~1~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Nareszcie jesteś draniu! — w drzwiach powitał go z gniewną miną Romano dzierżący w rękach szczotkę.

Prusy sądził, że to na niego, dlatego przezornie odsunął się do tyłu. Lovino tylko zachichotał dźwięcznie i zmierzył go uważnym spojrzeniem. Gilbert miał jeszcze bardziej poczochrane niż zwykle włosy, jego koszula była wymięta i wystawała z jednej strony spodni oraz była rozpięta na kilka guzików. A na jego twarzy dało się dostrzec niezdrowe rumieńce spowodowane najprawdopodobniej przez wypicie zbyt dużej ilości piwa.

— Znowu chlałeś ze swoim młodszym bratem, mam rację? — westchnął ciężko i oparł się o framugę drzwi.

— Nie chlałem, tylko delektowałem się piwem...To duża różnica. — mruknął i wszedł do mieszkania, trzymając się ściany. — a co tutaj tak czysto? — potoczył wzrokiem po przedpokoju, gdzie wyjątkowo nie walały się ich buty ani nie było nawet odrobinki brudu.

— Hmpf, miałem wenę na sprzątanie. — mówiąc to popchnął go na obite skórą siedzisko, pod którym znajdowała się szafka na obuwie. — pomogę ci, bo sam sobie nie poradzisz ofiaro losu. — schylił się, żeby zdjąć mu buty.

Romano nieczęsto okazywał jakieś ludzkie odruchy względem innych. I zawsze, ale to zawsze udawał, że wcale nie żywi żadnych uczuć do Prus. Ale pewnego dnia się złamał. I w ten sposób Lovino i Gilbert zostali parą.

— Pfft, Lovino i troska? Te dwa słowa nie powinny się nigdy znaleźć obok siebie. — zakpił Prusy.

Chłopak podniósł się gwałtownie, a w jego oczach dało się dostrzec gniewne ogniki. Ta dwójka była istną mieszanką wybuchową, zwłaszcza gdy była widywana razem. Cięty język Romano oraz upór Prus, sprawiały, że byli jedyną i niepowtarzalną parą narodów, która zawsze trzymała się razem. Poza tym Gilbertowi zawsze imponował charakter młodego Romano, a Lovino mógłby rzec, że Prusy był jedną z tych osób, którym szczerze mógłby zaufać. Pomimo wszelkich okoliczności.

— Cicho bądź. I choć w końcu. — mówiąc to i nie czekając na niego, poszedł do salonu.

Platynowłosy westchnął cierpiętniczo. Teraz wolałby wziąć prysznic, pisać w pamiętniku i zasnąć pod swoją stertą pluszaków w ciepłym łóżku. Był jednak zaciekawiony tym co wymyślił szatyn. Posprzątane mieszkanie również wprawiło go w osłupienie, chociaż nie dał tego po sobie poznać. Lovino nie sprzątał bez powodu, toteż musiało się wydarzyć coś niezwykłego. Odniósł też wrażenie, że chłopak był dla niego milszy niż zwykle, choć dla zwykłej osoby trzeciej byłoby to raczej trudne do wychwycenia. Jednak trzeba było więcej przebywać z Romano, by dostrzegać takie drobnostki. Nawet jeśli atakował go werbalnie, nie zawsze robił to celowo, by go obrazić, lecz by tylko delikatnie zaczepić i zwrócić na siebie uwagę. Ot, taki już był i koniec.

Będąc na progu salonu uderzyły go dwie myśli. Pierwsza czyli ta, która już go wcale tak nie zaskoczyła — posprzątany salon. Oraz druga, że salon był przygotowany jakby na jakieś przyjęcie. W momencie, kiedy wszedł do środka Lovino zajęty był wówczas zapalaniem wszędzie świeczek i kadzidełek, które zaraz stworzyły niepowtarzalny nastrój. Doszedł go również smakowity zapach naleśników. W tle leciała jakaś spokojna włoska muzyczka.

— Czy to…? — zapytał, ale urwał w pół zdania gdy wszedł do środka.

— Nie żebyś myślał, że to jakaś specjalna okazja czy coś! — zawołał, czym wywołał uśmiech na twarzy Prus.

— Heh...A tak poważnie? — zapytał, podchodząc do zastawionego stołu.

Nakryty był białym obrusem, na środku stały dwie czerwone świece w ozdobnych świecznikach oraz talerz z naleśnikami — jego ulubioną potrawą.

— Cóż...Chyba zapomniałeś, że dziś twoje urodziny. Masz szczęście, że o nich pamiętałem. — mruknął Lovino, niespodziewanie oblewając się rumieńcem. — i dlatego pomyślałem, że zrobienie naleśników będzie dobrym pomysłem…

— To słodkie wiesz? Jak na ciebie….

W odpowiedzi jedynie prychnął i pierwszy usiadł przy stole. Prusy również to zrobił.

— A, więc dzisiaj moje urodziny...A no tak! Już sobie przypomniałem dlaczego poszedłem chlać z Ludwigiem! — mruknął rozentuzjazmowany, biorąc sobie jednego naleśnika na naszykowany już talerz.

Wówczas zauważył, że akurat ten, którego wybrał był nieco przypalony. Jak w sumie większość z nich znajdujących się na półmisku. Ale nie przeszkadzało to w niczym; nadal wyglądały bardzo apetycznie. Kątem oka jednak dostrzegł zażenowany wyraz Lovino, który uparcie starał się nie patrzeć na słodki twór swoich rąk, który robił przez ostatnie kilka godzin. Do tej pory nie udało mu się ogarnąć kuchni, która wyglądała gorzej niż składzik Ameryki.

Ten, który sobie nałożył zawierał w sobie owoce, bitą śmietanę oraz owocowy jogurt. Nie mógł uwierzyć, że Romano przygotował jego ulubione danie. Zwykle stronił od codziennych obowiązków; z dań umiał przygotować tylko zupkę chińską, sprzątał od święta do święta i również od pralki trzymał się z dala. Więc to co zrobił dzisiaj sprawiło, że poczuł się co najmniej wyjątkowo. Lovino naprawdę się postarał.

Romano czekał w napięciu, aż w końcu ukroi kawałek i spróbuje. Robił wszystko według przepisu z internetu, ale w międzyczasie zabrał się za sprzątanie i cóż, zapomniał o podrzucaniu naleśników, przez co minimalnie się przypaliły. Miał jednak malutki zalążek nadziei na to, że Gilbertowi tak czy inaczej posmakują.

— Wiesz... Może i wyglądają okropnie, ale są naprawdę bardzo smaczne...No i sam je zrobiłeś… — aż podniósł głowę, gdy to usłyszał z jego ust.

— Poważnie? Nie nabijasz się ze mnie? — zapytał ostrożnie, nerwowo zerkając na świeczki rozstawione w pokoju.

— Mówię całkowicie poważnie. — Prusy na moment przerwał jedzenie i omiótł go spojrzeniem swoich rubinowych tęczówek. — dziękuję. — mówiąc to wpadł w jego ramiona, mocno go przytulając.

Lovino zaniemówił z wrażenia, z początku jedynie sztywno siedząc i pozwalając mu się obejmować. Jednak po dłuższej chwili odwzajemnił uścisk, zatapiając palce w jego włosach. Po kilku minutach odczuł, że chłopak coś za bardzo ciąży mu w ramionach, a jego oddech stał się bardzo spokojny i równomierny.

— Gilbert? No nie mów, że zasnąłeś! Ty pajacu!



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro