【1.2】

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

▇▇▇

▇▇▇

𝐆𝐖𝐈𝐀𝐙𝐃𝐘 były czymś czego nikt w zupełności nie pojmował, wielkie ciała niebieskie, świecące własnym światłem, a na pewno nie pojmował ich umysł małej Mar-Argol, która dociskając nosek do szyby statku kosmicznego i siedząc na kokpicie obserwowała bezkres ciemnego nieba.

▇▇▇

𝐖𝐈𝐄𝐋𝐊𝐀 i głośna planeta przytłoczyła Mar-Argol, dobiegające zewsząd dźwięki dobijały się się do jej głowy jakby chciały, by je zrozumiała. Ona zaś nie rozumiejąc nic, rozglądała dookoła, mrugając co chwila nieprzyzwyczajona do tak dużej ilości różnokolorowych świateł. Wierciła się w ramionach Jedi, owinięta w jego brązowy płaszcz, chciała do mamy.

Sifo-Dyas westchnął cicho, wiedząc że dziewczynka zaraz zacznie płakać. Już kilkakrotnie razy został wysłany przez radę Jedi, by odebrać rodzicom lub opiekunom dziecko czułe na Moc i zdawał sobie sprawę z tego jak przebiega cały proces.

Zaczął kołysać Mar-Argol, wciąż szybkim krokiem schodząc z lądowiska. Musiał oddać dziewczynkę do grupy młodzików, którymi opiekowali się starsi i bardziej doświadczeni Jedi niż Sifo-Dyas.

Po małej twarzy z jej ciemnych oczu spływały łzy, jej ciało się trzęsło i wierciła się w jego ramionach. Kołysanie jej w swoich ramionach nic nie dawało, więc mężczyzna sięgnął po Moc, zmuszając dziecko do poczucia tej silnej mistycznej energii.

— Moc jest silna w tobie, a ty jesteś silna w Mocy — wyszeptał, sam się rozluźnił powtarzając bardzo dobrze znaną sobie formułkę.

Mar-Argol zaczęła się uspokajać, łzy zniknęły z jej oczy tak szybko jak się tam pojawiły, zaraz gdy Jedi przekroczył próg świątyni, ogromnego, pięknego budynku. Sifo, mimo że mieszkał w tym miejscu od lat, zawsze zachwycały wysokie kolumny, w których rzeźbione postacie wielkich wojowników sprzed lat czuwały nad Zakonem. Obrócił się wokół własnej osi, pokazując dziewczynce wnętrze długiego korytarza.

▇▇▇

𝐙𝐘𝐂𝐈𝐄 w Świątyni było całkiem inne niż te, które dzieci spędziłyby w swoich rodzinnych domach.

Mar-Argol Howe i Obi-Wan Kenobi byli nierozłączni odkąd kilka lat temu zostali przydzieleni do tej samej grupy młodzików. 

Już od pierwszego obchodu świątyni, gdy byli oprowadzani w grupkach przez rycerzy jedi, szli w parach trzymając się za dłonie za dwiema Twi'lekanami.

Potem usiedli obok siebie na wygodnych pufach w małej salce, w której mały zielony mistrz śmiesznie opowiadał o Mocy, bardzo nudząc dzieci.

Obi-Wan był niewiele starszy do Mar-Argol, ale był o wiele lepszy od niej w posługiwaniu się Mocą. To zawsze on jako pierwszy uniósł za jej pomocą srebrną kulę leżącą przed nimi. Tylko dwa razy stłukł gliniane naczynia i rozlał wodę, kiedy ich zadaniem było poczucie równowagi na ogrodach świątyni.

Oczywiście oboje wmawiali sobie, że to przez tą niewielką różnicę wieku, żeby Mar czuła się lepiej.

Nie czuła się lepiej; była trochę zazdrosna.

— Zazdrość prowadzi do gniewu, gniew do nienawiści, nienawiść do cierpienia. Nie chcesz cierpieć, prawda? — Howe pokręciła szybko głową, a włosy rozsypały się jej dookoła twarzy. Jedi, który powiedział jej te mądre słowa, które zapamiętała już na kolejne lata, ukląkł przed nią i uśmiechnął się miło, doprowadzając je do porządku. — Nie musisz zazdrościć swojemu przyjacielowi, możesz poprosić go, aby spróbował ci pomóc — wstał, wciąż uśmiechając się szeroko — Oboje w przyszłości będziecie wielkimi rycerzami Jedi...

Mar-Argol pomyślała, że te słowa miały więcej niż jedno znaczenie, lecz wtenczas jeszcze nie znała tego drugiego. Pomyślała też że Sifo-Dyas jest bardzo mądry i że bardzo go lubi.

Dopiero parę miesięcy później, gdy była już całkiem sfrustrowana swoimi nieumiejętnymi zdolnościami panowania nad Mocą, powiedziała Obi-Wanowi, że ma jej pomagać, a chłopiec bez żadnych oporów się zgodził. Miała wtenczas niecałe sześć lat a on prawie całe siedem. W jej oczach był bardzo duży, bardzo dojrzały i znał się na Mocy bardziej niż ona.

Zaczęli więc już tego samego dnia wymykając się wieczorem ze swoich pokoi i spotykając się w Komnatach Tysiąca Fontann. Medytował tam wysoki ciemnowłosy Jedi, którego cicho ominęli i usiedli na trawie paręnaście metrów dalej, za dużą metalową kulę służył Meiloorun, którego wynieśli ze stołówki.

Obi-Wan nie miał pojęcia co powiedzieć Mar-Argol, nie uważał się za lepszego od niej, choć cieszyło go to że każde ćwiczenie, które zadawał młodzikom Mistrz Yoda wychodziły mu. Postępował zgodnie ze wskazówkami mądrego Jedi i tyle wystarczało, nie miał problemów, aby współpracować z Mocą, czuł mistyczną energię przepływającą spokojnie przez całe jego ciało i otaczającą go, gdy tylko chciał mógł jej użyć. Już odkąd Howe poprosiła go o pomoc zastanawiał się jak jej powiedzieć, że chyba nic jej da. Ale nie umiał jej odmówić; czuł się zobowiązany do pomocy młodszej towarzyszce. Spędzili razem już parę lat i nie wyobrażał sobie, by ją zostawić. Mimo że miał jedynie siedem lat i dużo jeszcze nie rozumiał, to wiedział, że Mar zawsze była kiedy on jej potrzebował i on musi być teraz.

— No dobrze — wziął głęboki oddech — może po prostu zamknij oczy i pomyśl, że Moc jest...

— Gdzie jest?

— Wszędzie.

Dziewczynka wstrzymała oddech, zamknęła oczy, wyprostowała się i pomyślała o tym, że Moc jest wszędzie.

— Ale musisz oddychać — zaśmiał się cicho, a ona wzięła głęboki oddech — Spróbuj się... no wiesz, rozluźnić.

— Mhm, rozluźnić — powtórzyła za nim jak echo.

Rozluźniła się dopiero, gdy chwyciła jego małą dłoń w swoją jeszcze mniejszą dłoń.

Siedzieli w ogrodach do późna, wstali z wilgotnej trawy, gdy oboje już zasypiali.

— Dziękuję, Obi, kocham cię — powiedziała i przytuliła go mocno, gdy rozstawali się przed rozsuwanymi drzwiami do pokoi, które dzielili z innymi młodzikami.

— Nie możemy kochać, Mar — odpowiedział, a ona wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się do niego.

Osiem dziewczynek spało w swoich łóżkach i osiem z nich poruszyło się niespokojnie, gdy Howe przekroczyła próg sypialni.

Kolejnego dnia i w dniu po kolejnym dniu Mar-Argol nie wracała do swojego pokoju od razu po kolacji, tak jak robiły to jej współlokatorki.

Wieczór po wieczorze przez długie miesiące wybierała się z Kenobim do Komnaty Tysiąca Fontann, gdzie trochę nieudolnie próbowali razem medytować, unosić mocą Meilooruny, co wychodziło Howe z każdym spotkaniem coraz lepiej i z czasem mogli już zaprzestać ćwiczenia tej umiejętności, bo obojgu wychodziło to dobrze i było bezsensowne.

Wyciszając się każdego wieczoru, lepiej rozumiała lekcje mistrza Yoda, z którym uczyli się o Mocy każdego ranka. Nie myślała już o tym, jak ćwiczenia wychodzą innym, nie myślała też o tym jak wychodzą jej. Nauczyła się, razem z Obi-Wanem, kontrolować swoje emocje i sięgać po Moc. Mimo że z czasem lekcje wiekowego mistrza Jedi kosztowały ich coraz więcej energii, nie zawsze wszystko wychodziło tak jak by tego oczekiwali, z tych lepszych spadli do tych gorszych, to wciąż, dzień za dniem, ćwiczyli razem, choć nie zawsze były to ćwiczenia, które powinni byli odbywać.

— Czasami zdaje mi się, że pamiętam tatę — powiedziała kiedyś do niego, gdy siedzieli naprzeciw siebie na murku otaczającym dużą pięknie rzeźbioną fontannę. Starali się wyciszyć, ale Howe tego dnia zdecydowanie to nie wychodziło, dłubała palcami w mchu porastającym stary murek.

— Mhm.

— Mamy nie pamiętam w ogóle, wyobrażam sobie czasami jaka była. Może bardzo podobna do mnie? — myślała na głos, denerwując towarzysza. Jedenastoletni chłopakowi musiało bardzo zależeć, by się wyciszyć i pomedytować.

— Może.

— Pamiętam duże ręce, które musiały być taty. Nosił mnie wysoko ponad ziemią, a mama może przypatrywała się temu zaaferowana...

— Mar — ciemnowłosa spojrzała na niego znad swoich palców — Bądź cicho.

Furknęła w odpowiedzi, kładąc się na murku, już rezygnując z medytacji. Spoglądała nad siebie, lecz po chwili zamknęła oczy, znów je otwarła i zmieniła pozycję, kładąc się na brzuchu, podparła głowę na dłoniach i patrzyła na niego spod przymkniętych powiek, jakby obserwowała ofiarę.

— Jesteś dzisiaj wyjątkowo nudny, Obi — stwierdziła machając nogami, czuła jak skórzany sandał zsuwa się jej ze stopy, ale nie przejmowała się tym, Kenobi często bywał nudny, ale tego dnia przerosło to nawet jego, przecież już od godziny siedział w jednym miejscu, oddychając miarowo, z przymkniętymi oczami. Był wyjątkowo nudny — Czy coś się stało, że tak ci zależy na tej medytacji dzisiaj?

But zsunął jej się ze stopy i z pluskiem wpadł do fontanny, ochlapując przyjaciół kroplami zimnej wody. Howe wbiła wzrok w brzuch chłopca, zmarszczyła nos, nagle skupiając się, sandał uniósł się nad powierzchnią wody i powoli zaczął przesuwać się w kierunku Kenobiego. Krople skapały na jego głowę, a gdy Mar zaczęła chichotać sam pantofel także zderzył się z jego czaszką.

— Na Moc, Howe jak ty mnie dzisiaj do szału doprowadzasz — westchnął, przeczesując krótkie rude włosy dłonią.

— Na Moc, Kenobi — przedrzeźniała go — Ty mnie też — drugi sandał spadł jej ze stopy, obijając się o murek i lądując zielonej trawie.

— Nie mogę znów dać się ponieść emocjom, nie mogę być agresywny — stwierdził z przekonaniem w głosie, bardzo mu na tym zależało — Chce jutro wypaść jak najlepiej na ćwiczeniach — wyznał, także rezygnując z medytacji, najwyraźniej zdał sobie sprawę, że takie zajęcie w towarzystwie rozgadanej Mar-Argol nie będzie możliwe.

— Co? — poruszyła się niespokojnie omal sama nie wpadając do fontanny — Ale mieliśmy, nie martwić się tym co jak na wychodzi i... Obi-Wan! — zacisnęła szczękę czekając na jego wytłumaczenie.

Chłopiec wykrzywił twarz w brzydkim grymasie, a ona wciąż przyglądała mu się trochę zdenerwowana i jeszcze bardziej ciekawa.

— Bruck znów mnie zaczepiał i powiedział, że zostanę wysłany do korpusów rolniczych...

W Mar-Argol zagotowało się. Zerwała się i stanęła na murku, zacisnęła w przypływie gniewu szczęki i pięści. Chłopak o którym wspomniał jej przyjaciel był adeptem Jedi szkolącym się, tak jak oni, pod okiem Yody, był od Obi-Wana dwa miesiące młodszy, ale mimo to biegły w sztukach związanych z Mocą. Naśmiewał się z Kenobiego, co bardzo nie podobało się Mar-Argol.

— Bruck Chan to gnojek — wywarczała — Nienawidzę go...

— Nie możemy nienawidzić — wyjątkowo nudny Obi przypomniał Howe, patrząc na nią karcąco. Przewróciła ciemnymi oczami, ale wiedziała, że musi się z nim zgodzić.

— Wiem, tak wiem. Jak zwykle masz rację

— No oczywiście... Też go nienawidzę.

Komnatę Tysiąca Fontann wypełnił głosny śmiech.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro