✭ Kochanie, poznaj mojego tatę ✭

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jedyne o czym Erwin marzył to spokojne popołudnie w ramionach swojego męża po całym dniu ciężkiej pracy. Alternatywną opcją mogłoby być wspólne wyjście na miasto, na które mężczyzna zachował resztki sił, ale to co zastał w ich mieszkaniu nie zapowiadało żadnej z tych opcji. Gregory biegał po domu próbując jednocześnie zamiatać kurze, odkurzać i myć podłogi, co wyglądało dosyć komicznie, lecz nie zmienia to faktu, że było dziwnym zachowaniem. Można by rzecz, że nawet przerażającym zwracając uwagę na fakt, że Gregory nigdy nie sprzątał w ich domu. Przez chwilę chłopak się zastanawiał, czy trafił pod właściwy adres, ale wtedy mąż zauważył go w progu i dosłownie rzucił w niego wyprasowanym garniturem.

- Nareszcie wróciłeś! Prosiłem cię, żebyś skończył wcześniej! Z resztą nieważne, przebieraj się, ja muszę jeszcze umyć naczynia, wytrzeć salon i...- szatyn zaczął litanie rzeczy do zrobienia, które według Erwina były już zrobione.

Widząc swojego mężczyznę w takim stanie był nieco skonfundowany. Policjant nigdy się tak nie zachowywał, a aktualnie biegał po mieszkaniu jakby to on miał ADHD, a nie pastor.

- Zwolnij trochę, bo pikawa ci pierdolnie. Co tu się dzieje? Spodziewamy się kogoś?- złotooki potrzebował rzeczowych wyjaśnień, by zrozumieć sytuację.

- Cholera Erwin, mówiłem ci o tym od tygodnia!- obdarował go rozczarowanym spojrzeniem. 

Cóż, przez ostatni tydzień chłopak był nieco nieobecny przez sytuacje, które działy się na jego warsztacie. Do tego szykował swoją grupę na nowy napad i mimo iż sam nie brał już w nich udziału, to zawsze musiał wszystko przygotowywać i przypilnować, by ci amatorzy ogarnęli chociażby jak się posługiwać programami hakerskimi, które dla nich pisał.

- Mój ojciec zaraz tu będzie.

Wspomnienie pana Montanhy zapaliło małą lampkę w głowie Szefitka. Faktycznie jego mąż coś o nim wspominał, ale pamiętał to jak przez mgłę. Tak czy inaczej nie widział powodu, dla którego Grzesiek miałby robić z tego taki cyrk. Nie obawiał się konfrontacji z Montanhą seniorem. Jego urok osobisty potrafił owinąć każdego z ich rodziny wokół palca, więc nie martwił się przyjazdem teścia.

- Na co czekasz?! Przebieraj się!- ponaglające dłonie wepchnęły nieświadomego pastora do łazienki, przy okazji czyszcząc w niej każde nowe zabrudzenie jakie się zrobiło w ciągu 5 minut. To już podchodziło pod jakąś chorobę.

- Mogłem się spodziewać, że o tym zapomnisz.- warknął ścierając z umywalki krople wody, które się tam pojawiły.- Także przypomnę ci tylko, że mój ojciec jest naprawdę, naprawdę surowym i ostrym skurwysynem i błagam cię, chociaż raz, zaprezentuj się przed nim dobrze.

- Czy ja ci wyglądam na psa wystawowego?- burknął w odpowiedzi, ale posłusznie wykonał polecenie policjanta przebierając się w swój najlepszy, bordowy garnitur.

- Skarbie błagam!- szatyn niemal przed nim klęczał.- Zrobię co będziesz chciał, przyniosę ci kurwa broń z komendy, ale błagam! Zrób to dla mnie.

Szok wymalował się na jego twarzy, gdy chłopak niemal zakrztusił się śliną. Błagania i niedorzeczne obietnice Gregory'ego uświadomiły go jak poważna musiała być kwestia pana Montanhy.

- Co mam robić?- niechętnie uległ, nie ze względu na proponowaną broń, ale po prostu zdał sobie sprawę, jakie to spotkanie musi być ważne.

- Kocham cię za to jaki jesteś, ale przy nim nie możesz być sobą. Nie pyskuj mu, nie wykłócaj się z nim, nawet jeżeli nie będzie mieć racji. Nie poruszaj tematów wojny i polityki, po prostu ładnie się uśmiechaj i na wszystko się zgadzaj.

- Skoro nie mogę nic mówić to po cholerę mam się z nim w ogóle spotkać, co?!- żądania szatyna były niedorzeczne i uwłaczające.

- Słońce, proszę. Chcę po prostu, żebyśmy dobrze przed nim wypadli, naprawdę mi na tym zależy.- prośba w piwnych oczach była porównywalna do słodkiej psiej minki sępiącej o jedzenie. Erwinowi ciężko było odmówić widząc zaangażowanie funkcjonariusza.

- Ghh... no dobra, ale to trochę pojebane, że chcesz się tak poniżać przed starym.- przewrócił oczami.

- Wyjaśnię ci to później. Chcę tylko, żeby mógł być ze mnie dumny. Pewnie i tak będzie miał problem z...- urwał, niepewnie zagryzając wargę. Obawa przed złą opinią jego staruszka tworzyła w jego umyśle najczarniejsze scenariusze.

- Z czym...?- Erwin nie doczekał się odpowiedzi, kiedy domowy dzwonek zabrzmiał w przedpokoju.

- Już jest. - poczuł jak jego serce zatrzymało się na moment.- Pamiętaj, pełna kulturka, wykrzesaj z siebie swoją najlepszą wersję, liczę na ciebie.

Obydwoje udali się pod drzwi. Policjant strzepał z ramion męża niewidzialny kurz i poprawił swój oraz jego krawat przed wpuszczeniem gościa. Musiał wziąć głęboki oddech zanim zebrał w sobie odwagę na otwarcie drzwi, za którymi stał wysoki, krótko ścięty mężczyzna w podeszłym wieku. Miał staromodną, wojskową, siwą fryzurę i kilkudniowy zarost. Posiadał na oko 180 centymetrów wzrostu, ale nieznacznie się garbił z racji na swój wiek, więc możliwe że był wyższy. Miał na sobie idealnie dopasowany wojskowy mundur z wieloma naszywkami, medalami i odznaczeniami za służbę, który ubierał tylko na specjalne okazje. Jak widać ta wizyta musiała być też dla niego wyjątkowo ważna. W dłoni dzierżył laskę, na której musiał się podpierać przez swoje stare kontuzje wojenne. Surowy wyraz twarzy zwiastował, że wieczór nie będzie ani miły, ani przyjemny i przyprawiał o ciarki nawet samego pastora. Gregory na jego widok wyprostował się niemal na baczność, wstrzymując oddech zanim odważył się odezwać.

- Dzień dobry, ojcze.- odsunął się, przepuszczając mężczyznę w drzwiach i z niezwykłą delikatnością odbierając od niego marynarkę.

Były generał tylko chrząknął nieprzyjemnie, rozglądając się po mieszkaniu krytykującym spojrzeniem. Trzeba było przyznać, że małżeństwo żyło na dosyć wysokim poziomie. Ich dom był spory i mieścił się na obrzeżach miasta, z dala od hałaśliwych ulic. Dekorując wnętrze postawili na biel i odcienie szarości, które dominowały nie tylko na ścianach i meblach, ale również w dobieranych dodatkach. Nie były to wybory z racji na upodobania kolorów, tylko na ich brak gustu i wszelakie niepowodzenia co do uzgodnień kolorów wnętrza. Zdecydowali się na kompromis, by wprowadzić do mieszkania najbardziej neutralne barwy jakie znali. Pomimo tego wnętrze, o dziwo, prezentowało się dosyć estetycznie.

- Dzień dobry panu.- siwy odważył się odezwać, wyciągając w stronę teścia dłoń.- Erwin Knuckles-Montanha, małżonek Gregory'ego.- posłał mu jeden ze swoich najlepszych uśmiechów za co otrzymał jedynie krytyczne spojrzenie.

- A więc twoje nazwisko wzięliście jako pierwsze?- ochrypły głos staruszka potrafił przyprawić o dreszcz. Starszy mężczyzna posłał synowi pełne rozczarowania spojrzenie, pod którym szatyn widocznie się skulił. 

Pierwszy błąd.

- Dopóki nie zdecyduję, czy jesteś godzien nosić moje nazwisko, nie bluźnij nim w mojej obecności.- warknął wymijając obu mężczyzn i kierując się w kierunku widocznego z przedpokoju salonu. Oczywiście nawet nie raczył uścisnąć dłoni zięcia.

Erwin zrozumiał, co miał na myśli funkcjonariusz mówiąc, że jego ojciec to kawał skurwysyna i najchętniej obiłby mu jego parszywą mordę odkąd staruszek zawitał w ich domu. Natomiast Monte widząc rosnącą w złotych oczach irytacje ostatni raz chwycił dłoń męża i spojrzał na niego swoimi szczenięcymi oczami. Duchowny niechętnie wziął głębszy oddech zdobywając się na wyżyny swojej cierpliwości i przywdział na twarz swoją najlepszą maskę pogodnego i grzecznego obywatela.

Cała trójka zasiadła w eleganckim salonie i trwała w niezręcznej ciszy. Gregory nie odważył się odezwać słowem nie pytany, zupełnie jakby ponownie był w wojsku, a Erwin nie wiedział co ma mówić, by nie zdenerwować bardziej byłego generała. Dopiero głośne chrząknięcie starca zwróciło im obu uwagę.

- Co to za nowa kultura, by nie zaproponować gościowi nic do picia?- krytyczne spojrzenie padło na pastora.

- Oh, oczywiście, proszę mi wybaczyć.- wszystkie słowa z trudem przechodziły złotookiemu przez gardło.- Czego sobie pan życzy? Kawy? Herbaty?

- Zero pojęcia o świecie.- prychnął.- Alkohol chłopcze. Whisky.- słowa, które wypowiadał brzmiały jak rozkaz, co na pewno było starymi nawykami wyniesionymi z pracy.

Przez prośbę wojskowego Erwin również zrozumiał powiązanie, dlaczego jego małżonek tak lubuje się akurat w tym rodzaju alkoholu. Szatyn już miał wstawać, by skierować się do barku z napojami procentowymi, ale mundurowy przywołał go gestem ręki, by wrócił na miejsce.

- Jak ty się pozwalasz traktować Gregory?! To kobieta powinna obsługiwać mężczyzn, więc niech twój pizdowaty kochanek się tym zajmie.- kolejne krytyczne spojrzenie. 

I kolejny błąd.

Brązowe oczy smutno spojrzały na swojego ukochanego, jakby chciały przeprosić za zachowanie swojego ojca. Siwowłosy z trudem przełknął ślinę i schował dumę do kieszeni, by pozwolić się tak potraktować. Grzesiek solidnie będzie musiał mu wynagrodzić dzisiejszy wieczór.

- Z całym szacunkiem ojcze, ale..- nawet szatyn słyszał jak głos mu drży.- Traktujemy się z Erwinem na równi.- krótko spojrzał na mężczyznę przed nim, ale nie potrafił utrzymać spojrzenia dłużej niż kilka sekund. Zawiesił głowę, czekając jakby zaraz miała zostać ścięta.

- Chcesz mi powiedzieć, że jesteś taką samą pizdą, co on?- widoczna żyła na czole staruszka niemal zaczęła drżeć.- Może dlatego jesteś takim nieudacznikiem, skoro nie potrafisz utemperować nawet własnego chłopa?! A może to on tu nosi spodnie i tobą powinienem pomiatać? To by wyjaśniało czemu nigdy nie potrafiłeś utrzymać przy sobie żadnej baby, bo sam jesteś jak durna baba!

Policjant pokornie znosił wyzwiska ojca. Nie odważył się nawet na sekundę na niego spojrzeć skupiając wzrok na swoich butach i cierpliwie czekając aż mężczyzna skończy swój monolog. Tymczasem w Erwinie wszystko się gotowało. Miał ochotę chwycić za najbliższy nóż i poderżnąć dziadowi gardło. Mało tego, chciał wypruć mu wszystkie flaki, a potem go nimi nakarmić, by mężczyzna cierpiał największe katusze za sposób w jaki odzywał się do jego męża. Zazgrzytał zębami, kiedy poczuł uścisk na swojej dłoni jasno sugerujący, by nie reagował. Ale jak miał to do cholery zrobić?! Miał dalej pozwalać, by ten chuj panoszył się po ich domu i ich krytykował?! To było niedorzeczne. Żałował, że nie naćpał się przed spotkaniem.

Ponownie wziął oddech powtarzając w głowie, że robi to tylko dla Grzesia, ale to ostatni raz w życiu, kiedy pozwala sobie na takie traktowanie.

- Bardzo przepraszam, to był mój błąd i więcej się nie powtórzy.- Erwin błyskawicznie zerwał się z kanapy w kierunku barku i zaczął przygotowywać przy nim 3 drinki. Całą silą woli walczył z chęcią dosypania do jednego z nich arszeniku.

- Wstydziłbyś się Gregory, żebym to ja musiał przypominać twojemu pożal się boże ''mężowi''- zrobił wymowny cudzysłów palcami.- gdzie jego miejsce.- prychnął i kiedy otrzymał swojego drinka, niby to przypadkiem wylał połowę jego zawartości na garniturowe spodnie złotookiego. 

Spodnie z najlepszego garnituru jaki miał. Z garnituru, który miał na sobie w dniu ich wesela. Licz do dziesięciu Erwin, przy dziesięciu możesz wyjąć broń i go odstrzelić.

- Ciamajda.- parsknął staruszek, obrzucając winą zięcia zamiast wykrztusić jakiekolwiek przeprosiny.

Siwowłosy spojrzał na męża, ale krótkie poruszenie głową dało mu znak, że wciąż musi to wszystko znosić.

- Przeproszę panów na moment.- westchnął głęboko znikając za drzwiami łazienki i omal nie trzaskając przy tym drzwiami.

- Widzisz synu? Zapamiętaj sobie, to ty masz mieć jaja, on może je co najwyżej possać!- generał uniósł do ust szklankę Jacka Danielsa pociągając długi łyk. 

Natychmiast tego pożałował wypluwając prawie całą zawartość na stół.- Raczysz mnie jakimś tanim alkoholem?!- warknął uderzając szklanką o szklany stolik kawowy i powodując taki wydźwięk, że szatyn aż podskoczył w miejscu. Zaczął się martwić o żywotność swojego stolika.

- J-ja po prostu... dostałem go od Erwina i.. i bardzo go lubię.- wyjąkał chcąc wstać, by powycierać płyn, ale ojciec kolejnym gestem ręki ponownie mu zabronił.

Trzeci błąd.

- Gdzie się wybierasz?! Twój chłoptaś to zaraz posprząta.- jak na zawołanie siwowłosy powrócił z łazienki z nadal wilgotnymi spodniami, ale nie zamierzał tracić więcej czasu na czyszczenie plam, słysząc poważne krzyki z salonu. Nie chciał na tak długo zostawiać ukochanego z tym psychopatą.

- Idealne wyczucie czasu.- zakpił mężczyzna.- Na co czekasz? Szoruj po szmatę!- wrzask tym razem wystraszył nawet samego pastora. Zaczął rozumieć dlaczego jego mąż tak się go obawiał, ale nigdy nie zrozumie czemu go jeszcze nie zajebał.

Nie chcąc się sprzeciwiać udał się posłusznie do kuchni i wrócił ze wspomnianą szmatką, by wytrzeć szklany stolik po alkoholu.

- Widzisz Gregory? To jest miejsce kobiety w związku. Ma prać, sprzątać i ładnie wyglądać, oczywiście nie zapominając o zaspokajaniu swojego męża.

Sierżanta przeszedł dreszcz porównując słowa ojca do sytuacji jakie pamiętał z domu z dzieciństwa. Co prawda jego ojciec rzadko w nim bywał, ale kiedy już wracał ze służby faktycznie było tak, że za każdym razem traktował ich matkę jak najgorsze ścierwo. Przynieś, podaj, pozamiataj, poruchaj. Nigdy nie liczył się z jej zdaniem, a za jakąkolwiek pyskówkę był nawet w stanie podnieść na nią rękę. Mały Gregory wtedy myślał, że tak powinno być, chociaż nie podobało mu się to, gdy jego matka płakała, ale myślał, że tak jest w każdej amerykańskiej rodzinie i trzeba się do tego przystosować. Dopiero z wiekiem widział ile błędów wychowawczych popełniał jego staruszek i jak źle wszystkich traktował, ale pomimo tego nikt nigdy nie odważył mu się przeciwstawić. 

Dopiero widząc swojego ukochanego na kolanach, nieco zlęknionego i sprzątającego ślinę byłego wojskowego ze stołu coś pękło w mulacie. Całe życie miał poczucie winy, że nigdy nie potrafił obronić matki. Za każdym razem zamykał się w pokoju i podgłaśniał muzykę, by nie słyszeć jej płaczu, chociaż tak naprawdę co taki 14-latek mógł wtedy zrobić? Przypomniał sobie, że to dlatego poszedł do wojska, by w przyszłości bronić kobiety przed oprawcami pokroju jego ojca, z resztą nie tylko kobiety. Chciał chronić wszystkich ludzi przed takimi tyranami. Z czasem ojciec widząc jego sukcesy podczas służby zaczął go doceniać i pierwszy raz w życiu czuł, że jest z niego dumny. To wypełniało jego serce nieposkromionym szczęściem, kiedy Montanha senior zaczął szanować jego zdanie. Dzięki temu w rodzinnym domu skupiał się na miłych rozmowach z synem, zapominając o gnębieniu matki. Nie było to początkowe rozwiązanie, do którego chłopak dążył, ale było równie korzystne. Zrozumiał, że nigdy nie zmieni zachowania swojego ojca, ale spełniając jego oczekiwania odwracał skutecznie uwagę od jego sadystycznych zapędów. Wszystko się zmieniło kiedy szatyn został wydalony z wojska za nieposłuszeństwo. Jego ojciec nigdy nie był nim tak bardzo rozczarowany. Zwyzywał go od nieudaczników, a nawet posunął się do tego, żeby go uderzyć. Pierwszy raz w życiu. Nie przejmując się dłużej synem kazał mu się wynosić, dlatego mężczyzna musiał rozpocząć samotną podróż po świecie szukając dla siebie idealnego miejsca i sposobu, by móc ponownie zaimponować ojcu. W końcu znalazł to idealne miejsce w Los Santos, w jednostce policyjnej jako stróż prawa i przy ukochanym, który był dla niego całym światem, a on pozwalał, by jego ojciec traktował go jak najgorsze ścierwo, poniżając tak samo jak ich matkę.

Policjant zacisnął pięści aż pobladły mu knykcie. Podniósł się z kanapy podchodząc do ukochanego i również pociągając go w górę.

- Zostaw to.- wyrwał z jego rąk materiał szmaty i rzucił ją bezceremonialnie na stół.- Nie zasługujesz na to, żeby cię tak traktować.- przejechał kciukiem po policzku małżonka na co dostał wdzięczny uśmiech.

- Co ty sobie wyobrażasz, Gregory?! Kwestionujesz MÓJ rozkaz?!- były wojskowy również poderwał się ze swojego miejsca.

- Tak, ponieważ jesteś w MOIM domu i jeżeli masz traktować mężczyznę mojego życia jak gówno, to równie dobrze możesz stąd wypierdalać!- pierwszy raz w życiu Gregory odważył się spojrzeć mężczyźnie w oczy.

Mimika staruszka wskazywała na to, że zupełnie nie spodziewał się takich słów z ust syna, ale jego wyraz twarzy szybko powrócił do ostrego, władczego i niemal przygniatającego spojrzenia. Gregory wytrzymał na sobie ten wzrok.

- Chyba zapomniałeś z kim rozmawiasz? Jestem wyższy stopnie- nawet nie pozwolił mu dokończyć.

- Moje życie to nie pierdolone wojsko! Jedyne kim dla mnie jesteś to człowiekiem, który spierdolił mojej matce życie i z bólem muszę przyznać, że mogę ci być wdzięczny jedynie poczęcia, ale nienawidzę cię za to jak próbowałeś mnie zawsze kontrolować. Znowu próbujesz to zrobić pakując się z buciorami w moje życie i ingerując z kim lubię się pieprzyć. Narzucasz swoje popierdolone, niehumanitarne reguły i traktujesz moją rodzinę jak ścierwo. Nie pozwolę na to pod moim dachem.- tym razem to szatyn przybrał surowy wyraz twarz chcąc wyrazić głęboko skrywany gniew jaki czuł do ojca przez wszystkie lata.

- A ty traktujesz swoją rodzinę lepiej podnosząc na ojca głos?!

- Nie jesteś już dla mnie rodziną.- ciężar słów był aż nadto wyczuwalny.- Jesteś dla mnie nikim i żałuję, że przez tyle lat próbowałem ci zaimponować. W tej chwili opuść nasz dom. To rozkaz.

Pomimo szoku wymalowanego na twarzy staruszka, on również wytrzymał na sobie ostry wzrok syna. Ostatni raz spojrzał z pogardą na mężczyznę trzymanego w ramionach funkcjonariusza i ze słowami ''będziesz tego żałował'', opuścił dom państwa Knuckles-Montanha.

Gdy tylko drzwi się za nim zamknęły brązowooki wypuścił drżący oddech, osuwając się na kanapę i chowając twarz w roztrzęsionych dłoniach. Niechętnie musiał przyznać, że jeszcze nigdy nie był tak przerażony i wściekły. Potrzebował wziąć kilka głębokich oddechów zanim jego puls się unormował. 

Erwin sam nie wiedział co ma w tej kwestii powiedzieć. Był w szoku to mało powiedziane! Od początku Grzesiek mu truł jakie to spotkanie jest ważne, a teraz sam wyrzucił własnego ojca z ich domu? W zasadzie to całkiem słusznie, ale mężczyzna po prostu martwił się o stan psychiczny swojego męża. Kucnął przy szatynie delikatnie mierzwiąc jego włosy w uspokajającym geście, zanim zdecydował się co powinien powiedzieć. Miał poczucie winy, że kłótnia zaczęła się z jego powodu.

- Grzesiu.. Przepraszam, ja-

- Nie.- ostro przerwał podnosząc na niego wzrok.- Nie waż się przepraszać, to nie ty powinieneś przepraszać.- natychmiast objął męża wciągając go na swoje kolana i znajdując ukojenie w jego ramionach.

- To ja przepraszam, że kazałem ci się tak poniżać. Nigdy więcej do tego nie dopuszczę, przysięgam.- wyszeptał, na co siwowłosemu ścisnęło się serce słysząc jak głos jego ukochanego się łamie.

- Hej, daj spokój. Nie jestem na ciebie zły.- gładził uspokajająco jego plecy.

- Ale ja jestem na siebie zły. Całe życie próbowałem zaimponować temu dupkowi, aż dopuściłem do tego, by zmieszał cię z błotem... Pozwoliłem, żeby skrzywdził najważniejszą osobę w moim życiu, nie wybaczę sobie tego...

- Skarbie..- młodszy uniósł delikatnie jego twarz, by małżonek spojrzał mu w oczy.- Nie myśl o sobie w taki sposób, każdy popełnia jakieś błędy. Ja też wiele razy się przed kimś poniżałem, żeby coś osiągnąć.- delikatnie gładził policzki mulata.- Na przykład przed tobą na komendzie, żebyś skrócił mój wyrok.- zachichotał przypominając sobie początki ich zwariowanej relacji.

Na szczęście to był dobry kierunek, bo na ustach starszego również zawitał delikatny uśmieszek na wspomniane incydenty.

- Nie jesteś na mnie zły?- żal wyczuwalny w głosie sierżanta ponownie ścisnął jego serce.

-Jak mógłbym być zły na kogoś, kto przed chwilą zrzekł się dla mnie własnego ojca?- złączył ich wargi w delikatnym pocałunku dla zapewnienia swoich słów.- Poza tym jak stanąłeś w mojej obronie to było cholernie seksowne.- wymruczał tym razem przy uchu policjanta.

Szatyn jedynie się zaśmiał na zainicjowany flirt i pokręcił głową. Każdy ruch wykonywany przez jego męża tylko utwierdzał go w fakcie, że wybrał dla siebie najlepszego mężczyznę na świecie i nie zamierzał nigdy z niego rezygnować, nawet gdyby musiał poświęcać dla niego resztę swojej rodziny. Złotooki codziennie sprawiał, że Gregory zakochiwał się w nim za coraz więcej rzeczy, przy tym za każdym razem zaskakując go w każdy możliwy sposób. Już nigdy nie pozwoli go skrzywdzić, nie zważając na to ile będzie musiał dla niego poświęcać. Miłość i wsparcie, którymi darzył go Erwin były bezcenne i nie pozwoli, by ktokolwiek mu to odebrał.

- Kocham cię, głupku.

- A ja ciebie, idioto.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro