𝐏𝐨ż𝐲𝐭𝐞𝐤

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ciemność. To zobaczył Nicollo, wychodząc z auta. Nie zwrócił uwagi na nic szczególnego, co mogłoby spowodować ból, przeszywający go od góry, do dołu. Krzyk nic nie dał, gdyż od razu usta śnieżnowłosego ktoś zakleił mocną taśmą. Przy samym ruszaniu szczęką czuł, jak jego broda cierpi przez klej. Ręce związane z tyłu były zdatne jedynie do podrapania się po plecach. Nawet telefonu nie mógł sięgnąć palcami, czyli werdykt jest jasny. Porwali go, a on, jak pizda dał się złapać. Nie wie, gdzie idzie. Ktoś prowadzi go za włosy, a chustka na jego oczach zaczyna być coraz bardziej luźna. Przy każdym gwałtownym ruchu rozwiązywała się. Gdyby nie szarpanina, między nim, jego włosami, a napastnikiem, to może udałoby mu się zobaczyć cokolwiek wcześniej. Niestety ktoś zdążył to zauważyć i chusta ponownie zacisnęła się na jego głowie. Co za niewdzięczny kraj...

Posadzili go gdzieś na podłodze. Dookoła pachniało pomidorami i... Tiramisu? Albo to ta chemiczna taśma, a raczej klej, miesza mu w głowie i nie wie, co czuje. Tiramisu może być jedynie skutkiem ubocznym, ale rażący w nos zapach pomidorów poczułby z kilometra. Jeżeli ufałby sobie na tyle, ile ufa mu Erwin na każdych napadach byłby święcie przekonany, że dał się porwać jebanym Spadiniarzom. Ale że intuicja zazwyczaj go zawodzi, to siedział posłusznie pod ścianą i słuchał rozmów z innego pokoju. Nawet gdyby chciał wstać, to jego ułożenie na zimnej, kafelkowej podłodze było dość... Uporczywe. Leżał twarzą do kafelek, klęcząc. Kto pomyślał, że dobrym pomysłem będzie zostawienie go w takiej pozycji?! Wzdychając cicho zamknął oczy i z nadzieją na lepszy dzień, zaczął modlić się, żeby był to tylko zły sen.

- A nie możemy po prostu go odstrzelić?

Słowa przebijające się przez ścianę mroziły mu krew w żyłach. Jak odstrzelić? On jeszcze ma tyle rzeczy do roboty, ma tyle ról do spełnienia. Jest wiernym kierowcą Erwina, przygłupim, ale niemniej wiernym, mężem Kylie. Co ona sobie teraz myśli, gdy Carbo siedzi uwięziony. Pewnie nic. Boli. Ale facet musi być twardy. To co, że nocami tuli się do pluszaka maliny, gdy mu źle. Każdy ma chwilę słabości, prawda?... Nicollo obrócił się na plecy i ślepo patrzył w czarny materiał. Westchnął głośno i przewracając oczami myślał, co ma teraz robić, skoro wszystkie jego kończyny były bestialsko związane.

- Sto siedem wiader owsa na ścianie... Sto siedem wiader na ścianie, gdy jedno zdejmiesz zostanie ci sto sześć wiader owsa na ścianie. - mamrotał pod nosem. Ledwo było słychać co mówił przez taśmę, ale na szczęście klej zaczął odpuszczać, a w przestronnym pokoju rozległ się jego jakże melodyjny głos. Niestety przy każdym ruchu ustami niesamowicie fałszował. Tym razem posiadanie zarostu nie było niczym przydatnym. Gdyby tylko mógł zerwałby ją szybkim ruchem, by ponownie wrócić do irytowania porywaczy.

Czas dłużył się w nieskończoność, a rozmowy jak były, tak są dookoła niego. Przynajmniej skoczna piosenka dotrzymywała mu towarzystwa. Nie wiedział skąd ją zna, ani kiedy jej się nauczył. Widocznie oprawcy byli zmuszeni do słuchania jego piania.

- Dziewięćdziesiąt osiem wiader owsa na ścianie... Dziewięćdziesiąt osiem wiader na ścianie, gdy jedno zdejmiesz zostanie ci dziewięćdziesiąt siedem wiader owsa na ścianie.

Carbo powoli mieszał się z liczbami. Nagle z osiemdziesięciu dwóch wiader skoczył na siedemdziesiąt dziewięć. Wiader ubywało, czas uciekał, a on jak leżał, tak leży. Czy ktoś byłby tak miły i podniósł go z tej ziemi? To naprawdę nie jest najlepsze miejsce do leżenia, a jemu powoli brakowało wiaderek do śpiewania. Nie znał żadnej innej piosenki. Może poszedłby śladem matki i zacząłby liczyć kafelki? Jeżeli oczywiście by coś widział. Po omacku też można. Usiadłby tyłem i szukał fug. Jak się człowiekowi nudzi, to wszystko zrobi, by zająć myśli.

- Sześćdziesiąt jeden wiader owsa na ścianie... Sześćdziesiąt jeden wiader na ścianie, gdy jedno zdejmiesz zostanie ci sześćdziesiąt wiader na ścianie.

Odpowiadająca mu cisza wcale nie pomagała. Jeszcze bardziej utwierdzała go w przekonaniu, że zaraz kogoś wkurwi i dostanie po ryju. Mimo to liczył dalej wiaderka i machając entuzjastycznie związanymi rękoma świetnie bawił się na zimnych kafelkach. Z każdą zwrotką śpiewał coraz głośniej i głośniej. On nawet z najgroźniejszej sytuacji wyjdzie z uśmiechem na twarzy.

- Pięćdziesiąt trzy wiadra owsa na ścianie... Pięćdziesiąt trzy wiadra na ścianie, gdy jedno zdejmiesz zostaną ci-

- Zamkniesz się nareszcie?! - przed tym jakże groźnym rozbrzmieniem śnieżnowłosy poczuł na swojej twarzy mocne uderzenie.

Carbo momentalnie ucichł. Na szczęście chustka na jego oczach zsunęła się trochę i piąte przez dziesiąte widział, co się dzieje dookoła. Podstępnie czekał, aż ten ktoś sobie pójdzie. Kroki oddalały się coraz bardziej, by pozostawić za sobą ciche echo. Nicollo uśmiechnął się szatańsko i odchrząknął lekko.

- Pięćdziesiąt dwa wiadra owsa na ścianie!!! - wydarł się na cały głos.

Jego śmiech nie trwał długo, gdy w tym samym pokoju zauważył grupę mężczyzn, stojącą przed nim. Sterczeli nad chłopakiem i o czymś szeptali. Ktoś nareszcie był łaskaw ściągnąć mu chustę. Teraz widział, że jego intuicja wcale się tak nie myliła, jak myślał. Owszem porwali go Spadiniarze. Nie było mu do śmiechu. Dał im się złapać, jak cieć. Gdyby był to ktoś inny, to może by zachowywał się inaczej. Patrzył na każdego po kolei i wzdychał.

- Co teraz?

- Jak co. Już ci mówiłem.

Nagle do pomieszczenia wszedł wysoki, siwowłosy mężczyzna. Do złudzenia przypominał trochę jego dobrego przyjaciela Erwina. Jednak ciemniejszy kolor brody rozwiał nadzieję na to, że ktoś go stąd wyciągnie. Był to Spadino. Czy jest to ważne? Owszem. Czy Nicollo jakoś się przejmuje tym faktem? Oprócz tego, że może zwyczajnie zginąć z ich rąk, to jakoś nie przykłada za dużej uwagi do samej jego osoby. Siwowłosy westchnął głośno ze zmęczenia i rzucił okiem na siedzącego w kącie Carbonarę. Ten w odwecie wyszczerzył zęby, by chwilę później wystawić zza pleców środkowy palec. Wcale nie podobało mu się to, że stoi nad nim kilka osób, a on, jak kompletny idiota musi ślęczeć na ziemi. Cisza wypełniła pomieszczenie i tworzyła lekko niezręczny klimat. Na szczęście ktoś nareszcie postanowił się odezwać.

- Zostawcie go jeszcze chwilę przy życiu. Mamy ważne sprawy do załatwienia. Wychodzimy.

Było to co najmniej dziwne, że Spadiniarze opuszczają All'Oro. Zawsze żył w przekonaniu, że z tego miejsca fizycznie nie da się wyjść, a nad ich głowami wyświetla się irytujący komunikat, że nie mogą tego zrobić. Ich chwilowy brak wcale nie był tak optymistyczny, jakby mogło się wydawać, bo tak naprawdę wcale nie został sam. Zza drzwi usłyszał, że restauracja jest chwilowo zamknięta, a ktoś dotrzyma mu niechcianego towarzystwa. Gdyby był to we własnej osobie Spadino, to może nie byłoby tak nudno.

- Pablo zajmij się nim.

W progu powitał go niezbyt zadowolony, ciemnoskóry mężczyzna. Przemierzył go wzrokiem od góry do dołu i zamknął z hukiem drzwi tym samym zdając siebie na cierpienie i mękę z tym trajkoczącym potworem. Lekko podirytowany usiadł na biurku i spojrzał na chłopaka. Chwilę pokręcił głową, coś pomamrotał pod nosem, by ostatecznie klęknąć przy nim, by lepiej mu się przyjrzeć.

- Jak się stąd wydostanę, to z waszego cuboida zostanie kurwa gruz i ten chuj, co go macie narysowanego na ścianie. - Nicollo widocznie zadowolony ze swoich słów wypiął dumnie pierś.

- Ależ masz poczucie humoru... Zawsze tak drzesz jape? - spytał zbyt sympatycznie, jak na niego.

- Tak. A jak ci to przeszkadza, droga wolna. Pocałuj mnie w dupe.

Collins wstał z ziemi i bez słowa wyszedł z gabinetu. Tak o po prostu zostawił go samego. Mając chwilę spokoju zgiął trochę nogi i podniósł się do pozycji niewygodnego klęczenia. Na jego nieszczęście każda próba wstania na nogi kończyła się upadkiem. Wolał mieć jednak rozwiązane nogi. Ponowne próby na nic się zdały, więc odpuścił i w poddańczym geście ułożył się na podłodze. Już myślał, że samotnie, ale w spokoju, przeczeka do powrotu reszty. Niestety Pablo pojawił się znów w drzwiach. Tym razem z wymalowanym uśmiechem trzymał w ręku głęboki talerz. Duszne powietrze zmieszało się z zapachem aromatycznego dania. Nie wiedzieć co to było Nicollo wiercił się na podłodze, by choć kątem oka zobaczyć, co kryje się w naczyniu. Siwowłosy usiadł na krzesełku i specjalnie przysunął się naprzeciw niego. Patrzył mu prosto w oczy, przeżuwając powoli jedzenie.

- Co jesz? - spytał zniecierpliwiony. Woń dania drażniła jego nos i głowę.

Pablo, patrząc w swój talerz zawahał się lekko. Carbonara. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie prosty fakt. Nazwisko porwanego.

- Weź spierdalaj...

Oburzony Nicollo znów klęknął na kolana i podstępnie przysunął się bliżej. Ostatnią rzeczą jaką zjadł, to kilka frytek, które ukradł Erwinowi w chwili nieuwagi. To właśnie do niego jechał, ale szczęście w nieszczęściu, został porwany. Przynajmniej miał pewność, że zginie inaczej, niż z rąk policji, czy przez wielkie, spektakularne pierdolnięcie C4.

- Daj trochę. Siedzę tu od pół godziny. - marudził.

- Nie ma mowy! Zostawiłem sobie trochę na później. Specjalnie schowałem talerz, żeby nikt tego nie zjadł. - Pablo zakrył naczynie ręką. - Jak jesteś tak głodny, to sam sobie coś zrób. Nie jestem twoją niańką.

- Trochę jesteś. Poza tym, jak mam cokolwiek ugotować, kiedy mam ręce przy tyłku.

Mężczyzna w agonii odłożył talerz na biurko i z trudem odwiązał mu dłonie. Okazało się być to dość trudne. Do gry wszedł podręczny scyzoryk. Carbonara przeciągnął się i wyprostował po ludzku ręce. Jak dobrze nareszcie stanąć na nogach i czuć podłogę faktycznie pod sobą. Chęć ucieczki targała mu myślami, ale wiedział, że nie ważne gdzie pójdzie, Pablo będzie krok przed nim. Pewnie trzyma przy sobie klamkę, żeby w nagłym wypadku go z łatwością odstrzelić. Strach się ruszyć. Chłopak ominął siedzącego na krześle mężczyznę i wyszedł z pokoju. Siwowłosy poszedł za nim. Dotrzymywał mu towarzystwa, aż do restauracyjnej kuchni. Był lekko sceptycznie nastawiony do tego, żeby Nicollo sam coś gotował. Patrząc na to, że nie znał jego zdolności kulinarnych, to powierzanie mu kuchenki gazowej było co najmniej nieracjonalne. Mimo wszystko usiadł ze spokojem na blacie za nim i dokończył swój posiłek.

- Garnki masz w szafce na dole. Resztę sam znajdziesz. - Collins zaparł się rękoma i patrzył mu lekko przez ramię.

Nicollo machnął zgodnie głową i z szafki wyjął dwa małe garnki. W szufladzie znalazł ostry, ceramiczny nóż, deskę do krojenia i podstawowe przyprawy. Szukanie potrzebnych składników było lekkim wyzwaniem, ale po znalezieniu odpowiedniego makaronu było tylko z górki. Mężczyzna obserwował go bardzo dokładnie. Wyglądał, jakby czuł się tak swobodnie w ich kuchni. Wręcz tańczył między unoszącym się aromatem zaczętego dania. Nigdy nie widział takiej pasji w najzwyczajniejszym gotowaniu. To było czymś nowym. Czymś, co lekko rozbiło jego powagę i lodowate serce. Tlący się ogień na kuchence wyglądał jak przytulnie i ciepło. Zwykła, zimna kuchnia nabrała kolorów i charakteru. A to wszystko dzięki Nicollo.

Rytmiczne ruchy ręką wprawiły go w stan lekkiej dumy i zachwytu. Gotował też dla niego. Cierpliwość nie była jego mocną stroną. Wiercił się na miejscu, by jeszcze lepiej widzieć, co robi Carbonara. Ostatecznie stanął blisko za nim i przyglądał się bardzo uważnie. Nie wyglądało na to, że śnieżnowłosemu to jakoś przeszkadza. Robił swoje. Bawił się, jak małe dziecko. Przynajmniej tak to wyglądało. Nicollo wyciągnął z kolejnej szafki dwa głębokie talerze i nałożył na nie artystycznie wyglądające danie. Skądś znalazł nawet dwa listki bazylii. Wręczając siwowłosemu widelec był widocznie dumny ze swojej pracy. Nie gotował często. Jak była okazja, to eksperymentował ze smakami, teksturą, zapachem. Byleby końcowo poczuć się, jak w siódmym niebie.

- Nie otrujesz mnie? - Pablo dokładnie obejrzał makaron w poszukiwaniu czegoś podejrzanego.

- Jakim cudem miałbym Ciebie otruć? Ja też to jem. - przewrócił z irytacją oczami.

Siwowłosy nawinął makaron na widelec, spojrzał jeszcze raz na Nicollo i włożył sztuciec do ust. Językiem wyczuwał wszystkie niezwykłe smaki. Wręcz rozpływał się przez to niesamowicie dobrze ugotowane danie. Gdyby chłopak pracował w ich restauracji jego danie byłoby jednym z najlepszych, jakie kiedykolwiek zaserwowali. Tajna broń All'Oro. Carbonara à la Nicollo.

- I jak? - spytał cicho. Może jego danie uratuje go od rychłej śmierci.

Pablo stanął bliżej niego i w ciszy objął go jedną ręką. Carbonara lekko zdezorientowany odłożył talerz na bok i spojrzał na niego. Znów widział ten spokojny uśmiech.

- Jednak jest z Ciebie jakiś pożytek.

➵➵➵➵➵➵➵➵➵➵➵

Hih. Skończyłem XDDD Nie jest to najlepsze, ale nie jest też to najgorsze, prawda? XD Klasycznie zapraszam na mojego insta 33pyzia. Snapchata soyek.owo . Twittera ItzSoyekHun i mojego discorda Soyek #9541

2000 słów

~Soyek

➵➵➵➵➵➵➵➵➵➵➵

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro