~*~ | 7. | ~*~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Usiadłam wygodnie na krześle, spoglądając w moje lustrzane odbicie.

Zdawałam sobie sprawę z mojej urody, wiedziałam jak się uśmiechnąć i co powiedzieć żeby zdobyć co mi się żywnie spodoba.

Od dziecka dostałam co chciałam, czy prośbą, czy szantażem.

Zawsze osiągałam swój cel.

Dlatego zakład z Matteo wydawał mi się prosty jak zdanie egzaminu na 6, a nawet prostsze, zważywszy na to, że chłopak żywcem okazywał mi swoje zainteresowanie.

Na twarzy rozprowadziłam nieco podkładu, następnie nałożyłam na policzki róż.

Na powieki postanowiłam dać lekki, różowy cień, który dokładnie rozblendowałam.

Rzęsy dokładnie wytuszowałam a dolną powiekę zarysowałam lekko czarną kredką.

Na usta postanowiłam nałożyć blado różowy błyszczyk.

Kiedy byłam już umalowana, podłączyłam lokówkę do prądu a sama podeszłam do szafy, błądząc wzrokiem po jej zawartości.

Wyłowiłam z niej w końcu kremową sukienkę a do tego dobrałam jasno różowy sweterek.

Kiedy ubrania leżały już wybrane, zajełam się włosami.

W końcu wiadomo, jeśli chcę się kogoś zdobyć, trzeba wyglądać jak ktoś idealny.

Z szafki wyciągnęłam wielki kuferek na biżuterię.

Znajdowało się tutaj wszystko, zarówno kolczyki, jak i naszyjniki, różnej wielkości.

Większe, mniejsze, złote, pozłacane i wiele innych.

Wymienianie wszystkiego, co się tam znajdowało nieco by mi zajęło a że zbytnio nie mam czasu, zostawię was z takimi informacjami.

Wybrałam kolczyki z perłami oraz naszyjnik, który dostałam na swoje 16 urodziny od mamy.

Gotowa ponownie spojrzałam w lustro i posłałam sobie zniewalający uśmiech.

-Jesteś idealna, Ambar - powiedziałam sobie. -Najlepsza i jedyna w swoim rodzaju. Zdobędziesz co zechcesz. Zasada jest tylko jedna. Za żadne skarby nie możesz się poddać. Nie możesz okazać słabości, nie możesz zawieść samej siebie a szczególnie mamy. Ona liczy na Twój sukces, Ambar. Nie możesz schrzanić tego, co samo się stworzyło. Już teraz jesteś znana a za tydzień będziesz już na szczycie!

Spoglądałam w swoje odbicie jeszcze przez chwilę, zaraz jednak podniosłam się z miejsca i ruszyłam na dół.

Już będąc na schodach usłyszałam na dolę głosy, które dochodziły z salonu.

Zaciekawiona schodziłam po dwa schody a na dole zastałam dwójkę osób zupełnie mi nieznanych.

Wysoka kobieta ze spiczastym nosem i niższy od niej, tęgawy facet z rozbieganym wzrokiem.

-Dobrze, że już zeszłaś, Ambar - moja matka posłała mi szeroki uśmiech. -Poznaj naszą nową służbę, Stellę, która będzie gotować oraz Toma, który będzie zajmował się naszym ogrodem.

-Witam - odpowiedziałam grzecznie bo wiedziałam, że tego właśnie oczekuję ode mnie Sharon.

-Cześć - przywitała się kobieta ostrym jak brzytwa głosem. -Mam nadzieję, że zasmakuję Wam moja kuchnia.

-Przekonamy się - odparłam i oparłam ręce na biodrach, jak usłyszałam zgrzyt zamka.

Do salonu weszła wysoka dziewczyna blondynka a zaraz za nią jeszcze wyższy czarnowłosy chlopak.

Spojrzałam na matkę a z jej twarzy zszedł uśmiech.

-Mamo - zaczęła blondynka. -Mogłaś na Nas zaczekać.

-Mamo? - spytałam równocześnie z Sharon.

-Ah tak, to nasze dzieci - odparła Stella, która wyglądała wraz z resztą zebranych jak rodzinka Adamsów. Tylko że w innej wersji. -Najwidoczniej zapomniałam wspomnieć o tym, że przyjedziemy z dziećmi.

-Zapomniała Pani... Jasne - moja matka wyglądała na niezadowoloną, zresztą jak i ja. -No ale dobrze, przymkniemy oko na tę... Sytuację - odparła i wskazała ręką schody. -Zaprowadzę Was do Waszych pokoi.

Kiedy wszyscy ruszyli do góry, syn pracowników obejrzał się na mnie i przybliżył swoją twarz do mojej.

-Myślę, że się polubimy - wyznał z szerokim uśmiechem.

-Nie licz na to - uśmiechnęłam się sztucznie i skierowałam się do jadalni.

__________________________________________________

Witam w dzisiejszym rozdziale!

Nieco zmieniona fabuła z Soy Luny tylko zamiast Luny macie szatańskie rodzeństwo w rolach Benicio oraz Emilii!

Next już jutro o 18:00!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro