Diabelski kamień

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Chociaż pełny księżyc srebrzył się na niebie, spotkanie małej grupy przyjaciół trwało w najlepsze. Śmiali się i dyskutowali, doprawiając dobre humory szczyptą alkoholu. Noc była niezwykle spokojna. Ciepłe powietrze muskało opalone twarze. Ciche bzyczenie polnych owadów stapiało się z energicznymi dźwiękami, wychodzącymi spod palców wirtuoza gitary – niejakiego Darka. Chłopak posiadał niezwykły talent i Wiktoria uważała, że powinien udzielać lekcji gry na tym instrumencie. Zresztą, sama bardzo chciała nauczyć się tej sztuki i gdyby Darek zgodził się udzielić jej kilku lekcji, byłaby wniebowzięta. Tymczasem, pozostało jej tylko słuchać i obserwować, jak jego zwinne palce tańczyły na gryfie. Siedzący obok niego Sebastian wyśpiewywał słowa dobrze im znanej piosenki, lecz celowo zmieniał w niej słowa, żeby reszta mogła się pośmiać z jego występu. Chłopak był typowym żartownisiem i wszystko, co czynił wyglądało jak jeden wielki kabaret. Jego przyjaciele – papugując pewną reklamę – zwykli mawiać: jest Sebastian, jest impreza.

Każde z nich potajemnie marzyło, żeby ten wieczór i ta chwila nieskrępowanej wolności, nigdy się nie skończyły – nawet Wiktoria, która na co dzień stroniła od hucznych imprez i zatłoczonych miejsc, preferując spokojne, domowe zacisze. Pochłaniała drink za drinkiem, żeby tylko zapomnieć o przytłaczających ją problemach – wiecznych nieporozumieniach z rodzicami i nadąsaną siostrą. Czasem miała ich dosyć, ale mimo wszystko zawsze do nich wracała, bo przywiązanie okazywało się być silniejsze.

– Pamiętaj Wiki, kac morderca nie ma serca – Ania zaśmiała się głośno, szturchając zamyśloną Wiktorię. Przez przypadek uderzyła łokciem także swojego chłopaka Łukasza, który w tym samym momencie przytknął puszkę z piwem do ust.

Wystarczyło tylko jedno małe nieporozumienie, a pół zawartości puszki wylądowało na jego spodniach. Jego mina wyrażała więcej niż tysiąc słów. Spojrzał na roześmianą dziewczynę spod byka, lecz szybko zmienił do niej nastawienie. Cicho odchrząknął, powstrzymując napad złości. Wiktoria podziwiała go za tę umiejętność – osobiście, byłaby bardzo zdenerwowana na przyjaciółkę. Może nawet w delikatny sposób zwróciłaby jej uwagę.

– To już ostatni – skomentowała, nie odrywając oczu od zaaferowanego grą Darka.

– Yhym. Ostatni. A ja jestem królowa Elżbieta. Przejdźmy się trochę – Ania zaproponowała, łapiąc ją za ramię.

Wcześniej dosłownie wyrwała jej drinka z dłoni i odstawiła na pokaźnych rozmiarów stół, który stał nieopodal paleniska. Miejsce, w którym spędzali czas, bardzo podobało się Wiktorii. Niekończąca się polana, pas domów i lasów na horyzoncie. Spokojny szum drzew i świeże powietrze – to wszystko posiadało swój urok i koiło nerwy. Wreszcie poddała się namowom koleżanki i wstała na równe nogi, czując jak alkohol buzował w jej żyłach. Na chwilę straciła równowagę, dlatego szybko oparła dłonie na stole, starając się zachować odrobinę trzeźwości.

– Ej dziewczyny! Dokąd to się wybieracie!? – Sebastian zakrzyknął, unosząc do góry puszkę z piwem.

Ania obrzuciła go szybkim, oceniającym spojrzeniem.

– Idziemy z Wiktorią na krótki spacer.

– Tak bez nas? – Łukasz wtrącił się do dyskusji, posyłając Ani ciepłe spojrzenie.

Jak ten chłopak kochał tę dziewczynę, tylko jeden Bóg wiedział w niebie, a Wiktoria marzyła, żeby kiedyś znaleźć taką miłość.

– No właśnie. Nieładnie dziewczyny. Chciałyście nas tutaj samych zostawić? – Darek przestał grać. Położył na trawie gitarę i uważnym spojrzeniem skanował sylwetki dziewcząt.

Wiktora uśmiechnęła się zalotnie. Jego śmiałe spojrzenie niezwykle ją fascynowało. Natomiast Ania, zachowując resztki zdrowego rozsądku, zaciskała palce na dłoni przyjaciółki. Sygnalizowała jej, żeby w końcu obudziła się z alkoholowego snu.

– Wiktoria potrzebuje przerwy. Za dużo wypiła. Chcemy tylko pójść na krótki spacer. Zaraz wrócimy.

– Polanę już widziałem. Chodźmy do lasu. Może być fajnie – Darek również wstał od stołu, przekładając gitarę na swoje siedzisko.

Sebastian postąpił podobnie jak przyjaciel. Nie upłynęło pięć sekund, a już stał przy dziewczynach, ekscytując się na wieść o leśnej wycieczce. Wszyscy ucieszyli się z pomysłu Darka, poza Anią, która jako jedyna z całego zgromadzenia pozostawała w miarę trzeźwa i Wiktorią. Dziewczyna miała wrażenie, że ziemia pod jej stopami falowała i rozpływała się, jak woda w marmurowej fontannie. Mimo wyraźnych protestów ze strony Ani, chłopcy nie dali się przekonać. Śmiało, ramię w ramię podążyli w stronę najbliższych drzew, nie zważając na ogień, który płonął jeszcze w ognisku. Ania ugasiła go resztką wody z butelki, obawiając się wywołania nieumyślnego pożaru. Nieszczęścia niestety zdarzały się częściej, niż dobre zrządzenia losu.

Dziewczyny trzymały się nieco z tyłu i obserwowały wygłupy chłopaków. Gdy znaleźli się już na terenie lasu, Sebastian wpadł na szalony pomysł, który co grosza spotkał się z pewną aprobatą Łukasza i Darka. Ania kręciła z niedowierzania głową. Nie mogła uwierzyć w nieroztropność chłopaków. Czy nie zdawali sobie sprawy, jakie konsekwencje mogły wiązać się z ich czynami, zwłaszcza, że byli pijani i nie do końca panowali nad własnymi ciałami? Dziewczyna próbowała wybić im te bzdurne pomysły z głów, najpierw spokojną perswazją, później – kiedy słowa zaczęły zawodzić – nieco bardziej aktywnymi czynami. Złapała Łukasza za rękę, wydzierając się na niego i wyzywając od skończonych imbecyli. Wiktora z pewnym rozbawieniem i błąkającym się uśmiechem na twarzy, patrzyła na dwójkę przyjaciół – ciemnowłosego Dariusza i jasnowłosego Sebastiana, którzy urządzili sobie konkurs na wspinanie się po drzewach. Pierwszy z nich radził sobie całkiem nieźle, zdobywając kolejne gałęzie. Drugi, co rusz zatrzymywał się, aby z zazdrością popatrzyć na akrobatyczne umiejętności przyjaciela.

– Sebastian! Darek! Czy was już do reszty pogrzało!? Złaźcie z tych drzew! Ale już! – Ania biegała od drzewa, do drzewa, wymachując przy tym rękami. Była wściekła, a kolor jej twarzy przypominał teraz ten znajdujący się na znaku Stop.

Łukasz z wyraźnym rozbawieniem przyglądał się dziewczynie i kolegom, w żaden sposób nie ingerując w ich poczynania. Dobrowolnie usłuchał Ani i pozostał na ziemi wraz z nią i Wiktorią. Przyjaciółka Ani nadal nie wyglądała najlepiej. Zapewne czuła się fatalnie, chociaż nie chciała tego po sobie pokazywać, dlatego czyniła dobrą minę do złej gry. Uśmiechała się na widok zwisającego na dół głową Dariusza, który prezentował się jak małpa w zoo.

– Jesteście pijani! Życia wam niemiłe!? – Oburzona Ania wrzeszczała, płonąc od wewnętrznego ognia, napędzanego przez furię.

– Uspokój się. Już schodzimy – Sebastian, nie radząc sobie ze wspinaczką, zaczął powoli schodzić z drzewa. Uważnie kładł stopy na gałęziach, cały czas spoglądając w dół. Unoszące się wysoko nad ich głowami liście, spokojnie szeleściły. Odlatująca z drzewa kora, swobodnie opadała na ziemię.

– Wychodzi na to, że wygrałem! Co jest moją nagrodą? – Darek zakrzyknął, machając rozwartą dłonią. Znajdował się bardzo wysoko. Siedział na jednej ze stabilniejszych gałęzi. Zrywał z niej liście i zrzucał je w dół. Celował w przyjaciół, lecz zdradliwe podmuchy wiatru kierowały je w inną stronę. Wydawało mu się, że powietrze opływające górne konary, było czystsze niż to na dole.

– Ja ci dam zaraz nagrodę! Złaź z tego cholernego drzewa!

Łukasz, Wiktoria i Sebastian, który zdążył dołączyć już do przyjaciół, spojrzeli na Anię w tym samym czasie, rozszerzając oczy. Nastolatka użyła pierwszego wulgaryzmu, co dodało większej powagi, tej z pozoru śmiesznej sytuacji. Ania zdawała sobie sprawę, że gdyby Darek spadł z tego drzewa, wszyscy mogliby za to odpowiedzieć i napytać sobie biedy. Chociaż byli już pełnoletni, czasem zachowywali się jak dzieci – zwłaszcza chłopaki, którzy niechętnie słuchali dziewcząt i postępowali według ich porad.

– Nie chcę od ciebie nagrody! Może Wiktoria ma coś do zaproponowania!? – Zaniósł się śmiechem, łapiąc za wysuszoną przez słońce korę.

Wiktoria spłonęła krwistym rumieńcem. Nie lubiła, gdy ktoś nawiązywał do jej osoby, zwłaszcza w tak jawny i śmiały sposób. Zawsze z rezerwą podchodziła do tego typu słów, chociaż musiała przyznać, że tym razem zrobiło się jej niezwykle przyjemnie. W końcu usłyszała je z ust samego Darka – chłopaka, który od pewnego czasu namieszał w jej głowie.

– Tak! Zaproponuje ci liścia, jeśli zaraz nie zejdziesz! Dlaczego jesteś taki uparty!

– Dobra! Dobra! Przestań się wydzierać! Pewnie obudziłaś wszystkie śpiące zwierzęta w okolicy! Jak zaraz zaatakuje nas jakiś dzik, albo wilk, to będzie twoja wina! – Chłopak powoli zaczął schodzić z drzewa, obwieszczając doniosłym głosem swoje niezadowolenie.

– Gdybyś nie był takim upartym osłem, to nie musiałabym cię pouczać! – Ania zaczęła przedrzeźniać chłopaka, naśladując jego ton.

– Może lepiej uspokójcie się. Kłócicie się jak stare małżeństwo. Darek ma rację. W pobliżu mogą czaić się jakieś dzikie zwierzęta – Łukasz próbował załagodzić sytuację, stając między rozwścieczoną Anią, a obojętnym na wszystko i wszystkich Darkiem. Złapał nawet dziewczynę za ramię, by skierować jej wzrok na swoją twarz, lecz ona szybko strąciła jego dłoń, wymijając go.

– Szlajanie się po lesie o takiej porze nie jest najmądrzejszym rozwiązaniem, ale przypominam, że sami wpadliście na ten głupi pomysł – skomentowała twardo.

Darek prychnął pod nosem. Sebastian nie brał czynnego udziału w rozmowie, jedynie się jej przysłuchiwał. Łukasz spuścił wzrok, a Wiktoria poczuła mdłości. Chłodniejszy podmuch wiatru owionął jej skórę, a nieprzyjemny dreszcz truchcikiem przebiegł po jej kręgosłupie. Złapała się za przedramiona i zatrzęsła. Wydawało jej się, że teren lasu spowijały gęste ciemności. Do tego ten nagły spadek temperatury. Spojrzała w górę, konfrontując spojrzenie z rozłożystymi gałęziami i czarnymi liśćmi bujającymi się na wietrze. Kakofonia przyjacielskich wrzasków i kłótni, wypełniła jej uszy głośnym piskiem. Zdawało jej się, że znalazła się w jakiejś próżni – przestrzeni bez kształtów, konturów i barw, co napawało ją jeszcze większym lękiem.

– Ania – szepnęła, lecz jej przyjaciółka nawet jej nie usłyszała.

Dalej kłóciła się z Dariuszem, który zlewał jej słowa krótkimi, opryskliwymi komentarzami. Zachowywali się jak dzieci w piaskownicy, nie zważając na to, że faktycznie mogli kogoś, albo coś przywołać.

– Ania – wysiliła się na mocniejszy ton, przykuwając uwagę Łukasza, który był znacznie bardziej spostrzegawczy od pozostałych.

– Anka! Wiktoria jest bardzo blada. Chyba źle się czuje. Usiądź Wiki – Chłopak złapał dziewczynę za łokieć i podprowadził ją do najbliższego pnia.

Nastolatka niechętnie na nim usiadła, wykrzywiając przy tym usta. Czuła miękkość mchu, chropowatość kory i wilgotność. Ciężko dyszała, a pot perlił się na jej czole. Ania zmartwiona stanem koleżanki szybko do niej podbiegła, klękając obok pnia.

– Wiki, co się dzieje? – zapytała, równocześnie złapała ją za dłoń i delikatnie ścisnęła.

Wiktoria spojrzała na nią półprzytomnymi oczami.

–Niedobrze mi. Wróćmy do samochodu. Muszę się przespać – jęknęła. Położyła jedną dłoń na głowie, masując ją.

Ania pokiwała głową i pomogła koleżance wstać.

– Przyznajcie, że boicie się przebywać w tym lesie, albo że wystraszyłyście się tych bajek o szatańskim kamyczku – Darek zaśmiał się cynicznie, lecz swoimi słowami nie sprowokował nikogo do następnej kłótni.

Zdawało się, że jego znajomi nagle spoważnieli. Łukasz odwrócił wzrok, skupiając go na niezadowolonej Ani. Wiktoria ledwo stała na nogach, a jej ciało przechylało się z boku na bok. Sebastian pobladł, przywdziewając na twarz maskę niepokoju i nieodgrzebywanych wspomnień. Przestępował z nogi na nogę, jakby szykował się do ucieczki. Dziwne zachowanie chłopaka przykuło uwagę Dariusza.

Tymczasem Ania, trzymając Wiktorię w pasie, odwróciła się na pięcie i razem z koleżanką ruszyły w drogę powrotną. Łukasz poszedł w ich ślady, lecz zatrzymał się na chwilę, gdyż usłyszał za sobą głos przyjaciela.

– Łukasz! Ty też pękasz?

Chłopak odwrócił się, żeby spojrzeć na twarz kumpla, lecz nie przybrała ona miłego charakteru.

– Mogą potrzebować pomocy. A kamień widziałem na zdjęciach. Nic nadzwyczajnego – Wzruszył ramionami i z powrotem wznowił marsz, aż zniknął za ścianą drzew.

Darek i Sebastian zostali sami. Jeden z nich czuł się nieco nieswojo, ale bał się zakwestionować pomysł przyjaciela. Jego wcześniejsza werwa gdzieś się ulotniła. Wolał podążyć za Łukaszem i dziewczynami, byle tylko znaleźć się jak najdalej od tego przeklętego miejsca.

– Tchórze. Ominie ich cała zabawa – Darek szturchnął w ramię Sebastiana. Odwrócił się i ruszył przed siebie, nie zważając na to, że w lesie zrobiło się jeszcze ciemniej niż wcześniej.

– Ja też odpadam. Poza tym chyba mam dosyć wrażeń jak na jeden dzień.

– Taki z ciebie przyjaciel? Dobra, idź sobie. Żadnego z was nie potrzebuję. Jesteście bandą zakichanych tchórzy i tyle – Darek wściekł się. Przyspieszył kroku, zostawiając w tyle wołającego Sebastiana.

– Darek! Nie obrażaj się. Wróć ze mną na polanę!

– Odwal się ode mnie! – Chłopak wrzasnął po raz ostatni, oglądając się za siebie.

Wysoka sylwetka przyjaciela niknęła wśród drzew, aż wreszcie, gdy obejrzał się po raz trzeci, całkowicie zniknęła mu z oczu. Zaciągnął się świeżym, leśnym powietrzem, delektując się chwilą samotności. Włożył dłonie do kieszeni spodni i ponurym wzrokiem obdarzał każde napotkane drzewo, kamienie, trawę, czy gałęzie. Umyślnie kopnął i podeptał kilka z nich, wywołując niemiłe dla uszu trzaski.

Wokół panowała mącona tylko przez jego obecność, cisza. Jakby przestrzeń, w której się znalazł nie tętniła własnym życiem. Argumentował ten stan brakiem leśnej zwierzyny, ale czy mogło to być jedyne wyjaśnienie? Nie zastanawiając się nad tym dłużej, parł na przód, pogrążając się w nieskończonych myślach. Ten dzień zaczął się bardzo dobrze. Rano otrzymał telefon od Sebastiana, który zaprosił go na ognisko. Powiedział, że zadzwonił też do Ani i Łukasza, a ci od razu zgodzili się na wspólną zabawę. Ania obiecała, że przyprowadzi Wiktorię, z którą trzymała się od czasów podstawówki. Dziewczyny bardzo się do siebie zbliżyły i traktowały, jak najlepsze przyjaciółki. Gdziekolwiek się nie znalazły, jedna starała się dbać o drugą i zawsze się wspierały. Darek czasem wyśmiewał takie podejście do relacji międzyludzkich. Owszem, z wymienionej czwórki, najbliżej trzymał się z Sebastianem, ale tylko dlatego, że grali w jednym zespole muzycznym. Poznali się trzy lata temu, niedługo po tym, jak Darek przeprowadził się z Krakowa. Nie znosił wsi. Obiecał sobie, że jak tylko skończy szkołę i złoży podanie na studia, z powrotem przeprowadzi się do Krakowa. Zamieszka u dziadków, albo w akademiku. Nie było mu żal opuszczać tego miejsca, gdyż tak naprawdę nie był do niego przywiązany, ani do ludzi, z którymi się widywał. Może było to okrutne, ale jak najbardziej prawdziwe.

Chociaż nie zdawał sobie z tego sprawy, maszerował już od kilkudziesięciu minut. Pot wystąpił mu na czoło i swobodnie spływał w dół po odsłoniętym karku. Wcześniej wydawało mu się, że delikatne podmuchy wiatru muskały jego skórę. Teraz poczuł dziwne gorąco – ognisty żar unoszący się w powietrzu. Bladoniebieska błyskawica przecięła atramentowe niebo. Zmrużył oczy i spojrzał w górę, słysząc w oddali rozchodzący się dźwięk grzmotu. Nadciągała burza, chociaż na niebie nie było ani jednej chmury. Księżyc i gwiazdy roztaczały swój blask i przez chwilę wydawało mu się, że były o wiele jaśniejsze niż przedtem. Być może było to tylko złudzenie – efekt niepotrzebnego strachu i niepokoju, które zaczął odczuwać. Obejrzał się za siebie z myślą, że powinien wrócić do przyjaciół, przeprosić ich i udać się spokojnie do domu. Na pewno zbierali się już do drogi powrotnej. Mimo wszystko, coś kazało mu iść na przód i nie odwracać się za siebie. Szedł, nie zatrzymując się, a jasne światło księżyca, oświetlało leśną ścieżkę, którą podążał. Grzmoty stawały się coraz głośniejsze. Wypatrywał chmur, które pokryją niebo. Czekał na rzęsisty deszcz, ale żadnego z tych zjawisk nie doczekał.

Znużony wędrówką, uklęknął w cieniu skalistej formacji. Nie zdążył dokładniej się jej przyjrzeć, ponieważ jego ciężkie powieki same zaczęły opadać. Oparł się plecami o twarde podłoże, czując bijące od niego ciepło. Było takie przyjemne, że chętnie zbliżyłby się do niego jeszcze bardziej i tak też uczynił. Przylgnął plecami do kamienia i przymknął powieki. Oddychał spokojnie, wsłuchując się w nienaturalną ciszę. Nie słyszał żadnego bzyczenia komarów, cichych trzasków spróchniałych gałęzi, czy wędrujących zwierząt. Wziął w płuca trochę więcej ciepłego powietrza, mając wrażenie, że wnika w każdą – nawet tę najmniejszą – komórkę jego ciała i gdy wreszcie wydawało mu się, że nadciągał sen, poczuł, jak ktoś szturchnął go w ramię. Raz, drugi, trzeci. Zdenerwował się. Za pierwszym razem, w ogóle nie zareagował. Udawał, że spał. Za drugim razem, chrząknął niemile, dając do zrozumienia, że nie zamierzał się stamtąd ruszać. Domyślał się, że to Sebastian. Chłopak na pewno za nim polazł, a teraz chciał go wystraszyć, ale Darek przewidział jego zamiary. Za trzecim razem, ten ktoś potrząsnął jego ramieniem. Chłopak tylko uśmiechnął się fałszywie.

– Wstawaj paniczu! Robota czeka!

Darek nie rozpoznał tego głosu – na pewno nie należał do żadnego z jego przyjaciół. Szybko otworzył oczy i odwrócił głowę, lokując spojrzenie na zarośniętej twarzy z czerwonymi oczami i dwoma, poskręcanymi rogami. Stłumił w sobie krzyk, przygryzając język aż do krwi. Odskoczył w bok i stanął na równe nogi.

– Wstał wreszcie. Leniwe to takie, by tylko spało i spało, a robota, co? Nie zając? Nie wilk? Do gaju nie wychynie?

Darek patrzył oniemiały, jak mały, pokryty czarną sierścią stworek, przechadzał się w tę i we w tę, uklepując kopytkami wyschniętą ziemię. Pocierał palcami, zakończonymi czarnymi szponami, zarośnięty szczeciną podbródek, powarkując z niezadowoleniem.

– Co się tak gapi? Roboty tyle, że dwóch rąk nie starczy, a to soi jak kołek. Ruszyłby się wreszcie i zrobił, co w końcu, bo czas ucieka, trzecia tuż tuż, a tu jeszcze nic niezaczęte – Mały stworek uniósł zniekształcone ręce nad rogatą głową, w pośpiechu wyrzucając kolejne słowa.

Darek ledwo przyswajał ich znaczenie. Wydawało mu się, że zaraz zemdleje. Przed oczami wirowały mu czarno-czerwone mroczki i gdy żegnał się z pełną świadomością, poczuł jak włochaty stwór kopnął go swoim małym kopytkiem w łydkę.

– Auć! – krzyknął bardziej z zaskoczenia, niż z bólu. Złapał za obolałe miejsce, próbując uśmierzyć ból. Zauważył na skórze podłużny czerwony ślad, który bardzo go poirytował. Spojrzał na małego stworka, który wydął do przodu czarną wargę i tupał kozią nóżką.

– Nie spać! Harować! Szybko! Szybko! – Położył włochate palce na udach chłopaka i zaczął pchać go do przodu.

Darek odskoczył od niego zniesmaczony. Mało brakowało, a to coś – ponieważ nie wiedział, jak inaczej mógłby o tym pomyśleć – położyłoby swoje okropne dłonie na jego pośladkach. Przełknął głośno ślinę odrzucając od siebie takie myśli.

– Co się tu dzieje? To jakiś żart, tak? Ukryta kamera? Albo Sebastian dosypał mi coś do drinka? Boże, może wariuję? – Chłopak złapał za ciemne włosy, mierzwiąc je palcami na wszystkie strony.

Podczas, gdy Darek mierzył się z obawą o utratę zmysłów, stworek patrzył na niego ogromnymi, czerwonymi oczami i kręcił niewielkich rozmiarów głową, pokrytą skołtunionym włosiem. Znów podbiegł do chłopaka, lecz tym razem Darek okazał się szybszy. Uskoczył w bok i podniósł z ziemi spróchniałą gałąź. Wystawił ją przed siebie i zaczął machać nią na wszystkie strony.

– Nie wiem, co jest grane, ale nie zbliżaj się, bo zdzielę cię po głowie tą gałęzią! – wrzasnął, będąc niemalże pewnym, że było go słychać w całym lesie i na pobliskim osiedlu. Wykonywanie szaleńczego tańca nie trwało zbyt długo, gdyż chłopak nie zauważył wystającego z ziemi grubego korzenia i cofając się, zahaczył o niego piętą. Stracił równowagę i runął do tyłu, boleśnie obijając sobie plecy i pośladki. Ból był tak rzeczywisty, że przez myśl przemknęło mu, że to wszystko działo się naprawdę. Nie zdążył podnieść się z ziemi, ani chwycić za gałąź, gdyż mały stworek znalazł się przy nim w ekspresowym tempie. Tym razem to on zdawał się górować. Podniósł z ziemi małą gałązkę i pacnął nią chłopaka w głowę.

– Ino by krzyczeć potrafił i wyzywać innych, a roboty to wcale, wcale by się nie brał – Włochaty stworek zrzędził, używając przy tym niezwykle zgrzytliwego tonu.

Darek westchnął ciężko opuszczając głowę i ramiona. Czuł się tak, jak podczas bardzo ciężkiego egzaminu, do którego w ogóle się nie przygotowywał, chociaż ta dziwna sytuacja nijak się miała do zdarzenia, o którym pomyślał. Odważył się zerknąć na posturę potworka – najpierw na jego powykręcane pod dziwnym kątem, zwierzęce nogi. Skrzywił się. Potem przesunął wzrokiem po jego rozdętym, pokrytym grubą, błyszczącą sierścią korpusie, aż dotarł do głowy, która w pewnej niewielkiej części wydawała mu się ludzka. Gdyby nie długie, ostre zębiska, wysunięty jak u świni ryjek i naznaczone pęknięciami rogi, wyglądałby całkiem przystępnie, a może nawet zabawnie. Długim, czarnym ogonem zamiatał leśną wyściółkę, wystawiając zęby w karykaturalnym uśmiechu. W czerwonych oczach płonęły dziwne ogniki, a zwężone źrenice przywodziły na myśl spojrzenie atakującego węża. Zdawało się, że używał ich, jako broni, albo sideł do chwytania płochych myśli i emocji.

– Czym ty jesteś do cholery? – Nie wytrzymał. Chłód i panika oplotły całe jego ciało, zmuszając głos do drżenia. Z wyraźnie rysującym się obrzydzeniem na twarzy obserwował poczynania potworka, który wyłuskiwał zaschnięte gródki ziemi spomiędzy włosia na ogonie.

Usłyszawszy pytanie chłopaka, energicznie podskoczył w miejscu i stuknął kopytkami.

– Aaaa... ciekawski, ciekawski. To dobrze, bo to pierwszy stopień do piekła, a tam właśnie zmierzamy – Okrążył zdezorientowanego chłopaka.

– Co? Ja nigdzie z tobą nie idę! – Darek wrzasnął i stanął na równe nogi. Pozbierał się z ziemi tak szybko, że zaskoczył tym ruchem czarnego stwora, chociaż może to tylko wydawało się chłopakowi. Był tak przerażony, że ledwo łączył jeden wątek z drugim.

Diabełek zazgrzytał zębami.

– To trzeba przesunąć kamień! Ojciec się zbliża, a kamień jak stał tak stoi. Robota nie wre, oj nie wre! – Mały stworek też wrzasnął piskliwym głosem.

Darek poczuł się tak, jakby rozmawiał z nad wyraz nieurodziwym dzieckiem.

– Jaki kamień i jaki ojciec? – Darek krzyknął, rozkładając ręce przed sobą.

– Głupi, czy ślepy!? Tamten kamień! Duży kamień! Trzeba podnieść i przesunąć! Piekło otworzyć! Ojciec nie będzie zadowolony z pracy! Zbeszta Beliala, bo Belial znalazł leniwego pracownika, co to tylko wrzeszczy i kamieni nie widzi! – Diabełek wyszczerzył kły, chowając je po chwili pod zwałami czarnej skóry. Podniósł z ziemi liścia i rzucił nim w stronę chłopaka.

Liść nawet nie doleciał do jego osoby. Zaczął obniżać swój lot już w połowie i upadł jakieś trzydzieści centymetrów od jego stóp. Niezadowolony stwór, gmerając coś pod nosem, podszedł do ogromnego kamienia. Dopiero teraz Darek skupił na nim swój wzrok. Faktycznie, był dosyć spory, kanciasty i jakby przecięty w połowie. Pokrywał go zielony mech i leśny nalot. Zdawało mu się, że powietrze wokół niego wibrowało, a znajdująca się pod nim ziemia wydawała ciche tchnienia. Gałęzie, rosnących nieopodal drzew, kołysały się delikatnie, chociaż Darek nie odczuwał podmuchów wiatru.

– Ty! Kontemplator podziwiacz! Kamień trzeba przesunąć, a nie gapić się na niego, jak diabeł na lubieżne pannice. Chce se popatrzyć? To włączy se później to zaklęte pudełko i popatrzy!

Darek spojrzał wściekle na diabełka, który szarpał go za materiał spodenek. Równocześnie spłonął gorącym i krwistym rumieńcem, ponieważ ten dziwny stwór ostentacyjnie obwieścił na głos jego najbardziej wstydliwą tajemnicę. Pokręcił zrezygnowany głową i poddał się sile – na pewno nie perswazji – małego diabełka. Stworek ponownie podskoczył w miejscu, strzygąc uszami i naparł na kamień całym swoim ciężarem. Sapał przy tym niemiłosiernie, jak stara lokomotywa. Grube krople (potu?) osadzały się na jego futrze i błyszczały jak wytworne koraliki. Raz po raz wydychał przez rozdęte nozdrza rozgrzane powietrze, zgrzytając przy tym zębami.

– Pchać kamień! Pchać kamień! – wrzeszczał na chłopaka, który uniósł dłonie w obronnym geście.

Westchnął zrezygnowany, kładąc je na powłoce kamienia. Faktycznie, zdawało mu się, że kamień był bardzo rozgrzany, jakby wewnątrz niego znajdował się pulsujący ogień. Równocześnie sprawiał wrażenie chłodnego i dającego ukojenie.

– To się nie uda – Odsunął się od kamienia i zaczął okrążać go dookoła.

– Musi się udać! Belial wie, że się uda!

Darek zatrzymał się w miejscu, a włochaty stworek wpadł na jego nogę, odbił się od niej i upadł na glebę. Chłopak nie mógł powstrzymać zgryźliwego uśmieszku, który wypełzł na jego usta.

– Rozczaruje cię Belial, ale ani ja, ani ty nie przesuniemy tego kamienia. Jest bardzo duży i z pewnością bardzo ciężki. Potrzebowalibyśmy jakiegoś dźwigu, lub innej maszyny, która zdołałaby podnieść ten kamień i przenieść w inne miejsce.

– A jak robi się dźwigu i maszyny? – Belial podniósł się z ziemi i przystanął przed chłopakiem. Wyglądał na autentycznie zaintrygowanego jego słowami. Szczerzył kły i przyglądał się jego osobie.

– Nie da się zrobić ich tutaj. Musielibyśmy je dopiero sprowadzić...

Stworek otworzył czarne usta, lecz Darek go ubiegł i ponownie zabrał głos.

– Ale to niemożliwe. Jest już... – Spojrzał na wyświetlacz telefonu, który cały czas spoczywał w jednej z kieszeń. – Prawie trzecia w nocy.

– Oooooh... – Diabełek zawył żałośnie. Rzucił się na ziemię, przebierając przy tym nogami, rękami i ogonkiem. Kwilił jak nowonarodzone kocię i w rzeczy samej takie sprawiał wrażenie – zupełnie jakby nie był diabłem, demonem, czy jeszcze innym stworem, tylko zranionym zwierzęciem. Jego policzki nadymały się od każdego haustu powietrza, a z oczu wypływały niewidzialne łzy.

– Ten kamień stoi tu od dawna i nikt nigdy go nie ruszał, dlaczego sądziłeś, że dzisiaj się to uda? – Darek zapytał diabełka z czystej ciekawości.

Ten momentalnie znieruchomiał i podniósł się do pozycji siedzącej. Otarł włosiem z ogona suche oczy i zaczął przemawiać.

– Belial chciał zrobić coś, żeby Ojciec był dumny. Belial wie, że jego Ojciec chce podnieść kamień, otworzyć piekło i zgnieść jego ciężarem wszystkich niewiernych. Belial nie wybrał wystarczająco plugawego pracownika – Złapał za jeden z odstających rogów i rozpoczął krótki, aczkolwiek bardzo nieprzyjemny proces piłowania czarnych szponów.

Darek odwrócił wzrok z obrzydzeniem, mimo wszystko zbliżył się do stworka i ku swojemu zdziwieniu usiadł obok niego na ziemi. Czuł jej suchość, ciepło i szorstkość.

– Ja jestem tym plugawym pracownikiem? – parsknął na dźwięk tych słów.

Belial ułożył ogon na swojej nodze.

– Nie. Belial powiedział, żeś niewystarczająco plugawy do tej pracy. Myślał, że skoro nienawiść i samotność podgrzewają krew w ciele człowieczym, to i wzniecą bunt w piekielnych włościach, żeby go podnieść. Wtedy kamień drgnąłby – powiedział apatycznie, lecz po chwili znów się odezwał. – Belial sądził, że pracownik się nada, bo krzykliwy, ludzi nie szanuje, myśli o nich jak o robactwie...

– Wcale tak nie myślę! – Chłopak oburzył się, czerwieniąc się na twarzy.

– I głupotę z odwagą myli! – Belial wrzasnął i po raz pierwszy Darek poczuł powiew jakiegokolwiek powietrza, które najpierw musnęło jego odkryte łydki, a następnie prawy policzek.

– Człowiek nie taki, jak sam o sobie myśli. Ma łagodność i przyjaźń w sobie... fuj! A tfu! – Stwór zacharczał głośno i splunął szarawą, kleistą mazią. – Ma miłość, tylko zamyka na nią oczy, albo kieruje je na zaspokajanie niższych instynktów.

– Brednie – Chłopak skomentował sucho. Przeczesał palcami ciemne włosy, wyczuwając osiadłą na nich wilgoć. Spojrzał w dół na podkoszulek i spodenki, lecz one pozostawały suche.

– Belial został powołany do życia eony temu i wie, co nieco o wszystkim. Człowiek naprawdę głupi, bo wie, czego chce, ale nigdy do tego nie dąży, tylko robi na przekór. Ale to dobrze, bo Ojciec się cieszy.

– Ale jesteś ckliwy. Jak aniołek, a nie demon z piekła rodem – Darek prychnął, wyzywając małego demona.

Belial zachował powagę. Łypnął krwistoczerwonymi oczami na młodą twarz chłopaka, wiedząc, że jeszcze nie była ukształtowana. Mimo wszystko młodzieniec dużo wiedział i demon domyślał się, że doskonale zrozumiał zawarty w jego słowach przekaz.

– No Belialu, już trzecia. Miło się gadało, ale jeśli to nie sen, to muszę już wracać do domu. Nie chcę mieć kolejnych kłopotów – Wstał z ziemi, krzywiąc się na myśl o matce, która wysunie mu następną awanturę, dotyczącą jego późnych powrotów do domu, lub niezapowiedzianych zniknięć.

Spojrzał na demona, lecz ten nie zwracał na niego uwagi. Zesztywniał na całym ciele, jego włosie uniosło się ku górze, jak naelektryzowane. Oczy rozszerzyły się i powiększyły do rozmiaru bilardowych kul. Między rogami unosiła się dziwna mgła wymieszana z czymś, czego Darek nie potrafił opisać, ale wyglądało to jak wyładowania elektryczne. Nie zbliżył się do niego, lecz gdzieś w głębi siebie, zaniepokoił się jego stanem. Coś się działo. Coś nadchodziło. Miał wrażenie, że to coś, mogło zaatakować go z każdej strony. Rozejrzał się dookoła, lecz nadal pozostawał w lesie. Gdy ponownie spojrzał w miejsce, w którym poprzednio siedział stwór, już go nie było.

– Co do... – Zdążył wypowiedzieć tylko te słowa, gdyż ziemia pod jego stopami zaczęła drżeć. Wycofał się do tyłu, wpadając nieumyślnie na drzewo.

Kamień, który wcześniej wydawał się nieruchomy, nagle zaczął się poruszać. Najpierw ledwo widocznie dygał. Następnie zaczął się kołysać w takt drgań ziemi, a na samym końcu eksplodował, rozsypując się na drobne kawałki. Darek uciekł za drzewo i zatkał uszy. Potężny huk prawie rozerwał mu bębenki. Kilka skalnych odłamków przeleciało obok jego ciała, ale żaden z nich go nie dotknął. Dziwił się, że zwykłe drzewo zdołało wytrzymać taki wybuch. Para ciężkiego gorąca buchnęła mu w twarz i owionęła całe jego ciało. Otworzył usta i zachłysnął się palącym powietrzem. Rwący kaszel wyrwał go z marazmu. Przez chwilę miał wrażenie, że połknął żywy ogień. Dotknął brzucha i poczuł na jego powierzchni coś bardzo lepkiego i nieprzyjemnego. Od razu pomyślał, że to krew, ale gdy spojrzał w dół zorientował się, że to woda. Był cały mokry.

Nagle zadymione powietrze przeszył nieludzki krzyk, przypominający rżenie zdychającego konia i kwik zarzynanej świni. Sam wrzasnął, ale wokoło panował taki harmider dźwięków, że nawet tego nie usłyszał. Zerwał się na równe nogi i zaczął biec przed siebie, lawirując między gęstymi oparami szarej mgły. W pewnej chwili coś nieprzyjemnie zimnego otarło się o jego nogę, co doprowadziło go do głośnego krzyku. Nie oglądał się za siebie, chociaż przez cały czas odnosił wrażenie, że coś za nim podążało. Szybko przebierało kończynami, sapało i warczało. W chwili, w której pomyślał o swoich przyjaciołach i o tym, że te złe potwory mogłyby ich skrzywdzić, wszystko ustało. Zdezorientowany uderzył twarzą i całym ciałem w pobliskie drzewo, nie zauważając go w odpowiednim czasie. Na chwilę zapanowała ciemność, lecz szybko otworzył oczy. Rozejrzał się po znajomym pomieszczeniu i z ulgą stwierdził, że znajdował się we własnym pokoju. Odgarnął kołdrę i usiadł na łóżku. Duże krople opadały na szyby, wywołując głośne dudnienie w całym pomieszczeniu. Błękitne błyskawice od czasu do czasu rozświetlały nocne niebo.

Ale jak?

Zadał to pytanie, lecz czarna próżnia pokoju nie ośmieliła się udzielić na nie odpowiedzi. Spojrzał w stronę nocnego stoliczka i wziął do dłoni telefon. Była piąta nad ranem. Nie wierzył, że tak szybko zdołał wrócić do domu, więc to wszystko, co wcześniej oglądał na oczy, musiało być tylko snem. Opadł ciężko na łóżko, dotykając nagiego ciała. Było wilgotne – spocone, ale nie na tyle mokre, by mógł uznać, że wcześniej zmagał się z szalejącym na zewnątrz żywiołem. Chociaż równie dobrze, przed pójściem do łóżka mógł zrzucić z siebie mokre ubranie i wytrzeć się ręcznikiem. Wstał z łóżka, wyszedł z pokoju i pognał w stronę łazienki. Gdy znalazł się w jej wnętrzu, szybko podszedł do kosza na pranie. Zajrzał do środka, ale prócz brudnej bielizny i innych części garderoby nie zauważył tam mokrych ubrań. Na grzejnikach też ich nie było. Wrócił do pokoju, rozmyślając nad dziwacznością przeżytej sytuacji. Postanowił, że przy najbliższej okazji porozmawia z Sebastianem, albo z Łukaszem. Nie wiedział jeszcze, czy odważy się opowiedzieć im tę historię w całości, ale musiał dowiedzieć się, co dokładnie wydarzyło się tej nocy.

Nazajutrz okazało się, że miał niebywałe szczęście. Spotkał Sebastiana i Łukasza na boisku piłki nożnej, które należało do lokalnego klubu. Łukasz grał w nim na pozycji napastnika, dlatego czasem zapraszał kolegów na treningi. Najwidoczniej dzisiejszego dnia zaprosił tylko Sebastiana, gdyż Darek nie otrzymał od niego żadnej wiadomości. Wyraźnie sfrustrowany podszedł do kolegów, posyłając im butne spojrzenia i stanął w niedalekiej odległości od bramki, przed którą stał Sebastian.

– Dziękuję za zaproszenie – sarknął złośliwie.

Łukasz zatrzymał piłkę, pozostawiając ją obok nogi. Sebastian spojrzał na niego zaskoczony, jakby widział go pierwszy raz w życiu.

– Myśleliśmy, że jesteś na nas obrażony. Nagle zniknąłeś. Nie odbierałeś telefonów. Szukaliśmy cię chyba w całym lesie, ale nigdzie cię nie było, więc uznaliśmy, że wróciłeś do domu.

Darek zmrużył oczy. Przecież cały czas był w tym lesie. A może jednak nie? Może faktycznie wrócił do domu i to wszystko mu się przyśniło? Ale dlaczego zatem nie pamiętał momentu, kiedy zdecydował się na powrót i samego pojawienia się w domu. To było bardzo dziwne. Nie miał podstaw, żeby nie wierzyć Łukaszowi. Odkąd go poznał, wydawało mu się, że Łukasz był najracjonalniejszą osobą z całej ich paczki.

– Mówi prawdę. Szukaliśmy cię. Długo nie wracałeś. Wystraszyliśmy się, że coś mogło ci się stać. Wiktoria poczuła się lepiej i to ona zaproponowała, żeby pójść cię poszukać.

Brunet utkwił wzrok w ziemi. Wiktoria zaproponowała poszukiwania? Ciekawe. Był wobec niej chamski, zresztą wobec nich wszystkich, a oni nadal chcieli mu pomagać.

– Byliśmy nawet w okolicach tego kamienia, ale nie było cię tam – dopowiedział Łukasz.

Darek drgnął niespokojnie, na powrót zatapiając się we wspomnieniach.

–Byłem tam. W pobliżu tego kamienia.

– No to musieliśmy się minąć – skwitował Łukasz. Wziął do rąk piłkę i podszedł do Sebastiana, który opierał się o słupek bramki.

– Nie. Byłem tam bardzo długo. Ja... ja... – Nie wiedział, co powiedzieć. Zaschnęło mu w ustach.

Chłopcy patrzyli na niego z zainteresowaniem, lecz domyślając się, że kolega nie zamierzał się już odzywać, jeden z nich przemówił.

– Może pomyliłeś miejsca. Nie jesteś stąd. Czasem nawet miejscowi nie wiedzą, gdzie to dokładnie jest.

Sebastian pokiwał głową, zgadzając się ze słowami Łukasza. Darek wściekł się.

– Nie! Nie pomyliłem się. Byłem tam. Widziałem ten cholerny kamień i przez cały czas tam byłem. To niemożliwe, że mnie nie znaleźliście – Machnął dłonią. – Mniejsza z tym. Widzieliście tam może coś dziwnego? – zapytał, czując się jak idiota.

– Coś dziwnego? – spapugował go Łukasz.

– Tak. Coś nienormalnego? – Darek wzruszył ramionami, wpatrując się intensywnie w twarze przyjaciół.

Sebastian i Łukasz spojrzeli po sobie.

– Nie, raczej nie – skomentował Łukasz, a Sebastian znowu pokiwał głową. Nie odzywał się, jakby obawiał się reakcji Darka.

– Jasne. W takim razie już wam nie przeszkadzam. Grajcie sobie – Wkurzony na cały świat chłopak, włożył dłonie do kieszeni spodenek i odwrócił się na pięcie. Nie zaszedł za daleko, gdyż usłyszał za sobą głos Sebastiana.

– Widziałeś demona?

Darek odwrócił się, kierując oczy na twarz Sebastiana. Chłopak od samego początku wydawał mu się inny, ale żeby wierzył w takie bzdury?

– I tak mi nie uwierzycie – Darek przewrócił oczami.

– Opowiedz mu – Łukasz szturchnął Sebastiana w ramię, zachęcając kolegę do dalszej relacji.

Brunet udawał, że słowa przyjaciela w ogóle go nie obchodziły, jednak w rzeczywistości był ciekaw, co też takiego miał do powiedzenia.

– Mój świętej pamięci dziadek twierdził, że spotkał tam kiedyś demona. To było niedługo po tym, jak zmarł jego brat. Wybrał się na grzyby, ale dziwnym trafem pobłądził, chociaż dobrze znał ten las. Nie mógł z niego wyjść, a potem natknął się na ten kamień i pchającego go demona...

Darek zmrużył powieki. Nie uwierzył w słowa Sebastiana. Nawet zaczął wierzyć, że to on i Łukasz wywinęli mu taki nieprzyjemny numer.

– Wtedy naprawdę stchórzyłem. Chciałem ci o tym powiedzieć, ale uznałem, że wyśmiejesz mnie – dopowiedział, krzywiąc się.

– Kto uwierzyłby w coś takiego? – Darek zapytał, chociaż wydawało mu się, że kierował to pytanie do samego siebie.

– Dziadek mówił, że ten demon nazwał go pracownikiem. Chciał przesunąć kamień, ale dziadek zapewnił go, że to niemożliwe. Później ten demon zniknął i dziadek spokojnie wrócił do domu. On widywał różne rzeczy, więc nie przestraszył się – Chłopak zamilkł.

Stali w milczeniu przez kilkanaście minut. Sebastian łypał oczami w stronę zamyślonego i jednocześnie ponurego Dariusza. Łukasz przerzucał spojrzenie raz na ciemnowłosego chłopaka raz na bliskiego kolegę, z którym do niedawna toczył krótką rozgrywkę. Wreszcie jeden z nich zaciągnął się głęboko powietrzem i z głośnym świstem wypuścił je z płuc. Założył ręce na piersiach, żeby poczuć się odrobinę odważniej.

– Przepraszam was za moje zachowanie. Nie powinienem was do niczego namawiać. Może to było coś w rodzaju kary? Rachunku sumienia?

– Co dokładnie ci się przytrafiło? – zapytał Łukasz.

Darek z lekką rezerwą zaczął opowiadać o cudach i nieprawdopodobnych zdarzeniach, których doświadczył. Koledzy wysłuchali go, przywdziewając na twarze maski stoickiego spokoju. Wydawało się, że zrozumieli go i bez względu na to, nadal chcieli się z nim przyjaźnić. Wieczorem spotkali się z dziewczynami. Darek przeprosił je za swoje wcześniejsze zachowanie, lecz nie opowiedział im o strasznej historii, której był świadkiem. On i jego koledzy postanowili, że lepiej będzie, jeśli zachowają to w tajemnicy. Okazało się, że dziewczyny również szybko przyjęły jego przeprosiny i znów mogli swobodnie razem spędzać czas. Darek cieszył się, że miał takich przyjaciół. Zbliżył się do Wiktorii i wydawało mu się, że z dnia na dzień rozumieli się coraz lepiej.

Legenda o Diabelskim Kamieniu wciąż budzi duże zainteresowanie. Przepołowiony na dwie części przywodzi na myśl dłonie, wznoszące się ku niebu, równocześnie będące głęboko zakorzenione we współczesnym świecie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro