ciężki młot, który zaraz wymierzy wyrok. Przerażona dziewczynka siedziała skulona w kącie pokoiku, przyciskając do piersi młodszego brata z oczami zalanymi łzami. Zaciskał on drobną rączkę na materiale rękawa siostry, z całych sił próbując powstrzymać płacz. Teraz gdy w domu nie było ojca, obowiązek ochrony rodziny spadł na jego barki. Nie rozumiał tylko, dlaczego musiało to przytrafić się tak wcześnie, gdy miał zaledwie osiem lat. Przygryzł w gniewie dolną wargę, przeklinając niesprawiedliwość świata, który zgotował mu taki los. Czuł się bezsilny w obliczu strachu, ale jeszcze bardziej był wściekły, że nic nie może z tym zrobić. Widział przerażenie w oczach siostry próbującej zachować spokój, by jeszcze bardziej go nie martwić. Ona również chciała płakać. I również nie mogła.

— Gotowe — powiedziała matka chłopca, kładąc na stole talerz z ciepłym posiłkiem.

Zeno wziął serwetkę i włożył ją za kołnierz, aby nie poplamić sosem koszuli, po czym wyjął z kieszeni płaszcza dwa srebrne kolczyki w kształcie długich smoków, jakie w zębach starały się skruszyć czarne kamienie. Gdy je założył, ciemne włosy zafalowały, powoli jaśniejąc i przybierając brązowy odcień. Również nakrycie stworzone z magii Sheridanów zniknęło, odsłaniając codzienne ubrania byłego praktykanta Causamalii. Uśmiechnął się, gdy chłopiec z gniewną miną na powrót odwrócił przerażony wzrok po tym, jak Zeno chciał go poczęstować nabitym na widelczyk kawałkiem mięsa. Wzruszył ramionami, biorąc do ust pierwszy kęs.

Matka chłopca wciąż stała obok, czekając na dalsze polecenia. Jej ręce drżały niespokojnie, z obawy o dalsze losy dzieci. Ten mężczyzna po prostu wszedł do ich domu i rzucił na ziemię zakrwawioną dłoń przypominającą ludzką, ale pokrytą znikomą ilością sierści. Rozkazał czym prędzej przygotować z niej posiłek, grożąc przy tym użyciem magii. Kobieta nie wiedziała wiele o możliwościach magów, jednak potrafiła rozpoznać, gdy ktoś był niebezpieczny.

— Niezbyt smaczne — powiedział wreszcie, krzywiąc się na twarzy.

Gospodyni drgnęła, a w jej głowie zaczęły pojawiać się najgorsze scenariusze. Już miała paść na ziemię i prosić o drugą szansę, ale mężczyzna spojrzał na nią, uśmiechając się z nutką zdziwienia.

— Nie oczekiwałem, że będzie smaczne. Wręcz byłbym zdziwiony, gdyby było. Teraz przynajmniej jest zjadliwe — dokończył, gestem dłoni każąc jej usiąść przy swoich przekomicznych dzieciakach.

Gdyby naprawdę miał w planach cokolwiek im zrobić, zrobiłby to już dawno. To prawda, że całkiem możliwe, iż nieco ich nastraszył, jednak w przeciwnym wypadku ich współpraca mogłaby nigdy nie dojść do skutku. Było to zło konieczne, jakiego wymagała aktualna sytuacja. Skoro osiągnął cel, nie chciał jeszcze bardziej pogarszać sprawy, bo nagła próba wyswobodzenia się zakładników mogłaby się źle dla niego skończyć. Zamiast tego czujnie ich obserwował. Jedynie kobieta nie była związana, toteż na niej przede wszystkim skupił się w czasie posiłku.

Zręczne operowanie przez Zeno nożem i widelcem zdradzało także jego szlacheckie pochodzenie, co nie umknęło uwadze gospodyni. Teraz już wiedziała, że oprócz kontaktu z magiem, ma też kontakt z kimś wysoko urodzonym, co odebrało jej ostatnie chęci wyswobodzenia się. Martwiąc się o przyszłość rodziny, postanowiła przeczekać wizytę nieproszonego gościa z nadzieją, że zaraz opuści ich dom.

I tak też się stało. Od razu, gdy Zeno opróżnił talerz, wstał, ukłonił się w podzięce oraz odszedł bez słowa. Zniknął tak samo tajemniczo, jak się pojawił. Bez słowa wyjaśnienia, bez cienia wątpliwości, a nawet bez żadnych wyrzutów sumienia. Zamknął za sobą ostrożnie drzwi i już nigdy nie pojawił się w okolicy.



***



Zeno błądził po Ornorze, nie mogąc znaleźć sobie miejsca, w którym byłby w stanie odczekać po "obiedzie". Jako pożeracz magii był w stanie wchłaniać moc wszystkich istot, których skosztował, ale wymagało to pewnego przygotowania. Jego ciało przystosowywało się do nowej mocy, a srebrny artefakt w formie smoczych kolczyków nagrzewał się, na nowo dostosowując do użytkownika, którego natura została drastycznie zmieniona. Mimo iż mężczyzna czuł w płatkach uszu palący ból, nie mógł zdjąć biżuterii, która była źródłem tego bólu. W końcu właśnie jej wszystko zawdzięczał.

Matka Zeno — Isabel Dara — została pierwszym w historii człowiekiem, który zmodyfikował srebrny artefakt swojego rodu. Sprawiła, że posiadł zdolność przekształcania natury człowieka. Nauczyła się zmieniać ludzi w potwory i prawdopodobnie do tego dążył Zeno po jej śmierci — do bycia potworem.

Nie miał pojęcia, jakie zdolności uzyska po tym, gdy wreszcie przyswoi moc Lucusa, ale jedno było pewne — stanie się kimś niezwykłym. Magia tej bestii była wyczuwalna w całym Matuti, a już wkrótce zacznie krążyć w jego żyłach. Do tego czasu wystarczyło zaczekać i nie wychylać się zbytnio. Teraz gdy nosił kolczyki, aktywne było także ich drugie zastosowanie, które blokowało wszystkie wykonane przez nie modyfikacje. Nie różnił się niczym od zwyczajnych magów nawet ilością posiadanej mocy.

Zeno zastanawiał się, czy powinien teraz poszukać Eilis, jeżeli skończył wszystko, co dotąd zaplanował. Znał Ornorę znacznie lepiej od niej, ponieważ pochodził z Gementes. Mimo że główna posiadłość rodziny Hugh znajduje się w Stolicy, bywało, że zmuszony był parę razy tu przyjeżdżać, głównie na obrzędy religijne. Jego ojciec od zawsze srogo pilnował, żeby młody spadkobierca majątku uczestniczył w takiego typu wydarzeniach, co Zeno osobiście miał mu za złe. Nie pochwalał tego pomysłu i nie wierzył, że po śmierci w objęciach Nathairy może być ciekawie. Zamiast tego wolał skupić się na szukaniu prawdziwej siły, która zapewni mu w Niższym Królestwie potęgę równą boskiej.

Nigdy nie sądził, że teraz, gdy wreszcie uwolnił się od ojca, będzie musiał wrócić do miasta kapłanów. Prawdopodobnie obróci tę wizytę na swoją korzyść, aby zyskać w oczach głowy rodziny, ale gdyby nie potrzebował jego majątku, wreszcie mógłby być prawdziwie wolny. A pewnego dnia...

— A pewnego dnia też będę mieszkać w takim miejscu — powiedział, zatrzymując się przed wielkim budynkiem przypominającym pałac.

Za ozdobną, wbudowaną w gruby mur bramą z żelaza, która strzegła wejścia na teren posiadłości, znajdował się wielki budynek mieszkalny z niegdyś białej, teraz nieco pożółkłej cegły. Wysokie okna zabito deskami, kolumny zdążył nadkruszyć czas, a rzeźby przy wejściu poczerniały. Ogrody również zaniedbano, ale nadal można było wyobrazić sobie piękny obraz roztaczający się po okolicy, gdy najwięcej dekadę temu pałac był zamieszkany i tętnił życiem. Wystarczyłoby go odrestaurować, a stałby się wspaniałym miejscem do zamieszkania.

Zeno z ciekawości odgarnął dłonią bluszcz z muru, aby ujrzeć nazwisko właściciela posiadłości. W momencie, w którym jego palce pozbyły się zielonych liści, od razu usłyszał za swoimi plecami głos.

— Lasair — powiedziała staruszka, a kąciki jej wąskich ust uniosły się w grymasie zadowolenia. — To domek letniskowy rodziny Lasair. Jeśli chcesz go kupić, może to być nieco trudne. Jedyna spadkobierczyni tego majątku lata temu wyjechała daleko na północ i z pewnością szybko nie wróci.

— A więc to tylko domek letniskowy... Rodzina Lasair zdecydowanie jest piekielnie bogata — mówił, upewniając się, że na tabliczce naprawdę widnieje nazwisko pewnej czerwonowłosej nauczycielki z Causamalii.

Spojrzał na kobietę ubraną w skromną, trochę zużytą czarną suknię do ziemi. Jej siwe włosy targał wiatr, ale nie zamierzała założyć na głowę kaptura. Wolała rozmawiać swobodnie z mężczyzną, starannie dobierając słowa. Miała w sobie coś, czego niejednemu politykowi brakowało, a zarazem wydawała się zupełnie niegroźna. W pomarszczonych dłoniach ściskała kopertę z zapieczętowanym listem. Zeno z ciekawości postanowił wypytać ją o więcej interesujących faktów z życia właścicieli posiadłości.

— Powiedziała pani, że jedyna spadkobierczyni wyjechała... Czy z rodem Lasair jest naprawdę aż tak źle? — zapytał, modyfikując ton głosu na najbardziej przyjazny, jak tylko zdołał. Uśmiechnął się, czym zdobył zaufanie staruszki.

— Ena... — zaczęła, a na dźwięk samego imienia Zeno drgnął. — Chyba tak miała na imię. Postanowiła zostać nauczycielem w tej szkole, daleko na północy naszego kontynentu. Wyjechała bez słowa, zostawiając za sobą całe dotychczasowe życie. Była naprawdę dziwną dziewczyną od samego początku, ale nie można mieć jej tego za złe. Taka tragedia...

— Tragedia?

— Nie jesteś stąd, prawda? — Zeno kiwnął głową. — Jej ojciec zginął na południu, gdy cesarstwo tłumiło bunty. Szkoda go było... Młodo umarł. Córka nigdy go nie poznała, bo jeszcze się wtedy nie narodziła. Wychowywała się bez ojca, a w wieku trzech lat straciła też matkę. Podobno pani Lasair nie wytrzymała psychicznie i popełniła samobójstwo. Niewiele wiadomo, odeszła w nocy. Umarła poza posiadłością, na grobie męża. Po tym czasie krewni, pod pretekstem opieki nad trzyletnią dziewczynką, próbowali przejąć majątek, ale szybko z tego rezygnowali. Wciąż nikt nie wie, dlaczego. Zmieniali się tak szybko, że żaden z nich nie zdążył nawet zapamiętać jej imienia.

— A pani skąd to wie?

— Ja? Ja wiem wiele rzeczy, chłopcze. — Zaśmiała się, wygładzając materiał sukni. — Zdarzało się, że dziewczynka przyjeżdżała do Ornory odpocząć od zgiełku Stolicy i rodziny, której spojrzenia nie dawały złapać oddechu. Spotkałam ją kilka razy i rozmawiałyśmy dokładnie w tym miejscu, w którym rozmawiam teraz z tobą. To było dobre dziecko. Żałuję, że już jej więcej nie zobaczę, ale chyba tak właśnie działa życie. Lubi nas zaskakiwać. 

— Dziękuję, że poświęciła mi pani swój czas — odpowiedział. Teraz naprawdę był zaintrygowany postacią Eny Lasair. Postanowił, że dowie się o niej tak wiele, jak tylko będzie w stanie. W końcu nie codziennie człowiek dowiaduje się, że jeden z wykładowców Causamalii ma prawie tak drastyczną przeszłość, jak on sam. — Muszę już iść.

— Jeśli chcesz się odwdzięczyć... — złapała go za rękaw, spoglądając na jego plecy z nadzieją. — Zanieś, proszę, ten list do pałacu Helium. To ważny dokument, który przeznaczono na odczytanie przed samą boginią światła.

Zeno przewrócił oczami, zanim się odwrócił i przyozdobił twarz w najpiękniejszy uśmiech, jaki posiadał.

— Oczywiście. To będzie dla mnie zaszczyt — powiedział, przyjmując kopertę.

"Mam nadzieję, że powodem, dla którego nie możesz tego zrobić sama, jest to, że planujesz umrzeć za następnym zakrętem" — przemknęło mu przez myśl, ale przecież nie mógł powiedzieć tego na głos.

Zamiast tego postanowił wysłuchać prośby staruszki, nie mając chwilowo lepszego zajęcia. I tak nie wiedział, gdzie rozpocząć poszukiwania Eilis, więc przynajmniej dzięki temu miał jakiś cel w swoim błądzeniu po Ornorze.

Świątynia Helium nie znajdowała się daleko od jego aktualnego położenia. Było ją widać nawet spod murów letniskowej posiadłości rodziny Lasair. Strzeliste wieże górowały nad pozostałymi klasztorami, jaśniejąc w blasku słońca, a kolorowe witraże przyciągały spojrzenia każdego, kto ośmielił się przejść obok tej niezwykłej konstrukcji. Pod względem architektury bardzo przypominała tę poświęconą Nathairze, jednak znacząco różniły ją zdobienia oraz barwa. Czarny kamień przeznaczono Śmierci, biały Światłu...

Zeno stanął przed główną bramą do pałacu Helium i pociągnął za złoty sznur, który wisiał przy drzwiach, a już po chwili pojawił się przed nim jeden z dziesiątek kapłanów, jacy wewnątrz przygotowywali się do rozpoczęcia dzisiejszego festiwalu. Był młody, ale tunikę przewiązał pasem z błękitnymi akcentami, co świadczyło o wysokim stopniu w hierarchii. Najwidoczniej nie spodziewał się żadnego listu, bo ze zdziwieniem wziął go do ręki i obejrzał ze wszystkich stron. Na pytanie o nadawcę Zeno nie odpowiedział, zarzekając się, że jest tylko posłańcem. W gruncie rzeczy tym razem nawet nie skłamał.

Zanim drzwi się zamknęły, mężczyzna ujrzał jeszcze w korytarzu świątyni kobietę o intensywnie rudych włosach, a do jego głowy zaczęły napływać wspomnienia sprzed ośmiu lat. Tego nie dało się pomylić z niczym innym. Widział to jedynie raz w życiu, ale nie zapomniał. Zwłoki leżały w kałuży krwi, a dorośli zebrali się wokół z przerażeniem wymalowanym na twarzach. Po komnacie odbijał się echem płacz, przerwany przez krzyk ojca, który kazał mu opuścić pomieszczenie, nieświadom tego, że piętnastoletni Zeno widział już wystarczająco.

Mężczyzna ruszył wzdłuż pałacu, co chwilę zerkając przez okna i śledząc burzę rudych loków. Ciekawość doprowadziła go aż do ogrodów w zachodnim skrzydle, gdzie zwinnie przecisnął się między ścianą a żywopłotem, a następnie, upewniając się, że nikt go nie dostrzeże, przeskoczył murek. Znalazł się na brukowanym chodniku, który wytyczał spiralne ścieżki pomiędzy drzewkami owocowymi, kwitnącymi krzewami i równo przyciętą trawą. Nie zwlekając, wbiegł po schodach na wzniesienie, ukrywając się za drewnianą altanką, jaką przez lata zdążyły porosnąć białe róże. Stąd mógł swobodnie obserwować komnatę, której szklane drzwi wychodziły do ogrodu.

Kobieta będąca obiektem jego zainteresowania usiadła tyłem do Zeno, zajmując miejsce przy stoliku, na którym czekała herbata. Chwyciła w obie dłonie filiżankę i obserwowała, jak pływający na powierzchni napoju biały płatek powoli zostaje pochłonięty przez czerwień herbaty. W tym samym czasie wszystkie róże, za którymi ukrywał się Zeno, także zmieniły kolor.

— Nie spodziewałam się gości... — powiedziała, delikatnymi wargami muskając porcelanę. — W dodatku nie takich.

— A więc naprawdę żyjesz — wyjąkał, wychodząc z ukrycia. Przeczesał dłonią brązowe włosy i ukłonił się nisko. — Widziałem twoje zwłoki.

— Widziałeś moje zwłoki... — powtórzyła, po czym zaczęła chichotać pod nosem. — Mogło tak być, rzeczywiście. To oznacza, że byłeś w Stolicy osiem lat temu, gdy zostałam zamordowana.

— Jakim cudem nadal żyjesz? — zapytał, ale cesarzowa już nie odpowiedziała. Zamiast tego zaczęła nucić jakąś smutną melodię, oddając się nostalgii. Zeno kontynuował: — Wiesz, kim jestem?

— Grzesznikiem. Takich jak ty na tym świecie nie brakuje — odpowiedziała, odkładając filiżankę na stolik. — Dziewiąte wykroczenie: brak pohamowania. Tym zawiniła rodzina Dara przy kradzieży srebrnego drzewa, dzięki czemu udało im się stworzyć coś, co potrafi to pohamowanie narzucać. Pieczętujecie moce. Wszystkie, łącznie z elementami bogów. Jeżeli dobrze pamiętam, były to... kolczyki. Kolczyki obrazujące niezwyciężonego smoka.

— Rodzina mojego ojca służyła ci od zawsze, ale nie spodziewałem się, że będziesz cokolwiek wiedziała o mojej matce — mówił, podchodząc coraz bliżej. Zszedł z chodnika, stając na zielonej trawie. — Kim jesteś? Bo raczej nie uwierzę, że jedną z wielu kobiet, które noszą miano "cesarzowej".

— Nie jestem jedną z wielu. Jestem wieloma. A raczej wiele jest mną — odparła, unosząc palec wskazujący, jakby chciała zwrócić na siebie jego uwagę po tym, gdy dostrzegła coś interesującego. — Chociaż nigdy nie było wielu. Przypominasz mi kobietę, która pozbawiła mnie życia osiem lat temu. Roztaczacie podobną aurę. Ona również do samego końca udawała, że nie ma złych intencji. O ile pamiętam, to były... tak, to były nożyce. Wbiły się głęboko w mój brzuch, przecinając cienką linię życia. Użyła artefaktu swojego męża, czym mnie niezmiernie zaskoczyła! — Klasnęła w dłonie, nie ukrywając radości. — Ród Lasair posiada naprawdę ciężki grzech na sumieniu.

— Lasair...? A więc to ty zabiłaś rodziców Eny? — zapytał, zaciskając dłoń w pięść. — To twoja sprawka?

— Ena... To była córka tamtej kobiety, która mnie dźgnęła? Jej matka ubzdurała sobie, że to przeze mnie straciła męża. Że to ja wysłałam go na wojnę. Zabrała artefakt i, pod pretekstem złożenia przysięgi wierności po przejęciu obowiązków ukochanego, zjawiła się w moim domu, by pozbawić mnie życia. Ale mnie nie można zabić. Nie, póki próbuje zrobić to człowiek.

— Widziałem cię, jak leżysz w kałuży własnej krwi...

— Mogło tak być. Wtedy po prostu potrzebowałam chwili, aby dojść do siebie. A kiedy stałam na nogach o własnych siłach, ruszyłam odwiedzić swojego niedoszłego mordercę. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że jest w ciąży! W akcie litości pozwoliłam żyć jej i jej dziecku, ale nie za darmo, oczywiście. Kobieta, która odważyła się podnieść na mnie rękę, musiała cierpieć... Jako dobry władca pobłogosławiłam jej dziecko. Ena, prawda? — Upewniła się, zanim zaczęła kontynuować wypowiedź.

Zeno skinął głową, a choć cesarzowa nadal była odwrócona do niego plecami, wydawało się, że to dostrzegła... Nie, ona naprawdę to dostrzegła! Dopiero teraz Zeno zauważył, że przez cały czas, choć patrzyła przed siebie, widziała go w odbiciu lustra wiszącego na ścianie. Śledziła każdy jego ruch i gdy tylko mężczyzna sobie to uświadomił, padł na ziemię, zalany zimnym potem. Bał się. Naprawdę bał się tego spojrzenia, które rozdzierało jego dusze na mnóstwo niewielkich strzępków, badając każdy jej fragment po stokroć. Już kiedyś czuł coś podobnego, ale nie aż tak intensywnie. Kiedy to było? Nie musiał długo nad tym rozmyślać, bo już wiedział.

Ena Lasair patrzyła na niego tym samym wzrokiem, choć mniej natarczywym i mniej dzikim.

— Zauważyłeś? Ena Lasair otrzymała błogosławieństwo boga grzechu, niezwyciężonej cesarzowej Gementes — Duany! — Niemalże krzyknęła, odwracając głowę z szaleńczym uśmiechem na ustach. Jej czerwone oczy, niczym oczy diabła, odbierały człowiekowi dech w piersi. Zeno zacisnął szczękę w bólu. — Nie minęły trzy lata, a jej matka popełniła samobójstwo! Nie wytrzymała świadomości, że własna córka widzi w niej tylko to, co najgorsze. Każde najmniejsze przewinienie, każdy błąd, grzech, słyszy każdą nienawistną myśl... — wymieniała coraz szybciej, coraz głośniej i z coraz większą pogardą do gatunku ludzkiego. — I że doświadcza ran, jakie jej matka zadała innym za życia, łącznie z bólem rozerwanego brzucha przez srebrne nożyce. Ena stała się takim potworem, który już raz zginął z ręki swojej matki. Dostała oczy boga grzechu zdolne widzieć to, co w ludziach jest najgorsze!

— Ty przeklęta suk... — urwał, czując za sobą czyjąś obecność.

Ogromna halabarda z czarnej stali wbiła się w ziemię, w miejsce, w którym jeszcze przed momentem klęczał Zeno. Mężczyzna zdążył uskoczyć na bok i w popłochu zaczął zdejmować z uszu srebrne kolczyki, ale napastnik był znacznie szybszy. Ciężkim, żelaznym butem uderzył szatyna w brzuch, tak że ten niemal nie wypuścił z dłoni najcenniejszego skarbu swojej rodziny. Odrzucony trafił na ścianę. Nie mogąc więcej uciekać, podciągnął się do pozycji siedzącej, czując za plecami przeszywające do kości zimno ceglanego muru.

"A miałem unikać kłopotów, póki nie przyswoję nowych mocy" — pomyślał, ostatni raz spoglądając na cesarzową, która skrywała białe kły za porcelanową filiżanką, nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu.

— Żegnaj, Zeno de Hugh, pożeraczu magii — powiedziała, a rycerz w czarnej zbroi przygotował się do ataku.

Potężne ostrze błysnęło na tle nieba, by potem, niczym topór kata, uderzyć w ziemię, z niezwykłą łatwością niszcząc wszystko na swojej drodze. Najpierw słychać było donośny huk, a później, gdy echo zdążyło już roznieść tragiczną wieść na wszystkie strony, i gdy tumany pyły opadły, ponad połowa ogrodu została zmasakrowana. Nikt, kto został trafiony halabardą Cathala, nie miał prawa przeżyć.



***


Eilis siedziała przy oknie, czytając oryginalną Inwersję Magiczną Tary. Już dawno zdążyła pozbyć się łańcucha, który pętał grubą okładkę pokrytą korą oraz mchem. Teraz pozostało jej tylko zatracić się w lekturze. Nie rozumiała, dlaczego Ornora zdecydowała się zapieczętować całą tę wiedzę. Z łatwością pochłaniała kolejne stronice, nieprzerwanie myśląc o bogini ciemności własnoręcznie spisującej tu słowa. Każda litera wyrażała ból, ale i podziw względem tajemnic świata.

I nagle oderwała się od czytania, słysząc dźwięk, który wstrząsnął jej kryjówką. Wyjrzała za okno, przeczuwając, że stało się coś strasznego. Poczuła ogromny smutek, jakby utraciła coś ważnego. Ścisnęła materiał sowiego płaszcza, nerwowo przygryzając dolną wargę.

— Zeno... — wyszeptała drżącym głosem. — Gdzie jesteś?

— Przecież żyję — warknął, siedząc w kącie pokoju.

Oparty o ścianę, z udawanym uśmiechem na twarzy, trzymał się za brzuch, ostatkiem sił powstrzymując organizm przed zwymiotowaniem dzisiejszego posiłku. Jeśli by to zrobił, mogłoby to źle odbić się na jego karierze.

— Nie słyszałam, jak wchodzisz... — mówiła, zamykając księgę. — Jak się tu znalazłeś?

— Ja... — spojrzał na nią zdezorientowany. Jeśli Eilis by go nie znała, pokusiłaby się o stwierdzenie, że widzi w jego oczach przerażenie. — Nie wiem.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro