Rozdział 13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Atmosfera w samochodzie jest lepsza, jednak nadal czuć zapach stresu nas obojga. Nie wiemy w jakim dokładnie stanie jest Argent. Mam nadzieję, że w nie najgorszym. Nie wiem jak go Jeźdźcy poturbowali, skoro jeden z nich, kopnięciem rzucił mnie do reszty.
Scott stając na parkingu, od razu rzuca się do biegu, a ja za nim. Olewam zapach bólu, rozpaczy i złości, przez który robi mi się niedobrze.
W biegu wpadam prawie na jedną pielęgniarkę, nie przepraszam tylko patrzę na łóżko, które wiezie pani McCall z Argent'em, a obok nich jest Malia.

— Wszystko z nim okej? —podbiegam ze Scott'em, lekko zmachana.

Chris nie wygląda najlepiej. Widać, że cierpi.

— Uraz kości skroniowej, trzy złamane żebra i rany zewnętrzne — mówi załamana Melissa.

Chwytam Chris'a za rękę i odbieram ból. Przygryzam wargę, przez ból roznoszący się po całym moim ciele. Argent musi się czuć lepiej, ryzykował życie by ich chronić.
Ręka mi troche drętwieje, ale jej nie odrywam, robi to za mnie Scott.

— Odebrałaś już dużo, musisz być na siłach kiedy oni znowu się pojawią.

— Scott ma rację — pani McCall delikatnie gładzi ramię Chris'a — Przewiozę go do sali, potrzebuje odpoczynku.

Kiwam tylko głową i odsuwam się od łóżka. Ile osób jeszcze musi cierpieć by to się skończyło? Czemu w ogóle te potwory wszystkich zabierają? To nie ma sensu. To są zwykli ludzie, którzy są przerażeni na widok tego czegoś. Nawet nie wiedzą o ich istnieniu.

— Co się stało? — lekko podskakuję przerażona na widok Lydii przede mną. Nawet nie wiem kiedy podeszła.

— Nie udało się — odwracam głowę speszona — Zabrali wszystkich.

— Cholera — dziewczyna przeczesuje włosy — Jednak... Udało mi się coś znaleźć w papierach Claudii Stilinski — dobrze, że o tym pomyślała — Claudia nie miała dzieci, Stiles nie może być jej synem. Z Lily nie znaleźliśmy też relikwia.

— To się niczego nie trzyma — opieram się o ścianę — On musi istnieć, przecież ojciec Stilinski'ego wiedział o Stiles'ie.

— Może ma nieślubne dziecko, o którym nam nie powiedział — mówi Scott.

— Przestań pieprzyć! On istnieje, był naszym przyjacielem! — krzyczę wkurzona — Musimy szukać dalej!

Przecież widziałam te oczy, pełne troski. One nie były Derek'a czy kogoś innego, to były Stiles'a, czuję to.
Nie poddam się, odnajdę tą cholerną relikwie i im udowodnię, że to oni są w błędzie.

— Nie możemy tracić czasu na kogoś kto nie istnieje.

Chwytam Malie za szyje i mocno ściskam. Dziewczyna próbuje się uwolnić, ale nie daje rady.
Ona nikogo nie straciła, nie wie jak to jest ciągle czuć pustkę obok siebie.

— Zamknij się — warczę.

— Lily! — Scott szybko odsuwa mnie od dziewczyny, która próbuje złapać powietrze —Uspokój się.

— Mam się uspokoić? — śmieję się — Nie zostawię tego tak, Stiles istnieje, to pewnie Claudia nie powinna żyć i ja tego dopilnuję.

Chcę ruszyć do przodu, ale Scott mocno chwyta mnie za ramię i odwraca w swoją stronę. Jest wkurzony i smutny.

— Przestań, powinnaś odpocząć —próbuje mówić łagodnym tonem — Wszyscy jesteśmy zmęczeni, a robienie też czegoś bez przemyślenia może źle się skończyć.

— Daruj sobie.

Odwracam się i idę w stronę wyjścia, za sobą słyszę stukot obcasów, więc to pewnie Lydia.
Scott ma trochę racji, jednak myśl, że oni już odpuścili mnie dobija. Będą szukać sposobu jak ich wszystkich odzyskać, więc Stiles'a też i wtedy będą mnie przepraszać za to, że stracili wiarę w istnienie w jego istnienie.

— Lily — Lydia wsiada do mojego samochodu — Ja nadal wierzę.

Patrzę na nią i wiem, że jest szczera. Delikatnie się uśmiecham i wyjeżdżam z parkingu razem z dziewczyną. Nie widziałam jej samochodu, więc pewnie zabrała jej mama.
Dom Lydii jest niedaleko szpitala, po pięciu minutach jestem przed jej drzwiami. Dziewczyna je otwiera, a ja szybko idę do jej pokoju. Spróbuję dowiedzieć się czegoś swoim sposobem i teraz nikt nie może mnie powstrzymać.
Siadam po turecku na łóżku, a do pokoju wchodzi zmartwiona Lydia.

— Co ty robisz?

— Dowiem się czegoś więcej — zamykam oczy.

— Jesteś zmęczona i wkurzona, to niebezpieczne.

— Teraz każdy krok jest niebezpieczny, bo może nagle wyskoczyć Jeźdźca — otwieram oczy — A teraz proszę, żebyś była cicho, bo próbuję się skupić.

Lydia już się nie odzywa. Ponownie zamykam oczy i skupiam się na wszystkim dookoła. Szybkie bicie serca Lydii, zapach unoszący się w pokoju, dotyk moich włosów na karku. Czuję lekkie zawroty głowy i gdy otwieram oczy, znajduję się obok siebie. Lydia siada obok mnie i dokładnie mi się przygląda.
Na szczęście nie słyszę już tego głośnego dźwięku, więc wychodzę na dwór. Nie czuję żadnego zapachu, ani wiatru, który powinien lekko wiać na moją twarz, jednak coś przykuwa moją uwagę. Robię kilka kroków do przodu i widzę przede mną wielkie tory, wyglądają jakby były tu od lat.
Chcę je dotknąć, jednak coś popycha mnie na bok. Od razu odwracam głowę i widzę coś, przypominającego Jeźdźca, jest ubrany, a bardziej ubrana w codzienne ciuchy. Obok niej wychodzi jeszcze dwóch i lekko przekrzywiają głowę, patrząc na mnie.
Szybko wstaję i wyciągam pazury. Nigdy przedtem nie miałam takiej sytuacji, jak to możliwe, że mnie widzą i kim w ogóle są?
Patrzę na dom, jestem za daleko by wrócić. Muszę obok nich przebiec by jakoś trafić chociaż do drzwi. Bez wahania ruszam do biegu, postać stojąca na środku chwyta mnie za gardło i unosi do góry. Nie umiem złapać powietrza, kopię we wszystkie strony, przez co udaje mi się to coś kopnąć w twarz i upadam na ziemię, głośno kaszlę, łapiąc się za gardło. Drugi podbiega do mnie i mocno wali w twarz, słyszę łamaną kość nosa, ale i tak szybko wstaję i kopię napastnika w brzuch. Ten odsuwa się trochę do tyłu i jestem w stanie wbiec na ganek.
Ktoś mocno wali mnie w plecy i upadam pod drzwiami z głośnym jękiem. Odwracam się i widzę dwójkę z Jeźdźco podobnych. Cofam się szybko pod drzwi, gdybym mogła to bym rzucała w nich wszystkim co popadnie. Jeden z nich trzyma nóż kuchenny i macha nim w moją stronę. Unoszę rękę do góry, jednak jak nazłość nie umiem znaleźć klamki. Zamykam oczy, Jeźdźca unosi do góry nóż i w tym samym momencie udaje mi się znaleźć klamkę. Szybko otwieram drzwi i upadam do tyłu.
Gwałtownie otwieram oczy i szybko oddycham. Przede mną stoi Lydia, delikatnie trzymając mnie za policzki i coś do mnie mówiąc.

— Już wróciłaś, jesteś bezpieczna — jej głos lekko drży.

Dotykam się za nos, który strasznie boli. Jest złamany, musiało to działać także tutaj. Dotykam się za klatkę piersiową, ona na szczęście jest cała. Wróciłam w idealnym momencie.

— Co ci się stało? — daje mi szybko chusteczki, który daję na nos — Czekałam na ciebie, a ty nagle dałaś głowę mocno do góry, a twój nos wyglądał jakby cię ktoś uderzył, twoja szyja miała przez chwilę siniaki.

— Tam się to stało — patrzę na nią, jest przerażona — Wyszłam przed twój dom, były tam... Tory. Chciałam podejść bliżej, jednak pojawił się Jeźdźca, chociaż nie wiem czy to był on. Był ubrany w damskie ciuchy, wyszło jeszcze dwóch i mnie zaatakowali. Jeden z nich mnie dusił, ale udało mi się uwolnić... — opowiadam Lydii całą historię — Ale jakim cudem?

— Może przenosząc się jesteś w ich "świecie" — robi cudzysłów w powietrzu — Nie możesz tam wrócić, jest niebezpiecznie.

— Wiem, ale — patrzę na nią — Wrócę tam w odpowiednim momencie. Może uda mi się uwolnić Stiles'a.

Hej!
Do końca tygodnia powinien pojawić się maraton, tak na lepszy początek roku szkolnego haha
Mam nadzieję, że rozdział się spodobał i życzę dobrego roku szkolnego ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro