𝐖𝐨𝐣𝐞𝐧𝐧𝐞 𝐙𝐚𝐩𝐢𝐬𝐤𝐢

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Cała ta historia swój początek ma dobre kilkanaście lat temu. Będąc jeszcze zagubionym dwudziestosześcioletnim kryminalistą nie zważałem na szczegóły, małe momenty, czy wspomnienia. Poczucie ciepła było dla mnie... Niewyobrażalnie obce. Czułość i dotyk drugiego człowieka było jak nagroda, której nigdy nie umiałem posiąść. Braki uzupełniałem czymś o wiele gorszym. Bólem i cierpieniem innych ludzi. Zachowywałem się, jak sąd ostateczny, czekający na odpowiedni moment. Bez skruchy, czy współczucia. Sam dla siebie też byłem surowy. Patrząc komuś prosto w oczy byłem w stanie oddać strzał i czuć się z tym dobrze. Ignorant, prawda? Tak możnaby było o mnie powiedzieć, gdyby nie jedna wizyta w starym, opuszczonym magazynie.

Dostałem proste zlecenie na wyczyszczenie starego magazynu. Stał daleko od miasta. Obrzeża Paleto. W środku pachniało starym drewnem i charakterystyczną wonią kurzu. Małe drobinki drażniły mój nos, powodując co chwila głośne kichnięcia. Schodząc do piwnicy kichnąłem na mały stoliczek, ujawniając fioletową skrzynkę, zamkniętą szczelnie na klucz. Nie fatygowałem się, żeby go szukać, więc strzeliłem raz w zamek, modląc się, bym nic nie popsuł. Metal trzasnął, ale skrzynka się otworzyła. W jej środku znalazłem kilka rzeczy, które trzymam do teraz. Pistolet. Bardzo stary pistolet. O wiele starszy, niż ten, który trzymałem w kaburze. Wyglądał przedwojennie. Oprócz tego znalazłem dwa naboje, odłamany złoty metal z napisem "Los Santos" i co najważniejsze. Książkę. Oprawiona była w skórę. Obita złotymi elementami. Pachniała, jak wielowieczna biblioteka. Kochałem ten zapach. Przypominał mi czasy mojego mieszkania z rodzicami i dziadkami. Na półkach zawsze stały jakieś książki. Pachniały identycznie. Owa woń zawsze przywoływała mi wizję mojego dziadka na bujanym fotelu, z fajką w ręce i ciastkiem na talerzyku. Kompletnie zapomniałem o tym, że miałem zebrać inny łup z domu. Zapakowałem wszystko znów do skrzynki i biorąc ją pod pachę wyszedłem z domu. Nawet nie zawracałem się, żeby wrócić do mojej grupy. Od razu pognałem do mieszkania. Rzucając skrzynkę na podłogę wyciągnąłem w szafy rękawiczki i usiadłem po turecku na ziemi. Kartki pewnie są wilgotne i delikatne. Nie chcę ich popsuć. Nawet przez przypadek. Przeglądając powoli strony zauważyłem, że coś jest na nich napisane. W szafy wyciągnąłem latarkę i poświeciłem na ledwo widoczne napisy.

"1934. 09.01"

Trzymałem na kolanach książkę, mającą lekko ponad osiemdziesiąt osiem lat. Mimo wszystko czytałem dalej. Pismo było na tyle proste i czytelne, że nawet i bez latarki dałbym sobie radę. Wolałem jednak być pewny, że na pewno wszystko dobrze czytam. Wyblakły tusz i kleksy z atramentu utrudniały sprawę. Zaczytany oparłem się o ścianę i tak przesiedziałem pół dnia.

"1934. 10.01

Mija kolejne dziesięć lat mojej warty, jako kapitan Policji Stanowej w Los Santos. Do tej pory przeżyłem i widziałem wystarczająco dużo. Prawdziwy ból, cierpienie i brak łaski. Ratuję tych, którzy sami stracili poczucie tego, że kiedyś będzie lepiej. Tych, którzy już się poddali. Zwykłych ludzi, cywili. Czasami nawet i ważne osobowości, jak ambasador USA. Moja praca nie jest łatwa. Nie była, nie jest i nigdy nie będzie. Mimo wszystko chciałbym kiedyś odpocząć.

GM"

Historie zawarte w środku były niczym fantastyczna książka, którą mógłbym czytać w nieskończoność. Bohater odziany peleryną, ratujący innych. Jego szczęśliwym zakończeniem byłaby myśl, że zdołał pokonać największe zło, czyhające gdzieś daleko. Ciężką pracą zdołał wiele zrobić. Czasami chciałbym stawić się na miejscu takiej osoby. Wiedzieć co czuje. Co przeżywa. Jak to było dziesiątki lat temu, gdy nie znałem jeszcze nikogo z mojej grupy. Gdy nie było jeszcze mnie. Oddałbym wszystko za jeden dzień w przeszłości. Przewróciłem kilkanaście kartek i trafiłem na zapiski dwa lata później. Zaczytany uśmiechnąłem się ciepło i z nastoletnim zapałem wertowałem kolejne kartki.

"1936. 30.05

Mijają kolejne lata mojej pracy. Nie sądziłem, że tak bardzo przywiąże się do swojej odznaki. Moje życie zmieniło się diametralnie od kiedy wystawili mnie na główną partię ochrony. Dużo ciężkiej roboty. Raz ledwo uszedłem z życiem. Trochę adrenaliny jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Muszę starać się jeszcze bardziej.

GM"

Będąc na jego miejscu gardził bym sobą tak bardzo. Nieświadomy niczego znów przerzuciłem kilka kartek. Przy każdym nowym zapisku automatycznie się uśmiechałem. Mogłem dalej płynąć w tą niesamowitą historię. Zawiódłbym się, gdyby nagle skończyła się w połowie. Niedokończone losy wielkiego bohatera. Niecierpliwość wzięłaby górę. Kilka kartek było zamazane atramentem, jakby ktoś chciał, żeby nikt nigdy nie przeczytał tego, co pierwotnie było zawarte na pergaminie. Niezdobyta tajemnica szarmanckiego policjanta z lat trzydziestych. A gdyby tak wskrzesić pamięć o nim. Poszukać czegokolwiek... Trafiłem na zapiski sześć lat później. W połowie uświadomiłem sobie, że to, co czytam to w pewnej mierze pamiętnik. Czułem się z tym źle, że ujawniłem samemu sobie czyjeś tajemnice. Nawet jeśli nie wiedziałem wtedy kim jest.

"1940. 07.02.

Los Santos jest zagrożone. Od strony Paleto najeżdżają na nas oddziały wrogów. Ustawili mnie na froncie i sytuacja jest... Tragiczna. Wrogowie napierają od trzech dni, ale dopiero teraz udało im się przedostać dalej. Nie uda nam się obronić tego miejsca. Jest nas za mało. Straciliśmy wielu żołnierzy i ja sam ledwo trzymam się na nogach. Mimo wszystko walczę dalej, ale nasze bunkry powoli są przeszukiwane. Po kolei. Niedługo moja kolej. Nie mamy się gdzie indziej skryć. Nie uda nam się wytrzymać więcej, niż max dwa dni. To prawdopodobnie mój ostatni wpis. Nie mam rodziny. Nie mam pieniędzy. Nie mam nic, oprócz siebie i ludzi z frontu. Jesteśmy sami. Niebo nabiera ognistej barwy. To już. Koniec mojego świata.

GM"

Na kartkę poleciało kilka kropel. To moje łzy. Moje własne łzy. Nigdy nie płakałem. Nigdy. Byłem nauczony wstrzymywać emocje nawet jeśli miałbym stracić życie. Tragedia ludzka działa się przed moimi oczyma. Aż żal było mi trzymać dalej tą książkę. Dlaczego największa strata odzywa się dopiero tak późno. Nie mogłem nic z tym zrobić i to mnie trochę przygniata. Dzieliło nas prawdopodobnie sto lat. Może mniej. Co to za różnica. On kiedyś żył, bronił miasta w którym teraz żyje i robię to samo z czym on walczył. Czy to już poczucie winy? Czy to skrucha? A może zwykłe, ludzkie współczucie, którego zwykle mi brakowało. Znów przewróciłem kartkę. Pustka. I tak przez dłuższą chwilę. Przeraziłem się. Dokładnie analizowałem puste strony w poszukiwaniu choć ksztyny naruszenia. Dopiero w połowie zauważyłem multum podartych stron i tą jedną, ostatnią z bardzo krótką notką.

"1940. 08.02.

Nie mam siły. Nie wiem co dalej. Jestem zwyczajnym, trzydziestopięcioletnim policjantem. Mój żywot nie był ciekawy. Mimo to jestem dumny z tego, co zrobiłem dla innych i siebie. Jeśli ktoś to kiedykolwiek przeczyta niech wie, że byłem tylko człowiekiem. Nie jestem bohaterem. Nie szukajcie mnie."

Dalej notka się urywa. Nie ma nic. Dopiero niżej jest kilka kropel krwi, a na kolejnej stronie jej kałuża. To był definitywny koniec jego historii. I choć był tylko człowiekiem, to i tak zrobił więcej, niż ktokolwiek. Cała ta niewyobrażalnie nierealna opowieść lekko zakuła mnie w serce. Nie odezwałem się słowem po tym, jak książka urywa się ostatnim słowem gdzieś na tyle okładki. Zwyczajne przepraszam. Przepraszam, które po wszystkim brzmiało tak rozpaczliwe. Mówione prosto z serca. Z współczuciem. Życie jest za krótkie. Zbyt krótkie, żeby zatrzymywać się gdzieś w środku. Właśnie on mi to pokazał. Szedł dalej mimo tego, że na każdym kroku czyhało niebezpieczeństwo. Patrząc na to z upływem czasu byłem po prostu gówniarzem. Nie zrozumiałem na początku sensu w tym wszystkim. Dla mnie to po prostu była smutna historia. Dopiero teraz, gdy po latach wracam do tych kartek czuję na sobie dreszcz.

Jego imię brzmiało Gregory Montanha. Nie powiedziałem o nim nikomu. Zamiast tego dopisałem swoją historię w książce. Może kiedyś ktoś ją odnajdzie i pomyśli to samo, co ja. Choć nie dla każdego może mieć ona większe znaczenie. Raczej rzucą to lub przejdą obojętnie, myśląc, że to tylko stare, wojenne zapiski.

➵➵➵➵➵➵➵➵➵➵➵
Jestem trochę dumny z tego, bo nie wszystko mi się podoba. Klasycznie zapraszam na mojego insta 33soyek. Snapchata s0yek . Twittera ItzSoyekHun i mojego discorda Soyek #9541

1275 słów

~Soyek
➵➵➵➵➵➵➵➵➵➵➵

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro