LXV. Miasto Aniołów i miłość w chmurach

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Okej, jak myślicie jaka bohaterka jest powyżej? Podpowiem że na tym zdjęciu ma wyprostowane włosy 🤣 Enjoy! ❤

PS. W tym rozdziale jest ukryty przekaz. Musicie się go tylko dopatrzeć. 

Victoria

Sama myśl o locie do Los Angeles, spędzała mi sen z powiek.

Tydzień przed wylotem wszystko odpowiednio zaplanowaliśmy, załatwiliśmy wizy* i próbowaliśmy nie jarać się jak małe dzieci, aby nie wzbudzić żadnych podejrzeń. To przecież " mały wyjazd za miasto", a nie podróż na drugi koniec świata - tak uważali nasi bliscy i tego trzeba było się trzymać.

Okłamanie ich wszystkich, było koszmarem i czułam się przy tym jak ostatnia suka. Miałam ochotę wypuścić parę z ust i wygadać się chociaż siostrze, ale nie mogłam ryzykować. Jeśli chcieliśmy trafić do Ameryki, nie mogliśmy się zdradzić. Powiedzieliśmy że zostajemy w Anglii, nie było mowy o żadnych lotach. 


Po załatwieniu wszystkich lotniskowych spraw w dniu wylotu, musieliśmy czekać prawie pół godziny, zanim wpuścili nas na pokład i mimo że była piąta rano i teoretycznie mogłam iść spać, to równie teoretycznie cieszyłam się niczym piesek, który doczekał się powrotu właściciela, a uśmiech nie schodził mi z twarzy. 

- Państwo Taylor? - podchodzi do nas kobieta w granatowym uniformie. 

Skutecznie próbowaliśmy ukryć się za osłoną okularów i dresowych ciuchów, ale jak widać jesteśmy w tym zbyt słabi.

- Tak - odpowiada cicho Roger.

- Proszę za mną - mówi z uśmiechem.

Bierzemy bagaże podręczne, ignorując wszystkie ciekawskie spojrzenia kierowane w naszą stronę i mocno łapiemy się za ręce.

Kobieta prowadzi nas przez gate, a kiedy prosi nas od dokumenty, posłusznie jej je podajemy. Ona przekazuje je dwóm mężczyzną, przy bramkach któzy na szybko je sprawdzają, a kiedy jeden z nich nam je oddaje, mówi z uśmiechem:

- Roger Taylor. Uwielbiam twój kawałek "I'm In Love With My Car".

- Dziękuje - odpowiada Roger i puszcza mnie, aby przeczesać włosy palcami.

Przewracam oczami i kręce głową, ale po chwili się uśmiecham, kiedy Roger ponownie ujmuje moją ręke.

- Zaprowadze państwa do  pierwszej klasy - deklaruje kobieta, po czym jeden z mężczyzn otwiera nam bramkę.

Posyłam Rogerowi jeszcze większy uśmiech - pierwsza klasa, to nie tylko darmowe jedzenie, picie i więcej wygody, ale i prywatność. 

Idziemy przez rękaw i już po krótkiej chwili jesteśmy przed wejściem do samolotu. Kiedy podajemy bilety lotnicze stewardessie, serce kołocze mi w piersi jak oszalałe - co prawda, czeka nas jeszcze przesiadka i ponowne przechodzenie przez to wszystko ale fakt że po tym wszystkim, znajdę się w mieście moich marzeń, z facetem moich marzeń, a potem zobaczę panoramę LA z naszego domu, przyprawia mnie o palpitacje serca.

Kobieta prowadzi nas do naszego boksu, a my grzecznie dziękujemy jej kiedy odchodzi.

- Nie wiem jak ty, ale ja jestem głodna - mówię rozsiadając się w fotelu i wdychając zapach. Zapach nowości. 

- Ja też, ale podadzą nam śniadanie dopiero piętnaście minut po wylocie - śmieje się, a ja jęcze, łapiąc się za brzuch, który tylko pyta o jedzenie - Spokojnie, kupiłem nam po toście - mówi i podaje mi papierową torebkę, od której woni aromatyczny zapach pieczonego sera. Widząc moją radość, nie może opanować śmiechu.

Roger

Mimo tak wczesnej godziny, nie idziemy spać. Tak jak Vica, jak na razie niosą mnie emocje i nie zmrużyłbym oka.

Więc ja siedze po lewej stronie, nogi mam wyciągnietę na fotel na przeciwko, zupełnie jak Tori która siedzi tak samo, tylko po drugiej stronie - wszystko po to, abym mógł na nią patrzeć. Pisze akurat swój autorski kawałek I Wanna Testify - zupełnie dla zabawy. Mam zamiar go wydać, ale nawet nie myślę odejść z Queen. Potem jeszcze teledysk, ale do tego potrzebuje w końcu ściąć włosy. Zrobię to w Ameryce, aby zaskoczyć Tori, a potem i innych.

Kiedy podnoszę wzrok z nad papierów, widzę moją kobiete, która zaciekle pisze tekst na kartce. Ma słuchawki w uszach, a jej skupienie na twarzy i uśmiech, co chwilę wpływający na jej twarz pokazuje mi jak bardzo kocha to, co robi. Nie żałuje ani jednego złamanego funta, wydanego na maszyne do pisania dla niej - w tamtej trudnej dla nas sytuacji z długami, kosztowała ona fortunę, ale wiem że było warto. Cholernie warto. 

Po chwili Tori wpatruje się w okno i intensywnie nad czymś myśli. Wracam wzrokiem na moje teksty, udając że wcale się na nią nie gapiłem.

- Zaraz wracam - mówi po chwili. Wstaje, całuje mnie w policzek i rozsuwa al'a drzwi - tym razem mamy jeszcze większy luksus. 

Przygryzam wargę i wpadam na głupi pomysł. Wręcz rzucam się w stronę jej zapisków, biorąc jedną z kartek, bardzo delikatnie aby niczego nie zniszczyć i zaczynam czytać, widząc jak piękne ma pismo, lekko pochyłe:

- Nie możesz mnie zabić - szepcze, a do moich oczu napływają łzy. Już po chwili, jak przez mgłe widzę, jak mężczyzna którego kochałam, za którego oddałabym życie, właśnie celuje do mnie z lufy.

- Liczę do trzech - mówi bez żadnych skrupułów, pozbawionym emocji głosem - Jeśli  nie zdążysz zwiać, strzele i cię zabije.

Ocieram łzy i widzę jak wystawia trzy palce do góry.

- Jeden - zaczyna ostro, lecz ja rzucam się w jego stronę i zarzucam mu ręce na szyję. Wtedy...


I nie kończę, bo ktoś wyrywa mi kartkę z rąk. Podnoszę wzrok i widzę Tori, która gromi mnie wzrokiem. 

- Co ty robisz? - pyta niby spokojnie, ale jej twarz zdradza że wcale taka nie jest. 

- Ja...Przepraszam - dukam i ze wstydem, że zostałem przyłapany wracam na swoje miejsce.

Jest mi głupio że bez pozwolenia czytałem jej powieści, ale nie mogłem już wytrzymać. Jeszcze nigdy nie pozwoliła mi ich przeczytać, a teraz kiedy to zrobiłem, uważam że jest świetną pisarką. To był krótki moment kiedy to czytałem, a już zdążyłem odczuć strach bohaterki i ciekawość mnie zżera, czemu tamten facet chciał ją zabić - jak wynikało, chyba bardzo bliski jej facet. 

Nie wtrzymuje i mówię:

- Tori to jest świetne. Przeczytałem kawałek, a już nie mogę się doczekać kiedy dowiem się, czemu chciał ją zabić i czemu ona go kochała. Musisz to wydać! 

- Napawdę tak sądzisz? Nie jest zbyt denne? - marszczy brwi.

- Nie! Masz talent Victoria, prawdziwy talent! 

Podchodzę do niej, klęcząc przed nią i łapie za policzki. Na jej usta wpływa uśmiech.

- Jeszcze nigdy nikt mi tak nie powiedział - przyznaje i zdobywa się na jeszcze większy uśmiech.

- A powinien. Dasz mi jeszcze poczytać?

-Okej - zgadza się w końcu i ściera pojedynczą łzę.

- Co ty płaczesz?! - wykrzykuje.

- To jedna z najlepszych pochwał jakie w życiu słyszałam - podnosi na mnie szkliste oczy.

- Dla mnie zasługujesz tylko na najlpesze pochwały, skarbie.

Nastaje chwila ciszy. Trwa może ona minutę, kiedy pochylam się w jej stronę i całuje ją.

Z początku leniwie muskam jej wargi, jakbym smakował ją pierwszy raz, a kiedy chcę pogłębić pocałunek, Tori sama rozchyla wargi i wsuwa mi język do ust. Czuje ciepło rozchodzące się po całym moim ciele i zaczyna mi się robić gorąco, zaledwie od samego całowania. A może przez to, że pomieszczenie w którym przebywamy jest małe i wypełnia się bardzo szybko naszymi namiętnościami.

Łapie ją za ręce i podnoszę. Upadam na skórzany fotel i łapiąc ją w biodrach, przyciągam do siebie. Wczołguje się na moje kolana i jedną ręką szczelnie obejmuje mój kark, a drugą wplata we włosy i wręcz głaszcze mnie po głowie. Moje ręce trafiają na jej pełne, podniesione przez ćwiczenia pośladki. Wcześniej sądziłem że się nimi forsuje, ale efekty są naprawdę zaskakujące, no i jest zdrowa jak ryba. Moja piękna, zdrowa rybka - żartuje w myślach.

Tori powoli, jakby rozkoszując się chwilą, łapie za krawedź mojej koszulki i lekko podciąga ją do góry. Potem wręcz się z nią siłujemy, a ja żałuje że nie włożyłem koszuli, nawet jeśli nie współgra ona dobrze z dresami.

W końcu Tori ma ją w rękach, więc ciska nią w bok. Powraca do całowania mnie, a jej palec zjedża od mojego policzka, do brzucha na którym kreśli jakieś nieokreślone kształty. Przechodzą mnie dreszcze i czuje jak na mojej skórze pojawia się gęsia skórka. Napinam mięśnie od jej delikatnego dotyku. Nie mam pojęcia co ona ze mną wyprawia, ale jedno na pewno mogę stwierdzić - doprowadza mnie od istnego szaleństwa. Wzdycham w jej usta i mocno wciągam powietrze, kiedy zjedża palcem jeszcze niżej i bawi się sznurkami od moich dresowych spodni.

- Zaczekaj - mówię, przerywając pieszczote i łapię za jej podkoszulek . Wyciąga ręce i szybko pozbywam się z niej niechcianego materiału. Nie mogąc się powstrzymać, spoglądam przelotnie na jej piersi. 

Victoria mówiła że kiedyś miała przez nie kompleksy* i przez te wszystkie rozstępy, które pojawiłu się na jej ciele w pewnych miejscach.

Tymczasem ja uważam, że to właśnie te wszystkie niedoskonałości sprawiają że jest tak cudownie piękna - nawet te cholerne rozstępy, dzięki którym przypomina mi drapieżnego tygrysa, gotowego do walki. Nie jest idealna, a to sprawia że jest najślicznijeszą postacią na ziemii, jaką kiedykolwiek poznałem. Swoją drogą, przecież sam, mimo swojej cudowności, nie mam sześciopaka czy umięśnionych ramion. Jakoś się tym nie przejmuje.

- Pomacaj se jak chcesz - śmieje się Tori, a ja sam wybucham śmiechem - Co wy właściwie widzicie w tych cyckach? Zawsze mnie to zastanawiało.

- Dobre pytanie - znów się śmieje - Sam nie wiem... - chwilę dumam - To po prostu piękny okaz natury.

Tori zanosi się śmiechem.

- No dobra, okazie natury. Niech ci będzie - z powrotem wpija się w moje usta, a ja zaczynam gładzić jej talie.

Wszystko dzieje się potem tak szybko, że zapominam że jesteśmy w samolocie i mimo zamknięcia, wokół są ludzie. A mimo wszystko, pozbywam się jej spodni, potem ona moich, a mój wewnętrzny termometr pali się żywym ogniem kiedy ja dotykam jej, a ona dotyka mnie. 

- Roger - dyszy Victoria - Zrobimy to w samolocie?

- A co nie chcesz? - unoszę brew i łobuzersko się uśmiecham.

Nie muszę nic mówić, kiedy pozbywamy się całej reszty, jaka na nas została. Pozycja jest zbyt dziwna, dlatego nie pozostaje mi nic innego, jak położenie się z nią na podłodze. Znów się śmiejemy, bo ledwo się mieścimy.

To nasz trzeci raz i znów w innym miejscu, znów wszystko inaczej się odbywa. 

Ale nasze pragrenia są silniejsze od nas samych. I nie mamy zamiaru z nimi walczyć.

Pochylam się nad nią i widzę jej konspiracyjny uśmieszek. Zarzuca mi ręce na szyje, czekając na mój ruch. Kłade dłonie po obu stronach jej głowy i zamykając oczy, powoli i ostrożnie w nią wchodzę. 

- Ej Roger, jest cudownie - szepcze z ciężkim oddechem - Ale ja nie rozpadne się na kawałki, przestań udawać tkliwego - oplata mnie nogami i wbija we mnie wyczekujące spojrzenie.

To utwierdza mnie w przekonaniu że jest gotowa na więcej, a ja chyba naprawdę zrobiłem się zbyt ckliwy.

Zaczynam szybciej poruszać biodrami i z każdą chwilą, zagłebiam się w jej kobiecość, na co ona zaczyna głośniej oddychać, a z jej ust wyrywa się jęk.

- O cholera, Roger - natychmiast zatykam jej usta pocałunkiem, ale potem znów zapominam gdzie jesteśmy i zalewa mnie rozkosz.

Susan

Kilkanaście godzin później...

- Możesz się na mnie nie drzeć?! - krzyczy w końcu Brian, ale po jego minie sądze że bardzo tego żałuje - Przepraszam Sus...

- Nie przepraszaj Brian - w końcu właczają się zielone światła i ruszamy dalej, a Brian skupia się na drodze - To ja zachowuje się jak święta krowa, ale spróbuj zrozumieć że chciałabym w końcu pójść spać, a to dziecko niechlubnie bawi się w piłkę nożną w brzuchu swojej matki. Do tego kopie w dwóch miejscach równocześnie! - spoglądam na swój ogromny brzuchol i dotykam go.

- Może to przyszły sportowiec. Bramkarz, siatkarz albo koszykarz...

- Albo gitarzysta jak tatuś - łapie go palcami za jeden policzek i tarmoszę, na co on się śmieje. 

- Albo jakaś tancerka jak mamusia.

Jesteśmy już w Los Angeles od dobrej godziny. Jesteśmy zmęczeni, pieklimy się na siebie i nie możemy znaleść drogi do letniskowego domu, ale mimo wszystko się cieszymy.

Kalifornijskie słońce uśmiecha się do nas i przyjemnie grzeje nasze skóry. Jest pełno palm, które tylko czekają, aby pod nimi stanąć i zrobić sobie zdjęcie, ruch jest ogromny i gdzie niegdzie wyczuwam zapachy różnorodnego jedzenia, które wpadają przez otwarte okno. Zbiór wysokich bydunków w centrum, tworzy kuszącą kompozycję, dla mojej fotografki Victorii i już nie mogę się doczekać, aż sama tu przyleci i porobi pełno zdjęć. Wraz z Rogerem, wybrali się gdzieś za miasto, aby odregować to wszystko. My byliśmy zmuszeni wcisnąć im podobną bajeczkę, choć dużo nas to kosztowało to było warto. Przyjedziemy tu całą ekipą w ferie.


Po kolejnej godzinie i jeszcze pół, docieramy w końcu pod odpowiednie miejsce, a mnie dech zapiera w piersiach, kiedy widzę dom z przodu. Gdyby ktoś mi powiedział, że to będzie tak cudownie wyglądać, pod drodze mniej bym marudziła.

Jest piękna czarna brama, lśniąca w słońcu, a podjazd jest wyłożony ciemnobrązową kostką. Wokół ogrodzenia rośnie pełno uroczych krzewów czy stoją wystrzeliste palmy. Dom z przodu jest podłużny i wykrzywiony przy końcu. Posiada dwie kondygnacje i jest bardzo nowoczesny - bordowe drewno, na przemian z marmurową kostką, pełno drewnianych słupów oraz ogromne szklane okna.

- Wow - wyduszam, wychodząc z auta i przeglądając się temu wszystkiemu. 

- Ej, co tu robi Rolss Royce Rogera. Był przecież w garażu - dziwi się Brian - Pewnie obsługa coś odwaliła. Chodź - łapie mnie za ręke i prowadzi. I dobrze, bo trzesą mi się nogi z wrażenia.

Brian odklucza drzwi i z zaskoczeniem odkrywamy że są otwarte.

- Mówiłem obsłudze że przyjeżdżamy i mają wolne. Dziwna sprawa - naciska klamkę i otwiera drzwi. 

Moim oczom ukazuje się hol. Posiada schody, które prowadzą w prost do salonu. Po prawej stronie jest miejsce na schody - na górę i na dół, a zaraz obok pełno ramek z naszymi zdjęciami. 

- Hej, co jest - Brian wchodzi do salonu, a ja gdy znów tam patrzę widzę szyby, ciągnące się od podłogi do sufitu, a zanimi taras z basenem, ogródkiem z meblami ogrodowymi, grillem, a w tle najprawdziwszą panoramę Los Angeles. Na ile pozwala mi brzuch, jak najszybciej tam podchodzę i otwieram szklane drzwi na taras.

Patrzę na miasto i nie mogę uwierzyć że tu jestem, że oglądam coś tak pięknego, co kiedyś wydawało mi się tak odległe, a teraz jest na wyciągnięcie ręki.

- Co to jest? - odwrcam się z walącym sercem do mojego mężczyny i widzę jak przegląda jakąś kupkę papierów. Zauważam butelkę whisky na stoliku wraz z dwoma szklankami, a zaraz obok inną kupkę oraz kilka zeszytów.

- Co się stało? - pytam i im dłużej przyglądam się kartkom z daleka, tym bardziej znajome mi się wydają. W końcu biorę je do ręki. 

Od razu rozpoznaje to pismo, a tytuł " Zadurzona" rozwiewa moje wątpliwości.

Odwracam się do Briana i nasze zszokowane spojrzenia się spotykają. W tym samym momencie wyrzucamy:

- To bazgroły Rogera.

- To zapiski Victorii.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro