XXXIX. Układ prawie idealny

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Uwaga, bo to ostatni raz : Drugi punkt w opisie hehe

Roger

Trzy miesiące później...

Siedząc w samochodzie, dziękowałem w duchu stwórcy, że powstały jeszcze święta Easter*, na które zaplanowana była nasza przerwa, a co za tym idzie - powrót do Londynu.

Żeby ktoś nie zrzoumiał mnie źle - kocham swoją robotę i to że mogę podróżować po świecie. Walić w bębny, dla tysiąca, a nawet kilku tysięcy ludzi i patrzeć jak na ich twarzach pojawiają się uśmiechy.

Ale jeszcze bardziej kocham Victorię, dziewczyny  i mimo wszystko jak każdy, lubię odpoczynek. Ale to raczej oczywiste, no i potrzebne. 

Nasz lot dłużył się i dłużył - z samego Los Angeles, ciągneli nas do Denver, a potem ponownie do Nowego Jorku, gdzie dopiero odlatywał nasz samolot na Wyspy. 

Wiedziałem że Victoria kocha Stany, dlatego moja walizka przepełniona była pamiątkami i jednym wyjątkowym prezentem, który być może odmieni nasze wspólne życie. 

Chłopaki truli mi, że mam jej wyjawić prawdę. Umówiliśmy się na układ - zrobię to co mam zrobić, ale potem od razu z nią porozmawiam. Inaczej zagrozili mi, że sami to zrobią.

Już wcześniej raniłem Victorię, a teraz bałem się że przez tą jedną wpadkę, kompletnie ją stracę. Nie chciałem tego. 

- Stresuje się trochę - wyznaje Brian, przebierając palcami.

Postanowił że to ten czas, kiedy przedstawi Susan swoim rodzciom. Jego starzy** są w porzo, nie można tego powiedzieć o moich rodzicielach.

- Nie masz czego. Twoi rodzice ją pokochają! - klepie go po plecach i posyłam uśmiech.

On również uśmiecha się w odpowiedzi.

- No jesteśmy John - mówi kierowca i parkuje pod wiktoriańskim domem, który John zakupił krótko przed trasą.

- Dzięki. Do zobaczenia - rzuca i machamy  mu na pożegnanie.

-  Gdzie jedziesz Roger? - Freddie odwraca się w moją stronę i patrzy na mnie z nad okularów. 

- To oczywiste. Zawijam Tori z akademika i jedziemy do mnie - uśmiecham się, jednak nagle zapada niezręczna cisza. Chyba wiem czemu, a kiedy spoglądam na Briana moje podejrzenia się sprawdzają. Krzywo na mnie patrzy.

- Jeju, powiem jej. Obiecuję. Ale mnie dalej cholernie to boli, dajcie mi czas - wzdycham i opadam na fotel. 

- Dobrze Rog. Ale jeśli nie... - Brian nie kończy, bo robię to za niego :

- Wiem. Sami to zrobicie -wydymam usta.

Na szczeście rozmowa, przechodzi na inne tory, dzięki czemu nie muszę się już denerwować.

- Pozdrówcie je ode mnie i nie zapomnijcie zaprosić je na moje przyjęcie! - krzyczy do nas Fred z samochodu.

- Nie ma sprawy stary! - odkrzykuje mu. Po chwili opuszcza szybę i odjeżdżają.

Freddie przed samymi świętami, urządza przyjęcie dla naszej ekipy, u nich w mieszkaniu. Ostatni raz w mieszkaniu, bo również zakupili duży dom nieopdal, jak cała reszta.

Nie powiem zapowiada się ciekawie, tym bardziej że mam nadzieję przekazać im wszystkim radosne nowiny. Tylko ta ukrywana zdrada...

- Myślisz że tak po prostu nas wpuszczą? - pyta Brian, szczelniej okrywając się szalikiem. Jest już wiosna, ale wiatr robi swoje.

- Muszą - stwierdzam i obaj wchodzimy do akademika.

Zauważamy jakąś starszą panią za szybą, a przed nami stoją drugie drzwi. Babka jest zbyt zajęta czytaniem i jedzeniem jabłka, aby nas zauważyć. Dlatego podchodzę i naciskam na klamkę, aby spróbować wejść. Okazują się zablokowane.

- A chłopcy gdzie? - pyta nagle kobieta i przeszywa nas chłodnym spojrzeniem - Nie widać że to akademik dla płci pięknej?

Też jestem piękny - myślę i aż się uśmiecham.

- W tym rzecz proszę pani - zagaduje Brian - Doskonale zdajemy sobie z tego sprawę, jednak że wróciliśmy na przerwę z trzy mięsięcznej trasy i chcielibyśmy zobaczyć nasze kobiety - uśmiecha się.

- Trasy? - prycha kobieta. Mimo jedynie podłużnego otworku w szybie, doskonale ją słyszymy.

- Nie słucha pani radia? - pytam oburzony.

- Oczywiście że słucham, ale jaki to ma z tym związek? 

- Z tym że jesteśmy Królową i musi nas pani wpuścić - zarządzam, a Brian rzuca mi mordercze spojrzenie.

Kobieta dostaje olśnienia.

- Ojej! Czy to nie przypadkiem ci od Gaileo?

- Dokładnie! - Brian klaska w dłonie.

- Czy ty przypadkiem nie jesteś Taylor? - wskazuje na mnie, a ja kiwam tylko głową na potwierdzenie jej słów - Myślałam że jesteś ze swoim samochodem - chichoczę, a Brian idzie w jej ślady.

- To, jest, metafora - warczę. 

- Wpuszcze was, ale tylko na dziesięć minut - puszcza moją uwagę mimo uszu - Jeśli szef się dowie, wylece na zbity pysk.

- Nie wyleci pani. W końcu jesteśmy Królową - szczerzy się Brian, ze swoim wrodzonym przekonywaniem. Po czym rozlega się dźwięk, sygnalizujący że możemy wejść. Tak też robimy.

Akdemik, to tak naprawdę tylko podłużny korytarz z drzwiami po każdej stronie, kilkoma tablicami i wyróżnia się tylko tym że łazienki są schowane w zagłebieniu ściany. Króluje tu niesbieska wykładzina i brudno błekitne ściany.

- Nie wytrzymałabym tu, mało ekstrawagancko - stwierdzam, kiedy Brian szturcha mnie w ramię.

Patrzę na niego i widzę że wskazuje na coś palcem. 

Na końcu korytarza, przy drzwiach od pokoju Susan i Juliet, o ile się nie mylę, Jack przygważdża Pauline do ściany i obaj namiętnie się całują. Chyba słyszą nasze kroki, bo nagle przestają i kierują na nas wzrok.

- Chłopaki! - Paula wyrywa się z objęć Jacka i do nas podbiega. Jednocześnie uwiesza nam się obu na szyjach. Przytulam ją.

- Też dobrze cię widzieć - mówię.

- Wybacz że wam przeszkodziliśmy - szepcze Brian.

- Co? - pyta kiedy się, kiedy przestajemy się uściskać - A, wcale nie preszkodziliście - macha ręką - W końcu macie okazję poznać - Jack'a.

Spoglądam na chłopaka, który zmierza w naszą stronę z uśmiechem. Ma kruczoczarne włosy zaczesane do tyłu, jest dobrze zbudowany i postawny, zupełnie jak opisywały go dziewczyny, a w jego karmelowych oczach widzę pożądanie. Pożądanie do Pauli.

- Miło was w końcu poznać, dużo o was słyszałem - uściska ręke najpierw z Brianem, a potem ze mną.

- Ciebie też - uśmiecham się - My o tobie też - dodaje.

Drzwi z naprzeciwka nagle się otwierają i wypada z nich mój Cud.

- Victoria! - kryczę, i na jej widok, łzy omal nie napływają mi do oczu.

Obaj podbiegamy do siebie i Tori z radości podskakuje na mnie, a ja jakimś cudem ją łapię. Przytulam ją mocno do siebie.

- Tak bardzo tęskniłam, byłeś niesmowity! - mówi, mocno zaciskając ramiona wokół mojej szyi. 

Mimo że nie jesteśmy tu sami, czuje jakby tak było. Tylko ja i moja Victoria.

- Ja za tobą też - podnosi głowę i mogę spojrzeć w jej oczy. Serce bije mi szybciej, kiedy widzę mój szaroniebieski raj, nie na zdjęciu ale na żywo.

Natychmiast wpijam się w jej usta i oddaje w tym pocałunku wszystkie swoje uczucia, wkładam w niego całą moją pasje. Oddaje się jej w całości.

Smakuje jak przy naszym pierwszym pocałunku - miętową watą cukrową, a jej zapach znów jest wonny - znów jak kwiaty. 

Jeju, żadne słowa nie oddadzą tego jak bardzo tęskniłem za jej ustami, za jej oczami, za jej miłością, za nią.

Kiedy kończymy pocałunek, Tori mówi:

- Jedziemy do ciebie. Chcę w końcu zobaczyć tą niespodziankę! - zeskakuje ze mnie.

- Czekaj, ty jeszcze jej nie widziałaś? 

- Ej Tori - odzywa się nagle Paula - Wiesz że są jeszcze dziś wykłady, prawda? 

- Dziś wyjątkwo odpuszczę - mówi - Hejka Brian! - doskakuje do Briego i rzuca mu się na szyję - Susan jest z Juliet na uczelni, wrócą za maks pół godziny. Super cię widzieć - po chwili uśmiechają się do siebie.

- I wzajemnie. 

Chwilę jeszcze gadają, a kiedy Brian postanawia przejść się na uczelnie, Victoria łapie mnie za ręke i krzyczy 

- Jedziemy! 

Bierzemy taksówkę, w której musimy się powstrzymać od uczuciowych spraw. Dowiaduje się że Tori nie chciała sprawdzać niespodzianki, bo nie było mnie obok i czułaby się jak intruz. Rozbawiła mnie i musiałem ją pocałować.

- Jejuśku, już zapomniałam jak tu pięknie - wzdycha Victoria, kiedy wysiadamy pod rezydencją.

- Jeszcze nie widziałaś środka - mówię i łapię ją za ręke. Przechodzimy przez drożkę, którą porasta różnorodna roślinność. - Same fronty i basen - dodaje.

- Trochę widziałam przez te ogromne szyby - mówi niby obojętnym tonem, ale czuje jak buzuje w niej ekstycacja i radość. Sięgam po kluczyk i zwinnymi palcami, odkluczam drzwi.

Otwieram je na oścież i od razu widzę, hol na podeście, ze schodami który prowadzi do salonu. Obok znajduje się kuchnia, z której jest przejście do łazienki, a z salonu wychodzi się na taras. Dużo zapamiętałem, jak na raz bycia tutaj. 

- Wow! - Tori w końcu uwalnia emocje i wbiega do środka. Staje w kilku miejscach, okręca się wokół własnej osi i patrzy na wszystko jak mały sczeniak na piłkę. Śmieje się na ten widok.

Tori wychodzi na taras i mówi:

- Widać stąd ponad połowę miasta, no i ten basen! - łapię się za policzki, wywołując u mnie kolejne saldy śmiechu.

Nagle odchrząkuje.

- Chodź na górę, tam jest niespodzianka - znów łapię ją za ręke, a ona podskakuje jak mały króliczek. Ale chyba króliczek po LSD.

Znowu się śmieje.

Schody są przymocowane do ściany, zaraz obok holu. Wbiegamy na nie i obaj się prześcigujemy. Victoria oczywiście wygrywa.

Góra to długi korytarz na którego końcu znajduje się długaśny balkon. Obok niego znajdują się pojedyncze drzwi, gdzie mieści się niespodzianka. Na przeciwko są trzy pary drzwi - pierwsze do sypialni, trochę dalej do ogromnej łazienki i ostatnie, gdzie mam perkusję i resztę swojego sprzętu.

- Victoria - łapię ją za dłonie i patrzę głeboko w oczy. Chwilwo się w nich zatracam, więc kręce głową, po czym kontynuuje - Za tymi drzwiami znajduje się coś co ma pomóc ci odnieść sukces - unosi brwi - Zamim tam wejdziemy, obiecaj mi że go odniesiesz.

Bez zbędnych pytań mówi:

- Obiecuję - na potwierdzenie, kładzie rękę na sercu.

Podchodzę do drzwi i otwieram je zdecydowanym ruchem. Serce znów bije mi szybciej.

- Możesz wejść.

Tori powoli wchodzi do pomieszczenia i momentalnie opada jej szczęka.

Jest to pókoj gdzie wszytkie ściany - prócz wyjścia na długi balkon oraz przeciwległe szklane drzwi do wejścia na mały balkon - pokryte są regałami na książki oraz zdjęcia w ramkach. Na razie nie są nawet zapełnione do połowy, tą robotę zostawiam Victorii.

Na samym środku stoi biurko z wygodnym krzesłem i w końcu spełnione marzenie Tori - maszyna do pisania.

- Jeju, to jest... - nie kończy i zasiada do biurka. Przejeżdża palcami po przyciskach na maszynie, a w jej oczkach widać łzy. Po chwili ukrywa twarz w dłoniach.

Podchodzę i uklękam przy niej. Ściągam jej dłonie z twarzy, która jest cała we łzach.

- To jest cudowne - mówi w końcu i śmieje się przez łzy, ocierając je wierzchem dłoni- To... To jest najlepszy prezent... Nie, wszystkie prezenty od ciebie są najlepsze - spogląda mi w oczy i szeroko się uśmiecha.

Nic nie mówię i odwzajemniam jej uśmiech, najszerzej jak potrafię.

Patrzenie na jej radość to chyba moje ulubione zajęcie, które nigdy mi się nie znudzi. Wszystkie zmartwienia które zajmowały mi głowę, momentalnie przy niej znikają.

- Kocham cię  - mówię w końcu.

Nie odpowiada tylko ujmuje moją twarz w swoje dłonie i całuje.

To działa na mnie lepiej niż jakikolwiek narkotyk czy fajki.
Ona to mój narkotyk.

Podrywam ją do góry, znów trzymając ją w ramionach. Kopniakiem otwieram drzwi i zmierzam do sypialni.

- Jeju, pięknie tu - przerywa pocałunek i przygląda się pomieszczeniu. Rzucam ją na wielkie łóżko, na co się śmieje.

- Ty jesteś piękna - uśmiecham się. Nagle Tori łapie mnie za koszulę i podnosi się tak, że to ja ląduje w pozycji leżącej.

- Naprawdę ? - pyta i muska ustami moje czułe miejsce, czyli szyję. Aż mruczę z zadowolenia.

- Tak. Nie wiem co ty ze mną robisz - zamykam oczy z rozkoszy i płynnym ruchem przyciągam ją do siebie. Przywiera do mnie całym ciałem i mimo że jesteśmy jeszcze w ubraniach, czuje ciepło i dreszcze przechodzące przez nasze ciała.

Bez chwili zastanowienia znów ja całuje. Wodzę dłonią po jej plecach, w dół aż do pośladków na których zaciskam dłonie. Po chwili Tori siłuje się z guzikami przy mojej koszuli.

Kiedy wygrywa tą walkę, wręcz zdziera ją ze mnie i rzuca gdzieś w kąt pokoju. Przewracam ją na plecy i gładzę po talli. Powoli podciągam jej koszulkę, ale ona sama ją ściąga.

Wplata dłoń w moje włosy i jeśli to możliwe, to przyciąga mnie jeszcze bardziej. Nasze języki zaciekle walczą, a ja czuje ten cudowny smak. Miętowa wata cukrowa.

Nie przestając ją całować, próbuje odpiąć stanik. Znowu dostaje szału.

- Przysięgam że zaraz pójdę po nożyczki.

Ona wybucha śmiechem i sama płynnym ruchem ściąga biustonosz.

Zastanawiam się jak one to robią.

- Wyrzucaj to w cholerę - Tori rzuca nim, gdzieś nad moimi plecami i znów mnie całuje.

Łapię ją za obie ręce i kładę je nad jej głową. Odrywam się od jej ust i zjedżam pocałunkami na jej obojczyk, potem przejeżdżam ustami bo jej brzuchu na którym składam kilka pocałunków. Widzę jak dostaje gęsiej skórki i po tym jak wciąga powietrze, sądzę że bardzo jej się to podoba. Wracam do jej cudownych ust.

Ściągam jej dresowe spodnie adidasa, których nawet w biegu nie przebrała ale to i tak lepiej.

- Ja ciebie też Roger - wzdycha z rozkoszy, odpowiadając na moje wcześniejsze wyznania - Nawet nie wiesz jak ty na mnie działasz, to nie do opisania - mówiąc to, z trudem panuje nad oddechem. Jej oczy są zamknięte.

Bawię się gumką przy jej majtkach, aby trochę ją pomęczyć. Przejeżdżam palcem po dole jej brzucha, na co drga.

Otwiera oczy i przeszywa mnie spojrzeniem pełnym pożądania. Chwilowo się zatrzymuje i po prostu w nie patrzę.

Mam wrażenie że przy niej zatrzymuje się czas.

Sama pozbywa się z siebie całej reszty, bo jestem jak w transie, a po chwili robi to również ze mną.

Jeszcze raz patrzymy sobie w oczy i tym razem widzę w jej oczach coś jeszcze - pewność.

Ta pewność przekonuje mnie do tego że to nasz drugi raz.

- Victoria - zaczynam cicho - Chcę ci powiedzieć że robienie to z tobą, to najprzyjemniejsze co mnie w życiu spotkało. Ale nie dlatego to robię. Robię to z miłości, robię to bo cię kocham - zamykam oczy i muskam jej usta. Kiedy ponownie je otwieram, po jej policzku toczy się łza. Ocieram ją kciukiem - Jesteś taka wrażliwa...

- Chciałabym żebyś był ze mną już zawsze - szepcze i znów patrzy mi w oczy - Zmieniłeś dla mnie tak wiele, spośród wszystkich dziewczyn, wybrałeś właśnie mnie. Jestem najszczęśliwsza na świecie i żadne słowa nie opiszą tego jak wielką miłość do ciebie czuje.

Uwaga o dziewczynach, wytraca mnie trochę z równowagi i przypomina o okrutnej prawdzie, z którą będę musiał się zmierzyć.

Ale jeszcze nie teraz...

Moje wargi trafiają na jej usta tak szybko, że nie zdąża złapać powierza. Wygina się w łuk i odwzajemnia pocałunek. A potem zaczyna drapać mnie po plecach.

Ojejuśku, to jest to...

Kiedy czuje jak lekko rozchyla uda, jak najdelikatniej w nią wchodzę. Nie chcę sprawić jej bólu.

Zaciska dłonie na moich ramionach, kiedy ja powoli ruszam biodrami. Przytulam ją rękami w pasie.

Ma zamknięte oczy i coraz głośniejszy oddech. Widzę że trzyma emocje na wodzy.

- Victoria - wymawiam jej imię niemal że z namaszczeniem - Otwórz oczy, chcę ci coś powiedzieć.

Wykonuje moje polecenie, ale szarpie głową na wszystkie strony.

- Tori, skup się na moich oczach - proszę i stykam mój nos z jej nosem. Czuje jak gorący ma oddech.

Przenoszę dłonie na jej biodra, kiedy ona tym razem nie ucieka wzrokiem.

- Jeśli za mną zatęsknisz - sam już sapie w jej usta - Spójrz w niebo i pomyśl że patrzymy na to samo. Patrzymy na to samo niebo.

  
                    ☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆

* - nazwa wielkanocy w WB
** - mam do Was ogromną prośbę, nigdy nie nazywajcie tak rodziców

Jeju, ta końcówka rozdziału  :')  Poprawię ją pewnie jeszcze, ale i tak jest cudowna.

                                      Wasza WigaCroftTaylor 🐒

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro