4. plotki, podejrzenia, posądzenia

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Stało się. Wiadomość o ich rozwodzie została podana do prasy bez ich zgody, i nagle całe Stany oszalały. TONY STARK I PEPPER POTTS SIĘ ROZWODZĄ, krzyczały nagłówki, wykrzykiwały im o końcówce ich małżeństwa prosto w twarz; ironicznie, skoro ta informacja została przekazana brukowcom i teraz tylko szczerzyła zęby w kpiącym nie będziecie mieć spokoju

Stephen powiedział mu o tym przy śniadaniu. 

— Kochanie... — podsunął mu tablet — myślę, że ty i Virginia musicie uzgodnić jakąś strategię. 

Tony rozszerzył oczy. Ktoś z gości, z przyjaciół Tashy, musiał usłyszeć rozmowę jej i Peps, a potem bezczelnie ogłosić to całemu światu. Przez chwilę coś ścisnęło jego płuca, jak wąż, jak bazyliszek, zduszając oddech, przesłaniając cały świat strachem, ale czmychnęło tchórzliwie kiedy tylko Stephen splótł ich palce. Wyglądał bardzo przystojnie, siedząc tak bokiem do okna, z promieniami słońca podświetlającymi jego przetykane siwizną włosy oraz podkreślającymi jego surową urodę (Tony uwielbiał przyciskać usta do jego kości policzkowych) którą odrobinę łagodził fakt, że jego włosy były nieuczesane i opadały na czoło miękkimi kosmykami. To zawsze nieco wydelikacało rysy, takie nieuporządkowanie, plus te piękne, bystre jak sam diabeł, błękitno-zielono-szarawe oczy. 

Tony, zganił się, ktoś właśnie wysadził ci dziurę w prywatności, a ty zachwycasz się swoim mężczyzną. Nie teraz, człowieku, nie teraz. 

Łudził się jeszcze, że być może to będzie news raczej małego kalibru, ale nie. Le divorce de Pepper Potts et Tony Stark, obwieścił Le parisien, jakby Tony o tym nie wiedział. Jakby był na tyle głupi i przegapił ustalony termin podpisania papierów rozwodowych oraz pierwszej z kilku rozpraw. Ogarną to szybko, może do tej pory tabloidy nie zdążą ich pożreć, przeżuć i wypluć, jak to zwykle robią z ludźmi. Może da się to opanować, zanim pożar się rozprzestrzeni, a oni spłoną. 

— Wygłosimy oświadczenie i po sprawie — odparł pewnie, ale to była sztuczna pewność, chwiejąca się na pomalowanym arogancją rusztowaniu. Byle szturchnięcie mogło zawalić przeżartą rdzą konstrukcję. — W końcu się odczepią. Potem się przywalą jeszcze raz, jak przyznam się, że mam chłopaka, ale potem też już dadzą nam spokój. Mało jest znanych biseksualistów? David Bowie na przykład — wymyślił. — Albo Katy Perry.

Strange westchnął. Słowotok nie był w stanie zamaskować strachu i stresu, które czaiły się tuż pod powierzchnią, gotowe schwycić przestraszonego bruneta i zawlec go na samo dno. 

— Pogadamy z Virginią, okej? Musimy być teraz jedną drużyną. 

— Właśnie. Virginia. Znaczy, Pepper. Co tam się między wami zadziało, co?

— Nic? — zmarszczone brwi miały podkreślić jego nerwy, hej, przecież był trzeźwy cały wieczór, nie zaczynałby niczego z żoną swojego faceta, bo 1. jest porządnym człowiekiem, 2. jest gejem jak cholera i Pepper Potts to naprawdę nie jego liga. — Dlaczego miałoby się coś zadziać?

— Napisała mi SMS. Przeczytałem go w łazience. Powiedziała, że jesteś zapatrzonym w siebie dupkiem i zazdrośnikiem, ale docenia, że chciałeś mi pomóc. Aw, słonko, chciałeś koniecznie mnie resuscytować, co? — Oczy Tony'ego zabłysły psotnie — to bardzo słodkie z twojej strony.  

— Chciałem, żeby zajął się tobą ktoś kompetentny.

— Wiem, kotek, wiem, że jesteś lekarzem i masz tytuł doktora, i jesteś taki inteligentny, uwielbiam, jak mówisz mi dużo trudnych, długich słów, to podniecające, ale Peps była ze mną dziesięć lat, okej? Ona też wie, co mi jest i jak reagować. — Pocałował go w usta (nie trafił, musnął wargami kącik ust). — Ona naprawdę nie życzy nam źle. 

— Wiem. Przepraszam, po prostu...

— Bałeś się. Ja też, wiesz? Zawsze się boję, że mimo czyjejś interwencji krew na przykład przestanie mi dopływać do mózgu i nie da się mi przywrócić przytomności, albo że moje serce uzna za zabawne stanąć sobie ot tak. Teraz boję się, że Amerykanie mnie zjedzą żywcem.  

— Przynajmniej połowa Amerykanów będzie cię bronić.

— Tak, a druga połowa pomacha swoim kupionym w Walmarcie pistoletem* i wypluje z siebie coś o świętości małżeństwa, chociaż sami są o wiele gorsi niż my — wyznał żałośnie. — A ja chcę tylko być z miłością swojego życia i zadbać o to, żeby rodzina mi się nie rozpadła. Harley o to pytał, wiesz? Dlaczego ja i Peps się rozwodzimy. 

Stephen odgarnął mu włosy z czoła. Nagle atmosfera zrobiła się ciężka, trująca jak ołów, a przecież tylko wspomnieli o rozwodzie. 

Głos doktora był bez porównania czulszy niż jeszcze pięć minut temu. Jeśli tak się dało, oczywiście.

— Kotku... Co mu powiedziałeś?  

— Że ja i mamusia zrozumieliśmy, że nasza wielka miłość minęła, ale nadal będziemy rodziną i przez pierwsze miesiące nic się nie zmieni. 

— Nic, czyli? — zmarszczył brwi. Jak to nic? A ich związek, który niewątpliwie zmieni to, jak dzieci ich postrzegają? A to, że chcieliby zamieszkać razem?

— Czyli... no wiesz, nikt się nie przeprowadzi, nie będzie aż tak widoczne dzielenie opieki nad dziećmi. Peter ma trzy lata do dorosłości, to nie tak dużo. Potem wyjedzie na studia, więc przestanie się martwić tym, czy mieszka z obojgiem rodziców, czy nie. — Tony zamknął oczy i nerwowo zaczął masować skronie. — Morgan nie będzie dużo pamiętać z naszego małżeństwa, więc szybko się przyzwyczai. Harley będzie miał najciężej.

— To bystre dziecko, przyzwyczai się. Poza tym przecież nie rozwodzicie się, żeby wyjechać każde na swój koniec kraju, będziecie mieszkać w tym samym mieście, pewnie nawet niedaleko. — Stephen pogłaskał go po włosach całą dłonią, tak, jak czasem głaszcze się koty, jakby chciał powiedzieć, że wszystko będzie dobrze w jakiś inny sposób niż na głos; był pewien, że zapis tych dwóch słów wymawianych jego głosem trwale odcisnął się w umyśle Starka. 

— No tak, nie mieszkasz daleko. W razie czego będzie można wysłać dzieci autobusem.

— Nie martw się tym teraz. 

— To kiedy? Musimy mieć na to plan, żeby potem nie składać wszystkiego naprędce! Chcę, żeby ta zmiana odbiła się na dzieciach jak najmniej, po prostu chcę im to ułatwić!

— Nie ma potrzeby krzyczeć. Chodź. No, chodź — Strange wyciągnął ramiona, żeby objąć nimi bruneta, który prawie zatonął w jego uścisku. — Opanujemy to. Jak już przyznamy się wszystkim do związku, będę mógł też ja wozić dzieciaki tam, gdzie trzeba je zawieźć. Szkoła, jakieś zajęcia po, ja też będę mógł to robić. Nie musisz radzić sobie ze wszystkim sam.  

— Wiem — Tony odetchnął, raz, drugi, i przejechał ręką po twarzy. — Oczywiście, że nie muszę. Mam ciebie, mam Peps. Będzie dobrze. Teraz skupmy się na tym, jak mnie stąd przenieść do domu, żeby paparazzi nie załapali, że właśnie u ciebie spałem.

Całe szczęście podróż była spokojna, nikt go nie zaczepił (przykrywka z bluzą, kaszkietem i okularami przeciwsłonecznymi zawsze działała), więc rozluźniony wchodził do domu. Stephen pojechał do pracy, gdzie miał na drugą zmianę, Harley i Peter byli zapewne w szkole, a Morgan... Morgan siedziała przy biurku ojca i ściskała w rączkach oprawioną w ramkę fotografię jego i Stephena z małym serduszkiem dorysowanym między nimi jakimś cienkim flamastrem. Stephen je dorysował, a potem powoli się pocałowali, ale tego już nie uwiecznili. 

— Tata? — zapytała, jej oczy zaokrąglone i dużo poważniejsze, niż Tony by sobie życzył — kto to? 

Odetchnął głęboko. Dobry nastrój z samego rana poszedł się jebać, a on odkrył, że zamiast siedzieć w bagnie po kostki, to siedzi po kolana. A raczej zamiast siedzieć po kolana, to on siedzi po pas, i powoli dno się pod nim ugina. 

— Stephen, pamiętasz? — wyjaśnił ze sztucznym spokojem. — Był u nas niedawno. 

Morgan spojrzała na to zdjęcie, a potem na drugie, na którym Tony obejmował roześmianą Pepper. Byli wtedy chyba na wycieczce w Europie, parę lat przed narodzinami córki, pozowali przed pałacem w Wersalu. Miła turystka tak ustawiła telefon, żeby nie objąć w kadrze długich kolejek, i oboje byli jej za to bardzo wdzięczni. 

Pepper bardzo podobał się Wersal i Paryż, który zwiedzali kilka dni, z przerwami na relaks, w tym poznawanie kuchni. Biała bluzka z obszytym kołnierzykiem ładnie odcinała się od jej cudem uzyskanej opalenizny — jako rudowłosa spędzała czasem godziny na zewnątrz w lecie i jedyne, co miała, to zaczerwienienia — i trochę nią przygaszonych piegów na ramionach, które Tony bardzo lubił całować. Kiedyś, kiedy zasnęła, w ramach żarciku połączył je tak, jak złączyłby kropki, ale ułożył piegi w kształt kilku gwiazdozbiorów. Potem, dopóki flamaster nie zmył się po kilku prysznicach, Pepper nosiła wyłącznie bluzki odsłaniające ramiona. 

To urocze, powiedziała wtedy prosto w jego usta, i pocałowała go krótko, a Tony wsunął palce w jej włosy. Uwielbiał jej nową fryzurę, schludną grzywkę oraz falowane włosy muskające ramiona, bo bardzo ładnie podkreślała jej szyję. Zwłaszcza wtedy, kiedy nosiła ten naszyjnik od niego — z topazem większym, niż nakazywał rozsądek. 

Związek z Virginią był wspaniały, mieli razem trójkę dzieci, byli najlepszymi przyjaciółmi, a to, że romantyczne uczucie po drodze się wypaliło, niczego nie psuło, przynajmniej nie powinno. Wciąż o siebie nawzajem dbają, troszczą się, ufają sobie jak nikomu innemu, po prostu nie będą już dłużej małżeństwem i to też jest w porządku.  Oprócz tego nic się nie zmieni, przynajmniej na razie. No, przestaną tylko być ulubieńcami brukowców, ale to tylko korzyść, nikt nie będzie ich stalkował do Starbucksa i z powrotem, żeby potem ogłosić co zamówili i ciekawe dlaczego akurat to. 

— Czy on będzie naszą nową mamą? — Ton Morgan był śmiertelnie poważny, tak poważny jak tylko może być ton pięciolatki. 

Tony stłumił uśmiech. 

— Nie, robaczku — usiadł obok małej i posadził ją sobie na kolanach — nikt nie zastąpi wam mamy. Będziecie mieć mamę, tatę — z każdym słowem delikatnie ją łaskotał — wujka Stephena i ciocię, wujka, kogokolwiek, z kim mama się zejdzie, dobrze? Nadal macie mamę i tatę, nie uwolnicie się od nas — dodał żartobliwie.

Morgan roześmiała się cicho. 

— Wujek Stephen — powiedziała powoli, jakby chciała wypróbować tytuł oraz imię, jak brzmią, jak smakują, jak ona się z nimi czuje. 

— Zapytam go o to jeszcze, eh, niech sobie nie myśli, że całe życie będzie tylko moim facetem.

Och. Akurat tego miał nie mówić, i jak zwykle wszystkie plany wzięły w łeb. Nie strzelił sobie w czoło tylko dlatego, że trzymał córkę na kolanach. Nie był gotowy na pytania, dociekania, rozmyślania, a zwłaszcza nie te pięciolatki. 

— Twoim facetem — powtórzyła dziewczynka. — Kochasz go?  

Tony przełknął ślinę.

— Bardzo. Ale o tym na razie cicho, bo tak naprawdę mieliście się dowiedzieć później. 

— Okej. — Morgan przyłożyła paluszek do ust. — O tym cicho.  

— Dzięki, robaczku. — Pocałował córkę we włosy. Ulżyło mu, zdecydowanie mu ulżyło, bał się reakcji dzieci, ale koniec końców nie wiedział jeszcze tylko Harley. Peter się dowiedział, bo odebrał telefon, Morgan, bo jak zwykle najpierw mówił potem myślał. Rzeczywistość: 2, Tony Stark: 0. Może powinien od razu powiedzieć Harleyowi? Harley, słoneczko, twój ojciec umawia się z innym facetem, miałeś się dowiedzieć po rozwodzie, ale ups, twój ojciec nie jest w stanie się zamknąć i już wygadał reszcie. Niedobrze. Pozostaje tylko liczyć na to, że Harley sam się dowie z jakiegoś przypadku, a rzeczywistość wbije mu trzeciego gola. Wtedy przynajmniej to nie będzie jego wina. — Na paluszek? — zapytał, trochę dziecinnie, ale jak inaczej podejść z tym do dziecka?

Jego mały palec szybko został spleciony z paluszkiem Morgan, która wciąż rozweselona obiecała, że o tym cicho. 

Telefon zapikał sygnałem wiadomości. Stephen. 

zostawiłeś koszulę x — s

nie pierwszy nie ostatni raz — t

jak tylko opanujemy ten burdel, już nie będziesz mógł mi tak napisać c: — t

nie mogę się doczekać — s

życz mi szczęścia, czeka na mnie bardzo trudny pacjent — s

połamania nóg c: — t 

No tak, zostawił koszulę, kiedy poszli pod prysznic rano, a potem nie za sprytnie zapomniał ją na siebie założyć. Klasyczny Tony Stark, pomyślał, klasyk, zostawił swoją koszulę w mieszkaniu swojego chłopaka, bo był zbyt zajęty zachwycaniem się jaka to ta bluza jest miękka. Bluza z Uniwersytetu Columbia, z logo i w ogóle, w przyjemnym dla oczu granatowym kolorze i wszytym polarkiem. Może Tony powinien sobie podobną sprawić? Pójść do zarządu MIT i powiedzieć "hej, jestem waszym absolwentem, Tony Stark, miło poznać, chciałbym bluzę". 

Najlepsze jest to, że to by zadziałało. Daliby mu tę bluzę i prawdopodobnie sto innych rzeczy. Powinien w sumie zacząć wypuszczać takie bluzy ze Stark Industries, z reaktorem jako logo. Genialne. 

Tego właśnie potrzebuje, więcej pieniędzy. Zupełnie jakby nie miał tyle, żeby dla kaprysu polecieć w kosmos jak skończony kretyn chcący pokazać, na ile go stać. 

Może powinien adoptować psa, jak Rhodey? Rhodey kilka miesięcy temu adoptował byłego psa policyjnego, piesiu wabił się Jarvis i wyglądał tak, jakby rozszarpywał na strzępy cokolwiek mu się rozkaże, a tak naprawdę był spragnioną pieszczot, drapania, głaskania cynamonową rolką. Jarvis był najlepszym psem na świecie, to nie ulegało wątpliwości. Peter męczył go niemiłosiernie o jakieś zwierzę, tatoooo a może adoptujemy kotka, a może pieska, a może warana z Komodo, ale w sumie... mógłby adoptować jakiegoś zwierzaczka. Najsmutniejszego i najmniejszego zwierzaczka w schronisku. Lub takiego, który tkwił tam najdłużej, plus jakiegoś maluszka. Malutkiego koteczka. 

 

* nie wiem, czy można kupić broń w walmarcie, przyznaję się, że w tym kawałku bezczelnie się wyśmiewam z amerykańskiego braku systemu kontroli broni 

wybaczcie że tak późno i że tak krótko ale moje mental health jest takie mocno srednie x

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro