𝚁𝙾𝚉𝙳𝚉𝙸𝙰Ł 1. 𝚂ł𝚘𝚍𝚔𝚒𝚎 𝚙𝚘𝚠𝚒𝚝𝚊𝚗𝚒𝚎.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Data publikacji: 5.09.2020

  Cichym, ale i głębokim westchnięciem, oparła głowę o ciepłą szybę. Jasne promienie słońca wpadały wprost do przedziału i muskały delikatnie jej twarz. Słoneczne lato zagościło w całej Anglii, gdzie na niebie nie można było ujrzeć ani jednej puchatej chmurki. Był to również pierwszy dzień wakacji, w którym będą mieli dwa miesiące na regeneracje swojej energii. Wszystkim się należało po ciężkim roku, kiedy sam Minister Magii przysłał do Hogwartu starszego podsekretarza, Dolores Jane Umbridge. Starsza czarownica wprowadziła wiele zakazów i nakazów, które bez wyjątku każdy miał przestrzegać. W innym przypadku groziły surowe konsekwencje i bolesne szlabany. Obrona Przed Czarną Magią nie była już taka sama, jaką uczyli się wcześniej. A wszystko pod pretekstem, że była ona niepotrzebna, gdy żadnego zagrożenia nie było. Dla Ministerstwa powrót Czarnego Pana był bzdurą, a śmierć Cedrica Diggory'ego tłumaczono, jako nieszczęśliwy wypadek podczas Turnieju Trójmagicznego.

  Hogwart już nie był taki sam, kiedy po raz pierwszy przekraczała próg Wielkiej Sali, aby przystąpić do Ceremonii Przydziału. Podejście czarodziei u większości się zmieniło przez obecne czasy, które nie były usłane pięknymi i pachnącymi kwiatami. Żyli w ciągłym strachu, jak i grozy, kiedy Lord Voldemort odrodził się na nowo. Coraz większym podejrzeniem było, że dzięki swoim zwolennikom przejmował część po części samo Ministerstwo. Zyskiwał również nowych sojuszników. Jedni dołączali do niego z własnej woli, a drudzy zostawali zmuszani pod wpływem groźby lub nieprzyjemnych, często bolesnych tortur. Sprawdzało się to w większości przypadków, ale znajdowali się też tacy, którym śmierć nie była straszna. Po niej już nie było nic. Zmartwienia, strach i ból przestały istnieć. Bywała ona zbawieniem.

  Zmęczonym wzrokiem spojrzała na lewy nadgarstek, na którym znajdował się srebrny zegarek. Ekspres Hogwart miał się zatrzymać na peronie dziewięć i trzy czwarte za kwadrans pierwsza. Cieszyła się z powrotu do domu, bo gdzie byłoby jej lepiej, niż w miejscu, w którym spędziła swoje pierwsze lata życia. Hogwart także zastępował im dom, gdy wracali do jego starych murów, aby odbyć swój kolejny rok intensywnej nauki. Na początku trudno było przywyknąć do rutyny, która tam panowała. Z każdym miesiącem, rokiem stawało się to o wiele łatwiejsze. Podniosła się ze swojego miejsca i przeciągnęła się delikatnie, żeby wyprostować kości. Wyciągnęła z kieszeni swoją różdżkę, którą machnęła i zabezpieczyła przydział, jak i zasłoniła rolety przed ciekawskim wzrokiem innych. Podeszła do swojego kufra, skąd wyciągnęła jedną parę jasnych spodni, białą koszulę oraz czarne pantofle. Położyła je na bok, żeby po chwili się w nie przebrać, a swoją szatę złożyć w kostkę i schować. Nie była jej na razie potrzebna. Wyciągnęła również srebrną, zdobioną szczotkę do włosów z miękkiego włosia. Rozpuściła krótkie do ramion kasztanowe włosy, które powoli i dokładnie zaczęła czesać, spoglądając na swoich pupili. Czarny kruk z zainteresowaniem patrzył na błyskotkę swojej pani, kiedy jasnobrązowy Kuguchar leżał na żółto-czarnym szaliku. Gdy skończyła, odłożyła szczotkę na bok i wyciągnęła ręce do kotki.

– Princessa, chodź do mnie. - zawołała ją do siebie, wpatrując się w jej duże ciemnopomarańczowe oczy. Kotka pomachała swoim ogonem na boki, który zakończony był pędzelkiem, niczym u lwa. – Chodź do mnie. - powtórzyła, na co doczekała się odpowiedzi w postaci cichego miauczenia, a także towarzyszącego tupania łap w jej stronę. Uśmiechając się delikatnie, podniosła swojego pupila na ręce i posadziła ją na swoich kolanach.

  Kotka położyła się po chwili, cicho mrucząc, gdy była miziana po miękkiej sierści i za uchem. Była jej oczkiem w głowie i zdarzało się, że traktowała Princessę, jak swoje własne dziecko.

– Stacja King's Cross za pięć minut! - usłyszała donośny głos jednego z prefektów, jak i głośne pukanie do drzwi. Mogła się jedynie cieszyć, że nikt nie pomyślał o niej, gdy wybierano nowych prefektów. Nie nadawała się do pełnienia tak ważnej funkcji.

  Odsłoniła ciemnobrązowe żaluzje, dzięki czemu do środka dostało się światło. Zrzuciła ze swoich kolan kotkę, której się to nie spodobało, o czym świadczyło jej spojrzenie. Podniosła się po raz kolejny i strzepała dłonią kępki sierści, jakie zostały na jej ubraniach. W prawej dłoni dziewczyny spoczywała brązowa różdżka.

– Wingardium Leviosa. - rzuciła cicho zaklęcie, dzięki któremu mogła podnieść swoje wszystkie rzeczy z niebywałą lekkością, jak klatkę ze spokojnym Horusem. Czuła pod stopami, jak pociąg powoli zwalnia, żeby następnie zatrzymać się na stacji. Rozgrzmiał głośny gwizd lokomotywy, oznajmująca im, że dojechali na miejsce. Ruszyła w stronę wyjścia, a jej rzeczy lewitowały tuż za nią. Zależało jej na, jak najszybszym wyjściu z lokomotywy, za nim na wąskim korytarzu zjawią się inni uczniowie. Przez duże okna, mogła dostrzec tłum rodziców, czekających na swoje pociechy.

  Zacisnęła swoją dłoń na rękojeści, widząc stojącą na stacji jedną ze swoich trzech starszych sióstr. Jak zawsze miała tą samą opanowaną minę. Nie mogła liczyć na ciepłe powitanie, jak pozostali. Musiała się cieszyć z tego, co miała. Przynajmniej pamiętali, że dzisiejszego dnia wracała do domu.

– Miło cię znowu widzieć, Olivio. - przywitała się, podchodząc do młodej kobiety ubranej w szkarłatną długą szatę z przypiętą broszką w kształcie dwóch splecionych ze sobą złotych róż. Ciemne włosy były spięte w ciasny kok. Olivia, jak i jej siostra bliźniaczka Beatrycze były uznawane za piękne kobiety, o niebywałej urodzie i dużych błękitnych oczach. – Myślałam, że sama mam wrócić do domu. Nie powinnaś być teraz w św. Mungu?

– Rodzice mnie przysłali, abym odebrała cię ze stacji. Może i masz ukończone siedemnaście lat, ale dalej mieszkasz pod ich dachem i nie ufają ci w sprawie powrotu do domu. Ja również, Melisso.- w jej słowach, aż zawiało chłodem, który spowodował na ciele Puchonki ciarki. Uniosła dumnie podbródek do góry, patrząc się na swoją siostrę z góry. – Zdajesz sobie sprawę, jaką mamy ważną pozycję pośród innych.

– Pozycja zawsze zostaje pozycją, a strach strachem przed możliwym cierpieniem. W naszej rodzinie raczej jest powszechne myślenie tylko o sobie. - powiedziała ze smutkiem, widząc, co się działo, aż za dobrze. Nie znała osoby, jaka choć raz nie pomyślałaby tylko o sobie. Różniła się od swojej rodziny, która wychodziła idealnie jedynie na zdjęciach. Należała do Hufflepuff, a tam nikt nigdy nie czuł się odrzucony. Byli jedną wielką rodziną, gdzie pomoc i ciężka praca była ważna.

– Opanowanie, nigdy nie było twoją mocną stroną, jak przynoszenie wstydu na rodzinę. - warknęła cicho, nie zamierzając stać się obiektem wielu plotek. Czarodzieje lubili patrzeć się na dłonie. – Dostawałaś już wiele propozycji do wiesz czego. - dodała wymownie, widząc, jak Melissa odwracała od niej wzrok. Przynajmniej nie musiała powtarzać tego wiele razy. Pstryknęła palcami, dzięki czemu obok nich pojawił się skrzat domowy, który ukłonił się przed nimi nisko. – Zanieś wszystkie rzeczy Melissy do jej komnaty oraz rozpakuj je. Ma być wszystko gotowe, za nim się zjawimy w Emerson Manor. - rozkazała.

  Skrzat ubrany w starą, brudną szmatę ukłonił się jeszcze raz. Zniknął po chwili z rzeczami oraz pupilami najmłodszej dziedziczki Emerson.

  Melissa zerknęła na rodzinę Weasleyów, którzy z uśmiechem witali swoje najmłodsze dzieci i ich przyjaciół. Mogła jedynie wspominać, jak wyglądało życie ich wszystkich, za nim nie powrócił Czarny Pan. Również bywała witana przez rodziców, a nawet siostry. Teraz strachem dla niej było podejść do nich w obawie, że zostanie ukarana.

– Chodź, bo wszyscy już na nas czekają. - usłyszała, na co skinęła głową, idąc tuż za nią.

  Nie przyszło jej nawet przez myśl, żeby się sprzeciwić swojej siostrze, a tym bardziej uciekać. Olivia z łatwością, by ją znalazła i sama ukarała za nieposłuszeństwo. Stała się zimna, jak i oschła w szczególności do niej. Nie wiedziała, dlaczego. Nigdy nie miały ze sobą dobrego kontaktu, raczej unikały jakiejkolwiek styczności ze sobą. O wiele lepsze miała stosunki z pozostałymi siostrami.

– Za tymi budynkami będziemy mogły się bezpiecznie teleportować. - wskazała na boczną uliczkę, znajdującą się pomiędzy starymi budynkami mieszkalnymi. – Ja to zrobię, bo nie zamierzam powierzać swojego życia w twoje nieudolne ręce. Jeszcze chcę spokojnie pożyć na tym świecie, który zmierza to idealności.

– Wielbiącym potwora. - mruknęła pod nosem.

– Mówiłaś coś? - zapytała kobieta, nawet nie zerkając na swoją młodszą siostrę.

– Kompletnie nic, Olivio. Nie od dziś wiadomo, że nie każdy ma talent do wszystkiego. - zauważyła, choć trochę ochraniając się przed kolejną krytyką z jej strony. Siostra Melissy od zawsze uważała się za najmądrzejszą i uzdolnioną ze wszystkich czarownic. Nie tylko Krukoni byli uznawani za zadufanych w sobie, Ślizgonów także to dotyczyło. – Ja potrafię się przyznać do tego, że wielu rzeczy nie potrafię. A słuchanie kogoś, kto uważa się za lepszego, nigdy nie będzie przyjemne.

– A powinnaś. Zastanawiałam się, czy nie zabrać się do Św. Munga, aby zbadać twój stan zdrowia psychicznego. Możliwe, że Szlamy uderzyły ci, aż za bardzo do głowy. - rozchyliła usta, żeby coś powiedzieć, ale szybko zrezygnowała. Czuła, jak zaciska dłoń na jej nadgarstku. – Wiele razy już dałaś mi do zrozumienia, że Puchoni to miękkie kluchy. Świat nie kręcił się w tęczowych barwach.

– Czy wszyscy Ślizgoni to... - nie zdążyła dokończyć, kiedy cały świat zawirował dookoła. Teleportacja, nigdy nie należała do najprzyjemniejszych form przemieszczania się w ich świecie. Egzamin na teleportacje udało się jej zdać dopiero za czwartym razem, co i tak było niezwykłym dla niej osiągnięciem. – ... glizdy. - dokończyła na jednym wydechu, gdy obie wylądowały na kamiennej ścieżce, prowadzącej do ich rodzinnej posiadłości. Musiała się przytrzymać ramienia Olivii, żeby nie upaść na ziemię.

  Usłyszała głośne prychnięcie swojej siostry, która się od niej odsunęła. Melissa z lekkim strachem podniosła wzrok na śnieżnobiały dwór, otoczony z każdej strony gęstym lasem. Była to piętrowa rezydencja z drugim piętrem ukrytym w dachu mansardowym. W narożach pałacu znajdowały się cztery zróżnicowane, okrągłe wieże, zwieńczone ostrosłupowymi daszkami. W osiach obu najdłuższych fasad ustawiono wydatne ryzality zakończone wolutowymi szczytami. Ryzalit frontowy został poprzedzony filarowym gankiem, a charakterystyczną rzeczą były złote zdwojenia opraw okiennych na piętrze.

– Zachwyt w twoich oczach, widząc swój dom, aż bije na alarm. Czyżby życie w beczce dało o sobie znać? - usłyszała, ale nie zamierzała się na nią spojrzeć, jak ona wcześniej. Z niebywałym trudem przełknęła gulę rosnącą w gardle, a w szczególności zrobić kilka kroków w przód. – Z twoim tempem, to prędzej zajdzie słońce, niż wejdziesz do środka.

– Podziwiam krzewy róż, które w tym roku pięknie zakwitły. - odparła, zmieniając szybko temat. Wskazała na kwiaty, które w szczególności skradły jej serce. W całym ogrodzie rosło wiele ich odmian i na każde można było patrzeć godzinami. – Szkoda, że nie ma białych. - dodała, rozglądając się za swoją ukochaną odmianą róż. Każdy ich kolor miał swoje znaczenie.

– Cierpliwość matką głupich, jak i próbowanie odwrócić mojej uwagi. Nic ci to nie da Melisso, a jedynie marnujesz mój cenny czas. Rodzice na ciebie czekają, w końcu nie widzieli cię kawał czasu. Zniewagą jest zapominać, że jest się jedną ze spadkobierczyń naszego rodu.

– Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. - odpowiedziała, mając jeszcze na tyle oleju w głowie, żeby znać zasady. Należała do arystokracji, a jej rodzice zaliczali się do czarodziei czystej krwi i jedną z najzamożniejszych rodzin.

  Przekroczyła próg drzwi, wchodząc do dużego, ale jasnego holu. Dookoła panowała cicha, jakby dwór był opustoszały.

– Witaj w domu, Melisso.

* * *

  Rozglądając się dookoła, usiadła na brzegu dużego, zdobionego łóżka. Narzucona na nie, była błękitna narzuta ze złotymi nićmi, tworząca kwiatowe wzory. Wszystko było napchane przepychem, który aż mógł razić w oczy. Czuła się bezsilna, jak nigdy dotąd, gdy przez przypadek podsłuchała rozmowy swoich rodziców. Nie sądziła, że starsze małżeństwo będzie chciało ją skazać na taki los, jaki spotkał ich najstarszą córkę. Małżeństwa aranżowane pośród czarodziei czystej krwi były na porządku dziennym. Dzięki nim mogli zachować czystość krwi, ale i dać możliwość przedłużenia ich rodów. Nikt nie przejmował się faktem, że takim sposobem narażali się na problemy zdrowotne.

  Nie udało jej się dowiedzieć czegoś więcej, ponieważ do dworu zawitał profesor Severus Snape. Miał on przekazać informacje o zbliżającym się spotkaniu Śmierciożerców. Odkąd pamiętała, obawiała się mężczyzny, który w Hogwarcie budził grozę wśród uczniów, a zwłaszcza w domu Godryka Gryffindora. Każdy, kto choć znał odrobinę przeszłości Mistrza Eliksirów, wiedział, że spędził kilka miesięcy w Azkabanie. Udało mu się wyjść dzięki pomocy Albusa Dumbledore'a, uznawanego za starego głupca.

  Wzrok młodej czarownicy zatrzymał się na drzwiach, w których stała jej matka. Na twarzy jej można było również dostrzec delikatny uśmiech, podkreślający niewielkie zmarszczki na jasnej twarzy. Pani Emerson była piękną, dojrzałą kobietą z krótkimi do ramion jasnymi włosami, gdzieniegdzie przeplecionymi niewielką siwizną. Jej piwne oczy błyszczały, tak jak za każdym razem, gdy była czymś podekscytowana.

  Melissa przymknęła na chwilę oczy, czując, jak ucałowała ją w czoło i usiadła obok niej na łóżku. Dostrzegła w jej dłoniach czarne satynowe pudełko, kryjące pod wieczkiem pewną niespodziankę.

– Mam coś dla ciebie. - zaczęła łagodnym, ale i melodyjnym głosem. Podała jej pudełko i ułożyła dłonie na swoje kolana. – Nie przyjmuję odmowy. - oznajmiła, patrząc, jak zdejmuje wieczko. W środku znajdował się srebrny naszyjnik z małą zawieszką w postaci róży, na której gdzieniegdzie znajdowały się małe różowe diamenty.

– Przekupienie mnie prezentem, wam się nie uda. - powiedziała, biorąc do ręki naszyjnik, któremu przyjrzała się uważnie. Chciała już go oddać, kiedy rodzicielka zatrzymała ją małym gestem ręki. Napotkała jej wzrok na sobie. Odziedziczyła kolor oczu po niej, jak i najstarsza ze sióstr, Miranda.

  Westchnęła cicho, wiedząc, aż za dobrze, o co chodziło Melissie. Do tej pory miała, choć odrobinę nadziei, że ich zrozumie. Nie robili tego wszystkiego na złość. Robili wszystko, żeby uchronić swoje córki przed gniewem Czarnego Pana. Czarnoksiężnik był coraz to bardziej zniecierpliwiony, gdy Emerson ostatnim razem odmówiła wstąpienia do jego szeregów. Syn od państwa Malfoy'ów nie sprawił im tylu problemów, co Puchonka.

– Założę ci go. - mruknęła cicho, gdy wzięła od niej naszyjnik, żeby pomóc jej go założyć. Nie musiała nawet wspomnieć, aby podniosła swoje włosy. Zdecydowanie wolała nie wspominać, że prezent nie należał od nich. – Pasuje ci. - odparła zgodnie z prawdą, gdy Melissa spojrzała się na nią dużymi piwnymi oczami. – Za dwa tygodnie, prawdopodobnie odbędzie się w Malfoy Manor zebranie. Nasz pan oczekuje twojej obecności, jak i ostatecznej decyzji. Tym razem na twoim miejscu bym się zgodziła...

– Wątpię, że to kiedykolwiek się wydarzy. - odpowiedziała.

– Melisso zrozum, że żadna matka nie chce stracić swojego dziecka...

– Jedną córkę już straciłaś, a druga wysuwa ci się z rąk. - odparła, widząc, że tymi słowami zraniła swoją matkę. Nie lubiła, jak ktoś przez nią cierpiał, ale wolała mówić gorzką prawdę, niż przytakiwać na wszystko.

  Usłyszała, jak drzwi zamknęły się z trzaskiem. Została sama w czterech ścianach z naszyjnikiem na szyi oraz pustą klatką Horusa, któremu pozwoliła wyprostować skrzydła.  

* * *

* * *

Następny rozdział: "2. Tajemnicza postać."

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro