Rozdział 15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mam gdzieś w tym momencie Liam'a zmieniającego się na środku szkoły, Scott'a, który prosi mnie o pomoc i Stiles'a, który coś do mnie krzyczy. Chcę po prostu być sama i na chwilę o tym wszystkim zapomnieć, ale nie jestem w stanie.
Czemu akurat mnie to wszystko spotkało? Myślałam, że jeśli stąd nie wyjadę to będzie dobrze, ale nie, jednak życie w Beacon Hills nie jest dla mnie. Chcę stąd wyjechać, ale tego nie zrobię, nie zostawię moich przyjaciół z tym wszystkim samych. Wiem, że teraz jest duże prawdopodobieństwo, że w każdej chwili mogę umrzeć tylko teraz mam to gdzieś, już nic gorszego chyba nie może mnie spotkać.
Siadam pod wielkim drzewem obok parkingu szkoły i zamykam oczy, opierając się głową o drzewo.
Wszystko w tym momencie ucichło, a ja czuję się tak lekko, ale coś jednak nie daje mi spokoju, czuję na sobie czyiś wzrok. Otwieram oczy i widzę, że na parkingu przy czarnym samochodzie stoi jakaś ciemnowłosa dziewczyna i blondyn, którzy mi się przyglądają. Czując się niezręcznie, szybko wycieram łzy i idę w kierunku szkoły.
Nie chcę ich podsłuchiwać i słuchać ich głupich komentarzy na mój temat, już na dzisiaj mam tego wszystkiego dość. Ale to nie jest koniec, bo jeszcze muszę być na meczu od chłopaków i obserwować wszystko wokół, żeby nikt nie zginął.
Myśl, że Stiles będzie prawdopodobnie siedział na ławce i pewnie będzie chciał rozmawiać teraz jest dla mnie przerażająca. Kiedyś cieszyłam się z tego powodu, ale teraz jest mi źle i wolałabym, żeby grał.
Teraz jedynie co czuję kiedy na niego patrzę to wielki ból, żal i smutek.
Często siedzi wtedy z Malią, tak jak to robił kiedyś ze mną.

***

Siedzę na ławce obok Kiry i Scott'a i przyglądam się rozciągającym chłopakom. Przygryzam wargę widząc z daleka Brett'a, który mi się przygląda i zakłada bluzkę na swoje umięśnione ciało. Przyglądanie mu się przerywa nie kto inny, jak Stiles, który staje przede mną ze smutnym wzrokiem.
Szybko wstaje i idę w kierunku wyjścia z boiska, ale czuję na ramieniu czyjaś rękę. Zgaduję, że jest to jego, a nie mam ochoty z nim rozmawiać.

— Lily...

— Nie, nie chce z tobą rozmawiać —zrzucam jego rękę — Znowu się to ma skończyć, jak ostatnio? Pocałujesz mnie i powiesz, że to nie miało mieć miejsca? Wiesz co? Jesteś żałosny.

— Przepraszam... — mówi smutny —Sam nie wiem...

— Do dupy sobie daj te przeprosiny —przygryzam wargę, żeby się nie rozpłakać — Zastanów się, jak ja się teraz mogę czuć.

Odwracam się i idę w stronę wyjścia, ale za sobą słyszę krzyk i odwracam się wkurzona, żeby walnąć chłopaka w twarz.

— Myślałem, że cię nie dogonię — przed sobą widzę Brett'a, a kilka metrów za nim Stiles'a, który nam się przygląda —Nie dałem Ci tego numeru.

— Kurde, zapomniałam w samochodzie telefonu — chowam rękę za siebie — Może po meczu się spotkamy?

— Nie ma sprawy — uśmiecha się, a ja dopiero teraz czuję jego zapach.

Patrzę na niego lekko przerażona, Brett jest wilkołakiem i dzisiaj też mogą na niego polować. Nie wie o tej liście, więc będę musiała mu o tym powiedzieć.
Zmieniam kolor oczu, a chłopak robi krok w tył i przygląda mi się z zachwytem.

— Myślałem, że to tylko jakieś nieprawdziwe plotki — uśmiecha się — Masz piękne oczy, te drugie też.

— Dziękuję — przeczesuje włosy — Ale muszę ci o czymś powiedzieć, o czymś bardzo ważnym.

— Brett! Chodź tu, za chwilę gramy! —słyszymy czyiś głos.

— Będę leciał, powiesz mi później —puszcza mi oczko i biegnie do swojej drużyny.

— Czekaj! — krzyczę za nim, ale się nie odwraca.

Przygryzam zdenerwowana wargę i  wchodze pod trybuny. Mam nadzieję, że znajdę coś podejrzanego i będziemy znać jednego mordercę.
Słyszę gwizdek, który daje znać, że mecz się zaczął, a ja nawet nie mogę im dopingować.
Jedyne co udaje mi się znaleźć to wielki skupisko robaków na zdechłym kocie i mam już dość. Siadam sobie obok jakieś dziewczyny, która strasznie krzyczy, ale nie zwracam na to jakiejś wielkiej uwagi.
Przyglądam się jak Liam trzyma piłkę i biegnie na bramkę, ale nagle kilku chłopaków na niego wpada, nawet z naszej drużyny i wszyscy upadają z jękiem. Czuję nagle bardzo mocny zapach tojadu i widzę Brett'a, który ucieka w kierunku szkoły, trzymając się za brzuch.

— Cholera... — zbiegam z trybun —Scott!

Chłopak na mnie patrzy, a ja pokazuję mu głową na szkołę, ten ściągna kask i zaczyna za mną biec.
Brett jest teraz w wielkim niebezpieczeństwie, jeśli dostał tym tojadem to jest źle, bardzo źle.
Wbiegamy do szkoły i kierujemy się w stronę zapachu krwi. Doprowadza nas to do męskiej szatni, w której znajdujemy nieprzytomnego Brett'a. Scott do niego podbiega, a ja zostaję wciągnięta do pokoju trenera i ktoś przykłada mi przez gardło jakiś drut, który zaczyna mnie mocno palić i dusić.

— Zabiję cię i dostanę wszystko — słyszę szczęśliwy głos dziewczyny — A mówił, że to się uda.

— Bo się nie uda — łapię za drut.

Szybko zdejmuję go z szyi i odwracam się w stronę dziewczyny. Jest to ta, która przyglądała mi się dzisiaj pod szkołą z jakimś blondyndem. Jest to pewnie jej chłopak, który pomaga w zabiciu.

— Przypominam ci, że jestem potężniejsza od prawdziwego alfy i tym czymś nie jesteś w stanie mnie zabić — łapię ją za szyję i rzucam na drzwi. Upada z jękiem i patrzy się przerażona.

Łapię dziewczynę za włosy i wyrzucam z pomieszczenia. Brunetka wali głową o szafkę i upada na ziemię nieprzytomna.

— Suka — warczę.

— Nic ci nie jest? — Scott patrzy na mnie zmartwiony — Twój brzuch...

Patrzę na brzuch i widzę wypływającą z niego czarną krew. Upadam na kolana mocno zaciskając ranę, obraz zaczyna mi się rozmazywać, a przed twarzą widzę Stiles'a, który coś do mnie mówi, ale nic nie rozumiem. Łapie mnie za policzki i przybliża bardzo blisko do swojej twarzy, a ja nawet nie mam siły, żeby go odepchnąć.

I kolejny rozdzialik wjechał!
Trzeci pojawi się później, bo mam małe problemy:/ nawet z tym miałam za co bardzo przepraszam

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro