Rozdział 25.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Minęły dwa tygodnie. Andrzej w tym czasie ani razu nie spotkał się z Eweliną na pełnoprawną randkę. Za to kobieta starała się spierać swojego przyjaciela. Sama też miała dużo pracy w pensjonacie. Sezon chylił się ku końcowi. Siostry nie skakały z tego powodu z radości. To na Ewelinę spadło przygotowanie ofert dla stron i biur podróży. Poza sezonem organizowały także wesela oraz różnego rodzaju konferencje.

W porze obiadowej wychodziła i jechała do kliniki, z której Andrzej praktycznie nie wy chodził do zamknięcia. Przynosiła mu coś ciepłego do zjedzenia i wyciągała na spacer, jeśli pogoda dopisywała. Pogoda zmieniała się powoli z upalnego lata w ciepłą i kapryśną jesień.

— Dziękuję ci za wszystko —powiedział któregoś deszczowego dnia, kiedy siedział przy biurku. Razem jedli przygotowane przez nią ziemniaki i kurczaka.

—  Nie ma sprawy — rzuciła i rozpromieniła się. — A jak tam się czuje twoja siostra i jej rodzina?

—  Za dwa dni wypisują ich ze szpitala — powiedział zadowolony mężczyzna.

—  To świetna wiadomość — Ucieszyła się szczerze Ewelina.

—  Tak — przytaknął mężczyzna. A chwilę później się zasępił: —Problem polega na tym, że przez kilka następnych tygodni będą poza Sopotem. I wszystkie obowiązki spadną na mnie. Nie wiedziałem ilu nasza klinika ma pacjentów. Mam pełne ręce roboty.

—  A może zatrudnisz kogoś w zastępstwie — Zaproponowała Ewelina.

— Tak, sam na to wpadłem — westchnął Andrzej. — Dałem już ogłoszenie.

Kobieta odgarnęła za ucho niesforny kosmyk, który uwolnił się z warkocza. Na słowa rozmówcy pokiwała głową.

— To dobrze — rzuciła tylko. —Ale nadal jesteś smuty — stwierdziła po chwili.

Andrzej westchnął ciężko.

— Chodzi o to, że moja siostra z rodziną muszą gdzieś mieszkać — zaczął poważnym tonem. — Na razie zatrzymali się u rodziców Irka. Nie mogą u nich jednak przebywać długo. Oboje musza wrócić do pracy. Uruchomiłem już kontakty. Nie mają jednak zbyt dużo pieniędzy i nie znaleźli jednak jeszcze odpowiedniej oferty.

— Martwisz się, ze nie znajdą odpowiedniej oferty? — zapytała Ewelina. —Jak chcesz to po pytam wśród znajomych.

— Dzięki, będę ci wdzięczny —odpowiedział Andrzej z uśmiechem.

Jedli w ciszy. Oboje pogrążeni w swoich myślach. W tym momencie zadzwonił telefon Andrzeja. Sięgnął po komórkę leżącą na biurku.

— Cześć, Ania, coś się stało? — zapytał.

Wysłuchał odpowiedzi i zmarszczył vrwi zaniepokojony.

— I co teraz planujecie? —zapytał zatroskanym głosem.

Znów wsłuchiwał się w odpowiedź po drugiej stronie. Ewelina przyglądała mu się i spokojnie piła herbatę.

—  Co się stało? — zapytała patrząc z zatroskaniem na Andrzeja.

— Zalało mieszkanie rodziców Irka — powiedział mężczyzna.

— I co teraz? —zapytała.

— Muszą się wyprowadzić aż mieszkanie nie zostanie odremontowane — wyjaśnił.

— A ile to potrwa? —zapytała Ewelina z przejęciem.

— Z dwa tygodnie —odpowiedział i załamał ręce.

Nad ich głowami zapadła ciężka cisza.

— Proszę —zawołał weterynarz na pukanie do drzwi.

— Panie Andrzeju — w drzwiach pojawiała się twarz młodej recepcjonistki. — Pacjenci czekają.

— Dziękuję, pani Jolu — zwrócił się do niej uprzejmie.

— Masz pracę — wtrąciła się Ewelina wstając. —Ja się będę zbierać.

— Jeszcze raz dziękuję, że przyszłaś — rzekł Andrzej i pocałował Ewelinę w policzek.

Ewelina zarumieniła się delikatnie.

Ewelina od godziny siedziała w swoim biurze. Na pukanie podnosi głowę.

— Cześć, Paulina — zawołała Ewelina zamykając teczkę z rachunkami. — Cos się stało?

— Nie —zaprzeczyła gorliwie. — Chciałam zapytać jak się czuje Andrzej?

— Dobrze — odpowiedziała Ewelina z uśmiechem. — Za tydzień rodzina Andrzeja wychodzi ze szpitala.

— No właśnie ja w tej sprawie — rzuciła siostra oschłym tonem głosu.

Ewelina zaskoczona uniosła brew.

— Coś się jednak stało?

— Nie podoba mi się pomysł aby oni wprowadzili się do naszych rodziców — wypaliła niespodziewanie.

— Ale niby czemu? — zapytała Ewelina zdumiona. Poprawiła włos opadający na oczy.

— Posłuchaj, to są obcy ludzie — rzuciła coraz bardziej zdenerwowana. — Nie znamy ich.

— To nie ja wyszłam z tym pomysłem — odpowiedziała Ewelina obronnym tonem. — Poza tym nasi rodzice znali rodziców Andrzeja. Dorastaliśmy razem, więc jacy obcy ludzie? A nawet jeśliby tak było, to trzeba pomagać potrzebującym. Wspierać się wzajemnie.

Paulina skrzywiła się.

— Doba, masz rację, ale mimo wszystko się obawiam — mruknęła niezadowolona.

Zapadła krótka chwila ciszy.

— To ja będę się zbierać — oznajmiła Paulina podnosząc się powoli z krzesła.

— Poczekaj, ty pamiętasz, że ja jutro mam wolne, prawda? — zapytała Ewelina patrząc na siostrę.

— Tak, pamiętam — odpowiedziała Paulina już bardziej pogodna.

W piątek rano wyjeżdżała wraz z Ewą i grupką dzieciaków na zawody zorganizowane we Wrocławiu. Trener poprosił oto Ewelinę kilka dni temu. Jeden z opiekunów się rozchorował i Ewelina wskoczyła na zastępstwo.

W związku z czym miała mieszane uczucia. Z jednej strony cieszyła się na wspólny czas z córką – chociaż podejrzewała, że Ewa będzie się czuła trochę nieswojo – z drugiej miała nadzieję, że już nigdy nie wróci do tego miasta. Może powie ktoś, że to głupie? Ale na samą myśl o powrocie do Wrocławia przechodziły kobietę ciarki. Na szczęście wizyta nie miała trwać zbyt długo. Wyruszali jutro rano z przed szkoły, by dotrzeć do Wrocławia późnym wieczorem. Następnego dnia miały się odbyć zawody i trwać do soboty – po południa. W niedzielę zaplanowano zwiedzanie i obiad i powrót.

Wróciły do domu około dziewiętnastej. Ewelina zrobiła kolację – kanapki z szynką, pomidorem i ogórkiem. Jadły kolacje i w pewnym momencie Ewelinie wydało się iż Ewa jest jakaś smutna i markotna.

— Czemu jesteś smutna? — zapytała Ewelina łagodnym tonem.

— Mamo, a co jeśli nie wygram tych zawodów? — zapytała Ewa cicho. Odłożyła kanapkę i spuściła wzrok na kolana.

— To nic się nie stanie — zapewniła Ewelina córkę ciepłym głosem. — Najważniejsze abyś ty dała z siebie wszystko. Abyś miała poczucie dobrze wykonanego zadania. A przede wszystkim baw się tym. Zapoznaj nowe koleżanki.

Ewa spojrzała na matkę i na twarzy małej pojawił się szczery radosny uśmiech.

— Kocham cię mamo — powiedziała Ewa i mocno przytuliła się do matki.

— Ja też cię kocham — odpowiedziała Ewelina mocno odwzajemniając uścisk. — Jesteś naj lepszą córką jaka mogłam sobie wymarzyć. A teraz dokończ kolację. Trzeba się wykąpać i iść spać.

W czwartek późnym wieczorem, Ewelina nastawiła budzik na piątą rano. Poprzedniego dnia do późna szykowała rzeczy do wyjazdu: kanapki, napoje, ubrana na zmianę, kosmetyki. Ubrania wyprasowała. Psa zawiozła z całym asortymentem do rodziców. W sumie była to tylko karma i książeczka szczepień – na wypadek gdyby cos się wydarzyło.

Gdy budzić zadzwonił z trudem wygramoliła się z łóżka. Nie należała do rannych ptaszków i jak tylko nadarzyła się okazja, to skrzętnie to wykorzystywała. Narzuciła na siebie szlafrok i ruszyła do kuchni. Po włączeniu światła zamrugała kilkakrotnie i skrzywiła się. Porażona jasnością. Za oknem powoli jaśniał nowy dzień.

Gdy oczy przyzwyczaiły się do światła, kobieta podeszła do czajnika. Nalała wody i na stawiła go. Po czy zabrała się przygotowanie śniadania. Ewie pozwoliła jeszcze trochę pospać. Zrobienie śniadania zajęło Ewelinie około dziesięciu minut. Miała zamiar ruszyć po corkę, kiedy usłyszała odgłos w łazience. Podeszła do drzwi i zapukała.

— Ewa, to ty?

A kto by inny.

— Tak — padła odpowiedź zaspanym głosem.

— To dobrze. Jak skończysz to przyjdź na śniadanie — oświadczyła Ewelina.

Sama ruszyła w stronę kuchni.

Zjadły w milczeniu. Uczesały się i ubrały. Za oknem zaczął padać w tym czasie deszcz.

Kilka minut później jechały prawie pustymi ulicami w promieniach nowego dnia i strugach ulewnego deszczu. Ewelina uruchomiła radio. Akurat podawali prognozę pogody. Dzisiaj zapowiadał się deszczowy dzień.

Wtem telefon Ewt=y zadźwięczał nadchodzącym smsem. Ewelina spojrzała na córkę z ukosa.

— Od kogo? —zapytała z troską.

Ewa nie odpowiedziała od razu.

Pan Jacek: Powodzenia :)

I znowu dźwięk wiadomości.

Ciocia Paulina: Powodzenia na zawodach i udanej drogi.

— Od cioci Pauliny — odpowiedziała Ewa.

— Oba? — zapytała Ewelina ponownie zerkając na córkę.

Ta spojrzała przez okno.

— Nie — odpowiedziała Ewa pod nosem.

— Od kogo ten drugi? — zapytała Ewelina z naciskiem.

— Od pana Jacka — odpowiedziała cicho Ewa.

Ewelina zacisnęła usta i pięci na kierownicy.

— Od kiedy masz do nieho numer? — zapytała emocjonalnie.

— Od niedawna — przyznała przestraszona dziewczynka. — Jesteś na mnie zła?

Ewelina na chwile przymknęła oczy.

— Nie — stwierdziła zaskoczona. — Nie jestem.

Ewa wypuściła wstrzymywane powietrze.

— Czyli mogę z nim pisać? — zapytała.

— Tak — odpowiedziała Ewelina łagodnie.

Kilkanaście minut później dotarły przed bramę szkoły. Wjechały na prawie pusty parking i za parkowała przy wierzbie. Przez kilka minut rozglądała się za autokarem jakim mieli pojechać do Wrocławia.

— Chodźmy, już jest — oznajmiła Ewelina dostrzegając przez strugi deszczu autokar.

Wysiadły z samochodu. Ewelina wyjęła ze sporej torebki parasol i pospiesznie go rozłożyła.

Ewa czekała na matkę, kiedy ta podeszła z parasolem, dziewczynka wysiadła z auta. Obie pospiesznie ruszyły w stronę autokaru gdzie czekał na nich nauczyciel.

— Dzień dobry, pani Ryż — przywitał się uprzejmie nauczyciel.

— Witam — powiedziała Ewelina z uśmiechem. — Jesteśmy pierwsze?

— Nie, ale jeszcze czekamy na trzy osoby — odpowiedział mężczyzna. — Zapraszam do środka. Straszna pogoda. Macie jakiś bagaż?

— Tak, w aucie — odpowiedziała Ewelina.

— Ewa wsiadaj do autokaru — polecił łagodnie nauczyciel. — A ja pomogę twojej mamie przynieść walizki.

Ewa zniknęła w środku, a Ewelina wraz z trenerem udali się po bagaże.

Pozostali pojawili się jakieś dwadzieścia minut później.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro