𝐕𝐈𝐈𝐈 - Historia Dopiero się Zaczyna

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

1875. 27 Sierpnia. Nuevo Paraíso. Miasto Chuparosa.

- Wypierdalaj Chuparossa! - krzyknął meksykanin. Potem wszystko działo się jak w zwolnionym tępie.

Mężczyzna dla którego kiedyś pracowałem właśnie wyrzucił mnie osobiście z Saloonu na zbity pysk. Skurwysyn...

Wstałem z ziemi najszybciej jak mogłem i krzyknąłem do tego kutasa co leżało mi na sercu.

- Gdyby nie ja... - zacząłem. - To nie byłbyś teraz tu gdzie jesteś, Diego!

Zapadła cisza. Po chwili Diego wyszedł z saloonu wraz swoimi osiłkami, po czym spojrzał na mnie gniewnie.

Diego to średniego wzrostu mężczyzna z tradycyjnym wąsem. Odkąd mu pomogłem jara cygara jak szalony.

- O, Juan... - Diego wyjął cygaro z ust. - czy ty na prawdę jesteś taki głupi? Myślałeś że będę Cię potrzebować do końca życia?

- Ale chyba należy mi się odrobina szacunku, kurwa. - odpowiedziałem bezczelnie. - Charowałem jak wół by ci pomóc i nakarmić swoją rodzinę, a ty pierdolony szczurze mnie tak po prostu... odcinasz?! Bez żadnego "papa" czy coś?!

- Aleś Ty zabawny! - Diego zaczął się śmiać. - Nadajesz się do tego cyrku "ludzkie zoo"!

- Ty suko! - wskazałem palcem na Diego. - Jesteś wkurwiającą żmiją! Nie. Nie jesteś wkurwiającą żmiją... TY JESTEŚ ŻMIJĄ KTÓRĄ WKURWIA JAK KURWA!

Diego wyjął gnata, po czym jego koledzy również wyjęli swój kumpli. Jeden miał strzelbę, drugi winchestera.

- To co... Juan. Będziemy tak stać i rzucać w siebie obelgami, czy... się strzelamy?

- Wiesz co... - po głębszym zastanowieniu czy wyjąć rewolwer, wziąłem oddech i powiedziałem. - Jebać.

Wyjąłem broń i wystrzeliłem trzy trafne strzały w osiłka Diego. Wskoczyłem za wóz który stał za mną, po czym zacząłem strzelać w drugiego osiłka. Diego uciekł gdzieś do Saloonu, tchórz.

Gdy już zabiłem osiłka z strzechą, wyszedłem zza osłony i rozglądnąłem się.

- DIEGO! - zawołałem go. - WYCHODŹ TY TCHÓRZU!

- TO CHODŹ, JUAN. CZEKAM NA CIEBIE! - odpowiedział. Po tej jakże owocnej wymianie zdań ruszyłem do Saloonu, odbezpieczając rewolwer i przygotowując go do dalszej akcji.

W środku chyba nikogo nie było, więc podszedłem do lady i nalałem sobie whiskey. Nagle zaskoczył mnie jeden chłoptaś Diego, ale szybko zabiłem go nożem.

Ruszyłem dalej po schodach na górę, a wtedy Diego rzucił się na mnie z nożem. Tak czy siak przez ten jego nagły atak, obydwoje wylecieliśmy przez okno....

Byliśmy na balkonie budynku, na szczęście. Rewolwer wyleciał mi z ręki i wylądował kilka metrów dalej...

Wstałem powoli i zacząłem iść w kierunku broni. Plecy mnie strasznie bolały, więc nie mogłem biec. Myślałem że Diego leży gdzieś z tyłu, ale się myliłem....

Mężczyzna ponownie rzucił się na mnie, ale tym razem zdążyłem zblokować jego nadchodzącego ataku i w ostateczności.... wbiłen mu nóż w brzuch.

- Kurwa! - powiedział głośno. Następnie wyjąłem nóż z rany i wyrzuciłem go gdzieś. - Pożałujesz tego!

Uderzyłem go w twarz, potem złapałem za szyję i pchnąłem go w stronę przepaści. Jedyną osobą która mogła by go uratować, byłem ja. Szybko złapałem go za koszulę...

- Dla kogo zdecydowałeś się pracować? - zapytałem go.

- Nie powiem ci! - wykrzyczał w strachu.

- Powiesz... albo... spadniesz. - stwierdziłem.

- Dobra...! - zdecydował Diego. - Powiem dla kogo pracuje!

- Zamieniam się w słuch

- To zły gość! Przyjechał z Kolumbii i chce przejąć władzę nad Oldéro Paraíso i Nuevo Paraíso... - odpowiedział przełykając gulę. - Jego imię nosi postrach stąd aż po cały Meksyk! To... Tuco Pablito Salamanca!

- Gdzie on jest? - zapytałem.

- Podobno zaszył się w Casa Madrugada, przejął okoliczne tereny i handluje bimbrem i bronią!

- No dobra... - powiedziałem. - Pora złożyć mu krótką przyjacielską wizytę...

Puściłem Diego, a on spadł parę metrów w dół, prosto na przejeżdżający wóz z bimbrem. Wszystkie butelki potłukły się, a woźnica owego pojazdu zaczął krzyczeć, gdy już zszedłem na dół.

- Czy Cię kompletnie pojebało? To własność Tuco Salamancki! - krzyknął wściekle.

- Masz 50 dolarów - oznajmiłem dając mu plik banknotów. - i zawieź tego trupa do samego Tuco, powiedz że Juan Chuparossa pozdrawia...

- Ty... jesteś wariatem! - powiedział Mężczyzna, łapiąc za lejce i ruszając w drogę.

Przywołałem konia i pojechałem do domu nieopodal Chuparosy, który powinniście znać...

Ja i Mariá zaręczyliśmy się no i ogólnie jesteśmy razem od tych 5 lat.
Pomagamy sobie, dbamy o staruszka i dom...

Kocham ją. To miłość mojego życia.

Zatrzymałem się przed domem, związałem konia i ruszyłem do drzwi.
Staruszek jak zwykle siedział na ganku i opracowywał kolejną butlę bimbru.

- Witaj - przywitałem się z pijaczyną.

- Cześć, Juan. Dasz mi parę dolców. Widzę jednemu takiemu...

- Komu? Diego? - wpadłem w śmiech. - Już nie dam się na to nabrać, bo Diego nie żyje.

- Jak to nie żyje? - zapytał mnie Staruszek.

- Grawitacja. Jeżeli wiesz co to - złapałem za klamkę i wszedłem do środka budynku.

Od razu położyłem się spać... ten dzień był trudny...

Łapcie rozdział 8!
Podoba wam się rozdział?
Dajcie znać!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro