Prestowski zaczyna sobie grabić.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Jeszcze przedwczoraj w sklepie, myślałam, że cię zabiję. — powiedziała Aśka, stając obok mnie przy kamiennej ladzie, na której przeliczałam dzienny utarg.

Nie ukrywałam, że liczyłam aż w końcu podejdzie i ze mną porozmawia. Przez cały dzień była zajęta robieniem wszystkiego, tylko nie tego co trzeba. Rozumiałam jej złość, bo i sama byłam na siebie zła za spotkanie wzrokowe z jej chłopakiem, ale musiała w końcu wydusić z siebie kilka słów:

— Nie będę udawać, że nie wiem o co ci chodzi. — Spojrzałam na nią, chcąc jakoś zacząć tłumaczyć całe zajście, ale ona jak zwykle wtrąciła mi się w zdanie.

— Dopiero jak wsiedliśmy do samochodu, Artur powiedział, że się znacie. Nie miał pojęcia czy ma się z tobą przywitać, bo nie był do końca pewny, czy to właśnie ty. Nie poznał cię.

Stanęłam jak wryta przez moment nie ogarniając ani słowa. Patrzyłam w jej oczy i widziałam, że była pewna każdego słowa, które padło z jej ust chwilę wcześniej. Dopiero po chwili zrozumiałam, że on naprawdę ukrywa przed nią to, kim jest, a jego próba wybrnięcia z kłopotliwej sytuacji była tego potwierdzeniem. Z drugiej jednak strony teraz ja nie wiedziałam, jak mam jej wyjaśnić, że Presto kłamie. Nie mogłam od tak rozwinąć języka i opowiedzieć o wszystkim, co wiem. Byłabym wtedy w niebezpieczeństwie, a Marcin miałby spore problemy, dlatego przytaknęłam. Może stałoby się to mniej szkodliwe i dla mnie, i dla mojego otoczenia:

— Ja też nie byłam pewna, ale dopiero później zdałam sobie sprawę... — Improwizowałam.

— Kurczę! Fajnie, że macie ze sobą tyle wspólnego! — Klasnęła w dłonie. — Będziemy mogli się spotkać i powspominać wasze dawne czasy.

— Teraz raczej nie bardzo, bo wiesz, że mam multum spraw, problemów, no i Marcin.

— Wiem, wiem, ale jestem tak podekscytowana!

Jej podniecenie sięgało zenitu, a ja plułam w twarz Prestowskiemu. Wybrnął ze swoich małych kłopotów, pakując mnie na prawdziwą minę. Jak miałam jej wytłumaczyć, że to nieprawda, bez wtykania kija w mrowisko? Cel był nieosiągalny lub przynajmniej bardzo trudny do osiągnięcia. Ubrałam więc piękny uśmiech i nadal brnęłam w jego bezsensowną gierkę, byleby tylko nie zorientowała się, że coś jest nie tak:

— On coś jeszcze w ogóle z tego pamięta? — Udałam zupełnie zdziwioną. — O czym konkretnie ci opowiadał?

— No jak to o czym? Opowiadał o wszystkim co robiliście kiedyś. Mówił o waszych zabawach i rzucaniu się malinami przez płot, o wyjazdach nad jezioro, o waszych babciach. To słodkie!

Czułam się zakłopotana i w zasadzie nie wiedziałam co mam dalej odpowiadać, dlatego starałam się unikać jego tematu, tak jak poradził mi Marcin, a skoro Presto nawciskał jej kitów o wyimaginowanej przyjaźni, to poszedł mi na rękę i nie musiałam jej się z niczego tłumaczyć. Ostatecznie zrezygnowałam z próby ratowania jej. Człowiek musi czasem podejmować decyzje, myśląc jedynie o sobie. To nie egoizm, to troska o swoją przyszłość. I od tej decyzji zależało moje jutro.
Na tamten moment zgrywanie bohaterki było mi zwyczajnie nie na rękę, zwłaszcza że Presto owinął ją sobie wokół palca, ja nie miałam na to wpływu:

— Bardzo się cieszę, że jeszcze o tym pamięta, bo ja już całkowicie zapomniałam.

— A o co wam poszło? Artur nie chciał mi wczoraj powiedzieć. Mówił tylko, że straciliście kontakt, że po śmierci babci przestałaś przyjeżdżać, a potem się pokłóciliście. O to? — Wytężyła słuch, nadal nie dając mi spokoju.

Choć nie to mnie martwiło najbardziej. Presto wiedział o mojej babci. Szczególną uwagę przykuły jednak inne kwestie, na przykład ta o rzucanych malinach. Babcia miała ogromną plantację malin, która zaopatrywała nasze spiżarnie, jak i spiżarnie wszystkich sąsiadów z okolic. Było ich tak dużo, że była w stanie przeżyć zimę na samych owocach. Nie sprzedawała ich obcym, bo tylko ten trop mógłby połączyć z nami Presto. Dość często zabierała mnie też nad niewielkie jezioro, oddalone kilka kilometrów od wsi. Spędzałyśmy tam popołudnia. Pytanie jednak nasuwało się jedno: Skąd on to wszystko wiedział?

— Sama już tego nie pamiętam. — Odeszłam od lady w stronę kanciapy. — I wybacz za te moje podejrzenia, co do niego. Po prostu bardzo się zmienił. Jego teraźniejszy wygląd całkowicie mnie zmylił. — Dodałam i uciekłam podkulona do magazynu jak najdalej od niej, niczym szczur, który szukał schronienia przed człowiekiem.

Z naszej rozmowy wywnioskowałam, że była to historia o naszej wyimaginowanej, dawnej przyjaźni, która nigdy nie miała miejsca. Przyznaję, że bardzo dobrze to rozegrał i całkowicie zwalił mnie z nóg, aczkolwiek to kłamstwo i tak musiało wkrótce wyjść na jaw, bo Aśka za bardzo wnikała, a ja nie wiedziałam co jej odpowiadać, gdy pytała o cokolwiek innego niż to rzucanie malinami.

Podeszłam do ściany i oparłam się o nią, natychmiast chwytając telefon. Odgarnęłam ciemne włosy z twarzy, nabrałam powietrza w płuca i napisałam o wszystkim Marcinowi. Jego zdaniem sprawa potoczyła się zaskakująco dobrze. Według niego ta sytuacja była wręcz idealnym momentem na odcięcie się od Prestowskiego. Miałam przytakiwać i zapomnieć, jak gdyby nigdy nic się nie stało. Myślałam, że historia wymyślona przez Artura zakończy problem, że oni nie będą wnikać i wiercić dziur w brzuchu, ale jak to zwykle bywało, i tym razem się pomyliłam.

  Tego wieczora miałyśmy zostać z Aśką do końca, a po zamknięciu sklepu, zająć się jeszcze rozpakowywaniem towaru, którego rozpakować nie zdążyłyśmy w sobotę. Stałyśmy w kanciapie z niecierpliwością czekając aż wskazówka zegara przesunie się do godziny ósmej, a żaden klient nie zaskoczy nas na krótko przed zamknięciem. Nim jednak to nastąpiło, ktoś doszczętnie pokrzyżował nam plany jednocześnie burząc mój wymodlony spokój i wcale nie był to żaden naburmuszony przechodzień. Spodziewałam się, że to w końcu nadejdzie. Błogość przecież nie mogła trwać wiecznie:

— Cześć, dziewczyny. — Znajomy głos rozszedł się po sklepie. To był głos Presto. Jego ciężkie, powolne kroki usłyszałyśmy w kanciapie zupełnie tak, jakby przechodził tuż obok nas. Zamarłam, prosząc Boga o przebaczenie. Za jakie grzechy dostaję tak surowe kary?

Aśka wychyliła się zza ściany i podniosła tyłek z krzesła, przechodząc pospiesznie przez próg. Była zadowolona z jego odwiedzin, choć jak i ja, zupełnie się ich nie spodziewała. Podciągnęła spadające dżinsy i zniknęła, a ja zostałam tam sama, sądząc, że nie będę musiała wychodzić.

—  A co ty tutaj robisz? Przecież miałeś być na wyjeździe! 

— Musiałem odwołać. Jest Sara? Chciałem powspominać dawne czasy. —  Usłyszałam. — Może zabralibyśmy ją dziś ze sobą na kolację.

— Nie mam dziś czasu.

Podniosłam się z krzesła i poddając się adrenalinie, dołączyłam do ich grona, podchodząc jedynie pod drzwi kanciapy.  Na krok dalej nie miałam odwagi. Wolałam jednak zachować dystans:

— Ach, no tak! — Strzeliła się w czoło. — Towar. Kompletnie o nim zapomniałam.

— Dam sobie radę sama. Możesz iść. — Pokiwałam głową pewnie.

— Jesteś pewna?

— Tak, idź.

— Dziękuję! Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham! — Rzuciła mi się na szyję. — Ja pójdę się zebrać, a wy sobie wyjaśnijcie te "przeszłościowe" sprawy. — Uśmiechnęła się i na moje nieszczęście zniknęła za magazynem, zostawiając mnie sam na sam z istnym potworem, który myślał tylko o tym, żeby mnie pożreć.

Ciężko było oddychać tym samym powietrzem, którym oddychał on. Atmosfera była tak gęsta, że nawet stanie męczyło mnie bardziej niż rozstawianie tych cholernych pudeł, wypełnionych po brzegi ubraniami, ale to była jedyna okazja, by jakkolwiek się z nim porozumieć i ja postanowiłam z niej skorzystać jako pierwsza:

— My chyba nie gramy w tą samą grę. — powiedziałam szeptem.

— Gramy. Tylko ja naginam zasady.  — Odparł z zadziwiającym spokojem w głosie. Ten głos dzwonił mi później w głowie przez calą noc. 

— Myślisz, że ona nie dowie się, kim jesteś i czym się zajmujesz?

Na jego twarzy narysował się delikatny uśmiech, którym próbował okazać wyższość, ale i pewność siebie w tej niekomfortowej dla niego sytuacji:

— A ty wiesz?

— Nie odpowiada się pytaniem na pytanie.

Po mojej odpowiedzi na moment nastała cisza, którą przerywało jedynie tykanie zegara. On stał w bezruchu z głową uniesioną do góry, a ja po prostu telepałam się jak galareta. W moim głosie było czuć pewność, ale wszystko inne wskazywało jednak na desperację:

— Nie bądź taka mądra…

— Nie mogę nie być, gdy już jestem. — Wtrąciłam mu się w zdanie. — Ty zacząłeś ujadać. Ja trzymam się z boku. Nie wiem, po co ta bajka o przyjaźni. Może chciałbyś, ale chyba byśmy się nie polubili.

— Spróbuj udowodnić jej, że to nieprawda. — Uśmiechnął się podstępnie.

Przez tę bezsensowną dyskusję straciłam dwadzieścia IQ. Presto nie wiedział co mi powiedzieć, a potem ja zaczęłam zbaczać z tematu, który chciałam poruszyć i rozmowa zeszła na tor dziecięcych przepychanek, opierających się jedynie na wzajemnym odgadywaniu. Dobrze, że Aśka przerwała tę błazenadę. Wyszła z kanciapy rozradowana, zupełnie nie mając pojęcia, co się tam wtedy odegrało i ile strachu musiałam się najeść, czekając aż wróci z zaplecza. Stała tak uśmiechnięta, patrząc na nasze niezadowolenie, a potem nawąchała się negatywnej atmosfery, którą śmierdzieliśmy i sama straciła tę radość, z którą do nas przyszła. Pękałam z zachwytu, gdy wsadziła swoją dłoń w kieszeń jego czarnej bluzy i tym sposobem zaciągnęła do drzwi. Nawet jeśli miałam samodzielnie zaopatrzyć sklep w tonę ubrań z dostawy, spędzając przy tym niemal cały wieczór. Dostałam jeszcze wrogie spojrzenie, którym mnie obleciał nim przekroczył próg, a potem już mogłam odetchnąć. Nie byłam jednak tak spokojna, jakbym chciała. Zwykle, jak człowiek jego pokroju nie ma argumentów w dyskusji, to używa argumentów siłowych i tego bałam się najbardziej. Nie był zbyt inteligentny, a więc nie myślał na tyle dobrze, by stwierdzić, że szarpanie baby z butiku będzie bezsensownym zagraniem uwłaczającym jego godności. Czy ten człowiek w ogóle miał godność? G O D N O Ś Ć? Jedyna godność jaką posiadał to ta zapisana w akcie urodzenia.


  Po północy wróciłam do domu i zaryglowałam drzwi. Musiałam się jakoś uspokoić, choć to zadanie nie należało do najłatwiejszych. Gdy posadziłam się na kanapie z lampką sprezentowanego przed laty wina w dłoni, mój mózg zaczął podsuwać riposty, których mogłam użyć w dyskusji, ale na które było już za późno. Rozmyślałam o tym przez dłuższą chwilę, analizując każdy tekst, którego nie użyłam, aż nagle otworzyłam oczy i rozejrzałam się po mieszkaniu. Potem znów na chwilę je zamknęłam, a na koniec znów otworzyłam. Przysnęłam na siedząco ze zwieszoną głową. Na białym dywanie leżał przewrócony kieliszek, a tuż pod nim plama rozlanego wina. Złapałam się za głowę: «Mój biały dywan… Niech to…» Uniosłam rękę na wysokość głowy i spojrzałam na zegarek. Dochodziła piąta: «A chuj w ten dywan». Podniosłam się więc z brązowej kanapy i wyszłam do sypialni, gasząc za sobą wszystkie światła. Potrzebowałam regeneracji. Poległam na łóżku już po kilku chwilach. Nie miałam pojęcia, dlaczego to wino aż tak mnie sponiewierało, ale wiedziałam, że już więcej go nie dotknę i choć strasznie źle się czułam, to przynajmniej spałam tak dobrze, jak nigdy. Nie było w tym niczego dziwnego. Napiłam się tak, że mało co było w stanie mnie wtedy obudzić. Nawet uliczne dźwięki, które niosły się echem między blokami nie miały takiej mocy, żeby otworzyć zalepione oczy wątłego alkoholika, zgonującego w trakcie picia jednej lampki zwykłego wina. Byłam słabym zawodnikiem. Obiecałam sobie już nigdy więcej nie tykać niczego, co fermentuje.

Zbierając się na popołudniową zmianę, ciągle miałam nadzieję, że tego dnia Presto nie zjawi się z wizytacją u Aśki. Nadzieja matką głupich, ale czasem warto ją mieć i ja ją wtedy miałam. Jeden dzień stresu był wystarczający, więcej nie potrzebowałam. Jakby zmartwień było mało, od południa dobijała się do mnie mama. Starsza wersja mnie i mojego nużącego charakteru, chciała tylko wiedzieć co się ze mną działo, gdy nie odbierałam. I tak dzwoniliśmy do siebie wystarczająco rzadko. Wolałam nie mówić, że to przez ten natłok pracy i mnóstwo spraw, których nie dało się załatwić od razu:

— Chciałam żebyś się za mną stęskniła. — zażartowałam. — Miałam problemy z telefonem. Oddałam do naprawy.

Zrozumiała, choć może nie do końca wierzyła. Odniosłam wrażenie, że domyśliła się i przejrzała moje kłamstwo. Znała mnie lepiej niż ja siebie. Dotarło do niej, że mam jakieś problemy, z którymi sobie nie radzę. Nie chciałam mówić wprost, że kończą mi się pieniądze i ledwo dotrwam do końca miesiąca, że mam sporo długów, zalegam ze spłatą rat za samochód i lodówka mi niepostrzeżenie pustoszeje. Zaraz by się zdenerwowała i przyjeżdżała, wciskając mi gotówkę, a ten moment nie był zbyt odpowiednim na jej wizytacje. Mały zatarg z mafiozą doprowadziłby ją do zawału serca.

— A kto…— Magda zatrzymała się wpół słowa. — A co ty masz na głowie?!

Przeszłam przez szklane drzwi i zatrzymałam się po ich drugiej stronie. Gdy zdjęłam zimną butelkę z czoła, moim oczom ukazał widok, którego wolałam nie oglądać. Przy ladzie stał cały sklepowy skład, łącznie z odpadem w postaci eleganckiego Prestowskiego, ustrojowego w elegancki garnitur. Znowu tam był i chyba przychodził celowo. Aż mnie wmurowało w podłogę, gdy zobaczyłam go z rękoma rozłożonymi przy kasie fiskalnej. Może lepiej, żeby od tej kasy trzymał się jednak z daleka:

— Boże… — westchnęłam. — Wy żyć bez siebie nie możecie?

— A tobie co?

— Jak to co... Chlała pewnie. — Odparła Monika wychodząc z kanciapy. — Zrobię ci kawę. Postawi cię na nogi. — Dodała i weszła z powrotem do kaciapy.

Byłam niesamowicie wdzięczna Monice za to, że bezinteresownie poczęstowała mnie swoją kawą. Nigdy wcześniej nie piłam tego gorzkiego naparu, tylko ze względu na jego obrzydliwy smak, ale to właśnie on postawił mnie wtedy na nogi. Kac doskwierał mi tak bardzo, że nawet widok Prestowskiego nie był w stanie mnie otrzeźwić. Dopiero po kilku łykach doszłam do siebie i zaczęłam normalnie myśleć, a potem i funkcjonować: 

— Z kim ty tak pochlałaś? — Monika dosunęła sobie krzesło biurowe i przysiadła się do mnie. Chyba też nie chciała stać z nimi w sklepie.

— Sama ze sobą. Dorwałam jakieś stare wińsko, które ojciec dał mi z pięć lat temu. Poszła jedna lampka i tak mnie sponiewierało, że nawet nie pamiętam, jak doszłam do łóżka. — odparłam.

— Okropnie wyglądasz... Dobrze, że masz ze sobą butelkę, bo nie mamy z czego zrobić ci okładów.

— Dzięki. Umieram. — Jęknęłam.

Nie miałam siły ani ochoty na nic, nawet na słowne przepychanki z rozbawionym Prestowskim, który tylko czekał na moment mojego wyjścia, by móc ponownie się nade mną poznęcać. Głowa bolała mnie tak bardzo, że nie potrafiłam skupić się na kompletnie żadnej czynności. Na szczęście z każdym kolejnym łykiem czarnej lury, wszystko zaczęło wracać do normy:

— O co chodziło z Arturem? Znałaś go wcześniej? — zapytała Monika i wtedy właśnie usłyszała całą prawdę, w którą ciężko jej było uwierzyć. Siedziała z założonymi rękami i ze zdziwienia unosiła równo przycięte brwi do góry.

Faktycznie, nie wszystkie wątki łączyły się w całość, ale dla mnie nie liczyło się to, czy mi uwierzy. Zaczynałam mieć powoli dość tej całej plątaniny i chciałam psychicznie od tego odpocząć. Po prostu – chciałam o tym komuś powiedzieć. Z pomocą przyszedł mój były szef, który zadzwonił niedługo później z prośbą o rozmowę. Ciężko było się domyślić, czego chciał, ale z grzeczności nie odmówiłam i odeszłam od stołu, kierując się w stronę wejścia do magazynu. Mignęłam tylko przed oczami całej trójki i schowałam się wewnątrz, żeby dać Tofflowi dojść do zdania:

— Rozwodzę się z Gośką i pomyślałem, że może… Chciałbym żebyś wróciła na swoje stanowisko. Byłaś dobrą pracownicą. Potrzebuję cię... — Powiedział pewnym tonem.

— Yyy… Słucham? Przecież ja mam już pracę. Podpisałam umowę.

— Dam ci podwyżkę. Dam ci trzy tysiące! — Krzyknął do słuchawki.

— Wie pan… Przemyślę to. Jestem teraz w pracy. Nie mam jak rozmawiać.

A po tym po prostu się rozłączyłam. Toffel wyskoczył z propozycją, jak poparzony. Byłabym chyba zbyt naiwna, gdybym zrezygnowała z tego stanowisko na rzecz nadal niepewnej posadki u pantoflarza, który z żoną rozstaje się średnio milion razy rocznie. Z drugiej jednak strony tęskniłam za sprzedażą klocków hamulcowych i różnego rodzaju diod samochodowych, a dodatkowo miałam też unikatową szansę na uwolnienie się od Presto, który widocznie na mnie polował, niczym natrętny myśliwy, który chciałby powiesić moją głowę nad swoim kominkiem. Czaił się i zaglądał. Próbował mnie przestraszyć, dlatego przemyśleniem tego zajęłam się na poważnie. Najtrudniej jednak było mi rozmawiać o tym z dziewczynami, z którymi bardzo się zżyłam przez ten niedługi czas pracy. W dawnym sklepie byłabym sama, ewentualnie z podległym swojej żonie szefem. Nie byłoby tak zabawnie, śmiesznie, rozrywkowo, jak w butiku, a każdą poranną herbatę malinową, piłabym zupełnie sama:

— Żartujesz sobie? —Monika opluła się kawą, która de facto i tak wylądowała na mojej białej bluzce. — Kurwa... — Przetarła usta.

— Nie. To znaczy, nie wiem! — Uderzyłam dłońmi w stolik. 

Przez ponad pół godziny tłumaczyłam jej, że wybieram to, co dla mnie korzystniejsze, i że to nie jest tak proste, jak jej się wydaje. Ona pochodziła z zamożnej rodziny. Gdy potrzebowała gotówki, zgłaszała się do rodziców i to oni pokrywali koszty wszystkiego, o czym tylko marzyła. Nowy samochód, mieszkanie, wycieczki czy drogie ubrania. Identycznie było z Magdą, dlatego wiedziałam, że one mnie nie zrozumieją. Musiałam kierować się swoimi potrzebami, a główną na tamten moment nadal były pieniądze.

— Nie możesz po prostu sobie… Pójść. Zresztą, miałaś tam masę problemów i gówna. Chcesz znowu się w to wpakować dla kilku stów więcej?

— Nie powiedziałam, że tam pójdę. Powiedziałam, że się zastanowię. — Sprostowałam.

— Nawet się nad tym nie zastanawiaj, bo tu nie ma nad czym się zastanawiać. — Sięgnęła dłonią po kubek z kawą. — Nigdzie nie pójdziesz. Chyba, że po moim trupie!

Po jej trupie? Musiałabym ją zabić i faktycznie mniej karalne byłoby dla mnie pozostanie w butiku razem z nimi:

— Mamy jeszcze misję ratowania Aśki. Wciągnęłam się w to, a jak odejdziesz? Kto będzie moim informatorem?

Sądziłam, że od niej nie dostanę wsparcia w kwestii powrotu do dawnej pracy, dlatego skontaktowałam się z Marcinem. On również nie poparł mojej decyzji i stwierdził, że w takiej sytuacji najlepiej byłoby poszukać czegoś innego, zwłaszcza jeśli ani ta, ani tamta posada nie były dla mnie zbyt dobre. Ja natomiast skupiłam się na jeszcze jednym fakcie, który wpadł mi do głowy w trakcie naszej wymiany zdań w tym temacie. Chodziło o naszą relację.
Cieszyło mnie to, że mimo kilku dobrych dni znajomości dzieliłam się z nim takimi informacjami i pytałam co sądzi na temat podejmowanych przeze mnie decyzji, a on starał się pomóc. Zwykle na takie sprawy potrzeba było zdecydowanie więcej czasu i to był chyba znak, że związek idzie w dobrą stronę, a wszystko, co jeszcze niepoukładane, w swoim czasie będzie musiało się ułożyć. Zawsze się układało. Czy dobrze, czy źle. Zawsze jakoś to było:

— Nie mów nikomu o tej rozmowie. Nie chcę niewygodnych pytań. Lepiej, żeby Aśka i Magda nie wiedziały, a już w szczególności Magda. — Poklepałam ją po ramieniu. — Po prostu milcz.

— To powiedz wprost, żebym się zamknęła. Po co ubierać to w ładne słowa.

Nim skończyła zdanie, na horyzoncie pojawiła się Aśka. Ubrana w ciasną, bordową spódnicę, dosiadła się do stolika i pogrymasiła, narzekając na zbyt ciasne ubranie. Skrzywiła twarz, spojrzała na nas i rozpięła guzik białej bluzki, by zacząć swobodnie oddychać, a ja w ogóle jej nie rozumiałam, choć domyślałam się, po co wcisnęła ciało w przyciasny materiał:

— Powiedz mi… — Poprosiłam. — Po co? Wyglądasz, jakbyś się miała za chwilę udusić.

— Przestań. — Warknęła. — Chciałam ładnie wyglądać. Myślałam, że nie będzie tak źle, ale mam tak obciśnięty brzuch, że zaraz wypluję żołądek.

— Okej! Nie mogę tak dłużej. Po prostu nie wytrzymam! Muszę powiedzieć jej prawdę.

Monika zerwała się nagle z krzesła jak poparzona i wyszła na środek ciasnej kanciapy. Złapała się dłońmi za głowę i spojrzała na mnie z miną błagającą o wybaczenie. Jej zachowanie było dla mnie zupełnie dziwne lub przynajmniej popieprzone, ale domyślałam się, co chciała zrobić i modliłam, żeby jednak zmieniła zdanie. Moje modlitwy zostały wysłuchane natychmiastowo, bo zamknęła się zanim jeszcze zaczęła mówić. W końcu po chwili wymyślania usprawiedliwienia swojego nieuzasadnionego ataku szału, powiedziała:

— Ona chce odejść od nas do poprzedniej roboty. — Wskazała palcem na moją Bogu ducha winną osobę i zamilkła. Aśka też zawiesiła na mnie wzrok, zupełnie tak, jakbym była podejrzana o jakąś straszną zbrodnię wobec ludzkości:

— Ona kłamie. Nie chcę, po prostu dostałam taką propozycję. — Zmarszczyłam brwi, grożąc Monice wzrokiem. Ta odparła atak. Porozumiewałyśmy się w ten sposób, odgrażając się sobie wzajemnie.

— Chcesz odejść? Serio?

I w tym momencie nastąpiła kumulacja ogólnego rozpadu atomu mojej cierpliwości na cząstki ogólnego wycieńczenia z powodu sytuacji, która miała miejsce, bo do kanciapy weszła też Magda. Wszystkie zaczęły zadawać mi pytania i opowiadać, jak dobrze tutaj mam, ale ja opadłam z sił i walnęłam głową w stół, mając nadzieję, że może przypadkiem udławię się własną śliną i w następstwie tego, zapomnę oddychać. Cóż za rozczarowanie, gdy to nie nastąpiło, a one nadal brzęczały mi nad uchem, jak letnie komary, których zabicie było karalne. Jeszcze większe rozczarowanie nastąpiło, gdy walnięcie w łeb ocuciło mój organizm z ostrego kaca i razem z krwią, dotarło do mózgu, to że będę musiała słuchać tego jazgotu wściekłych krów do samego wieczora. Załamałam się, a musiałam jeszcze przecież coś im wytłumaczyć. Tłumaczyłam do osiemnastej. Starałam się być bardzo delikatna prosząc o to, by nie podchodziły do tej informacji zbyt pochopnie. Były przewrażliwione, ale to stało się tylko dowodem na to, że bardzo mnie polubiły i opcja oddania mojej osoby w ręce wroga nie wchodziła w grę. Monika przeprosiła za to, że się wygadała. Tłumaczyła to tym, że chciała opowiedzieć Aśce o Prestowskim, ale w ostatnim momencie się powstrzymała i nie wiedziała, jak wybrnąć. Nie popierałam, ale zrozumiałam. Temat zakończyłyśmy i uznałyśmy za coś, do czego nie warto wracać. Ja jednak w ramach żartu nalegałam na jej udział w jakiejś terapii. Tak na wszelki wypadek, gdyby sytuacja miała się powtórzyć.

  Gdy na zewnątrz znów pojawiło się słońce, a miasto odżyło po deszczowym tygodniu, ja dostałam kopa do zrobienia czegoś, czego od jakiegoś czasu nie robiłam. Chodziło oczywiście o kontakt z rodzicami. Być może była to wina aury, która wydawała się budzić wszystko, co przez okres deszczowy zasnęło, a być może moja głowa wysłała mi sygnał z prośbą o działanie, gdy ten kontakt był widocznie słaby. W końcu kontakty rodzinne też są ważne, a człowiek jako istota, żyje nie tylko samą pracą czy prezentowanym winem, którym upija się po kieliszku do nieprzytomności. Od razu po wyjściu z pracy pojechałam na Mokotów. Nawet się nie przebrałam, bo uznałam to za stratę czasu. Ja tak bardzo chciałam tam pojechać… Dawno mnie tam nie było i nawet się ucieszyłam, że znów mogłam tam być. Patrząc na okolicę, widziałam siebie jako dziewczynkę. Miałam to przed oczami za każdym razem, gdy przyjeżdżałam do domu. Przypomniały mi się te grupy chłopców z patologicznych osiedli. Większość nie zdołała dotrwać do tamtego momentu. Jedni zginęli, inni się zaćpali, a jeszcze inni pozabijali. My ich żałowaliśmy, bo byliśmy swego rodzaju sąsiadami. Wszyscy się tutaj znaliśmy i lubiliśmy. Nawet jeśli zachodziliśmy sobie z skórę.

Wspomnienia nigdy nie odeszły z mojej głowy, i choć cieszyłam się, że w końcu jestem w stu procentach samodzielna, to i tak tęskniłam za “mamkowaniem„, którego mi brakowało. Tak zazwyczaj bywało w dorosłym życiu, że dopóki nie zabrakło rodziców, to nie docenialiśmy tego, co dla nas robili, gdy jeszcze byli. Ja zdawałam sobie sprawę z tego, że za jakiś czas ich już nie będzie, ale sama myśl sprawiała, że łzy napływały mi do oczu. Nie chciałam dopuścić do siebie tego, że odejdą. Odsuwałam ją gdzieś na bok i starałam się do niej nie wracać, bo właśnie tak mi było wygodniej. Musiałam bardziej ich docenić, częściej spędzać z nimi czas dopóki jeszcze go miałam i plułam sobie w brodę, że nie myślałam o tym wcześniej, skupiając się jedynie na nieważnych aspektach życiowych. Myśli przepełniły mi głowę do tego stopnia, że minęłam wejście do klatki. Byłam jak pieprzony marzyciel, płynący po niebie. Ocknęłam się i cofnęłam po wybrakowanej kostce brukowej, a potem weszłam przez drzwi, zabierając z ich skrzynki pocztę. Krok za krokiem wtaczałam się na trzecie piętro, czując charakterystyczny zapach cholernego betonu, który całe dzieciństwo drażnił moje nozdrza. Nawet po takim czasie nie uległo to zmianie. Nadal drażnił mnie ten smród i to akurat nigdy miało się nie zmienić:

— O, cześć! — Krzyknęła, szeroko uśmiechnięta. — A dlaczego ty dzwonisz dzwonkiem?

— Dzwonię, bo od tego jest dzwonek. — Uśmiechnęłam się. — Skąd mam wiedzieć co robicie?

W granatowy fartuch, wytarła ręce brudne od lepkiej mieszaniny wody z mąką, a potem odeszła od drzwi robiąc mi przejście do środka. W domu było podejrzanie cicho. Oprócz gwizdu czajnika, panowała prawie idealna cisza, która nieco mnie zmartwiła. Głośny telewizor był w tym domu nieodłącznym elementem całego wystroju lecz tym razem nikt go nie włączył, a to zmusiło mnie do wszczęcia dyskusji:

— A, o! Lepię pierogi z kaszą gryczaną i twarogiem. — powiedziała siadajac przy ogromnej stolnicy przepełnionej mącznym ciastem. — Jakoś tak mi się zachciało, a i ojciec też od kilku dni jęczał, że zjadłby.

— A gdzie ojciec i dlaczego telewizor jest wyłączony?

— Ojcu dzyndzel się w deklu przekręcił i zaczął czytać moje książki. Telewizor nie może grać, bo mu przeszkadza, ja mam nie oddychać, bo mu przeszkadzam, nawet sąsiedzi są już przeklęci za to, że wjeżdżają pod blok i parkują nam pod oknem. — Machnęła dłonią przy swojej skroni, symulując przekręcającą się korbę, która była symbolem ogólnego zidiocenia.

— No, ale co? Przecież to dobrze. Lepiej niech czyta niż ogląda reżimową telewizję. — Wzruszyłam ramionami.

— Dziecko, on czyta tureckie romanse.

Wybałuszyłam oczy i odparłam ze współczuciem:

— O mój boże, tylko nie to…

Nie czekając dłużej, ruszyłam na ratunek zagubionemu czytelnikowi. Przeszłam przez krótki, ciemny korytarz obity PRL-owskimi panelami, które śniły mi się po nocach. Dzięki nim każdy krok był wyraźnie słyszalny w całym domu, a trzaski, które wydawały, przyprawiały mnie o gęsią skórkę. Takim nastrojem charakteryzowały się stare mieszkania.  Niepokojącym. Przynajmniej dla mnie.

Skierowałam się na wprost do salonu, w którym siedział ojciec. Z nogami zarzuconymi na pufę, zatracał się we łzawej historii otulonej różową, miękką okładką, ale nie to przykuło moją uwagę. Na łysiejącej głowie miał przyklejony duży opatrunek, a fioletowo sine oko odznaczało się na bladej twarzy, która zwróciła się w moją stronę, gdy tylko weszłam głębiej. Aż wzdrygnęłam, gdy to ujrzałam. Pędem podbiegłam do niego i spojrzałam na pobitą, obdrapaną twarz:

— Cholera jasna! Co ci się stało?!

Ojciec machnął ręką:

— Może “dzień dobry„ na początek? Nic, a co się miało stać? Obskoczyłem to, co miałem obskoczyć. Nie trzeba drążyć tematu. - Odparł obojętnie.

— No chyba sobie żartujesz. Wyglądasz jakbyś wpadł pod ciężarówkę.

— Nie przesadzaj. Matka nie jest aż taka masywna…

— Pobili go! — Krzyknęła, wychylając się z kuchni. — A z tą ciężarówką to słyszałam i zaraz ci łyżką przyozdobię drugie oko do kompletu.

Ojciec spojrzał na mnie spod byka, nie wierząc w jej groźby:

— Nie zna się na żartach. — Zaśmiał się pod nosem.

— Kto Cię pobił? Jakieś dresy z osiedla? Byłeś na policji?

— Żadne dresy. Te wykałaczki nawet ja biorę na jedną rękę. To jakieś gangusy.

— Jakie gangusy? Weź mów do mnie normalnie.

— Poszedł na targ żeby zrobić zakupy. Akurat wtedy stado jakichś bandytów wyciągało haracz od sprzedawców i jeden z nich zapytał go o nazwisko. Jak je podał, to oberwał po głowie.

Mama weszła do salonu, podając nam dwa kubki z gorącą herbatą. Postawiła je na stoliku i stanęła nad ojcem, kładąc dłoń na jego ramieniu. Z troską zapytała, czy nie zechce czegoś do herbaty, ale on odmówił. Pogłaskał ją po dłoni i oddał jej książkę. Chyba chciał ze mną o czymś porozmawiać. Ja z kolei byłam pewna, że to nie był przypadek. Od razu wszystko wydało mi się podejrzane, a na myśl przychodził mi tylko jeden osobnik, który byłby zdolny do bicia nas za nazwisko:

— Pamiętasz, jak wyglądali?

— Ma to jakieś znaczenie? Wszyscy wyglądali jak małpy na sterydach. Jeden miał brązowe włosy, drugi czarne, trzeci nie miał w ogóle.

— Znajomy policjant opowiadał mi o gangsterze grasującym po Warszawie, dlatego lepiej uważać przy spacerach po mieście. Łysy z tatuażami. Dość wysoki, z nisko opuszczonymi brwiami.

— Ale miałem szczęście, że na niego trafiłem. — Odparł nieironicznie. — Kazał tamtemu przestać mnie bić.

— No faktycznie, miałeś ogromne szczęście! — Mama popukała się w głowę, patrząc na zupełnie obojętnego tatę.

— I tak nie miałem zamiaru nigdzie tego zgłaszać. Po co mi problemy? Wystarczy, że mam ciebie. — Zaśmiał się i wziął łyk swojej herbaty.


____________

Cześć!

Bardzo mi miło, że tutaj dotarliście i jestem szczęśliwa, że mogę was znów u siebie gościć 🌸 Będę bardzo wdzięczna jeśli zostawicie po sobie ślad w postaci tej małej gwiazdki lub komentarza. Dzięki temu będę wiedziała, ile osób czyta ten rozdział razem ze mną, a ilu z was faktycznie przypadł do gustu. To ważne wsparcie! 🫡  Zachęcam też do korzystania z opcji dodania “The Label„ do swojej biblioteki.
                                        
Wesołych Świąt i do zobaczenia za dwa dni! 🌹

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro