Rozdział 1- ''kłótnia''

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Ameryka! Wracaj!- zdenerwowany mężczyzna stał na parterze swojej rezydencji. Obserwował jak jego syn, który go przed chwilą niemiłosiernie zdenerwował, znika za ścianami.- Wracaj! Jeszcze nie skończyłem! -Mężczyzna momentalnie złapał się poręczy i o nią oparł. Widzące tę sytuację, rodzeństwo wcześniej wspomnianego bohatera, podbiegły zaniepokojone do swojego ojca.

-Nic Ci nie jest?- jedna z sióstr niepewnie zapytała.

-Nie... nic...- Wielka Brytania stanął na równe nogi i wziął opartą o barierkę laskę z diamentem.

Rodzeństwo zdziwione spojrzało po sobie,a potem na już odchodzącego, a nastepnie siadającego na fotelu opiekuna.

-Muszę z nim porozmawiać...

-Nie uda Ci się to... a nawet jeśli-to będzie cud.-Brytyjczyk oparł się o fotel.

-Tatusiu, to nie będzie cud- Nowa Zelandia ciepło uśmiechnęła się do taty- Kanada zna Amerykę i to bardzo dobrze. Wie o nim wszystko. No może z tym wszystkim przesadziłam ale... dużo.

-Rozumiem, ale on to jakiś wybryk samego szatana lub jego osoba.

-Nie możemy tak o nim mówić-Kanada próbował jakoś bronić brata.-Tak czy siak jest w naszej rodzinie.Idę z nim porozmawiać.

Zaczął ostrożnie stawiać swoje nogi na marmurowych schodach. Wreszcie po kilku minutach stanął na pierwszym piętrze, gdzie skierował się do szarych drzwi. Przez chwilę zastanawiał się czy wejść tak poprostu czy zapukać. Wybrał to drugie zważając na humor brata.Zapukał więc, ku jego zdziwieniu nikt nie odpowiedział. Zapukał jeszcze kilka razy i wreszcie krzyknął. Lekko już zirytowany po prostu otworzył drzwi. Pierwsze co mu się rzuciło w oczy to jego załamany brat siedzący na łóżku. W dłoniach trzymał zdjęcie, na którym znajdowała się jego rodzina. Wszyscy byli uśmiechnięci. Szczęśliwi. Spod okularów Ameryki wypłynęła samotna łza smutku.

Kanada był trochę zmieszany. Otworzył usta i już miał wypowiedzieć pierwsze słowo, gdy jego brat mu przerwał.

-Nie musimy rozmawiać. Powiedz ojcu, że nie jestem żadnym wymysłem szatana i nim nie jestem, bo nawet skrzydeł nie mam- energicznie wstał z łóżka i odłożył z impetem zdjęcie. Z tego powodu Kanada drgnął, a półka lekko się ugięła. Spojrzał na nadal zamurowanego, stojącego w drzwiach młodszego brata- Nadal nie zamknąłeś drzwi? -Kanada ponownie drgnął, uśmiechnął się nerwowo i pokiwał głową. Bał się, co może się za chwilę wydarzyć. Ameryka zauważył to.

-Boisz się mnie?-już trochę łkając, Ameryka zapytał chłopaka stojącego przed nim. Ten tylko pokręciłgłową na ''nie'' i spuścił głowę - Odsuń się.- Kanada wykonał polecenie. Stany Zjednoczone wyszedł, a może raczej, wybiegł przez drzwi swojego pokoju. Stanął na progu schodów i zaczął krzyczeć- Nie nazywaj mnie szatanem! Skoro tak mnie traktujesz, to nie lepiej było zostawić mnie chociażby Portugalii? Chętnych nie brakowało! Założę się, że inni lepiej by się mną zajmowali. Tobie wtedy tylko zależało na byciu potężnym, prawda?- Ameryka ledwo powstrzymywał się od uronienia choć jednej łzy. Po chwili, potęga dokończyła ''przemowę''- Kanady jakoś tak nie traktujesz! Nikogo tak nie traktujesz jak mnie, własnego syna... Mam Cię dość!Wyobraź sobie, że ja też mam uczucia. Tak, dokładnie, ta poczwara ma uczucia. Zabrano mi jedyną rzecz, która mnie wyróżniała...chociaż to chyba nawet dobrze, bo byś miał argumenty do tematu''mój syn jest diabłem'' ale i tak nie mógłbyś powiedzieć, bo to były skrzydła orła- Ameryka pewny siebie nie spuszczał oczu z podchodzącego do schodów jego ojca.

-Pożałujesz tego, rozpieszczony dzieciaku- wysyczał przez zęby kolonista. Ameryka złośliwie się uśmiechnął.

-Niczego nie pożałuję. Mam Cię dość i zostawcie mnie w spokoju! -Zabrał energicznie rękę z pozłacanej gałki na poręczy i poszedł do swojego pokoju. Widząc tam dalej stojącego Kanadę, ominął go i spokojnie powiedział ''please, leave me alone'' po czym tamten wyszedł cicho zamykając za sobą drzwi. Ameryka natomiast, usiadł na swoim łóżku, zdjął ponownie zdjęcie i usiadł po turecku przy tym lekko gniotąc narzutę, pokrywającą element jego pokoju na którym właśnie usiadł. Spojrzał na zdjęcie. Po chwili ciszy trwającej w jego pokoju rzucił się na łóżko przykładając fotografię do klatki piersiowej. Oddał się wspomnieniom z jego przeszłości.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Wow... jestem pod wrażeniem tak szczerze... jak na moje możliwości całkiem nieźle hah.

686 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro