ROZDZIAŁ 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 - Wiedziałaś, że Potter jest wężousty? - Draco wyminął tłum doganiając mnie.

- Tak. - odparłam po krótce, przyśpieszając. Musiałam jeszcze napisać list do ojca.

- Czemu mi nic nie powiedziałaś? - dopytywał, tym razem bezczelnie.

- A czy ja muszę ci o wszystkim mówić? - zapytałam ostro spoglądając na młodego Malfoy'a.

- Oczywiście, że nie. - odparł natychmiast.

- Więc temat uważam za zakończony. - oznajmiłam skręcając w stronę przejścia do Pokoju Wspólnego Slytherin'u. - Groza. - wypowiedziałam hasło, a następnie od razu skierowałam się do mojego dormitorium.

,, Drogi ojcze,

Dowiedziałam się przed chwilą, że Harry Potter jest wężousty. ''

 Zaczęłam, ale nie wiedziałam co dalej napisać, więc po prostu po krótce wytłumaczyłam przy jakich okolicznościach się tego dowiedziałam i włożyłam list do skrzynki. A potem czekałam, siedząc jak na szpilkach. Ledwo udało mi się nie podskoczyć, gdy weszły dziewczyny.

- Delphi, wszystko gra? - zapytała Daphne.

- Mhm ... - mruknęłam, znowu sprawdzając skrzynkę, ale list nadal tam leżał.

- Wiedziałaś, że Potter jest wężousty? - zapytałam przejęta Pansy.

  Nie odpowiedziałam wpatrzona bez wyrazu w skrzynkę na listy.

- A jak to prawda, że to on otworzył Komnatę Tajemnic? - była to znowu Pansy.

- Już ustaliliśmy, że to na pewno nie on. - wypaliłam zdenerwowana.

- No wiem, ale ... jeżeli się mylisz ... - zaczęła kulawo.

  Podniosłam wzrok, a moje oczy zapłonęły czerwienią.

- Złota zasada, Pansy. - odparłam cicho. - Ja mam zawsze rację.

  Potem panowała już tylko cisza, a list nadal leżał nie tknięty.

***

  Dopiero następnego dnia rano spostrzegłam, że zasnęłam razem ze skrzynką na listy. Szybko podniosłam się do pozycji siedzącej i zajrzałam do środka. Leżał w niej kawałek pergaminu. Przez chwilę myślałam, że to nadal mój list do ojca, ale zaraz zrozumiałam, że to odpowiedź od niego. Szybko wyjęłam go i zaczęłam czytać:

,, Droga Delphi,

  Nie wiem, czemu Potter jest wężousty, ale to bardzo dobrze, że mnie o tym powiadomiłaś. Postaram się to sprawdzić i nie chcę mi się w to wierzyć, ale możliwe, że to jednak Potter otworzył Komnatę Tajemnic. Nawet jeśli tak jest musiał robić to nieświadomie.

  Pomijając jednak tę informację, chcę Cię powiadomić, że na te święta zostaniesz w Hogwarcie. Ja i Lucjusz mamy parę ważnych spraw do załatwienia, a w Rezydencji Riddle'ów nie możesz siedzieć sama. To nie podlega dyskusji. Bądź ostrożna.

LV ''

  Okey. Byłam prawie pewna, że ojciec coś wie, ale nie chce mi tego powiedzieć. Jednakowoż, jeżeli nie chce mi tego powiedzieć nie będę naciskać. Czarny Pan ma na pewno swoje powody, żeby mi tego nie mówić. Nie śmiem mu się sprzeciwiać. Spaliłam list, schowałam skrzynkę i poszłam się szykować do śniadania.

***

  Pierwszą tego dnia lekcją były Zaklęcia z Krukonami. Ćwiczyliśmy właśnie zaklęcie Zniewalających Łaskotek, kiedy ktoś z korytarza zaczął wrzeszczeć:

- ATAK! ATAK! KOLEJNY ATAK! ŻADEN ŚMIERTELNIK ANI DUCH NIE JEST JUŻ BEZPIECZNY! UCIEKAJCIE, JEŚLI WAM ŻYCIE MIŁE ! ATAAAAK!

  Wybuchło ogromne zamieszanie. Flickwick tylko wyjrzał przez drzwi, ale został wypchnięty na korytarz, przez zaciekających uczniów. Ja nadal siedziałam spokojnie, co uspokoiło i moją świtę. Darzyli mnie ogromnym zaufaniem, więc jeżeli ja twierdziłam, że nic się nie dzieje to oni byli tego samego zdania. Jednak strzał z różdżki przykuł moją uwagę. Wstałam i wyjrzałam przez drzwi. Byłam dość wysoka, więc bez problemu widziałam wszystko: Potter ściśnięty pod ścianą, na środku profesorowie, a zaraz obok nich, pomiędzy uczniami wisiał parę centymetrów nad ziemią duch domu lwa, a na ziemi spetryfikowany ten sam Puchon, którego Potter ochronił od węża.

- Złapany na gorącym uczynku! - zawołał innych Borsuk.

- Macmillan, dość! - uciszyła go ostro przejęta McGonagall.

 Ze wszystkich tu zebranych najmniej przejęty, a wręcz uradowany był Irytek, który ponad naszymi głowami śpiewał:

„Potter, diabła kumoter !

Dla niego zabić uczniów trzech

To czysta radość, luz i śmiech" ...

- Irytek, dosyć ! - znowu warknęła McGonagall, a duch odleciał pokazując Potter'owi język.

 Potem Puchon został zaprowadzony do Skrzydła Szpitalnego, a duch zabrany przez Macmillan'a za pośrednictwem wielkiego wentylatora. Profesorowie kazali nam wrócić na lekcje, a Potter został wysłany do dyrektora. Weszliśmy z powrotem do klasy, a Flickwick kazał nam kontynuował naukę Zniewalającej Łaskotki. Ustawiłam się na przeciw Draco i rzuciłam na niego zaklęcie. Chłopiec zwijał się ze śmiechu na podłodze, a ja rozmyślałam o całym zajściu. Wszystkie dowody wskazywały na Potter'a i nie mogłam się przyznać nawet sama przed sobą, że chyba się pomyliłam, chociaż ... nie wiedziałam. Wróciłam do punktu wyjścia.

***

  Po ostatnim ataku na ducha i Puchona to co było tylko niepokojem przerodziło się w prawdziwą panikę. Pierwszoroczni, szlamy i półkrwi już nie chodzili nigdzie sami, a w zbitych grupkach. Wszyscy omijali Potter'a wielkim łukiem, jednak ja nadal do końca nie zostałam skreślona z listy podejrzanych. Denerwowałam się za każdym razem, gdy i mnie omijano wielkim łukiem. Nie robili to wszyscy, ale parę osób nadal miało podejrzenia, że to ja jestem dziedzicem Slytherin'a, a to wszystko przez tego głupiego Starca. Jednak jeszcze bardziej denerwowali mnie bliźniacy, którzy robili sobie z tego żarty. Często chodzili obok baranka Jasnej Strony jako obstawa wołając:

- Przejście dla dziedzica Slytherin'a, potężnego czarnoksiężnika.

  Prychnęłam zagradzając im drogę, za mną stał Draco, Zabini i Daphne.

- Och, wielki dziedzicu Slytherin'a... - ukłoniłam się szyderczo, a następnie z okrutnym uśmiechem na twarzy kontynuowałam: - Czy mogę zadać ci pytanie?

  Chłopiec cały czerwony chciał już coś powiedzieć, ale jeden z bliźniaków go wyprzedził:

- Tylko szybko, bo Harry się śpieszy.

- Tak, zasuwa do Komnaty Tajemnic na filiżankę herbaty ze swoim jadowitym sługą. - dodał drugi.

- Czy można wiedzieć co to za groza i jaka będzie jego następna ofiara? - zapytałam pseudo poważnie, kiedy moja świta dygotała ze śmiechu za moimi plecami.

- Ni-... - zaczął Potter.

- To niestety informacje ściśle tajne. - odparł Weasley bardzo poważnie.

- Dokładnie, a teraz przesuń się, nie możemy się spóźnić. - dodał jego brat.

 Nie poruszyłam się, ale za to oni mnie minęli.

- Jeden: pięć, dziedzicu Slytherin'a! - zawołałam mu na odchodne.

***

  Nadeszły święta. Na cały zamek zostali tylko Weasley'owie, szlama, jakaś Krukonka, Potter, ja, Zabini i Draco ze swoimi osiłkami. Wielka Sala, w której odbywała się uczta bożonarodzeniowa, była ślicznie ozdobiona: pod ścianami stało parę białych od śniegu choinek, z sufitu zwisały grube festony ostrokrzewu i jemioły, padał zaczarowany śnieg - ciepły i suchy. Starzec odśpiewał z Gryfonami parę kolęd, najstarszy Weasley, który był Prefektem nosił odznakę z napisem ,,Pierdel'', którą zaczarował mu tak Fred. Mniej więcej nauczyłam się jak rozróżnić bliźniaków. Teraz rozumiałam co miał na myśli ich brat, kiedy nie chciał im wyjawić jak to robi. Łatwo by to zmienili. Chodziło głównie o mowę ciała i kolej wykonywania czynności; na przykład, kiedy Fred zaczynał coś mówić, to potem zanim George odpowiadał przytakiwał swojemu bratu, Fred tak nie robił, kiedy stali zazwyczaj Fred ustawiał się po lewej, a George po prawej i masa takich niuansików.

  Po skończonej kolacji, jeszcze raz udałam się do biblioteki. Miałam trzy książki do oddania i jeszcze dwie chciałam wypożyczyć, a to była ostania okazja. Crabb i Goyle zostali jeszcze jeść, a Zabini i Draco ruszyli za mną.

- Czy ty aby na pewno nie minęłaś się z powołaniem? - zagadnął Zabini, kiedy podawałam bibliotekarce książki. - Bo wiesz, bardziej pasujesz mi na Krukonkę.

- Też tak mi się zdaje. - przytaknął Draco.

 Przewróciłam oczami.

- A wy mi bardziej pasujecie na woźnych. - zripostowałam i machnęłam różdżką, a książki po ich stronie spadły o mało co ich nie przygniatając.

 Zjawiła się pani Pince krzycząc.

- Widzimy się w Pokoju Wspólnym i miłego sprzątania. - zawołałam za nimi wychodząc z biblioteki.

 Szłam w miarę powoli zatopiona w lekturze. Gdzieś w połowie drogi o mało co nie wbiegł we mnie Złoty Chłopiec z trzema Weasley'ami. Za pewne znowu bawili się w to, że Potter jest dziedzicem Slytherin'a, dzieci... Byłam już prawie na miejscu, kiedy usłyszałam szmery jakiejś rozmowy. Zainteresowana zamknęłam książkę i cicho zbliżyłam się w stronę głosów. Byli to jednak tylko Draco i Blasie rozmawiający z najstarszym rudzielcem.

- Ja jestem prefektem. Mnie nic nie zaatakuje. - powiedział rudzielec.

 Roześmiałam się lodowato, tak, że inni podskoczyli z przerażenia, nawet Draco.

- Co, myślisz, że jak jesteś prefektem i dobrym znajomym Potter'a to potwór cię oszczędzi? - zaszydziłam. - O ile dobrze kojarzę Potter lubił tego, za życia, czystokrwistego ducha, a tu proszę... A teraz zmiataj stąd. - rozkazałam, opierając dłonie na biodrach.

- Trochę szacunku dla prefekta! Mogę ci za to odjąć punkty. - Weasley pogroził mi palcem, a jego uszy zaczerwieniły się, ale ja tylko uśmiechnęłam się drwiąco.

- Nie, nie możesz. - odparłam, po czym dodałam cicho, śmiertelnie. - Teraz nikt nigdzie nie jest bezpieczny, Weasley, a szczególnie ten, kto się mnie nie słucha, może nie panuję nad grozą z Komnaty Tajemnic, ale przysięgam ci, że jestem sto razy od niej groźniejsza. - zadeklarowałam. - Zapamiętaj to sobie, Weasley.

 Po czym skinęłam na chłopaków pozostawiając za sobą rudzielca bladego jak kreda.

- Ten Peter Weasley... - zaczęłam, jego imię kiedyś wspominali mi bliźniacy.

- Percy. - poprawił mnie Zabini. Spojrzałam na niego podejrzliwie, jeszcze nigdy nie ośmielił się mnie poprawić, a po tym co stało się w bibliotece powinien, wręcz przeciwnie, cały czas mi potakiwać.

- A niech mu tam będzie Percy. - kontynuowałam, nie dając po sobie poznać, że mnie to ruszyło. - Ostatnio bardzo dużo czasu spędza w takich miejscach. Można by pomyśleć, że sam chce złapać dziedzica Slytherin'a, ale nawet żaden Weasley nie jest, aż taki głupi.

 Zabini dziwnie drgnął, ale po za tym nic nie odpowiedział. Obaj byli spięci, ale to może przez to co stało się w bibliotece, nie chcą mi znowu podpaść, szczególnie, że teraz jesteśmy sami, a ja znam masę paskudnych klątw. Zatrzymaliśmy się przed wejściem do Pokoju Wspólnego:

- Groza. - wypowiedziałam hasło, ale nie zadziałało. - Draco, sprawdziłeś nowe hasło, tak jak ci kazałam?

- Eee... - Szczurek zestresował się, oczywiście nie wykonał polecenia.

- Nie ważne. - machnęłam ręką, chociaż to niedopatrzenie nie było mi na rękę, czyżby młody Malfoy rozleniwił się? Muszę przestać dawać mu tyle luzu. - Otwórz się.

 Obaj wytrzeszczyli oczy. Zapewne nie wiedzieli, że tak się da. Ja sama odkryłam to niedawno, kiedy zapomniałam sprawdzić ostatnie hasło i nie mogłam się dostać do środka. Weszłam do Pokoju Wspólnego. Po drodze złapałam z jednego ze stołów czyjegoś ,,Proroka Codziennego'', w końcu - znalezione, nie kradzione. Usiadłam wygodnie w swoim fotelu i rozłożyłam gazetę. Panowała przytłaczająca cisza, a w gazecie nie pisali nic ciekawego. Przerzucałam leniwie strony, aż natrafiłam na artykuł pt. ,,Dochodzenie w Ministerstwie Magii''. Niby nic ciekawego, ale wymienili tam nazwisko rudzielców. Szybko przejechałam wzrokiem po tekście. Pisali o karze grzywny za nielegalne zaczarowanie mugolskiego samochodu. Uśmiechnęłam się mściwie:

- Spójcie na to! - poleciłam.

 Chłopcy prawie podskoczyli, a potem razem zaczęli czytać wskazany tekst. Po chwili obaj parsknęli śmiechem, ale takim wymuszonym. Wiedziałam, że zaraz Draco uśmiechnie się drwiąco i rzuci jakiś zgryźliwy komentarz o Weasley'ach, ale tak się nie stało. Zdziwiło mnie to bardzo i nie wiedziałam jak sobie to tłumaczyć. Czyżby Szczurek się na mnie za coś obraził? W sumie nie obchodzi mnie to, ale warto takie rzeczy wiedzieć, więc nie owijając w bawełnę po prostu spytałam:

- Jesteś na mnie za coś obrażony? Chodzi o tą sytuację w bibliotece?

 Na początek Draco spojrzał na Zabini'ego, potem znowu na mnie i nieśmiało odparł:

- Nie.

 Żaden Malfoy nigdy nie jest nieśmiały, a nawet jeśli już jest to zakłada swoją idealną maskę arystokraty i nic po nim nie widać. Za to tu był za dużo szczerości i otwartości. Normalnie, kiedy jesteśmy z Draco sami, nie ukrywa on swoich emocji, ale tu jest jeszcze Blasie. Na jedną, krótką chwilę zmrużyłam podejrzliwie oczy, ale potem wróciłam do gazety. Bardzo żałowałam, że nie znam leglimencji. Obejrzałam całą gazetę i nie znalazłam w niej nic o atakach. To był kolejny temat moich wątpliwości:

- Ciekawe, czemu nic nie piszą o atakach na Hogwart... Ale założę się, że to Starzec próbuje wszystko zatuszować. Jest klęską dla szkoły. Mugolaki to jego pupilki. Tak samo jak ten Potter... - włączył mi się syndrom psychopaty. - Święty Potter... zawsze ma niesprawiedliwą przewagę i masę przywilejów, lizus, wszystko mu wolno... mały baranek Jasnej Strony... A ludzie myślą, że to on jest dziedzicem Slytherin'a!

 Draco i Blasie nagle ożywili się i zaczęli mnie uważniej słuchać. Czy ja nie wyraziłam się jasno, że nic im nie powiem? Trzeba im to przypomnieć:

- Ode mnie nie dowiecie się nic, pamiętacie co wam mówiłam?

- Tak, pamiętamy. - odparł szybko Malfoy. - Ale nie mogłabyś nam dać jakiejś wskazówki...? - wypalił.

- Nie, Draco.

- Ale...

 Nie, tego już było za wiele.

- Szczurku. - ucięłam upominająco. - Lucjusz ci nie mówił, że to nie ładnie żebrać?

 To powinno zawstydzić i uciszyć Malfoy'a za to on zrobił tylko zdziwioną minę i wymienił spojrzenia z Zabini'm.

- Co się z wami dzisiaj dzieje? - zapytałam podejrzliwie. - Hallo, Draco... Blasie...

- Um... my... - zaczął blondyn kulawo. - My musieliśmy zjeść coś nieświeżego na uczcie...

- Dokładnie. - przytaknął mu żywo Zabini. - To musiało naaaaam... - nagle chłopiec spojrzał z przerażeniem na drugiego Ślizgona, który odwzajemnił to spojrzenie. - Musimy iść do Skszydła Szpitalnego! - zakomunikował.

 Obaj zeskoczyli z foteli jakby czymś oparzeni i wybiegli stąd jak najszybciej mogli. Wpatrywałam się jeszcze przez chwilę w drzwi, przez które wybiegli. Coś mi tu nie grało.

  Myślami byłam daleko, rozmyślając o ich dziwnym zachowaniu, ale wzrokiem byłam tu, blisko wpatrzona w płomienie kominka.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro