~*~ 9. ~*~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Serce podpowiadało mi jedno, rozum drugie.

Wiedziałam, że Simon pisał z Jazmin a ja nie mogłabym podebrać jej chłopaka.

Najgorsze jest jednak to, że słowa chłopaka wciąż siedziały w mojej głowie i tworzyły milon pytań.

Chciałam z kimś porozmawiać o moich domysłach lecz nie potrafiłam zdobyć się na szczerość co do Jazmin.

Co miałabym jej powiedzieć?

Że chyba spodobał mi się chłopak, który podoba się także jej a któremu podobamy się obie?

Wiedziałam, że Jazmin obrazi się na śmierć a ja nie chciałam ryzykować przyjaźni dla chłopaka.

Wchodziłam akurat do kawiarni i starałam się znaleźć wolny stolik, jak na tą godzinę niestety wszystkie były zajęte.

Zauważyłam przy jednym ze stolików Delphinę oraz Dominicę.

Przepraszam, Domi!

Postanowiłam, że podejdę do nich i się przysiądę.

Kiedy byłam już blisko usłyszałam jak pochylone dziewczyny nad telefonem czerwonowłosej cicho chichoczą.

-Ona myśli pewnie, że on się dla niej zmieni - zaśmiewała się Delphi.

-No kurde, znam go dłużej. Dla żadnej się nie zmienił a miałby to zrobić dla głupiej blondynki? Śmieszne - dodała od siebie Domi.

-Biedulka, pewnie myśli, że sobie oswoi (w tym momencie mam ogromny dylemat bo nie jestem pewna, czy tak się to właśnie piszę także jeśli to błąd to poprawcie mnie ktoś w komentarzu, czy coś) Simonka - zaśmiała się znów Delphi. -Pierwszoklasistka uważa, że z chłopaka dwa lata starszego zrobi swojego Romea.

W tym momencie byłam już pewna, że mówią o mnie więc nachyliłam się cicho między nie i powiedziałam cicho:

-Śmieszna sprawa bo ta dziewczyna ma wyjebane w tego chlopaka - sparodiowałam śmiech Dominici, który brzmiał jak wydobywany jednocześnie kaszel pomieszany z katarem (fuj). -A teraz wybaczcie drogie panie ale niestety ta dziewczyna musi już sobie iść! Miło było usłyszeć, co myślicie - dodałam i odeszłam dumna, zostawiając zdziwione dziewczyny w kawiarni.

Byłam z siebie zadowolona ale jednocześnie zastanawiał mnie fakt, czemu dziewczyny uważały, że zamierzam oswoić Alvaréza.

Może on im coś powiedział co nasuneło tak głupie myśli.

Ewentualnie mają zbyt dużą wyobraźnię i dodają sobie dwa do dwóch żeby tylko stworzyć plotkę, która w sobie nie ma nawet ziarna prawdy.

To że chłopak mi się podoba, a raczej jego oczy wiem raczej tylko ja.

Nie zdradziłam się raczej niczym, że jest inaczej.

Chodziłam ulicami Wirginii i obserwowałam życie mieszkańców.

Kobiety chodziły szczęśliwe ze swoimi mężczyznami pod ramię, dzieci poruszały się grupami wolno idąc po chodniku i zajadając się lodami.

Były też dziewczyny, które szły obok siebie i zaśmiewały się z powodów znanym tylko tej dwójce.

Poczułam się samotna bo tak naprawdę ja jako jedyna szłam sama z słuchawkami w uszach.

Postanowiłam, że wrócę do uczelni więc zawróciłam ale zaraz zrezygnowałam z ponownego przejścia pod kawiarnią, w której nadal siedziały dziewczyny, które uważałam za przyjaźnie nastawione co do mnie.

Weszłam między dwie wąskie uliczki, próbując dostać się bliżej uczelni niepostrzeżenie.

Dróżka zdawała się nie mieć końca, kiedy jednak okazało się, że doszłam do ślepego zaułka, było za późno.

Odwróciłam się z powrotem żeby wrócić się na ulicę lecz drogę zaszło mi dwóch rosłych typów, którzy zastawili mi przejście swoimi ciałami.

Tego już za wiele, pomyślałam zdenerwowana.

Kolejny raz wpadłam w kłopoty przez swoją nieuwagę.

Nie wiedziałam, czego mam się spodziewać lecz wiedziałam, że napewno niczego dobrego.

-Co taka ładna laleczka robi na takiej ulicy jak ta? - spytał jeden z nich.

-Szuka wrażeń - odparł drugi i oboje zaczęli się śmiać.

Nie widziałam powodu do śmiechu ale cóż, to mężczyźni a z nimi nigdy nic nie wiadomo.

-Przepuście mnie, chce przejść - spróbowałam szczęścia stawiając na stanowczy ton.

Oprychy jednak znów zaczęły się histerycznie śmiać.

Poczułam jak włosy na rękach stają mi dęba.

-Patrz jaka wyszczekana - powiedział wyższy, podchodząc bliżej mnie.

Wyrwał mi torebkę z ręki i zaczął w niej grzebać.

-Takie są najlepsze Rick, co Ty nie wiesz? - zdziwił się niższy i wlepił we mnie obleśny wzrok, który wiele wskazywał.

Wzdrygłam się na samą myśl o tym, co ten typ miał teraz w głowie.

-Prócz telefonu nie ma tam nic ciekawego - stwierdził nazwany przez niższego Rick. -Ale na szyji widzę bardzo ładny wisiorek. Chyba ze złota, nie uważasz, Ben?

Wiedziałam, że to się źle skończy więc zaczęłam w myślach przypominać sobie jakiekolwiek ciosy obronne, których uczyłam się na karate w wieku 8 lat.

Jak na złość, z przerażenia, które obejmowało całe moje ciało zapomniałam wszystkiego, co kiedyś tak skrupulatnie ćwiczyłam każdego dnia o siedemnastej.

Ben podszedł do mnie od tyłu i przytrzymał moje ręce a Rick próbował odpiąć mój naszyjnik, prezent urodzinowy od rodziców.

Zaczęłam się szarpać lecz dużo mi to nie dało.

-Zostawcie ją, jest moja - odparł chłopak, idący w naszym kierunku.

__________________________________________________

Jak w komedii, bohater przychodzi w ostatniej chwili.

Lecz czy to faktycznie będzie bohater, czy może ktoś ponad oprychów?

Jak myślicie?

Witam w kolejnym już rozdziale tej książki!

Dwa dni do "premiery" książki o Mambar!! Ktoś się cieszy? 😀

Next już jutro o 14:30!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro