Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Miłego czytania :*

Obrysowałem filtrem kształt ust, a następnie przygryzłem i podpaliłem koniec szluga. Nie wiedziałem skąd taki nawyk, ale od jakiegoś czasu nie mogłem zapalić, bez tego dziwnego tiku. Zaciągnąłem się tytoniem, gładząc w palcach srebrną papierośnicę. Przesuwałem opuszkiem po wygrawerowanych literach AC, wspominając chwilę, kiedy otrzymałem ją od Gilbert.

Wyciągnąłem telefon z kieszeni spodni i jeszcze raz spojrzałem na najnowsze zdjęcie Clarissy.

Cholernie jej potrzebowałem.

Rozkoszowałem się tą chwilą wytchnienia i rozkoszy, opierając się plecami o bramę garażu. Chłodny październikowy wiatr rozwiał mi włosy, a także niespodziewanie wdarł się pod poły płaszcza, wywołując dreszcze. Wyciągnąłem szyję w jego stronę, chcąc, by nieco ostudził szalejącą w żyłach krew. Pojedyncze krople deszczu spadły na policzki i czoło.

Kiedy przejdę z etapu egzystencji, na jakiś nowy etap życia?

Zaciągnąłem się Marlboro Gold, przytrzymałem nieco dłużej nikotynę w płucach, aby powolutku wypuścić całość nosem. Lubiłem ten moment świadomego bezdechu.

Papierosy były jedynym uzależnieniem, na jakie zgadzał się Luigi. Ponieważ potrzebowałem częstych przerw od rodziców, przerzuciłem się na setki. Paliły się dłużej, pozwalając mi na zwiększenie czasu swojej wolności o całe dwie i pół minuty.

Z westchnieniem przesunąłem spojrzenie na czarnego rolls-royce phantoma. Doskonale wiedziałem, kto nim przyjechał. Widocznie ojciec zażądał szybkiego powrotu, bo jego najwierniejszy wspólnik miał coś ważnego do przekazania. Jestem w szoku, że zostałem zaproszony do rozmowy, przecież przez ponad pół roku odpychał mnie od rodzinnych spotkań. Czyżbym wreszcie miał możliwość wypowiedzenia się w kwestiach związanych z firmą?

Na samą myśl, jakiś dziwny dreszcz przeszedł po moim kręgosłupie. Miałem jakieś złe przeczucie.

Zaciągnąłem się ostatni raz i znowu przytrzymałem dłużej dym w płucach. Zgasiłem peta i wrzuciłem do popielniczki. Poprawiłem jeszcze włosy i ruszyłem w stronę domu. Złota laska od dziadka Vincenta stukała rytmicznie o biały marmur. Właściwie to cieszyłem się, że stary pryk mi ją ofiarował. Głowica przypominała łeb kobry z otwartym pyskiem, natomiast pozostała część została wykonana z drzewa, które pochodziło z lasów tropikalnych. Wewnątrz natomiast ukrywał się cholernie ostry sztylet.

Stary Caruso chyba jeszcze nie raz mnie zadziwi razem ze swoją pomysłowością.

Cieszyłem się, bo ta laska była naprawdę użyteczną rzeczą, zwłaszcza gdy jest się kaleką. Można powiedzieć, że dodawała mi charakteru.

Pchnąłem drzwi wejściowe i powiesiłem laskę, by zdjąć płaszcz z ramion. W domu unosił się zapach ciepłego jedzenia, które wywołało jakiś dziwny dźwięk z mojego brzucha. Teraz poczułem, jak bardzo głodny byłem. Już zacierałem ręce na porządną kolację.

— Adriano. — Usłyszałem szorstki ton ojca. Odwróciłem się, spoglądając ostrożnie na mężczyznę. — Chodź ze mną.

Czy stary Caruso miał jakiś wbudowany radar, który oznajmiał mu, kiedy jego syn przekroczy próg domu?!

Westchnąłem bezgłośnie i podążyłem za padre. Jak tylko przekroczyłem próg gabinetu, Luigi zamknął za mną drzwi, po czym zajął miejsce za biurkiem. Przełknąłem ślinę, a następnie podszedłem do naszego gościa.

— Piacere di vederti, zio Ettore [Miło cię widzieć, wuju Ettore] — powiedziałem.

— Ciebie również, Adriano. — Chwycił moje ramiona i ucałował w oba policzki. — Widzę, że odzyskujesz siły.

Poklepał mnie po plecach swoją wielgaśną dłonią, a potem usiadł ciężko na skórzanym fotelu. Zająłem miejsce obok, wbijając wyczekujące spojrzenie w Dona. Byliśmy tylko we trójkę, co sprawiło, że zacząłem odczuwać lekkie obawy. Chyba wcale nie chodziło o naradę.

— Jak twoja firma? — Zapytał wuj, poprawiając jedwabny szalik.

— Coraz lepiej — odpowiedziałem ostrożnie. — Parę minut temu dzwonił mój prawnik z informacją, że wygraliśmy przetarg i mogę stawiać osiedle.

— Cieszę się. — Uśmiechnął się blado. — Rozumiem więc, że w miarę szybko zarobisz większą kasę?

— Nie do końca... — Zmrużyłem oczy, bo nie wiedziałem, do czego zmierzał. — Będziemy potrzebować około prawie dwóch lat na to, by postawić budynki i w pełni je wykończyć. Teraz możemy się starać o wpłaty pierwszych klientów.

— Bardzo powolny proces. — Zmarszczył brwi i podrapał się po brodzie. — Nie planujesz jakiejś szybszej kasy?

— Szybszej? — Zdziwiłem się, unosząc brwi. — Chcę, żeby moja firma była legalna... nie jestem w stanie tego przyspieszyć.

— Więc co z kasynem...?

— Och przestań pierdolić, Ettore! — Luigi uderzył dłonią w blat, przez co napiąłem całe ciało. Conti zmrużył oczy, zaciskając usta w prostą kreskę. — Powiedz mu, z czym przyjechałeś!

— Co się stało? — szepnąłem, przenosząc wzrok z ojca na wuja.

— Nigdy nie lubiłem przekazywać takich wiadomości — westchnął i pogładził się po siwych włosach. — Adriano, zdaję sobie sprawę z tragedii, jaką przeżyłeś, ale... minęło już wystarczająco dużo czasu. Musisz wziąć się w garść. Firma straciła przez ciebie ponad miliard dolarów, jesteśmy zadłużeni... sam rozumiesz.

Nie.

To się nie dzieje naprawdę...

Gdzieś z tyłu głowy zawsze miałem tę myśl, że famiglia w końcu upomni się o kasę, ale nigdy bym nie przypuszczał, że zrobią to tak szybko. Jeszcze nie odzyskałem pełnego zdrowia, a już miałem zająć się spłatą.

Miliard jebanych dolarów.

Zacisnąłem mocno żuchwę, jednocześnie przełykając nadmiar śliny. Dlatego właśnie pytał mnie o firmę i kasyno...

— Musisz wrócić do gry, Adriano — odparł po chwili. — Inwestorzy chcą się wycofać, bo udziały cały czas spadają. Na ten moment straty wynoszą już ponad półtora miliarda. Enzo uważa, że najwyższy czas byś podjął odpowiednie decyzje. Masz już dwadzieścia dziewięć lat.

— Prościej mówiąc — wtrącił ojciec, skupiając na mnie swój ciężki wzrok. — Costello i Inzerillo domagają się, abym wyciągnął wobec ciebie konsekwencje albo odejdą. Jesteś moim synem, chciałem, żebyś był przyszłym Donem, ale według nich, nie zrobiłeś nic, co miałoby zapewnić ci tę pozycję. Na domiar złego Belozersky uwzięli się właśnie na ciebie...

Grunt umykał spod moich nóg. Serce zaczęło mocno walić o mostek, a w uszach słyszałem nieprzyjemne dzwonienie. Nigdy w życiu nie spodziewałbym się, że famiglia tak łatwo wbije mi nóż w plecy. Najwierniejsi przyjaciele ojca... przybrani wujowie, z którymi spędzaliśmy święta, domagali się wpisania mnie na listę dłużników... Mnie, syna Don Caruso.

— Więc... co mam zrobić? — zapytałem cicho.

— Zaczniesz ściągać nowych inwestorów, ot co. Masz kreatywny umysł... może coś uda się sprzedać z odpowiednim zyskiem? — Ettore złożył dłonie, formując piramidkę z palców. — Dużo zyskasz, jeśli zgodzisz się wreszcie na małżeństwo, ale zanim będziemy mogli ci znaleźć partnerkę, będziesz musiał pójść na badania, bo... krążą plotki, że nie jesteś w pełni sprawny po ćpaniu i paraliżu.

Wzdrygnąłem się, zaciskając dłonie w pięści. Czy właśnie zostałem potraktowany niczym ogier dobierany do rozrodu?

— Mam dobrego znajomego w Czechach. Chętnie dołączyłby do potężnej famigli. Przewozi broń do Meksyku i Kolumbii. Nielegalny to biznes, ale miałbyś okazję na szybkie zarobienie kasy. Zresztą jesteś sprytny, Adrian, a Bóg chyba osobiście cię pobłogosławił, skoro po tych próbach samobójczych nadal żyjesz. Myślę, że poradziłbyś sobie doskonale. Z pewnego źródła wiem, że Rosjanin, z którym robił interesy Fabio Nazorine, nie ma odbiorcy w Ameryce. Sprawa dotyczy kokainy i heroiny. Masz więc i takie wyjście.

— Nie będziemy handlować narkotykami — wtrącił ojciec.

— Oczywiście, że nie. — Ettore uśmiechnął się podle. — Ja tylko podsuwam Adrianowi pomysły.

Proszki... kochałem je, ale czy warto dla nich ryzykować...? W dodatku jak miałem dobić interesu z Rosjaninem? Jego żona zamordowała mojego brata! A ja spaliłem mu najlepszego odbiorcę!

— Czech, o którym mówię to Cyril Lakoma. Ma dwie córki, jedną osiemnastoletnią, drugą siedemnastoletnią. Weźmiesz ślub, spłodzisz dzieciaka i pomożesz Carlo w prowadzeniu firmy tak, by zaczęła przynosić zyski. Przemycisz kilka transportów z Rosji do Ameryki, sprzedasz to w kasynie i voila! Za rok czy dwa, będziesz miał już czyste sumienie.

Wszystko to, co mówił, brzmiało niczym scenariusz filmu akcji. Ojciec chował twarz w dłoniach, a co jakiś czas brał porządny łyk alkoholu z literatki. Nie mogłem nic odczytać z jego twarzy. Tego właśnie dla mnie chciał po tych miesiącach chowania pod kloszem? Bym zapłodnił jakąś gówniarę i popierdalał na statku z bronią wioząc paczki z narkotykami?

— Co w przypadku, gdy tego nie zrobię? — zapytałem, siląc się na pewny ton.

— Cóż Enzo wyraził się jasno, albo zaczniesz oddawać pieniądze, albo on odchodzi z famigli. Gorszą wersją będzie bunt. — Mężczyzna westchnął. — Przykro mi Adriano, ale sam zawiązałeś sobie pętlę na szyi. Nikt z naszych ludzi nie dał się tak łatwo wykorzystać jakiejś głupiej suce. Nawarzyłeś sobie piwa, musisz je teraz wypić.

Rozłożył bezradnie ręce, wydymając nieco dolną wargę. Krew odpłynęła mi z twarzy, gdy to usłyszałem. Uważali mnie za kretyna, którego omotała kobieta.

Znowu przeniosłem wzrok na ojca. Nadal milczał, wpatrując się tępo w puste literatki, stojące na biurku. Jego oczy straciły wszelki blask. Wuj przez kilka chwil obserwował nasze reakcje, ale obaj byliśmy mocno pochłonięci we własnych myślach, by cokolwiek mu odpowiedzieć. Czułem, jakbym stracił wszystko, co do tej pory zrobiłem.

Odniosłem wrażenie, że rodzina powiesiła mi kamień u szyi i wrzuciła do jeziora z szyderczym uśmiechem na twarzy.

Po kilku chwilach przygnębiającej ciszy starszy mężczyzna podniósł się z fotela, poprawił poły płaszcza, a następnie odchrząknął.

— Masz dwa tygodnie na decyzję, Adriano. — Następnie przeniósł wzrok na Luigiego. — Przykro mi przyjacielu, nie mogę nawet wyobrazić sobie, przez co przechodzisz, ale chyba rozumiesz, że jesteśmy pod ścianą.

— Wiem, Ettore — odpowiedział ojciec. — Bezpiecznej podróży.

Starsi wymienili porozumiewawcze skinienia, po czym dębowe drzwi zatrzasnęły się, pozostawiając nas w głuchej ciszy. Krew wrzała pod moją skórą, a w uszach słyszałem drażniące dzwonienie. Nerwowo przełykałem ślinę, która robiła się coraz gęstsza.

— Jutro masz wizytę u androloga — mruknął beznamiętnie, odpalając cygaro.

— Jasne — prychnąłem, zaciskając dłonie w pięści. — Jestem dla ciebie tylko przedłużeniem naszej linii? Może od razu powinienem oddać spermę, żebyście mogli ją przeanalizować, czy jest wystarczająco dobra?

— Nie bądź śmieszny — warknął, strzepując popiół.

— Nie ożenię się, tato — powiedziałem z naciskiem. — Nie masz prawa...

— Zamknij się!

Caruso uderzył pięścią w blat, a następnie poderwał się z fotela. Ciarki przeszły po moich plecach i momentalnie zapomniałem, jak się oddycha. Miałem dwadzieścia dziewięć lat, a on nadal mnie przerażał. W jednym momencie straciłem cały rezon.

— Myślisz tylko o sobie! — Nerwowo machnął rękami. — Nie dostrzegasz tego, że my także jesteśmy w żałobie po stracie Nathaniela?! Niczym ostatni drań sięgasz po narkotyki, próbując się zaćpać! Zdajesz sobie sprawę z tego, że przez twoje zachowanie od ponad roku śpię ledwie po parę godzin, tak samo jak matka, bo oboje martwimy się, że nie zdążymy zareagować, gdy znowu weźmiesz za dużo!

— Więc po co mnie tu trzymasz?! — wybuchnąłem. — Wiesz, że w Portland będę szczęśliwszy!

— Bo cię kocham, ty matole!

Momentalnie niewidzialna obręcz ścisnęła moją szyję. Nie mogłem przełknąć śliny, bo ogromna gula urosła w moim gardle. Oczy Luigiego błyszczały od nadmiaru łez.

— Nie rozumiesz tego, bo nie jesteś ojcem — powiedział już spokojniejszym tonem. — Tylko ty mi zostałeś... a to, jak siebie niszczysz rani mnie jeszcze bardziej, bo już nie wiem jak ci pomóc.

— Zmuszanie mnie do terapii to najgorsza rzecz, jaką robisz — uciąłem.

— Być może, ale wtedy mam pewność, że jesteś pod odpowiednią opieką. Niczego nie boję się tak bardzo, jak momentu, w którym zamykasz się w pokoju. Nie mogę zasnąć przez całą noc, bo martwię się, że rano znajdę cię sztywnego. Wiem, że jesteś wściekły, ale tylko dzięki mojej upartości stanąłeś na nogi. Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo mi na tobie zależy.

— Czasem ciężko w to uwierzyć — mruknąłem cichutko. Dostrzegłem, że moje słowa sprawiły mu ogromny ból. — Odsunąłeś mnie od rodzinnych spraw, zatrudniłeś służbę, żeby mi usługiwali! Cztery razy w tygodniu muszę przy tobie oddawać mocz, żebyś mógł sprawdzić, czy jestem czysty! Masz pojęcie, jak to wpływa na moją psychikę?!

— Myślisz, że było mi łatwo? — Zmrużył oczy. — Nigdy nie chciałem okradać cię z prywatności, ale przez pierwsze cztery miesiące wykazałeś się niesamowitą rozwagą, mieszając narkotyki z alkoholem — prychnął z sarkazmem i spojrzał na mnie nieco wyniośle. — Musiałem cię ratować.

Przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniem. Choć z jednej strony rozumiałem jego motywy, to wciąż nie chciałem przyznać mu racji. Byłem bardzo wdzięczny za specjalistów, zajmujących się moim kolanem, a także cały zespół fizjoterapeutów, ale nie mogłem przeboleć przymusowego odwyku. Na samą myśl o tym białym, sterylnym pokoju oraz łóżku, do którego dwa razy przywiązali moje ciało, miałem dziwne dreszcze.

— Pozwolisz im na to, by wpisali mnie na czarną listę?

— Nigdy — powiedział surowym tonem. — Wiedziałem, że posuną się do takich gróźb, dlatego właśnie zorganizowałem licytacje. Spłacimy z niej część długu.

— A co z resztą?

— Jeśli licytacja pójdzie zgodnie z moimi założeniami, uzyskamy naprawdę sporą ilość pieniędzy, która pokryje część kosztów, jednocześnie zamykając mordy Costello i Inzerillo. Resztę będziesz musiał jakoś zdobyć. Czas byś zaczął kupować akcje.

— Gdybym się jeszcze na tym znał...

— Nauczysz się.

— Oddam ci pieniądze, tato — zapewniłem pewnym tonem.

— Wiem, zawsze tak robisz.

— Dlatego proszę cię. — Poderwałem się z miejsca i stanąłem tuż przed nim. — Chcę wrócić do Portland... gdy Collins będzie przy mnie i chłopaki... nie będę sięgał po narkotyki.

— To właśnie przy nich się uzależniłeś — zauważył.

— Po tym wszystkim, na pewno będą mnie pilnować.

— Adrian, wiem, że masz nadzieję na to, że po powrocie do Portland wszystko będzie tak, jak dawniej. Musisz jednak zrozumieć, że poprzednie czasy się skończyły. David ma dziecko i narzeczoną, on już ma dla kogo żyć. Nie będzie poświęcał ci tyle czasu, co przedtem.

— Wciąż jesteśmy sobie bliscy — powiedziałem, choć przez jego słowa jakaś niepewność urosła w moim sercu.

— No cóż, życzę ci szczęścia. — Usiadł ciężko na fotelu i przerzucił papiery.

— Pozwól mi wrócić do Portland. — Pochyliłem się nad biurkiem. — Proszę cię.

— Dlaczego tak bardzo ci na tym zależy właśnie teraz? — Utkwił we mnie swoje ciężkie spojrzenie.

— Bo... — urwałem na moment. Uniósł jedną brew, wpatrując się wyczekująco. Miałem dość domu? Chciałem zobaczyć kumpla i jego gówniarza? Przywitać się z chłopakami? To też. Jednak najbardziej chciałem pójść do Infiniti i spojrzeć Clary prosto w oczy, a później przybrać cwany uśmiech na twarzy, dostrzegając bransoletkę. — Po prostu czuje, że tego właśnie potrzebuję. Tak jak sześć lat temu, gdy umarła Elena. Chcę wpaść w wir pracy.

— Pracy? Chodząc o lasce, z tytanowymi śrubami w kolanie? — Przewrócił oczami. — Operacja odbyła się dwa tygodnie temu, daj sobie czas na rekonwalescencję. Tutaj masz pełen zespół pomocy. W Portland przywita cię samotność, Adrian.

— Nieprawda.

Czy aby na pewno?

— Chodzi o nią, prawda? I to ostatnie zdjęcie, które zamieściła? — wtrącił. Moje policzki momentalnie zalała purpura. — Przecież doskonale wiem, gdzie wysyłałeś paczki, a także co w nich było.

— Chcę ją odzyskać.

— Czasami naprawdę ciężko mi ciebie zrozumieć — westchnął, poprawiając włosy.

— Mógłbym powiedzieć to samo o tobie. — Zmrużyłem oczy.

— Na razie nigdzie nie pojedziesz — odchrząknął. — Do licytacji masz zostać w domu i lepiej się pilnuj, bo jedna kreska może sprawić, że pożegnasz się z Portland na kolejne tygodnie.

— Zrozumiałem.

Skinąłem głową, zaciskając usta w wąską linię. Chwyciłem laskę i odwróciłem się na pięcie, kierując się do wyjścia z gabinetu. Przekręcałem właśnie gałkę, otwierając drzwi, gdy doleciał do mnie głos Luigiego.

— Adriano. Mai dubitare del mio amore. [Nigdy nie wątp w moją miłość.]

***

Hejka! 

Jak tam wrażenia po rozdziale? Co sądzicie o Luigim?

Jak widać problemy Adriana dopiero nabierają na sile xd

W ogóle, macie jakieś pomysły na imię dla Collinsa Juniora? :>

Kocham Was! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro