Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Leżeliśmy goli w jednym pomieszczeniu jak zwłoki w krematorium. Ewentualnie Żydzi w obozach koncentracyjnych... Nie dobra, to nawet nie jest zabawne. Jednak wszyscy byliśmy goli i na pewno niezadowoleni. Znaczy ja tam nie wiem jakie kto ma preferencje, ale uznajmy, że jesteśmy niezadowoleni.

   Byłem jednym z tych co przebudzili się pierwsi, a nawet jeśli nie pierwszy to nikt nie ruszał się na tyle bym choć przez chwilę mógł pomyśleć, że żyje. Gdybym nie słyszał szeptów i sapliwych oddechów to byłbym pewien, że znajduję się w sali wśród martwych ciał czekających na pogrzeb.

   Poruszyłem się nieznacznie dając innym do zrozumienia, że nie są jedynymi żywymi w pomieszczeniu. Nikt nie poruszył się wraz ze mną. Leżeliśmy w martwej ciszy czekając na przeznaczenie.

   Pokój był obłożony zieloną tapetą w śmieszne zawijasy z filmów o erze wiktoriańskiej. Matka uwielbiała filmy kostiumowe, a ja nie miałem wyboru, więc także musiałem je uwielbiać. Za dzieciaka to było świetne doświadczenie jednak teraz gdy się dowiedziałem o robakach pod... Nie chcecie wiedzieć.

   Leżąc na plecach lepiej mogłem przypatrzeć się żyrandolowi próbującemu oświetlić to dość ciemne pomieszczenie. Wyglądał jak kościelny kandelabr, tyle że w mniejszej wersji i nie taki złoty jak te kościelne. Bardziej przypominał taki zarośnięty brudem od lat. Gdyby tylko tapeta nie była w tak ciemnym odcieniu zieleni, to może pokój byłby bardziej przejrzysty.

   Przekręciłem się na bok. Leżałem pomiędzy kobietą, a mężczyzną w pozycji embrionalnej starając się nie stykać skórą z kimkolwiek. Czułem pot, i chyba komuś puściły zwieracze. Obrzydliwie. Nie potrafiłem się wyrwać z tego koszmaru dopóki nie usłyszałem głosu dochodzącego ze ścian.

   — Gracze! — oho, po tych słowach wyczułem kłopoty na kilometr. — Witamy was w grze waszego życia, a także o wasze życie. Jednak, co z nas za gospodarze jeśli nie przedstawimy was naszym obserwatorom...

   Dokładnie po drugiej stronie pokoju otworzyły się czarne drzwi. Jak mogłem nie zauważyć ich wcześniej..?

   — Jak tylko przejdziecie przez te drzwi cały świat dowie się o waszym istnieniu i pobycie tutaj. Nie chcecie tego.

   Ten lektor zaczynał powoli pieprzyć bez sensu. A może to ja przestawałem go rozumieć? Tak, to na pewno było to. Mogłem wczoraj nie brać trzech przeciwbólowych na głowę, jednak pisanie z ciężką głową było katorgą. Zacisnąłem powieki zakrywając przy tym uszy dłońmi. Po co ktoś miał opuszczać ten bezpieczny pokój skoro sami to odradzali?

   Usłyszałem, że ktoś wstaje z podłogi, chyba obił się przy tym o ścianę. Zerknąłem w stronę, z której dobiegał hałas.

   Goły mężczyzna chybotliwie ruszył ku drzwiom, nogi stawiał wysoko nad ludźmi i co jakiś czas wahał się nad kolejnym krokiem. Choć może po prostu nie był pełen sił? Kto wie ile tu leżeliśmy, nogi mogły zdrętwieć. Jedynie próbowałem się domyślać, leżąc z dala od niego. Był pierwszym, który przekroczył próg drzwi i go to nie zabiło. Ściany wydały odgłos jakby winda po paru piętrach w końcu zatrzymała się na tym odpowiednim. Tym razem męskiego lektora zastąpił przyjemny dla ucha kobiecy głos.

   – Numer trzy, Kerry Keryleen, witamy w grze.

   – Pełna profeska, nie sądziłem że dostanę taki fajny numer – Kerry odwrócił się zerkając ku mnie jak i innym "graczom". – Sayonara boi dupy – środkowy palec poleciał ku mnie niczym najgorsza obelga.

   Po tym jak chłopak wszedł na korytarz coraz więcej odważnych przechodziło przez framugę dostając kolejne numerki. Nadzy ludzie obijali się o siebie jak bydło w wagonach kolejowych. Słyszałem poszczególne imiona lecz wszystkie mieszały się w mej głowie jak sałatka. Tłum pchał mnie do przodu, a ja parłem wraz z nim.

   Człowiek to zwierzę stadne i nie lubi być samo, ja także nie lubiłem. W końcu byłem tylko człowiekiem.

   Stykanie się ze spoconymi ciałami innych ludzi było katorgą. Marzyłem tylko by móc się w końcu umyć. Pewnie zrobię to zaraz po opuszczeniu tego miejsca, akurat kupiłem ostatnio nowy płyn o zapachu mango.

   Wszyscy podążali ciasnym obitym zieloną boazerią korytarzem. Było duszno, a powietrze z minuty na minutę stawało się coraz cięższe. Choć może tylko mi się wydawało..? Kroki stawiało mi się coraz ciężej, a powietrza w płucach nie starczało na posuwanie się do przodu. Zauważyłem, że nie tylko ja mam ten problem, ludzie za mną padali jak muchy, za to ci przede mną... Nie mogłem ich dostrzec. Wszystko mi się rozmazywało.

   Upadłem wyrywając sobie włosy z głowy. Oczy mi łzawiły, dusiłem się? Ostatkiem sił próbowałem złapać oddech, niestety to tylko mnie pogrążyło. Leżałem twarzą do miękkiego ciemnego dywanu wdychając jego kurz.

   To pewnie był tylko głupi sen. Sen... Tylko sen.

   — Gracze zostali wyeliminowani w "Tatuażyście z Auschwitz". Dobranoc gracze, miłych snów — słowa tej pani były niezwykle miłe...

   Miłe...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro