𝐃ł𝐮𝐠𝐨 𝐈 𝐒𝐳𝐜𝐳ęś𝐥𝐢𝐰𝐢𝐞

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie wszystko złoto, co się świeci i nie każdy człowiek taki, jakiego go malują. Tego przysłowia wypiera się wiele ludzi na tym świecie, a druga połowa bierze je sobie zbyt poważnie. Gdzie między tym wszystkim jest jakaś równowaga, która pokazuje nam, jak jest naprawdę? Gdzie jest ta magiczna linia pomiędzy białym, a czarnym? Przecież na świecie zawsze można znaleźć szary. Taki mętny i nic nie znaczący szary. Posiada mocne i słabe strony dwóch dominujących kolorów, by wyjść jako zapomniany i niechciany. Kiedy człowiek nie ma wypisanych gotowych cech na twarzy  często zapominamy o tym, że jednym z naszych podstawowych odczuć jest ciekawość. Ta okropna, zgubna ciekawość, która prowadzi cię prosto w szpony wrót piekieł. Przynajmniej tak zawsze była ona ukazywana. Ciekawość to ta mała dziecięca nuta odkrywania świata. Gdyby nie ciekawość nigdy byśmy nie odkryli wielu rzeczy, które teraz na ogół są nam niezbędne. Takie ważne, a jednak bagatelizowane, bo to nie ty musiałeś się przekonywać do tego. Nie ty uczyłeś się na swoich własnych błędach. Nie ty musiałeś przeżywać wzloty i upadki, by końcowo dojść do upragnionej przez wszystkich perfekcji. Jakiego koloru by była? Jaka perfekcja jest bardziej pożądana? Ta biała, czysta, jak kropla wody. Jedyna w swoim nieprzymuszonym rodzaju. Ta piękna, delikatna, jak piórka. Ta cudowna, którą chciałoby się zamknąć w sercu. Czy może ta czarna. Ostra, szorstka, bijącą zimnem i odrzucająca. Dla kogoś, kto się nie zna będzie zwykłym nieudanym projektem ludzkiej ciekawości. Ale dla Ciebie może być wszystkim i nie ważne kto zbliży się do twojej perfekcji... Zrobisz wszystko, by nikt nie położył na niej swoich rąk. I tu mój monolog mógłby się skończyć. Naprawdę. Mógłbym zostawić perfekcję czarno na białym. Ale nic na tym świecie nie jest czarne i białe. Nic nie jest tylko dobre i tylko złe. Nic nie jest tylko prawdą i tylko kłamstwem. Nic. Gdzieś, gdzie stosunkowo nie patrzy nikt, jesteś ty. Rozdarty. Ciekawy. Ciekawy nowych rzeczy. Ale jak możesz być ich ciekawy, skoro wszystko już zostało znalezione gdzieś głęboko? Ta perfekcja już istnieje. Ta piękna, albo ta ostra. Ale tobie ona nie pasuje. Jedna cię razi, a druga porywa. Chcesz mieć coś na własność. Coś co będzie miało obie te cechy. Coś, co będziesz mógł na końcu nazwać swoim imieniem i postawić gdzieś na półce, albo puścisz to wolno, by pokazać, że perfekcja nie istnieje, a ty jesteś tego idealnym dowodem. Musisz tylko chcieć. Wyjść z kolejki do nikąd, stworzyć własną i nawet gdybyś miał stać w niej sam. Gdyby się śmiali, wytykali palcami i rzucali obelgami. Masz tam stać i iść. Iść do swojego celu. Iść tam, gdzie prowadzi cię życie. Iść tam, gdzie znajdziesz swoją perfekcję.

— Erwin... Ta rozmowa trwa już za długo. Nie możesz mi po prostu pomóc? Chcę, żeby to zakończyło się dobrze dla obu z nas. — policjant zmarszczył brwi i przetarł, mokre od deszczu, czoło. — Pada od kilku minut, a ja nie mam czasu, żeby bawić się z Tobą w podchody.

— Nelson... Póki nie zadasz mi konkretnych pytań będziemy stać tu kolejne kilka minut. Ty myślisz, że ja ci siedzę we łbie? Jakbym nie miał lepszych rzeczy do roboty. Jedyne co mi powiedziałeś to to, że masz jakąś rozprawę, czy inny chuj. Ledwo cię rozumiem. — odparł opryskliwe srebrnowłosy. Na palcu kręcił kluczykiem na kółku. — Będziesz tak stać? Jak idiota? Czy jednak dojdziesz do sedna.

Policjant jęknął z niezadowolenia i kopnął kamień, który od dłuższego czasu wadził mu pod butem. Co jak co, nie mógł mu powiedzieć wszystkiego, ale wiedział, że on ma coś, co by mu pomogło. Tylko jak poprosić o to, bez proszenia? Fakt faktem złotooki jest podstępny i wie dużo, ale nie aż tak dużo, żeby czytać mu w myślach. W skrócie nie wie nic. Dźwięk obijania się metalu od siebie doprowadzał go mimowolnie do szału. Odliczał kolejno każde brzdęknięcie po kolei, nie słuchając tego, co mówi do niego niższy. Jakby kompletnie wyparł jego głos z głowy, co nie pomagało. Masochizm nie był jego mocną stroną.

— Kurwa mać, Erwin. Przestań tym machać, bo wsadzę ci te klucze w oczy. — warknął i wyrwał je z rąk pastora. — Już wolę słuchać twojego jazgotania. Zimno mi i mam mokre skarpetki. Mogę już jechać, czy jeszcze masz mi coś do powiedzenia.

— Po pierwsze, oddaj to psie. — Erwin wyrwał zwycięsko swoją zdobycz. — Po drugie, chodź. Nie będziemy tu stać, a jednak chciałbym ci pomóc. Jestem poszukiwany za najgorsze gówno. Kryjesz mnie, co naprawdę jest szlacheckie, jak na policjanta. Gdybyś tylko nie był taki wkurwiający, Nelson. — łapiąc bruneta za koszulę zszedł z górki i podszedł do kościoła.

Klucze, którymi Erwin wcześniej machał na palcu były kluczami od starego zakonu, do którego kiedyś miał dostęp. Teraz jest zamknięty i nieużywany. Z niewiadomych przyczyn ma go nadal. Jedyne, co dziwiło Nelsona to to, że wcześniej nikt nie powiedział mu, zwłaszcza złotooki, iż mogą się tu schować przed trwająca ulewą. Policjant rozpiął jeden guzik koszuli i wycisnął z niej cieknąca wodę. Erwin natomiast zamknął za nimi drzwi, a w środku rozległo się ciężkie echo. Odbijało się od ścian, by po chwili ucichnąć. Minęło kilka minut, zanim jeden z nich się odezwał.

— To... Co tu robimy? — Nelson poprawił włosy i rozejrzał się dookoła. Mało tu bywał. Raczej wolał siedzieć na komendzie i uganiać się za przestępcami, niż usiąść gdzieś w ciszy, by posłuchać tego, jak brzmi spokój. Srebrnowłosy opierał się o ławkę i patrzył pusto w czarno białe kafelki. Brunet nic nie zrobił. Zwyczajnie obserwował go. Czekał na moment, kiedy znów będzie mógł się do niego odezwać. W tym czasie postanowił, że dobrym pomysłem będzie zwiedzenie kościoła. Kroki mokrych podeszw, tak samo, jak huk drzwi, roznosiły się po całym budynku. W równym rytmie, niczym wskazówki zegara, krążyły dookoła i niecierpliwie stukały o każdy kafelek. Krople deszczu, osadzone na twarzy Erwina spadały bezwiednie na tą samą, brudną glazurę, tworząc małą kałuże. Wyglądały, jak łzy, płynące jednym strumieniem po jego policzkach. Nie ruszył się nawet na sekundę. Odciął się kompletnie i tylko słuchał. Krok, kropla, krok, kropla. W kółko wybijał ten sam rytm. Powtarzał się non stop, w tym samym tempie. Jak melodia, płynąca z daleka, która porywa cię do tańca i czaruje swoim brzmieniem.

— Jak mogę ci pomóc?

Pytanie to rozbrzmiało za głośno. Choć wypowiedziane, jak najdelikatniej się da. Nelson stanął na środku. Poczekał dokładnie cztery sekundy i znów, równym tempem, stanął przed Erwinem. Tym razem krople spadały na jego, już i tak mokre, buty. Nie znał odpowiedzi na to pytanie. Nurtowało go zbyt mocno, by pomyśleć teraz nad racjonalnym rozwiązaniem sytuacji.

— Sam nie wiem. Mieszasz mi w głowie i nie mogę się skupić. — odparł brunet. Nie wiedząc, co zrobić z rękoma położył dłoń na mokrym policzku złotookiego. Kierując jego twarz tak, by rozmawiali oko w oko zobaczył w ich odbiciu coś innego. Coś, czego sam nigdy by nie zobaczył. Coś, czego nie chciałby zobaczyć, gdyby nie on. Zobaczył tą cząstkę siebie, która jest nieporadna. Jest słaba i prosi o pomoc. Jest tym elementem, który zawsze był odrzucany i zasypywany fałszywą pewnością siebie. Nie chciał tego widzieć. Gdyby tylko mógł odwrócić wzrok od tych wpatrujących się w niego złotych oczu. Gdyby tylko mógł.

Zapadła cisza. Już nawet szalejący deszcz przestał mieć swoje brzmienie. Krople przestały odbijać się od powierzchni skórzanych butów, a echo ucichło na tyle, że można było usłyszeć kościelne dzwony sygnalizujące, że czas upłynął. Nie ma powrotu do początku. Nigdy nie było i nigdy nie będzie. Stracony czas nie zostanie nam ponownie dany do przeżycia raz jeszcze. Zasady życia polegają na tym, że nie ważne, jak bardzo chcesz wrócić pięć, dziesięć minut wstecz. Graj życie tak, jak jest zapisane na kartach losu. Nawet gdybyś miał żałować. Nawet gdybyś miał teraz odejść i nigdy nie wrócić. Zapamiętaj, że istnienie na ziemii jest, jak rola w teatrze. Możesz zagrać swoją rolę, jak najlepiej umiesz. Wyuczyć się tekstu na pamięć i brnąć w to dalej. Na końcu ukłonisz się i znikniesz za kurtyną. Wtedy nie będzie pamiętał o tobie nikt. To jawny koniec twojej roli w teatrze życia. Możesz już zejść ze sceny i przestać udawać. Aktor nigdy nie zagra siebie i w tym jest największy błąd przyjmowania na siebie, zarzuconych przez siły wyższe, celów. Aktor nie będzie mógł wyjść poza scenariusz i dopowiedzieć swojej historii. Aktor nie. Ale ktoś, kto gra siebie, jakim jest, będzie mógł. Bo sam napisze sobie scenariusz, który zakończy się tak, jak on będzie chciał. Napisze swoje "żyli długo i szczęśliwie" i nikt nie zabierze mu długopisu.

Nie minęło wiele, by złapali się na wsłuchiwaniu się w swoje oddechy i nierówne bicia serc. Wpatrywaniu się w rozchylone lekko wargi. To tak, jakby ktoś nagle zapalił światło. Wszystko wróciło do normy, choć wzrok jeszcze przyzwyczaja się do rażącego otoczenia. Erwin odsunął się trochę od ławki i stanął na palcach, by znów rozmawiać z nim oko w oko. Policjant przesunął jedną dłoń z jego twarzy, na zarysowaną, mocno wyróżniającą się talię. Jeszcze mokra koszula kleiła mu się niewygodnie do ciała. Drugą zaś przeczesywał palcami włosy Erwina. Trzymał go tak delikatnie, jak tylko mógł. Wiedział, że ma do czynienia z kimś, kto przy najbliższej okazji zabiłby każdego, kto stanie mu na drodze do celu. Mimo to czuł się, jakby tulił do piersi porcelanową filiżankę. Nietykalna i niemożliwa do posiadania przez nikogo innego, niż on, tu, teraz. Blada skóra złotookiego wydawała się subtelna i łagodna, jak najspokojniejszy baranek. Kiedy mógł poczuć jego dotyk i doznać tego uczucia na jego klatce piersiowej, poczuł coś jeszcze. Zapach. Słodki. Lekko kwiatowy. Zastąpiłby tuziny róż. Zastąpiłby największą łąkę, mieszcząca miliony nieznanych dla ludzi kwiatów. Jednak to nie wszystko. W kartach jego życia zapisane było, że poczuje coś jeszcze. Smak. Smak, którego nie poczuł jeszcze nikt i nikt nie poczuje, prócz niego. Smak, który zapamięta na wieki, póki jego historia na tej scenie się nie skończy. Mijały sekundy, minuty. Wszystkie te trzy rzeczy składały się w idealną całość, która była odpowiedzią na jego pytanie. Jak mogę ci pomóc? Byciem perfekcyjnym środkiem. Tym, czego każdy chce, ale nikt nie ma odwagi, by wyjść przed szereg. Odciąć się od łańcucha tych samych zdarzeń i tych samych, okropnych skutków.

Sztuka skończyła się w momencie, kiedy dłonie wróciły na swoje miejsce, a oni odsunęli się od siebie, jakby zaraz mieliby zostać przedstawieni widzom w teatrze. Jednak tu nie było oklasków. Nie było wiwatów, ani gwizdów. Tutaj została nieprzerwana cisza i spokój. Za kurtyną, gdzie nikt nie patrzy, sztuka wygląda inaczej. Aktorzy mogą rozejść się w spokoju i wrócić tam, gdzie będą mogli być sobą. Gdzie zdejmą maskę, zmyją makijaż i włożą coś, co nie da po sobie poznać, że kiedykolwiek grali rolę. Tak było w tym przypadku. Choć jeden aktor pozostał samotnie na scenie. Wśród chwały kątem oka obserwował, jak jego partner odchodzi za czerwoną płachtą, by zniknąć za rogiem. Czuł się samotny. Nie obchodziło go to, że historię tę widziało setki ludzi. Nie obchodziło go to, że historia poszła dalej w świat. Sztuka się zakończyła. I choć Nelson sam pisał swoje zakończenie, to wiedział, że jemu nigdy nie będzie dane przeżyć swojego "i żyli długo i szczęśliwie"

➵➵➵➵➵➵➵➵➵➵➵
Czy ja właśnie napisałem bekowego fanfika na prawie 1900 słów? Być może. Czy jestem z niego dumny w chuj? Być może. Czy będę tego żałować?

BYĆ MOŻE XDDDD Klasycznie zapraszam na mojego insta 33soyek. Snapchata s0yek . Twittera ItzSoyekHun i mojego discorda Soyek #9541

1860 słów

~Soyek
➵➵➵➵➵➵➵➵➵➵➵

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro