Rozdział 20

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedzimy w pokoju i śmiejemy się z jakiś głupot jak dzieci, dawno się tak dobrze nie czułam. Stiles umie mnie rozśmieszyć i nie myślę o tych wszystkich problemach, jestem tylko ja, on i ta dobra pizza. Nie chcę, żeby to się kończyło, ale, gdy Stiles mówi, żebyśmy poszli spać, bo jutro musimy iść do szkoły to wszystko nagle się skończyło, ta cała super atmosfera. Humor mi się od razu pogorsza, ale dziś to się skończy i Stiles będzie mógł normalnie żyć, jak dawniej.
Podchodzę do bruneta i bez zastanowienia się w niego wtulam, chłopak się zdziwi, ale także się we mnie wtula. Czuję jego piękne perfumy i słyszę trochę szybkie bicie serca, na co się uśmiecham, nie chcę go zostawiać, ale to jedyny sposób, żeby się pozbyć Peter'a. Jeśli pójdziemy wszyscy walczyć to każdy może zginąć.

— Zawsze będę przy tobie, pamiętaj — całuje mnie w głowę, a ja próbuję się nie rozpłakać — Nigdy cię nie zostawię.

Wtulam się w niego jeszcze bardziej, ale się nie odzywam. Ta chwila mogłaby trwać wiecznie, gdyby nie tata Stiles'a, który nagle wchodzi do pokoju, a my odsuwamy się od siebie cali czerwoni. Szeryf patrzy najpierw na mnie, a później na Stiles'a i wychodzi bez słowa z pokoju. Patrzymy się na siebie zmieszani i wybuchamy śmiechem.
Odwracam się i zabieram z szafy piżamę, bez słowa z lekkim uśmiechem wychodzę z pokoju i udaję się do łazienki. Kiedy do niej wchodzę łzy same zaczynają spływać mi po policzkach. Kocham go, kocham tego cholernego sarkastycznego i kochanego chłopaka, a teraz nie wiem, czy go jeszcze jutro zobaczę. Rozbieram się i wchodzę do prysznica, a zimna woda spływa po moim ciele, rany na brzuchu nie mam, bo się zagoiła, ale rana w sercu cały czas jest.
Jestem w łazience już jakąś godzinę, boję się wyjść, bo nie chcę się rozpłakać przy chłopaku.
Biorę jednak głęboki wdech i otwieram niechętnie drzwi, które w kogoś walnęły.

— Przepraszam... — patrzę na tatę Stiles'a.

— Nic się nie stało — uśmiecha się i masuje ramię — Idźcie już spać, nie chce żebyście znów się spóźnili.

— Spokojnie, nie spóźnimy się —uśmiecham się delikatnie — Tym razem wstaniemy o piątej, a nie o szóstej.

— Trzymam cię za słowo — klepie mnie po ramieniu i wchodzi do swojej sypialni.

Ja robię to samo, Stiles już leży u siebie na materacu i coś pisze na telefonie, wygląda uroczo pod tą kołdrą w kwiatki i jeszcze skupiony wystawia język.

— Stiles — chłopak patrzy na mnie — Chodźmy już spać, nie chce znowu zaspać.

— Jasne — odkłada telefon na szafkę — Dobranoc wilczku.

— Dobranoc człowieczku — kładę się do łóżka i słyszę cichy śmiech chłopaka, na co mimowolnie się uśmiecham.

Leżę w łóżku już kilkanaście minut i czekam aż brunet zaśnie, kiedy słyszę jego ciche chrapanie po cichu wstaję z łóżka i podchodzę do szafy. Przebieram się szybko i piszę na małej kartce, by mnie nie szukali. Podchodzę do okna i ostatni raz patrzę na chłopaka, który ma lekko uchylone usta.
Robię to dla niego, żeby mógł żyć normalnie. Przygryzam wargę i wyskakuję przez okno na trawnik, na szczęście nic sobie nie robię, więc szybko biec w stronę lasu. Czuję, jak się zmieniam, uśmiecham się i biegnę coraz szybciej, brakowało mi tego cholernie. Kiedy jestem już głęboko w lesie, ktoś powala mnie na ziemię. Warczę głośno, czując zapach Peter'a.
Szybko wstaję i odwracam się w jego stronę.

— Piękne oczy, nigdy takich nie widziałem — uśmiecha się.

— Wal się.

— Spokojnie — unosi ręce do góry — Może połączymy siły?

— Kpisz sobie ze mnie? — prycham.

Mam pomagać zabijać mu niewinne osoby? Niech sobie pomarzy.

— Oczywiście, że nie.

— Zabiłeś ludzi! Jesteś psychopatą! — krzyczę wkurzona.

— Wiesz, że nie tylko ja zabiłem — mówi poważny — A ty? Tego łowcę.

— Broniłam się... — odwracam wzrok.

— Mogłaś go tylko ogłuszyć — robi kilka kroków w moją stronę — A ty wbiłaś mu pazury w brzuch.

— Zamknij się! — zatykam uszy.

Nienawidzę sobie tego przypominać.

— Zaczął się wykrwawiać, a ty uciekłaś.

— Przestań!

Rzucam się na Peter'a, a ten jednym ruchem powala mnie na ziemię. Wstaję i znowu się rzucam, udaje mi się go udrapać w brzuch, ale szybko się zagoiło, a on uśmiecha się w moją stronę i robi to samo, ale rana jest o wiele głębsza. Upadam z jękiem na ziemie, a on podchodzi do mnie, łapie za gardło i podnosi do góry.

— Nigdy mnie nie zabijecie — śmieje się — A sama to już z pewnością.

— Zginiesz... — zaczyna brakować mi powietrza — Zabiją cię...

Uśmiech znika mu z twarzy i rzuca mną o drzewo. Upadam z jękiem i robi mi się czarno przed oczami. Patrzę na Peter'a, który wyciera rękę z krwi i powoli idzie przed siebie. Robi mi się coraz bardziej słabo, kładę głowę na ziemię i zamykam oczy.

— Właśnie wydałaś na siebie wyrok, siostrzenico — słyszę jego wkurzony głos.

Pov. Stiles

Słyszę budzik, jęczę cicho i kładę poduszkę na głowę, czekam aż Lily wyłączy budzik, ale nic. Nie słyszę nawet żeby się ruszała, aż tak jej się nie chce wstawać?

— Lily — zdejmuję poduszkę — Wyłączysz...

Patrzę na jej łóżko, dziewczyny nie ma, a ja wstaję przerażony i rozglądam się po pokoju, okno jest otwarte, a obok niego jakaś kartka. Podchodzę tam i kiedy czytam, że mam jej nie szukać, walę ze złości w ścianę co jest błędem bo teraz cholernie boli mnie ręka. Wyciągam telefon i dzwonię do Scott'a. Wiem co to może oznaczać, Lily sama chciała zabić Peter'a.

— Halo? — słyszę zaspany głos chłopaka.

— Lily zniknęła, podejrzewam, że poszła na własną rękę zabić Peter'a.

— A może poszła już do szkoły?

— Napisała mi na kartce, że mam jej nie szukać — gniotę kartkę, którą trzymałem w ręce — Wstawaj i masz za chwilę u mnie być, żeby ją wywęszyć.

— Daj mi dwadzieścia minut.

— Dziesięć minut i ani sekundy dłużej — rozłączam się.

Załamany siadam na łóżko.
Jak mogłem nie usłyszeć, że otwiera okno i chodzi po pokoju. Nie mogę jej stracić, nie teraz. Szybko się przebieram i wyciągam jedną bluzkę z szafy od Lily. Teraz tylko czekać na Scott'a.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro