Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Liście przemieszczały się z delikatnym, jesiennym wiaterkiem. I wtem jeden z nich odłączył się od reszty. Opadł na ziemię. Czuł się wolny, gdyż w końcu nie towarzyszyła mu reszta złocistych, niczym to zabarwionych przez samo słońce liści. Odczucie wolności jego nie trwało jednak nadto długo, bowiem po paru sekundach przydeptany został ogromnym butem. I tak owo przydeptanie zdarzyło się raz jeszcze. I znów. Aż w końcu złoty listek doczekał się ziszczenia swego przeznaczenia. Czekał on na swojego właściciela, który to miał objawić się chwilę po tym, jak listek opadł, jak mu się wydawało, z gruchotem na ziemię. Sięgnęła po niego mała dłoń, której właścicielka prędko pobiegła do innego człowieka, dwa razy większego niż ona sama, i wręczyła owej istocie swoją zdobycz-mały, złocisty listek.

– O, jaki on piękny, Cassie! – rozległ się zachwycony głos. Nie był on jednak taki jak inne zachwycone głosy. Jego barwa brzmiała bowiem, jak gdyby był znudzony lub zmęczony.

– Ciociu, przyleciał on do nas z dalekiej krainy, zwanej niegdyś Śródmieściem, jak powiadała mama.

Kobieta zaśmiała się ze słów dziecka, zwanego potocznie Cassie. Nie wierzyła ona w bajki. A bynajmniej wstydziła się przyznać do owej wiary, która, według licznych, cechowała tylko dzieci. Bo cóż by wtedy o niej sądzono?

– Popatrz tylko na jego barwę. Czyż nie piękna? – zachwycała się dziewczynka. Nie oczekiwała ona od swej cioci odpowiedzi, gdyż wiedziała, że tak owa nie nastąpi, toteż postanowiła dalej zapraszać ją do świata marzeń:
– Przybył do nas, właśnie do mnie i do ciebie. Wiesz dlaczego, ciociu?

– Cassie, nie wiem, słońce. Proszę cię tylko, bądź przez chwileczkę cichutko. Spójrz, jak ludzie na nas patrzą! I błagam, kochanie, nie machaj tak rączkami, bo tak zachowują się tylko niewychowane panienki – zastrzegła dziewczynkę. – Poza tym, wiesz dobrze, że w towarzystwie innych ludzi powinnaś nazywać mnie miss Jordin, a nie ciocią.

Oczęta małej posmutniały, a na usteczkach zagościł niezwykle pokaźny grymas niezadowolenia. Zupełnie nie odpowiadały jej pragnienia ciotki. Cassie nigdy zbytnio nazwisko panny Jordin się nie podobało i nie rozumiała, dlaczego jej ciocia nie woli posługiwać się swoim imieniem, które dziewczynce wydawało się niezmiernie bajkowe i romantyczne. Gdyby do niej ktoś miałby się zwracać miss Cordelio... cóż, ona nie pogardziłaby takim zwrotem.

Dziewczynka postanowiła, że bajkę swą opowiadać będzie po cichutku listkowi, który teraz wydawał się nieco większy, niż w chwili, w której po raz pierwszy trafił do jej rąk. Albowiem złocisty listek rzeczywiście napęczniał, od dumy, która zrodziła się w nim po tym, jak Cassie poczęła opowiadać o Śródmieściu. Bowiem to właśnie stamtąd rodem był ów liść. Nie dziwiła go szerokość wiedzy jego pierwszej właścicielki (mianem drugiej odznaczył miss Cordelię), gdyż dzieci o takim wyobrażeniu jak Cassie zawsze wiedziały więcej i lepiej od zwyczajnych ludzi.

– Wsłuchaj się w szum, mój drogi listku. A teraz rozejrzyj się dookoła. Czy widzisz tę cudowną rzekę, pokrytą liśćmi o tak samo złocistej barwie, co twoja? To Elera, tak ją tutejsi zwą. Ludzie powiadają, że strzeże jej od obcych nimfa rzeczna, zwana Eleriną. Toteż nie podchodź do brzegu, jeśli haniebne są twe zamiary! A tam... Och, popatrz na te domy! Czyż nie wydają ci się one niezwykle tajemniczym zaułkiem? Nie? Spójrz w takim razie tam. O tak, do tej kawiarenki. Przy którymś z tych stolików siedzi sama ona, nimfa Elerina. Postanowiła, iż zrobi sobie przerwę od codziennych spraw, którymi zwykła się zajmować i wypije ciepłą herbatkę, z cytryną i miodem, aby móc posmakować codzienności człowieka. W jej dłoni coś lśni, czy widzisz? – dziewczynka zamilkła, jakby rozmyślając. – Nie, ja nie sądzę, że jest to lusterko – powiedziała po chwili – Nimfa ta nie jest próżna. W dłoni trzyma małe ostrze, stworzone z wody rzeki Elery. Jednak...po cóż jej on, jak sądzisz? Ja myślę, że zwykła zastraszać innych i z przyzwyczajenia nadal go w dłoniach trzyma. Kiedyś bowiem pewna okropnie wychowana dama zjawiła się nad brzegiem Elery i ze wszystkich swych sił próbowała odebrać Elerinie moce. Chciała ona bowiem być piękną, piękniejszą, niż obdarzyła ją natura, a za takie zachcianki w tym kraju trzeba było srogo płacić. Biedna nimfa nie wiedziała, co robić, gdyż była ona zupełnie bezbronna. Do tej pory nikt w takich celach nie przychodził nad jej rzekę, toteż nie była gotowa na obronę. Po dłuższych namysłach Elerina postanowiła przemówić owej próżnej dziewczynie do rozsądku. Jednak niewychowana dama nie miała zamiaru odejść i bez namysłu rzuciła w głąb rzeki swój podręczny nożyk, mały, lecz wciąż niezwykle ostry. Wtedy biedna Elerina z bólu zawyła. Wody jej rzeki zabulgotały ostrzegawczo i po chwili dziewczyna, stojąca dotychczas na brzegu, została zaciągnięta do wody, a razem z nią połowa całego Śródmieścia. Widzisz listku, jak to czasem bywa w świecie? Chcesz być dobry, a i tak źle wychodzisz. Myślę, że mojej cioci coś takiego się przydarzyło, inaczej nie byłaby tak zgorzkniała. Popatrz no tylko, póki my na chwilę wróciliśmy do naszego świata, w Śródmieściu już mrok zapadł. Jednak ludzie w tamtym miejscu nadal chodzą po uliczkach, bo drogę oświetla im blask rzeki Elery i światła, dochodzące z lamp, które to stoją przy każdym z ceglanych domów. Widzisz tę ławkę? Chodź w takim razie, usiądźmy. Lecz najpierw podejdźmy do tego stoiska, mam tak wielką ochotę na precelka!

– Cassie! Ile mam Cię wołać. Chodź do domu, przyjechał już powóz, a wiesz przecież, że nasz woźnica nie jest zbytnio cierpliwą duszą, odjedzie bez nas! – rozległ się oddalony krzyk cioci Jordin, który to ocucił rozmarzoną ośmiolatkę i jej towarzysza, liścia.

– Już idę, ciociu! – krzyknęła dziewczynka, zupełnie zapominając o grzeczności swoich słów. Pobiegła w stronę małego, czarnego powozu i jej zgorzkniałej, ale kochanej cioci.

Tego wieczoru Cassie usiadła skupiona przy stole, a w jej oczętach igrały iskierki radości, przez które jednak przebijał się, niby to niezauważalny, ale jednak smutek. Na twarzy dziewczynki za to gościł tajemniczy uśmiech. Ośmioletnie dziecko przyniosło wielki arkusz papieru i z wydechem ulgi poczęło malować coś niejasnego, jakby wylewając wszystkie swoje myśli, zarówno te dobre, jak i złe na ten właśnie wielki karton.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro