Rozdział 11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Liam i Mason nieustannie coś do siebie mówią, a ja tylko siedzę i stukam paznokciami o stół. Nawet jeśli uda nam się wszystkich ukryć, to musimy jeszcze z nimi walczyć. Ja i Liam ledwo co sobie daliśmy radę, gdyby Parrish nie przyszedł to wątpię, że wyszlibyśmy z tego cało, chociaż nie wiem czy to przez niego Jeźdźca uciekł.

— Lily, czy ty nas w ogóle słuchasz? — Liam lekko mnie szturcha.

— Nie, zamyśliłam się — uśmiecham się przepraszająco.

Kątem oka dostrzegam Scott'a idącego w naszą stronę.

— O czym rozmawiacie? — pyta, siadając na przeciwko mnie.

— O tym, że musimy gdzieś ukryć wszystkich uczniów, co jest mało możliwe, bo używają piorunów do przenoszenia się czy tam wiatru — zaczynam — Nawet gdyby udało nam się ich zmylić to w sekundę znajdą się w innym miejscu, a my będziemy w dupie.

Liam i Mason patrzą na mnie zdziwieni. Tak, jednym uchem ich słuchałam.

— Można ich ukryć pod ziemią, tam się nie dostaną — mówi Mason.

Kiwam głową. Ma rację, nie są w stanie dostać się pod ziemię, tylko jak namówimy tych ludzi, żeby poszli z nami?

— Zabierzemy wszystkich do bunkra, jest tam...

— Scott, powstrzymaliśmy ich wczoraj, zrobimy to drugi raz.

— Nie bądź taki pewny siebie — patrzę na Liam'a — Ledwo co sobie daliśmy radę.

— Lily ma rację, nie za ciekawie wyglądał mój dom — na słowa Scott'a lekko się rumienię.

Sytuacja jest naprawdę ciężka, nie ma stu procentowej pewności, że nawet zabranie ich do bunkru będzie bezpieczne.
Jeszcze trzeba się zastanowić jak wszystkich, którzy zniknęło wyciągnąć z miejsca, w którym są. Tylko czy ono w ogóle tutaj istnieje.

— Dobra — zgadza się Liam, jednak w jego głosie słyszę lekką obawę.

— Będziesz musiał się tym zająć — patrzę na blondyna — Mnie nawet nie znają, a Scott będzie wyglądał jak pedofil zapraszając dzieciaki do bunkru.

Wszyscy kiwają głową na zrozumienie i widzę na ich twarzach lekkie uśmiechy. Otwieram usta by jeszcze coś dodać, ale przerywa mi dzwoniący telefon. Cicho przepraszam i wychodzę z biblioteki.

— Halo?

Przyjedź do domu Stilinski'ego, potrzebuję cię tutaj — słyszę głos Lydii.

— Już jadę.

Szybkim krokiem idę w stronę wyjścia z budynku i piszę jeszcze SMS-a do Scott'a, że może mnie nie być. Zatrzymuję się, bo mój wzrok przykuwa ta sama szafka co ostatnio. Podchodzę do niej powoli i czas jakby się zatrzymał. Na korytarzu jest cicho, jestem ja i ta cholerna szafka. Delikatnie ją dotykam i nagle czuję mocny męski perfum, taki znajomy. Zamykam oczy mając nadzieję, że uda mi się coś usłyszeć, jednak odskakuję przerażona słysząc dzwonek kończący przerwę, a na korytarzu znów jest głośno przez rozmowy uczniów.
Rozglądam się po korytarzu, sprawdzając czy nikt mi się nie przygląda i prawie biegnąc, wychodzę ze szkoły.

***

Zatrzymuję się przed drzwiami i trzy razy pukam. Po kilku sekundach otwiera mi Claudia z lekkim uśmiechem na twarzy.

— Witaj Lily — otwiera szerzej drzwi — Lydia już jest, mówiła że przyjdziesz.

Wymuszam uśmiech i wchodzę do środka. Lydię znajduję w salonie, rozglądającą się i sprawdzającą wszystko co się da.
Nie odzywając się robię to samo, jedyne co widzę to ich zdjęcia i jakieś figurki.

— Mogę wam jakoś pomóc? —podskakuję przerażona słysząc kobietę.

— Nie trzeba — uśmiecham się, a Claudia wychodzi — Bije od niej jakaś dziwna energia.

— Zgadzam się — mówi Lydia, a jej głos brzmi jakby była w transie.

Zostawiam ją w salonie i idę na korytarz. Staję przed szafką, na której jest dzbanek kwiatków, ale nie to przykuwa moją uwagę tylko ściana, jakby nie ona tu powinna być.

— On powiedział... — podskakuję przerażona słysząc obok siebie głos rudowłosej.

— Jezu Lydia! — odwracam się w jej stronę — Mów następnym razem, że tu stoisz albo chodź głośniej.

— On powiedział, że jest przed nami.

— Co jest przed nami? — już nie pytam kto powiedział, bo pewnie i tak nie zrozumiem.

— Nie wiem...

Odwracam się znów do ściany i dotykam tapety. Delikatnie ją obrywam, jednak nic za nią nie ma. Ktoś nagle chwyta mnie za nadgarstek i mocno szarpie. Odwracam się w stronę pani Stilinski i mam ochotę na nią warknąć, widząc przerażony wzrok Lydii, nie robię tego.

— Co ty wyprawiasz? — pyta wkurzona.

— Przepraszam, myślałam...

— To nie myśl, jeśli masz robić głupoty.

— Pójdziemy już — patrzę na nadgarstek, za który nadal mnie trzyma.

Puszcza go, a ja razem z Lydią wychodzimy szybko z domu. Odwracam się i widzę kobietę patrzącą na mnie z okna, w jej oczach widzę taką złość, że obawiam się, że zaraz wyjdzie i mnie zabije.

— Dobrze zrobiłaś — dziewczyna delikatnie chwyta mnie za rękę — Nie przejmuj się nią.

— Z nią jest coś nie tak — patrzę na dziewczynę - Czuję niepokój kiedy jestem z nią w jednym pomieszczeniu.

— Na pewno jeszcze się czegoś o niej dowiemy.

— Mam nadzieję — patrzę na okno, jednak nie widzę w nim kobiety — Muszę lecieć, jadę pomóc Scott'owi z tymi dzieciakami.

Żegnam się szybko z Lydią i jadę w stronę bunkra.

— Jak mogłam o tym zapomnieć! — walę wkurzona o już i tak zgiętą kierownicę.

Przez to wszystko zapomniałam pojechać do szpitala i sprawdzić akta Claudii. Może naprawdę to ona nie powinna istnieć. Te emocje przy niej... To nie jest normalne, nawet przy Kate nie czułam się aż tak źle.
Parkuję nadal wkurzona obok bunkra i schodzę na dół. Od razu wyczuwam Argent'a i broń, nie wychodząc jeszcze zza rogu, uspokajam jeszcze nierówny oddech i krzyczę.

— To ja Lily! — wychodzę, a mimo moich słów Argent ma uniesioną broń.

— Dla bezpieczeństwa — opuszcza ją.

— Pilnują ich?

— Tylko Malia — mówi — Scott, Liam i ten drugi są w szkole.

— W szkole? — unoszę brwi — Czekaj... Nie... Błagam powiedz, że dzisiaj nie ma meczu.

Chris patrzy na mnie wystraszony. Nie żegnając się wyskakuję z bunkru i z piskiem opon jadę w stronę szkoły. Jeśli dziś naprawdę jest mecz to nie będziemy w stanie uchronić reszty, muszą go odwołać.
Zabieram telefon z siedzenia obok i dzwonię do Scott'a, który jak nazłość nie odbiera.

— Zabiję cię, jak zaraz nie odbierzesz — warczę do telefonu, jednak to nic nie daje — Jesteśmy w dupie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro