02. świat nam się zawalił

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siódma czterdzieści jeden. Zdąży na spokojnie wrócić do domu i jeśli się nie mylił, a rzadko kiedy mu się to zdarzało, wejdzie do domu minutę przed ósmą. Mycroft Holmes miał wiele wad, ale przynajmniej był punktualny. Oraz był świetnym kierowcą, oczywiście. Bardzo rozważnym.

Nie było jeszcze ciemno, i tak nie było co liczyć na atramentową ciemność, bo w końcu  Londyn to ogromne miasto, światła latarni oraz neony przekłuwały wieczór, ale słońce już przygasło, niebo zrobiło się matowoniebieskie — sierpniowe wieczory były piękne, tego nie mógł im odmówić. Lubił je coraz bardziej, odkąd spędzał je z narzeczonym, a potem mężem. Ciepłe powietrze, zapach roślin i późnego lata, przygotowane wcześniej wino albo herbata oraz Greg, Greg który nie potrafił się powstrzymać od zabawy jego włosami. 

Zerknął w lusterko i gwałtownie zjechał na drugi pas. Jakiś beżowy samochód niewątpliwie miał za kierownicą nietrzeźwego kierowcę (nikt normalny nie jeździ po ulicy pieprzonym zygzakiem ani nie obija się o elementy infrastruktury, ani o inne pojazdy, które raptownie się zatrzymywały lub zjeżdżały na najbliższe możliwe miejsce do parkowania, by przeczekać szaleństwa; kobieta w samochodzie obok na pewno dzwoniła na policję. Słyszał jej przytłumiony głos, musiała mówić z oburzeniem. 

Usłyszał tylko końcowe zdanie "...i ryzykuje zdrowie i życie innych ludzi" zanim coś uderzyło w drzwi z jego strony z niewyobrażalną siłą. Nigdy wcześniej nie stracił panowania nad samochodem. Nigdy wcześniej nie stracił też przytomności ani nie odczuł takiego ostrego bólu w klatce piersiowej. 


Monitor obok łóżka piszczał w równych odstępach czasu, piśnięcie na uderzenie serca, i Greg mógł się pocieszać tylko tym, że biło równo, silnie i zdrowo, tak jak powinno, a Mycroft nie był w śpiączce — przynajmniej nie tej wywołanej wypadkiem — tylko właśnie dochodził do siebie po wyjęciu mu z klatki piersiowej kilkunastu szrapneli ze strzaskanej szyby samochodu. 

Kiedy dojechał na miejsce wypadku, zaalarmowany przez Sherlocka, myślał że zwymiotuje na widok samochodu właściwie zmiętego od siły uderzenia, od odłamków szkła zaścielających chodnik oraz tapicerki foteli, a kiedy zauważył krew wsiąkniętą w materiał, miał wrażenie że się przewróci. O ile tył pojazdu był niemal nietknięty, bo było na nim ledwie parę rys, o tyle przód był całkowicie skasowany i to chyba cud, że Mycroft przeżył. 

Teraz spał, przykryty białą pościelą, z kroplówką podłączoną przez zgięcie łokcia i zabezpieczoną plastrem. Zaraz miał się wybudzić, tak powiedziała pielęgniarka, a on sam trzymał się tego jak tonący brzytwy i pozwolił sobie na złapanie go za rękę. Zawsze trzymał go za rękę w ten sam sposób, zawsze głaskał jej wierzch kciukiem, tak też robił teraz próbując jednocześnie dodać mu otuchy oraz zapanować nad własną paniką. 

Chryste, a jak on się nie wybudzi? Co wtedy? Małżeństwo zamienione na wizyty w klinice, mówienie do chorobliwie bladego Mycrofta i łudzenie się, że słyszy? Zostawianie kwiatów w wazoniku na szafce? Kartek urodzinowych, których i tak nie przeczyta? Życzeń powrotu do zdrowia, których nie usłyszy? Media próbujące wyłudzić łzawe wspominki od niego i rodziny? Stan zdrowia Mycrofta okupujący nagłówki przez pierwsze trzy dni, a potem nagła cisza? Stop, powstrzymał się, stop, zaraz się wybudzi, porozmawiamy i być może wrócimy do domu, a potem załatwimy mu urlop. Wszystko będzie dobrze. Wszystko będzie dobrze. Wszystko...

Monitor zapiszczał donośnie.

— Kochanie? — Greg uśmiechnął się z ulgą. Czuł się tak, jakby ktoś zrzucił mu z barków ciężar nieba, mimo łez rozmazujących mu widok. — Jak się czujesz? 

— Kochanie? — Niebieskie oczy były zdumione, jakby nieprzyzwyczajone, jakby... jakby zapomniały. Biegały nerwowo po całym pokoju, z trudem skupiając się na jednym punkcie.

— My, nie żartuj sobie, proszę, moje nerwy są poszarpane. Jak się czujesz?

— Nie rozumiem. — Głos Mycrofta był spokojny, łagodny, ale oszołomiony. Zgrabne brwi zmarszczyły się nad jasnymi oczami, twarz wykrzywił wyraz bólu, kiedy podparł się ramieniem. — Kim jesteś? 

— Kim... jestem? — powtórzył głucho Greg. Kim jest? Serce zaczęło mu przyspieszać, niepokój przeciążał układ nerwowy, miał wrażenie że jeszcze chwila, jeszcze jedna elektryzująca fala stresu i to jego trzeba będzie reanimować. — Mycroft, jestem twoim mężem. Od trzech lat. Nie mów, że nie pamiętasz — skończył ciszej, bo coraz trudniej było mu cokolwiek z siebie wydusić.

Bał się odpowiedzi, wyrzucił to z siebie jakby mogło w jakiś sposób zatrzymać to, co już się stało, bo przecież wypowiedzenie tego na głos przez szatyna tego nie zmieni; utrata pamięci miała miejsce zanim zaczęli rozmawiać. 

— Nie pamiętam, przepraszam — Mycroft pokręcił głową; czuł, że powinien pamiętać, że w jakiś sposób rysy twarzy tego mężczyzny były mu znajome, coś go do niego ciągnęło, nosił obrączkę na palcu, ale tam, gdzie powinno być imię, wspomnienia z nim związane, ziała pustka. — Gdzie jest pielęgniarka? Może ona coś wie — zasugerował cicho. 

— Wezwę ją — odparł Greg i wstał. Szedł na autopilocie, znieczulony, automatycznie skręcając do dyżurki, automatycznie pukając, bo mózg miał zajęty gorączkowym obracaniem w głowie tego, że Mycroft chyba go nie pamięta. Obracał to tak, jak dziecko obraca językiem cukierek, ale akurat ten cukierek był obrzydliwie gorzki i najchętniej by go wypluł. — Przepraszam? Mój mąż mówi, że mnie nie pamięta, powinienem o czymś wiedzieć? — głos mu drżał. Od tej odpowiedzi zależało, czy ich wspólne życie rozpadnie się jak domek z kart trącony przez nieuważnego iluzjonistę. 

Kobieta podniosła się z krzesła. 

Na korytarzu zastukały kroki. Molly weszła do środka i złapała go za ramię. No tak, ona pracowała w tym szpitalu, a to oznaczało, że mogła mieć wiadomości z pierwszej ręki. 

— Ja mu powiem — rzuciła w stronę pielęgniarek, te skinęły głowami, po czym spojrzała Gregowi w oczy. — Musisz być teraz bardzo silny dla was obu, dobrze? — Wzięła głęboki oddech i ścisnęła jego ręce. — On cierpi na amnezję. Nie pamięta nikogo z nas. Mnie, Sherlocka, bo dałam mu go przed chwilą przez telefon, nikogo. Tak mi przykro — dodała, obejmując go. — To może być tymczasowe, po wstrząśnieniu mózgu, ale może być... może być przewlekłe. Może być stałe. Przykro mi. 

Od pierwszego zdania wiedział, że będzie źle, ale słowo amnezja niemal zwaliło go z nóg; kolana zrobiły się dziwnie miękkie. Mycroft go nie pamiętał, nie pamiętał ich spotkania, ich randek, ich ślubu, niczego, nie pamiętał nawet własnego brata, cała ich relacja, on sam, zostały wymazane z jego pamięci. Cały ciężar nagle wrócił, jeszcze większy niż poprzednio, i te gwiazdy, które tak lubili oglądać, nagle zaczęły wpijać się w skórę swoim ciężarem, parzyć ją białym światłem dopóki nie pojawiły się palące pęcherze. 

Zakręciło mu się w głowie. 

— Muszę usiąść — rzucił głucho. Molly natychmiast podsunęła mu krzesełko. — Czyli... nic nie pamięta? Mnie, rodzeństwa, niczego? 

Twarz kobiety rozmazała się przez łzy, kontury zatraciły się prawie całkowicie. Nie miał siły ich powstrzymać. 

— Niczego. Tak mi przykro. — Molly przytuliła go do siebie. Oparł głowę o jej klatkę piersiową i westchnął. Kilka łez mogło wsiąknąć w jej różową koszulę. To będzie bardzo ciężki, bardzo długi okres czasu, kiedy albo wszystko uda się uporządkować, albo będzie musiał coś zbudować na kompletnych ruinach, a on wcale nie ma gwarancji, że dostaną swój happy end. 

Ale przecież amnezja... Boże, bolało nawet kiedy o tym myślał, nie oznaczała tego, że się utracili już na zawsze, może uda im się coś odtworzyć, może uda im — mu — się jednak jakoś przywrócić poprzedni stan. A on Mycrofta nie porzuci, przysięgał mu wierność w zdrowiu i w chorobie, a scenariusz z chorobą właśnie się spełnił, i jedyne a zarazem wszystko, co może dla niego zrobić, to wesprzeć go w odzyskiwaniu pamięci i wierzyć, gorąco wierzyć, że będzie lepiej. 

Niekoniecznie dobrze, ale chociaż lepiej

Mogło być gorzej, powtarzał sobie, mógł nie przeżyć wypadku. Mogłem się dowiedzieć, że jestem wdowcem, a tak My przynajmniej żyje i fizycznie zdrowieje. 

— Wrócę do niego. Dzięki, Molls — mruknął, wstając. — Pewnie będę tam cały czas, o ile mnie nie wyprosi. 

Czuł się trochę tak, jakby rozwiódł się po raz drugi, tylko szybciej i bardziej niespodziewanie, plus bez żadnego wkładu ze swojej strony. Ohydne uczucie. Jeszcze wczoraj wieczorem żegnał się z nim krótkim pocałunkiem oraz ściśnięciem palców, dzisiaj dowiedział się, że ma męża wyłącznie w świetle prawa, bo rzeczony mąż go nie pamięta.

Mycroft leżał w łóżku i wpatrywał się w sufit. 

— Wróciłem. Pielęgniarka mówi, że cierpisz na amnezję i jedyne, co możemy zrobić, to postarać się odkopać jakieś twoje wspomnienia, ale nie ma gwarancji, że nam się uda. — Usiadł na krzesełku. Nie chciał wyglądać na złamanego, musiał być silny dla nich obu, teraz jego kolej. — Jest coś, co chciałbyś wiedzieć? 

Wszystko to chyba za dużo jak na szpitalną wizytę? — Mycroft uśmiechnął się nieśmiało. — Opowiesz mi o mnie? 

— Jasne. Od podstaw? 

— Poproszę. 

— Okej. — Lestrade odetchnął głęboko; lubił ten wątek w serialach, gdzie para nagle była rozdzielana przez amnezję i musieli budować relację na nowo, to było takie romantyczne kiedy z powrotem się odnajdywali(a on miał miękkie serce) ale w prawdziwym życiu to było zdecydowanie gorsze i bolesne. Może dlatego, że postaci fikcyjne zwykle miały swoje szczęśliwe zakończenie. On nie miał tej gwarancji. Pieprzony wątek z amnezją, to prawie jak żałosny żart tego na górze. — Nazywasz się Mycroft Alexander Holmes, masz trzydzieści cztery lata. Masz rodzeństwo, Eurus i Sherlocka, lubisz... — tu urwał i ukrył twarz w dłoniach; jak ma komuś przedstawić ich samych? — Przepraszam — wykrztusił, czując łzy pod powiekami. 

— W porządku. To już coś. — Głos Mycrofta był łagodny, choć oszołomiony, i Greg naprawdę nie mógł się temu dziwić. Z jego perspektywy to wyglądało tak, że budzi się w szpitalu po poważnej operacji, i pierwszym co widzi jest jakiś facet, który panikuje oraz mówi mu, że są małżeństwem. Trochę przerażające, bo przecież on tego faceta nie zna. — Powiedziałeś, że jesteś moim mężem.

— Jestem. — Greg poczuł, jak coś ściska mu gardło. Z całych sił walczył o to, żeby się nie rozpłakać, chociaż nierówne, pełne łez tony przenikały w jego głosie. — Od trzech lat. Za trzy dni mielibyśmy trzecią rocznicę. Masz obrączkę na palcu. Razem wybieraliśmy wzór. 

— Och. 

Mycroft spuścił wzrok. Chciałby pamiętać swoje życie przed wypadkiem, a ten cały mąż wydawał się w porządku, jakiś taki bezpieczny, jakiś znajomy, pamiętał go skądś, ale...

— Głupie pytanie, ale... Jak ty się nazywasz?  

No tak. Pierwszy (i miał nadzieję, że jedyny) raz, kiedy Mycroft pyta go o imię. Głupie, bo znają się od lat, są małżeństwem, a teraz ma mu się przedstawić, ale cóż, nawet los wybiera swoich ulubieńców. Oni najwyraźniej do nich nie należeli. 

— Gregory James Lestrade. Greg — poprawił się. — Dziwnie mi się przedstawiać mojemu mężowi — uśmiechnął się nerwowo, by ukryć ból; nigdy nie sądził, że będzie musiał przetrwać coś takiego. — Poznaliśmy się lata temu.

— Mycroft? Mycroft!

Czyjeś obcasy zastukały na twardej podłodze, drzwi trzasnęły.

Eurus i Sherlock wpadli do sali, przerażeni. Kobieta ściskała jego rękę jak imadło, ledwo utrzymała równowagę kiedy chwyciła się łóżka i objęła brata. Gdyby nie metalowy stelaż, osunęłaby się siłą rozpędu na podłogę, chociaż Greg szczerze wątpił, że zrobiłoby jej to różnicę. 

— Jak się czujesz? — Jej oczy były pełne łez, zmęczone i podkrążone. — Molly nam powiedziała o amnezji, tak mi przykro.

— Dobrze. Nie pamiętam najwyraźniej wszystkiego, ale... — uśmiechnął się blado — wasza dwójka to Eurus i Sherlock, mam rację?

— Masz. — Eurus odetchnęła z ulgą. — Jesteśmy rodzeństwem. Sherlock jest najmłodszy — potargała bratu włosy, ale nawet ten gest był przeżarty smutkiem i jakiś taki niemrawy; palce opadły na pościel. — Ty jesteś najstarszy.

Sherlock bawił się rożkiem kołdry. On nie wiedział, co mógłby powiedzieć, nie kiedy Eurus właściwie wszystko już powiedziała, bo co on mógłby dodać? Wyjaśniać ich relację komuś, kto nie pamiętał, że w ogóle ma rodzeństwo? Bezcelowo pocieszać, że będzie dobrze, kiedy może nie być? Patrząc na Grega widział więcej, niżby chciał, widział załamanie które nie wyrywało się na wierzch przez mimikę i oczy tylko dlatego, żeby Mycroftowi mogło się od tej pory tylko polepszać, widział strach, bo może Mycroft będzie chciał rozwodu? 

— Pomagałeś mi czasem w rozwiązywaniu spraw, wiesz? — przysunął krzesełko bliżej łóżka. — Jestem detektywem-konsultantem. 

— Nie ma takiego zawodu. 

Sherlock uśmiechnął się mimo wszystko; taka sama była jego reakcja, kiedy powiedział mu o tym za pierwszym razem. Może nie wszystko stracone. Może muszą tylko przejść już raz wydeptaną ścieżką. 

— Jest. I jestem jedyny na świecie. Greg jest inspektorem policji, pozwala mi tam chodzić i im pomagać. Jesteśmy dobrą drużyną, powinieneś nas zobaczyć w akcji. Studiuję też kryminalistykę — dorzucił niechętnie. 

— Zwłaszcza twoje laboratorium w kuchni. 

— Wybuchło tylko raz, czepiasz się, szwagier. 

— Może mów do mnie szwagier, to mniej żenujące niż mylenie imienia — Greg szturchnął go w ramię. — Widzisz, Mycroft, Sherlock cierpi na notoryczne zapominanie mojego imienia. 

— Cieszę się, że tym razem je pamiętał, nie potrzebujemy więcej zapominania. 

Eurus zachichotała pierwsza mimo łez szklących jasne oczy, delikatnie zaczerwienione od płaczu. 

— Wybacz, braciszku. To co, gdzie chcesz pojechać ze szpitala? Możesz albo do domu rodziców, albo do, no, do siebie, do waszego gniazdka. Tam, gdzie mieszkałeś ostatnie trzy lata, więc śmiem twierdzić, że to najlepsze miejsce, jeśli chcesz odzyskać chociaż strzępki tego, co wiedziałeś. 

Mycroft powoli skinął głową. 

— Chcę zobaczyć nasz dom. Wszystko. Może coś mi pomoże, nie możemy tego przekreślać. 

— Popieram. Zawiozę cię tam, jak tylko nas wypuszczą. — Inspektorowi nie udało się ukryć wzruszenia. Może ich dom, fotografie, jakieś przedmioty albo miejsca sprawią, że wspomnienia odżyją, nawet jeśli była na to bardzo mała szansa. — Mamy dużo zdjęć i nagrań. 

— Mamy zdjęcia z dzieciństwa, jak chcesz. 

— Nie tak szybko, dobrze? Zacznijmy od podstaw. 

Poczuł miłe ciepło w środku. Mycroft uznawał ich małżeństwo za coś podstawowego. Logiczne, biorąc pod uwagę, że zgodzili się spędzić ze sobą resztę życia, ale nawet teraz, mimo braku wspomnień, chciał sprawdzić ich relację na wszelki wypadek. To urocze, pomyślał, i przez myśl mu nie przeszło, że Mycroft może to robić, żeby wysondować ich wzajemne zależności. Miał tylko desperacką nadzieję, że to nie skończy się rozwodem, bo nie poradzi sobie z drugim. 

Wiedział, że małżeństwo to nie meta i nie koniec starań o siebie nawzajem, ale traktował to jako coś osiągniętego, jako kamień milowy, i świadomość, że ten kamień przesunął się na sam początek ich kilkuletniej drogi naprawdę go dobijała. Może i byli małżeństwem, ale co z tego, skoro Mycroft właściwie go nie znał?

To musiało być dla niego ciężkie; obudził się w szpitalu, zamężny, nie pamięta właściwie niczego na ten ani prawie żaden inny związany ze sobą temat, i jeśli chce choćby pobieżnie wrócić do tego, co było, musi natychmiast przyswoić tyle informacji, ile przyswoił w ciągu trzydziestu paru lat swojego życia. Pobieżnie, bo przecież już nigdy nie będzie tak samo; nie jest tym samym Mycroftem, który żegnał się z mężem i wsiadał do samochodu, który polecił mu wziąć taksówkę, bo zmoknie.

— Gdzie jest moja parasolka? 

— Poważnie? Zapomniałeś o nas, ale nie o parasolce? — Sherlock pokręcił głową z niedowierzaniem. — Wszystko z nim w porządku, amnezja to nieporozumienie — zażartował. 

Chciałby, żeby tak było. Wszyscy by chcieli. 

Dziwnie wprowadzało się Mycrofta do jego domu — przecież znał tu każdą rysę na blacie (w sumie dwie), każdy kąt, był przy całym re-dekorowaniu, sam wybierał te zasłony, a teraz wchodził tutaj jak obcy. 

Apartament był pod wieloma względami odstępstwem od tradycyjnego wystroju w lżejszych barwach — nagrodę główną powinna dostać niemal całkowicie zabudowana granatowymi meblami kuchnia, która mimo solidnej barwy prezentowała się całkiem miło, może za sprawą dywanu w paski żywych kolorów — okna były podzielona wieloma szprosami na kratę akurat taką, by komfortowo przez nią wyglądać. 

— Mieszkaliśmy tutaj? 

— Trzy lata z haczykiem. Wprowadziliśmy się po zaręczynach. 

Mycroft rozejrzał się. Równie dziwnie jak wprowadzać go do jego domu było widzieć go bez marynarki, za to w jaśniejszej kamizelce w dyskretne prążki. Wcześniej nigdy by czegoś takiego na siebie nie założył, hołdował przede wszystkim poważnym, ciemnym kolorom. 

— Przytulnie tu. 

— Ty wybrałeś zasłony i kolor ścian. — Delikatny brzoskwiniowy wyglądał bardzo elegancko, a zarazem ciepło, otulał wszystkich przebywając w pomieszczeniu delikatnym uściskiem. — Chcesz zobaczyć sypialnię? Możesz w niej spać, mamy jeszcze pokój dla gości, mogę się tam przenieść. 

— Dziękuję. Chciałbym... sprawdzić, zobaczyć, przetestować, nie wiem, to, co było między nami. Pamiętałem cię w jakiś sposób, kiedy się obudziłem, więc... myślę, że spróbowanie będzie w porządku — zakończył Mycroft. — Wiem, że to musi być dla ciebie bolesne — dodał ze skruchą. 

— Nie spodziewałem się takiego zwrotu akcji przed naszą rocznicą, ani w ogóle. — Greg wzruszył ramionami, ale przez śmiech przebił łzawy ton. Boże, rozmawiał z mężem jak z obcym. Do tej pory traktował tak wyłącznie swoją byłą żonę, tylko że 1. ona jego tak też, 2. to było zbudowane na wzajemnej wrogości, 3. to było specjalnie. — Ale teraz musimy sobie jakoś z tym poradzić. 

— Poradzimy sobie. 

— Możesz sobie pospacerować ile chcesz, ja nam coś przygotuję, okej? — Okropnie było przyzwyczajać się do nowego charakteru ich relacji. Zupełnie jakby byli sobie obcy, a przecież tak nie było. — Możemy ułożyć ci jakiś względny plan. 

— Gdzie trzymaliśmy zdjęcia? 

— Tamta komoda, druga szuflada od góry. 

Mycroft uchylił szufladę. Faktycznie, leżały tam koperty w kilku kolorach, niektóre wypchane, niektóre sprawiały wrażenie pustych i tylko sztywność zdradzała, że coś tam jednak jest. Były nawet podpisane wyjątkowo schludnym pismem. Brighton, Aberdeen, daty w rodzaju 12.08.2018 czy 14.02.2017. Walentynki, odgadł znaczenie cyfr na drugiej kopercie, ale ta pierwsza? Odwrócił ją ostrożnie. 

Dwunasty sierpnia trzy lata temu. Białe zdobienia kojarzyły się tylko ze ślubem, bo na jaką inną okazję używa się tyle bieli? 

Uchylił ją, po czym wysunął kilka fotografii; jedna rodzinna, z młodym małżeństwem na środku, kilka ujęć z pierwszego tańca, oni w urzędzie trzymający się za ręce, moment zakładania obrączek, pierwszy pocałunek jako mąż i mąż. Z tych zdjęć biła radość, widoczna w każdym ustawieniu, każdym wyrazie twarzy, w ogrodzie przystrojonym kwiatami i lampkami. Greg już bez marynarki, za to w kamizelce i w podwiniętych do łokcia rękawach, Eurus zarzucająca ręce na szyję jakiejś ubranej w żółtą sukienkę młodej kobiety, one obie roześmiane. 

Najbardziej spodobała mu się ta, na której łatwo wywnioskować z sylwetek, że się całują, ale są zasłonięci rozłożoną parasolką — nie widać ich twarzy, nie widać ich od przedramion w górę, ale to takie oczywiste, że się całują i jednocześnie śmieją. Widać to w zmarszczeniu tkanin ubrań oraz w ich napięciu, w tym, że ramię Mycrofta jest zarzucone luźno na szyję męża. 

Wszystkie zdjęcia ślubne, oprócz tego, włożył z powrotem. To jedne odłożył na blat, po czym sięgnął po kolejną kopertę. 

Fotografie były przeróżne, ale bez problemu mógł wywnioskować to, czego teraz Gregowi najbardziej było żal — musieli się naprawdę bardzo kochać. 



yes znowu ja i targanie ludzi przez ból i cierpienie, polecam sie

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro