LXII. W zamknięciu na ślubie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mary

Miesiąc później...

Już od jakiegoś czasu, coś było nie tak. Nie wiem  jeszcze co, ale wyczuwam że to coś poważnego. Mam złe przeczucia że dzieje się coś  niedobrego.

Nie wspominam już o sprawie Rogera i Victorii, która swoją drogą odbiła się nawet na naszej małej Sonyi. Jest mądrą i jak na swój wiek dojrzałą dziewczynką, więc nie mogła nie zauważyć że między ciocią Tori, a wujkiem Rogerem coś się stało. Gdy wracałyśmy po odwiedzinach w studiu, zmartwiło ją to że nie trzymają się za ręce jak dawniej, ani nie dają sobie buzi. Jest jej bardzo przykro z tego powodu, a my wciąż musimy jej mówić że to zwykła kłótnia, aby ją uspokoić. Tymczasem nic nie jest wiadome.

Dla mnie Roger zawsze był karykaturą faceta. Lubię go, bo prawda jest fajny i zabawny, a dodatkowo to najlepszy przyjaciel mojego narzeczonego ale to jak traktuje kobiety, jest czasem nie do wytrzymania. Kiedy się poznaliśmy, podrywał nawet siostrę Freda. Każdy wiedział że chcę zaliczyć kolejną, ale on wtedy robił minę szczeniaka, jakby był niewinny. To jego najgorsza cecha i gdy myślałam że się zmienił, to wszystko legło w gruzach. 

Owszem Dominique jest śliczna i widziałam na własne oczy jak próbuje poderwać Rogera, to jak z nim flirtuje czy kokietuje wzrokiem. Myślałam jednak że on odrzuca jej zaloty, wszyscy byli tego pewni i każdy był w błędzie. Nawet nie chcę myśleć co musi czuć Victoria.

Jemu po prostu nie można ufać.

Ale nie tylko to sprawiło, że moje życie przypominało jakąś nie zabawną maskarade, gdzie wszyscy chodzą w maskach i sam już nie wiesz, czy osoba którą kochasz, właśnie nie udaje kogoś innego.

Freddie ostatnio ciągle był wściekły. Potrafił wejść do domu bez słowa, potem trzasnąć Sonyi drzwiami przed nosem, na co ta wybuchała płaczem, i spędzić kolejne kilka godzin przy fortepianie, ignorując nawet swoje koty. 

Następnego dnia, zły Fred zniknął i znów wrócił mój kochany, czuły i wyrozumiały Frederick, za którego wyszłam. Przeprosił za swoje zachowanie, mówiąć że znów pokłócił się z chłopakami. Kłamał, ale nie chciałam wtedy naciskać, szczególnie że zostało kilka dni do ślubu Briana i Susan, na który czekali wszyscy.

Ale w jego dniu, coś bardzo, ale to bardzo mnie zaniepokoiło. Chciałam wejść do naszej sypialni, ale zatrzymałam się w pół kroku. Drzwi były ucholone, więc do moich uszu dochodziło każde najmnijesze słowo.

- No.. Tak, pewnie - Freddie rozmawia przez z kimś przez telefon i chwilowo rzuca monosylabami, ale po chwili wspomina człowieka, którego istanienie wolałabym zapomnieć - Tak, Paul będzie zadowolony... Skoro tak mówię to tak będzie, przymkniesz się w końcu? Zrobię to co trzeba, a potem dajcie mi święty spokój... Muszę kończyć, cześć. 

Mam wrażenie że coś mnie praliżuje, ale staram się żeby nie dać po sobie tego poznać. Udaje jakby nic się nie stało, jakbym wcale tego nie słyszała i po dłuższej chwili, pukam do Freddiego. Wita mnie z uśmiechem, całuje w usta. Ja jak gdyby nigdy nic, odwzajemniam jego gesty i poprawiam mu krawat. 

On nie powie mi co jest grane. Ja sama muszę docieć o co chodzi.

Chodź cholernie się boję...

Victoria

- Wyglądacie tak uroczo ! - łapie się za policzki i przyglądam się czwórce dzieci przede mną.

Sonya, Maya i Emily, dostały od Juliet własno ręcznie uszyte sukieneczki w kolorze pomarańczy. Pomarańcz dlatego, że Susan również ma suknie z kwiatami, a kolor pomarańczy kojarzy jej się z Hiszpanią, czyli jej ulubionym krajem.

Domen również coś dostał - perfekcyjnie skrojoną marynarkę z dopasowanymi spodniami i pomarańczowym krawatem. To po prostu rozkosz dla moich oczu, dla reszty dziewczyn chyba też. 

Znów jesteśmy w podobnym gronie - ja, Juliet już z wypukłym brzuchem, Pauline, Mary, Veronica, Annie ( tym razem niespóźniona) oraz nowa druhna, Viktoria. No i oczywiście Panna Młoda czyli Susan. Powiększyło się również grono dzieciaczków.

Juliet uszyła sukienki również nam, ale jak wiadomo nie pozwalamy jej się przemęczać ( nawet w szyciu, a z tym potrafi siedzieć do rana) dlatego połowę zrobiła jej babcia, również krawcowa. Żeby tego było mało, te też są pomarańczowe i są tak dokładnie takie same jak na ślubie Juliet - ja mam jak zawsze najciemniejszy odcień, który pasuje do moich złotych włosów, a Pauline neonowy bo jest mała i łatwo idzie ją zgubić. 

Nagle słyszymy trąbienie z dworu, więc wszystkie robimy ostatnie poprawki i schodzimy. Gdy wychodzę z domu, uderzają we mnie promienie słoneczne, a niebo jest nieskazitelnie czyste, zero chmur. Perfekcyjna pogoda na ślub. Kiedy spuszczam wzrok, mój wzrok pada na mojego mężczyznę który po mnie przyjechał.

Ma niebieski garnitur, białą koszulę i granatowy krawat. To Roni wybrała dla niego taką stylizację, bo stwierdziła że pomarańcz dobrze kontrastuje z niebieskim*.

Stoi z rękami na piersi i łobuzerskim uśmiechem, ma okrągłe okulary na nosie a jego zmierzwione blond włosy, lśnią w prażącym słońcu. Podbiegam do niego i uwieszam na jego szyi.

- Spokojnie, nigdzie nie uciekam! - śmieje się i obejmuje mnie w pasie. Lekko mnie odciąga, aby mi się przyjrzeć. Ściągam mu okulary, aby zobaczyć jego niebieskie oczy, pełne czułości i miłości której dziś w szczególności potrzebuje.

- Jedziemy śliczna? - pyta i znów zabójczo się uśmiecha. Również się uśmiecham i mówię :

- Tak. Moja druga najlepsza przyjaciółka bierze ślub, nie mogę się spóźnić na taką okazję! - gdy to wymawiam, łzy wzruszenia same cisną mi się do oczu.

Camber Sands, czyli plaża na której odbywa się ślub, jest oddalona od Londynu prawie dwie godziny, ale jakoś nam to nie przeszkadza. Pędzimy jak szaleni i uwijamy się w pół godziny przed wszystkimi. Odziwo wytrzymuje te półtorej godziny, gdzie muszę siedzieć w sukience na motocyklu.

Wszystko jest dopięte na ostatni guzik - tawerna blisko plaży jest cała w czerwono- niesbieko - białych balonach i uroczych żeglarskich ozdobach. Na stołach jest dużo piętrowych tacek z ciastami, z niebieską galaretką aby wpasowały się w wystrój. W powietrzu idzie wyczuć morską bryzę.

Gdy idziemy na plażę, widzimy pełno białych krzeseł a wokół nich klimatyczne pale z ogniem. Wisienka na torcie, to łuk weselny zrobiony z pni palmy, otoczony rajskimi kwiatami i przezroczystymi wstążkami po obu stronach. To wszystko na tle lekko wzburzonego oceanu wygląda cudownie, zapiera dech w piersiach.

- Chciałbym abyśmy to my kiedyś tam stanęli... - szepcze David, ledwo słyszalnie ale i tak dochodzą do mnie jego słowa, bo stoi obok i trzyma mnie za ręke. Spoglądam na niego i widzę jak patrzy na ślubny kobierec.

Serce bije mi tak mocno, że aż je słyszę. On naprawdę powiedział takie coś, on naprawdę się we mnie zakochał i widzę że już planuje się ze mną zaręczyć, co więcej, wziąść ze mną ślub. 

Kiedy odwraca głowę w moją stronę i się uśmiecha, ja też to robię. Udaje jakbym nic nie słyszała.

Spoglądam w stronę tawerny i okazuje się że przyjechała reszta. Aby jakoś złagodzić tą niezręczną dla mnie sytuację, mówię mu o tym i razem tam zmierzamy. 

To Roger miał być świadkiem Briana, ale po ostatnich akcjach jego rolę zastąpił John. Nie zmieniło się tylko to, że Juliet jest świadkową Susan. 

Sama uroczystość jest cudowna i chusteczka którą daje mi Annie, już po chwili jest całkiem mokra i brudna od tuszu. Nie obchodzi mnie to, nie obchodzi mnie to jak wyglądam - kolejna moja przyjaciółka rozpoczyna jakiś nowy etap w życiu. Zawsze się bałam że to nas podzieli, że po naszych ślubach nasze drogi się rozejdą. Cholernie się tego bałam.

Ale to co nas łączy, jest ważniejsze od jakikolwiek zasad czy nieporozumień. 

To już nie przyjaźń. To moje siostry.

Podczas przysięgi, odwracam się w stronę gdzie siedzą chłopaki i nie wiem czy nagle się przewiduje przez łzy, ale dostrzegam dwójkę osób. Znowu. I znowu mój drobry humor ulatuje, łzy wzruszenia zamieniają się w łzy bólu.

I on śmiał mi mówić że nie może beze mnie żyć?! Znowu to jego głupie gadanie, które nie jest nic warte, kiedy widzę go obok Dominique z pokaźnych rozmiarów brzuchem.

Przez okres kilku tygodni, wmawiałam sobie że być może to żart. Że sfałszowała ciąże, test ciążowy, byleby zatrzymać przy sobie Rogera.

Teraz nie dość że ma Rogera, to jeszcze jego dzieciaka. Zaciskam szczęke tak, aż mnie to boli. Ale ten ból znika, kiedy ten psychiczny znów przezwycięża,  a gdy szłyszę "Możesz pocałować pannę młodą", dolewa to tylko oliwy do ognia.

Mam ochotę krzyczeć, krzyczeć że miłość to jedno wielkie zakłamanie, że faceci to najgorszy gatunek jaki mógł powstać - bo teraz Roger w oczach innych to Boss, zaliczający laski i wybierający te na które ma ochotę, tymczasem ja na pewno uchodzę za naiwną dziewuchę. Nie nawidzę tego. Nie nawidzę takiego przekonania w społeczeństwie i doprowadza mnie ono do szału. Duszę w sobie okrzyk, ale zaciskam pięści i zaczynam się trząść. Słyszę niesamowity aplauz za mną.

- Vica? - pyta w pewnym momencie Paula, a ja omal nie spadam z krzesła na piasek. Patrzę na nią tępym wzrokiem. Unosi wzrok i gdy widzi Rogera mówi:

- Urwę mu jaja, kurwa już nie żyje - podrywa się z siedzenia, ale szybko ją powstrzymuje.

- Nie teraz.

Obiecałam sobie. Obiecałam sobie że była " miłość mojego życia" (jak to w ogóle brzmi?) nie zepsuje mi dnia, szczególnie takiego dnia. On chcę abym się popłakała, żebym rozpaczała i może jeszcze padła mu u stóp z oddaną miłością. Nie dam mu tej satysfakcji. Nie ważne jak to boli, nie dam mu jej. Uśmiecham się, co dezorientuje moją przyjaciółkę. Po chwili wstaje jak wszyscy, klaszcząc w dłonie. Włosy wpadają mi na twarz, ale mam nadzieję że widać jak szeroko się uśmiecham.

Przez całe wesele ignoruję tę dwójkę jak mogę. Wygłaszam wspaniałą przemowę dla Susan i Briana, mówiąc jak bardzo ich kocham. Zjadam trzy kawałki tortu razem z Davidem, całuje go do upadłego na piasku, tańczę z dziewczynami Dancing Queen i nie oszędzam w szmpanie. Wiem jak skończyło się to ostatnim razem, ale jestem naprawdę dobra w ukrywaniu kolejnych drinów, więc nie próżnuje. Swoją drogą David równie szybko jest wstawiony, choć deklarował że tym razem nie pozwoli mi wypić więcej niż trzy kieliszki czegokolwiek.

Gdzieś po pierwszej wchodzę do tawerny, żeby iść do łazienki. Nikogo tu nie ma, bo wszyscy są na plaży więc nikt nie musi patrzeć na to jak się zataczam. Przestałam pić jakieś dwadzieścia minut temu, a już czuje jak alkohol opuszcza moje żyły. Szkoda bo nabuzował je adrealiną, dobrą zabawą, zapomnieniem... Ale przez krótką chwilę się to jeszcze trzyma. 

Nagle zauważam dość wysokiego blondyna.

- Kim jezteś? - pytam i lekko zataczam się do tyłu. Łapie się za głowę, wzrok mam zbyt zamglony aby zidentifikować osobę. 

Nagle podchodzi do mnie, łapie lekko za nadgarstek i gdzieś prowadzi. Ciągnie się za nim cytrynowy zapach. Więc to David!

Wchodzimy do jakiegoś ciemnego, małego pomieszczenia. Zamyka drzwi.

Bez żadnego ostrzeżenia wpija się w moje usta, a ja wpadam na ścianę. Skoro to David, to wplatam dłoń w jego włosy i przyciągam.

Kiedy nasze języki lawirują między sobą, czuje jakąś zmianę. Wcale nie smakuje słodko- słono. Ale w tamtym momencie mam to gdzieś. Przyjemnie mi.

Odrywam się od niego by powiedzieć:

- Teszz chce z tobom ślubuuuu - chichoczę i całuje go nieporęcznie w policzek. Czuje jego przyspieszony oddech, kurczowo trzyma mnie w biodrach - David, ja cie chyba kocham... 




* - właziłam w nocy do Wery, żeby jej się spytać czy te kolory do siebie pasują xD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro