06. serce pompuje płynne złoto, nie krew

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

twenty one pilots — smithereens 

Tęsknił za Tonym, to nie ulegało wątpliwości. Za jego zakochanymi oczami, którymi za nim wodził codziennie rano przy robieniu kawy, za przeczesywaniem brązowych włosów, za zapachem, za tym, jak ładnie się poruszał, za początkowo czułym seksem, dotykiem splecionych palców i leniwymi pocałunkami. Za tym, jak Tony bez skrępowania zakładał na siebie jego koszule — wyglądał spektakularnie w tej głęboko niebieskiej, ucieleśnienie samej Wenus, płeć nie miała znaczenia — ślicznie pasującej do jego karnacji. 

Stracił go prawie pięć lat temu i do tej pory sobie nie wybaczył. Przeszedł chyba wszystkie możliwe etapy, najdłużej zatrzymując się na bezsensownej złości i zazdrości, którą wykazywał już podczas ich związku. Oczywiście, nie traktował Starka dobrze, bił go, pamiętał siniejące-różowawe-czerwieniące się ślady na skulonym z bólu ciele, ale przecież starał się mu to jakoś wynagrodzić? Wymagał tylko bezwzględnej wierności, a że był przy tym chorobliwie zazdrosny... no cóż, jego wina? 

Kiedyś rzucił w niego nadtłuczoną szklanką, trafił, prosto w pierś, i Tony próbował wtedy zamknąć się w łazience, niedoczekanie, mało brakowało, żeby go stamtąd wywlókł za włosy, ale przecież zawiózł go do szpitala, podobnie jak wtedy, gdy złamał mu nadgarstek i okłamał pielęgniarkę co do przyczyn. Przecież Tony nie wyglądał na złego, raczej na zranionego, ale nie schował się w sypialni i nie ukrywał się tam do końca dnia.

Powoli przyswajał, że nie mógł się równać ze Stephenem, swoją drogą nadal się krzywił na myśl o nim, jakby właśnie wypił coś paskudnie gorzkiego, ale za każdym razem kiedy ich widywał byli szczęśliwi. Zakochani. Bo ślub nie był metą, po której można spocząć na laurach i zmniejszyć starania, dla tych dwóch to był cudowny kolejny punkt ich wspólnego życia, i widział to po nich, po kupowanych przez Strange'a kwiatach, po ukradkowych pocałunkach na spacerze, nawet po zdjęciach ślubnych, na których oznaczyli Natashę, która zresztą mu o nich powiedziała i pokazała całą galerię.

Jasne, mężczyzna jego życia wziął ślub, ale przecież ślub to nie meta, prawda? Może mógł go jeszcze odzyskać, jeśli się zmieni, rozkochać jak poprzednio, namówić na rozwód... Może mógłby wygrać go z powrotem.

Na jego nieszczęście Tony już dawno odnalazł swoją miłość, delikatną, czułą, szczęśliwą, o pięknych błękitnawych oczach — nie niebieskich, jak Steve'a, trochę bardziej zmiennych — odrobinkę zielonkawych, może szarych. I nie miał zamiaru go stracić.

— Zakochańcu, w drugą stronę. — Natasha ściskała go za rękaw, kierując się do alejki z dodatkami. Gdyby go nie zatrzymała, z całą pewnością siebie poszedłby do alejki z przykładowymi pokojami dziecięcymi. — Wiem, że na początku ci kibicowałam, ale jednak powinieneś dać mu spokój. Skrzywdziłeś go, nie dziw się, że nie chce wrócić. Różnica między tobą a jego obecnym jest ogromna. To tak jakby miał wymienić sprawdzone wygodne ferrari na samochodzik, w którym o mało nie zginął.

— Nie potrafię przestać o nim myśleć — wyznał. Trochę ze wstydem. Dobrze, że Sam i Buck łazili gdzieś po dziale z poduszkami i nie mogli tego usłyszeć. — Tęsknię.

— Tęsknisz od paru lat. Daruj sobie, naprawdę. Jest szczęśliwy. Czas na ciebie. Umów się z kimś. Popracuj nad sobą. Znajdź dobrego terapeutę.

— Nie potrzebuję terapeuty — prychnął.

— To nie miej do mnie pretensji, jak któregoś dnia nowa druga połówka ucieknie, bo go pobiłeś albo przymusiłeś do seksu. Gdyby Tony się tak nie bał i nie chciał się od ciebie odciąć, już dawno by cię pozwał.

Natasha bywała gorzka, brutalna, raczej nie przebierała w słowach, i Steve dobrze o tym wiedział, mimo tego jednak skrzywił się słysząc te słowa. Rozumiał, że skrzywdził Starka, ale przecież chciał mu to wynagrodzić, prosił go o powrót i drugą szansę. Bez skutku.

Tony do niego nie wróci choćby nie wiadomo co było mu obiecane. Zwyczajnie nie zamieniłby się na nikogo innego. Z miłości.

Za to Stephen, och, Stephen, był tak dobrym mężem jak wcześniej chłopakiem i narzeczonym. Gdyby miesiąc miodowy był egzaminem, zdałby na sto procent. Zdarzały się sprzeczki, szybko jednak wszystko się wyjaśniało, przez znaczną większość ich wspólnego życia panowała harmonia, a oni sami mimo obowiązków w pracy czy okazjonalnych nadszarpnięć diety przez bruneta odnaleźli się w dziwnej, aczkolwiek przyjemnej prawie-sielance.

Nie, żeby któremuś to przeszkadzało. Mogli tak do emerytury, a wtedy rzuciliby Nowy Jork, w ogóle Amerykę, i przeprowadziliby się w rodzinne strony Strange'a, niezbyt daleko od Londynu, ale nie w samym mieście. 

— Byłoby wspaniale, skarbie, ty, ja i zero odpowiedzialności — Stephen uśmiechnął się do męża znad blatu; kroił właśnie małe cebulki. — Moglibyśmy o wszystkim zapomnieć.

— Widzielibyśmy się wtedy rzadziej z Rhodeym, Wandą, nawet Lokim. Chociaż niech ma, jak będzie miał od czasu dwóch marudnych dziadków na głowie to mu nie zaszkodzi — skwitował Tony znad własnego zadania, którym w ferworze przygotowań stało się czytanie przepisu z ekranu, wyglądanie oraz pilnowanie, żeby ustawione w rządku słoiczki z przyprawami nie spadły ze stołu. 

— Nigdy więcej nie nazywaj mnie dziadkiem, bo wyślę cię spać na kanapę. Dziadek to ktoś, kto ma wnuki, nie ktoś pod sześćdziesiątkę, a my nawet dzieci na mamy.

— I na to się nie zanosi, chwała Bogu, alleluja.

— Co dalej?

— Co?

— Pokroiłem te cebulki, co dalej?

— Aha. Musisz też pokroić te większe cebulki.

Stephen zamknął oczy. 

— To ty zajmij się czymś, żeby nam szybciej zeszło. Wstaw makaron, bo jak bardzo lubię jak siedzisz i ładnie wyglądasz, to naprawdę nie mogę robić wszystkiego sam — wręczył mężowi paczkę fettuccine i cmoknął go w policzek. Przesunął się, żeby zrobić mu miejsce.

— Zawsze myślałem, że makaron to makaron. W różne wzorki. — Tony wsypał fettuccine do wody i nastawił temperaturę. — Okazuje się, że nie. Czasem jest pomarańczowy. Albo zielony. Z czym jest zielony?

— Nie wiem, skarbie, może ze szpinakiem. Za to czarny...

— Jak powiesz, że tam są mrówki, to będziesz spać na kanapie.

— Chciałem powiedzieć, że atrament. Z tego, co wiem.

— Czuję się niedoedukowany — stwierdził po chwili. Z blatu błysnął do niego ekran telefonu. — Ty oszuście, to nie fair. — Powinien się domyślić, skoro Steph uśmiechał się cały czas, opowiadając mu jak głupi o różnych kolorach makaronu, a miał otwartą stronę na Wikipedii. — Jak ty to w ogóle zrobiłeś? Nic nie widziałem.

— Mam bardzo zręczne dłonie. Neurochirurg, skarbie.

— Tak, dłonie to ty masz bardzo zręczne. Twój mąż, skarbie. Wiem... chciałem powiedzieć z pierwszej ręki — mruknął i się roześmiał. — Ale tak, w zasadzie to tak. I wiem bardzo dobrze — dodał po chwili, trochę bardziej uwodzicielsko. — Lubię twoje dłonie.

— Bardzo dobrze. Wieczorem zobaczysz, jak dobrze. Pilnuj tego, kochanie.

— Już pilnuję — Tony wycofał się do swojej strony blatu, żeby móc rzucać okiem na gotujący się makaron, ale prawą dłoń bezwstydnie wepchnął w tylną kieszeń spodni męża.

Czasem miał wrażenie, że to silnie i równo bijące serce, złote jak się okazało, pompuje równie złotą krew. Być może nawet to złoto zostawałoby w jego włosach jako płatki, kiedy Stephen je głaskał, czochrał, przeczesywał i co tam jeszcze robił. Być może zostawały mu lekkie ślady złota na skroni lub czole, kiedy był całowany na dobranoc, może czasem jego usta połyskiwały, kiedy dopiero co się od niego oderwał i patrzył, jak ten odchodzi w stronę szpitala.

— Dopilnowałem! — oznajmił radośnie po prawie dziesięciu minutach, wyłączając palnik panelem, ale zanim zdążył spróbować, ubiegł go Stephen, podając mu widelec.

— Proszę.

— Jesteś kochany. — Zgrabnie nawinął makaron i spróbował, po czym pokiwał głową z uznaniem. — Jestem świetny w kuchni.

— W to nie wątpię. — Na twarzy Stephena igrał uśmiech, boleśnie jednoznaczny, za co Tony szturchnął męża w żebra z pobłażaniem, ale przyciągnął go do pocałunku. — Przecież sprawdziłem. 

— Nieraz — zgodził się, teraz też się uśmiechając. Z każdym dniem był coraz bardziej pewny, że ktoś, obojętnie kto, tego wspaniałego faceta mu zesłał. Nieważne który bóg, nieważne jaka siła, to było naprawdę cudowne zrządzenie losu, że go poznał, zakochał się z wzajemnością, a teraz miał to szczęście budzić się obok niego każdego ranka, najczęściej czule objęty. — Wracaj do cebulek, poromansujemy potem, kochanie.

— To było najmniej romantyczne zdanie od początku naszego związku, chcę, żebyś wiedział. 

— Później ci to wynagrodzę.

— Nie musisz iść ze mną do łóżka, żeby nie było mi przykro, rozmawialiśmy o tym.

Prawda, Tony nadal miewał skłonności do przepraszania seksem, co czasem mimo swojego wykręcenia pasowało do sytuacji (nie jak teraz) a czasem było tak wyraziście kontrastujące, kojarzące się im obu z jego poprzednim związkiem, że Strange czuł się w obowiązku wyprowadzić go z planowania czegoś, co tylko uszkodziłoby ich małżeństwo (jak teraz). 

— Ani z obowiązku, nie ma czegoś takiego jak obowiązek seksu z mężem. Ani z chłopakiem, z narzeczonym, z nikim. 

— Wiem, że nie ma. — Tony odsunął się i zwiesił głowę. — Ale lubię chodzić z tobą do łóżka nie z obowiązku ani nie z przymusu, bo wiem, że nigdy byś mnie nie zmusił. Po prostu lubię. To nie jest forma przeprosin — zaznaczył ciszej. — Może tylko trochę. Czasem. Ale to nie ty mi to wpoiłeś i nie ty jesteś winny temu, że czasem tak się zachowuję, więc w razie czego mnie powstrzymaj, dobrze?

Przysunął się do niego i oparł głowę o jego pierś; równo bijące serce zawsze go uspokajało, zwłaszcza kiedy Steph zasłonił mu drugie ucho dłonią i doznania się nasiliły, słyszał bicie głośniej oraz wyraźniej. Zwykle czuł też na skórze skroni rysowane drobne kółeczka w ramach chyba jakiegoś rodzaju masażu, masujące go palce zahaczały też delikatnie o włosy.

— Oczywiście. Obiecuję — dodał po chwili Strange już w jego włosy. Minutę później jednak wyprostował się i trochę odsunął. — Kończymy?

— Kończymy, mam na to straszną ochotę.

— W takim razie wrzuć cebulki na patelnię. 

— Może jeszcze herbatki zrobić? Zrobię — postanowił niemal od razu Tony. Torebeczki i puszeczki pełne herbaty o różnych kombinacjach smakowych (Stephen omijał wzrokiem takie ekstrawagancje jak granatowo-pigwowa, brzoskwiniowa czy żurawinowa, na co został wdzięcznie określony purystą herbacianym) ustawione w równym rządku były niemal najsłodszym na świecie miodem na skołatane serce Starka. — Tobie też?

— Tylko czarną.

— Purysta herbaciany — zamarudził Tony, ale zgrabnie się obrócił i sięgnął po dwie puszeczki, z których nasypał do filiżanek odpowiednią ilość. Obok położył dwie łyżeczki. — Wszyscy tak macie w rodzinie?

— Nie wszyscy, mąż kupuje jakieś szalone kombinacje. — Twarz Starka natychmiast się rozjaśniła. — Ale rodzice tak, oni też tak mają, więc w razie czego ta pigwowo-granatowa czy jakaś to po prostu zielona, może się nie zorientują, rewolucjonisto. Zresztą, jak dostanę urlop następnym razem, to możemy do nich wpaść, ucieszą się.

— Mieszkają pod Londynem, prawda? 

— Mhm. Ten dom, który oglądałem, jest na tyle daleko od nich, żeby nie chciało im się co tydzień przyjeżdżać, jeśli przeprowadzimy się wcześniej.

— Sprytnie, też wolę trzymać ojca z daleka od siebie, wystarczy że zrzuca na mnie wszystkie obowiązki. To koszmar — wyżalił się. — Tak naprawdę to ja pilnuję firmy i trzymam wszystko w kupie, beze mnie już dawno by się rozleciało, a nie mogę przecież tak potraktować pracowników. Jak tylko odejdzie na emeryturę, mam nadzieję że niedługo, to awansuję Pepper na współprezesa.

— Bo ją lubisz czy bo potrzebujesz wsparcia?

— Oba. Jestem geniuszem. Ona też się ucieszy. Będziemy razem pracować, yay.

Yay. Ostatnie tak zadowolone z siebie yay miało miejsce, kiedy poszli razem do escape roomu i Tony odnalazł ukryte w ścianie sekretne drzwi. Sekretne drzwi, sekretne drzwi, yay! 

— Jesteś, jesteś. Pomóż mi z tym teraz, dobra? — Stephen wyjął z szuflady dwa talerze i postawił je na blacie.

Kiedy skończyli — i przy okazji skończyli też zachwycanie się nad ich wspólnym talentem kulinarnym, powinni częściej gotować razem — zadzwonił telefon Stephena. Obaj nerwowo zerknęli na numer. Christine Palmer.

— Odbiorę i zaraz wrócę — obiecał, całując męża w czubek nosa, po czym odebrał. — Christine?

Mamy pacjenta w bardzo ciężkiej sytuacji. Normalnie bym nie dzwoniła, ale to fatalnie wygląda. Nastoletnia ofiara postrzelenia, strzelanina w jej szkole. Cudem przeżyła. Błagam, przyjedź, nie ma szans bez ciebie. — Ton kobiety był niemal płaczliwy. Nie mógł wiedzieć, że wzywała go rozpaczliwie z dyżurki, kiedy życie rannej było podtrzymywane coraz dłużej z coraz mniejszymi szansami na przeżycie. 

— Będę. Już wychodzę. — Rozłączył się i zwrócił do Tony'ego, wyraźnie zmartwionego zasłyszaną rozmową. — Postrzelona nastolatka, bardzo złe rokowania. Muszę jechać. 

Stark natychmiast pokiwał głową, zrywając się z krzesła, i tylko pocałował go w policzek. Był zły, że Palmer przerwała im wspólne popołudnie, ale w tym wypadku chodziło o coś więcej niż pytanie co tam u nich, a stawka była poważna.

— Jedź, to oczywiste. Posprzątam, nie martw się. Jedź! — krzyknął, jeszcze raz szybko skradł pocałunek i niemal wypchnął męża za drzwi.  

uh huh, jeszcze tylko ostatni rozdział i trzecia część 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro