II. Każdy Zasługuje Na Szczęście

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po zakończaonych lekcjach Ania Shirley żegnała się z Dianą, aby następnie ruszyć w stronę domu Blythe'ów zanieść chłopakowi książki.

Przecież nie może przegrać w niesprawiedliwej walce.

-Do zobaczenia Aniu. Jak czegoś się dowiesz to proszę poinformuj mnie. - przytuliła przyjaciółkę na pożegnanie.

-Oczywiście! Gdy tylko wrócę, zajżę do ciebie i zdam relacje! - zaśmiała się rudowłosa na odchodne i ruszyła w stronę domu Gilberta.

Dzień był słoneczny, ale smutek jakby wisiał w powietrzu. Nie wiedziała czemu, ale obawiała się spotkania z chłopakiem. Pogoda nie zapowiadała, aby coś złego się stało, a wręcz temu zaprzeczała.

Szła przed siebie wpatrując się w ścieżkę, którą podążała. Czuła delikatny wiatr rozwiewający jej dość długie włosy, rozluźniając jej warkocze.
Czuła uciążliwy ucisk w brzuchu, zmuszający ją do zmartwień.

Co mogło stać się Blythe'owi, że nie przybył dziś do szkoły? Nigdy się nie zdążyło, aby opuścił lekcje. Przecież jest wzorowym uczniem!

Ania przeklęła sama siebie, że martwi się o tego zarozumiałego chłopca. Nie prawda nie był zarozumiały. Nie był, ale ona uważała go za zarozumiałego dupka od momentu gdy ten nazwał ją marchewką. Nie wiedziała jednak, że on od tego momentu, gdy został zdzielony przez nią tabliczką w twarz czuł coś więcej. Z każdym dniem zakochiwał się coraz mocniej.

"Czy można to nazwać zakochiwaniem się? Tak. Zauroczenie jest wtedy gdy szanujemy czyjąś urodę, zakochanie jest jednak gdy kochamy czyjś charakter. A on właśnie kochał jej wybuchowy charakter. To, że potrafiła wszystkiemu zaradzić."

Dziewczyna nawet nie zauważyła tego, że stała na schodku i rozmyślała co powie gdy ten jej otworzy drzwi. Nie mogąc dłużej wytrzymać buzujących emocji zapukała mocno w jego drzwi. Przez chwilę nikt nie otwierał lecz usłyszała głos Gilberta, który przyprawił ją o ciarki.

-Bash otwórz drzwi! Nie mam zamiaru z nikim gadać! - Ania zdziwiła się na to zdanie. On uwielbiał gawędzić, a teraz nawet nie chciał otworzyć drzwi.

-Blythe zaraz Ci skopie ten tyłek jeśli nie otworzysz tych cholernych drzwi! Albo nie! Lepiej! Nasz gość Ci go skopie! - powiedział wyglądając przez okno, zauważając rudowłosą dziewczynę, którą zdołał już poznać.

Po chwili usłyszała kroki i przekręcanie kluczyka w drzwiach. Drzwi uchyliły się, a dziewczyna ubrała twarz w szeroki uśmiech. Chłopak wyszedł na zewnątrz i zapytał ze zdziwieniem :

-Ania? Co ty tutaj robisz?

Uśmiechała się, lecz nagle napotkała oczy chłopaka. Niegdyś przepełnione radością i życzliwością teraz były przepełnione cierpieniem oraz zwykłą pustką. Jakby nie czuł nic. Uśmiech szybko zamienił się w zmartwioną mimikę, gdy domyśliła się, że musiał płakać dość długo, aby jego oczy zdążyły tak napuchnąć oraz się zaczerwienić.

-Em... Przyniosłam Ci książki. - podała mu wymienione przedmioty. - Ty... Ty płakałeś? - zapytała z zakłopotaniem.

-Yy.. Ja? Nie.. Po prostu uczulenie. - uśmiechnął się aby ją przekonać do swego kłamstwa. Ania jednak nie uwierzyła w ani jedno jego słowo. Przecież była zimą. Na co on mógł mieć uczulenie o tej porze roku! Widziała po oczach, że coś jest nie tak.

-No dobrze. Mam nadzieję, że szybko wrócisz do szkoły. Nie mam z kim rywalizować. - uśmiechnęła się i odwróciła aby ruszyć w stronę Zielonego Wzgórza.

Czuła na sobie wzrok chłopaka. Przy ostatnim schodku zrobiła coś czego sama po sobie się nie spodziewała.
Odwróciła się w stronę drzwi gdzie nadal stał Blythe i podeszła do niego. Chwilę wpatrywała się w jego oczy szukając odpowiedzi. Zamiast tego ujrzała tam głęboko tlącą się nadzieję. Nie wiedziała co mogło to oznaczać.

Przytuliła bruneta mocno. Był zdziwiony gestem dziewczyny, ale szybko oddał uścisk, a po jego policzkach spłynęły słone łzy.

-Nie wiem co się dzieje Gilbercie, ale wiedz, że możesz na mnie liczyć. - szepnęła do chłopaka i odsunęła uśmiechając się do niego pocieszająco.

Odwróciła się i ruszyła w stronę Zielonego Wzgórza ze łzami w oczach. Nie chciała jednak by Gilbert widział jak płacze.

-Dziękuję Aniu, niedługo dowiecie się wszyscy. - usłyszała cichy szept chłopaka, a następnie zamknięcie drzwi.

Moje serce pęłka na milion kawałeczków, gdy widzę Cię w takim stanie Gilbercie.

***

Ruby Gillis w tym czasie podążała w stronę swojego domu zalana łzami. Nie wiedziała co Gilbert widzi w Ani.

Przecież jestem o wiele ładniejsza od niej!

Bolało ją to, że ta rudowłosa pojawiła się nagle w Anvonlea i nagle każdy ją pokochał. Ona też ją pokochała i cieszyła się szczęściem swej przyjaciółki, lecz serce pękało jej na milion kawałków gdy tylko pomyślała o tym, że Gilbert kocha właśnie Anię, a nie ją.

Szła przed siebie laskiem gdy nagle usłyszała kroki. Przerażona rozejrzała się na około i złapała w dłonie najbliżej leżącą jej gałąź. Stąpała delikatnie wsłuchując się w coraz to głośniejsze szelesty.

Schowała się za drzewem, a gdy tylko zauważyła zaryz postaci wybiegła z kryjówki i krzycząc uderzyła ją w głowę.

-Ała! A to za co?! - krzyknął obolały chłopak.

Ruby spojrzała na niego zdziwionym wzrokiem.

-Moody? Co ty tu robisz? - zapytała widząc przed sobą wysokiego chłopaka.

-Hmm no nie wiem. Wracam do domu? - uśmiechnął się do niej, a ona podrapała się po głowie i zaśmiała.

-Przepraszam. Wystraszyłam się i no... Tak jakoś wyszło. - powiedziała patrząc na niego przepraszającym głosem.

-Nic się nie stało. - zaśmiał się i spojrzał w jej piękne niebieskie oczy niczym niebo dzisiejszego dnia. - Płakałaś? - zauważył zdziwiony.

-To nic takiego, po prostu zwykła alergia.

-W takim razie... Może cię odprowadzę? - zapytał z nadzieją w głosie. Wiedział, że ta "alergia" miała na imię Gilbert, lecz nie chciał ją o to dopytywać.

Dziewczyna przedstawiała w głowie wszystkie za i przeciw. Ale w końcu wyszło na to, że została odprowadzona przez chłopaka, który nie miał na imię Gilbert.

I wcale już mnie nie boli to, że ją kochasz. Każdy zasługuje na szczęście. Ja tak samo. A nie mogę być szczęśliwa wciąż czekając na Ciebie.

***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro