II. Zazdrość

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

04.07.1986, Manor 

Victoria

Zazdrość. 

Jedno z uczuć, które odczuwałam najbardziej w moim życiu. Zazdrość to coś, co może kompletnie zniszczyć sytuację, albo wręcz przeciwnie, pokazać że zależy nam na drugiej osobie. Jest też zazdrość nazwana przeze mnie " zazdrością wywoływaną", a tak jest w moim przypadku. Człowiek wywołuje ją momentami nawet o tym nie myśląc, pod wpływem emocji - zupełnie jak ja. 

Kiedy ktoś nas zrani, zerwie z nami bądź uważa się za lepszego od nas, staramy się mu pokazać, że my, tak łatwo się nie damy. Że umiemy się podnieść i doprowadzić do życiowego szczęścia. I chociażbyśmy pękali w środku z rozpaczy, walczymy o to, aby ta druga osoba widziała nas i postrzegała zawsze jako silną, tą która podnosi się po porażce i że dalej spełnia swe marzenia, mimo losu, który ją spotkał. Dlatego trzymając Patiashę na ręku, drugą łapie dłoń Vince'a, który posyła mi niepewne spojrzenie. Ale ja jestem cholernie pewna, dlatego wchodzimy na tyły stadionu. 

- Musimy się pocałować - mówi nagle Vince, a ja spoglądam na niego, jakby powiedział że capuccino jest nie dobre. Robię skwaszoną minę, mając wrażenie że robi to specjalnie - Nie patrz tak na mnie - jego niebieskie oczy się śmieją - Musimy stwarzać pozory - i bez ostrzeżenia, całuje mnie prosto w usta. Szybko, ale zdecydowanie, tak że pozostaje mi na nich jeszcze przez chwilę ciepłe mrowienie. Otwieram oczy, kiedy ustaje. 

Rozglądam się po pomieszczeniu, aż nagle i niespodziewanie, wyłapuje spojrzenie Aleca. Zastyga z butelką piwa przy ustach i patrzy na mnie, jakbym była tu zbędnym elementem, jakbym go zaskoczyła, co w sumie zrobiłam. Wzdycham, po czym zauważam Lemmę, który ma tym razem długie i przede wszystkim, wyprostowane włosy, Jak zwykle jest cały roześmiany, gadając z Jonem, który poprawia swoje falowane, podniesione włosy. Nie mogę znaleźć ani Tico, ani Richiego, a serce już chcę wyskoczyć mi z piersi. Mam wrażenie że zaraz upadnę, ale czuję się pewniej czując mocną dłoń Vince'a na moim biodrze i ciepło mojego dziecka, przy cieple mojego ciała. 

- Tori - Vince nagle mną szturcha, a ja kręcę głową. Mam wrażenie że wszystko spowolniło, jakby to wszystko co dzieje się wokół, było filmem - To nie on? 

Spoglądam w stronę, którą mówi i nie wierzę własnym oczom. Richie, który nie ma już dziecięcej twarzy i kluchowatych ramion, nie ma roztarganych włosów i ubiera się w skórę. Gdy na niego patrzę, mam wrażenie że jest wręcz wykąpany w testosteronie, jego budowa ciała nabrała kształtu, on jakby całkiem się odmienił i to tak bardzo, że mam kisiel w majtach. Serce staje mi  w przełyku i ledwo wykrztuszam, mówiąc :

- Tak - sęk w tym, że nie jest sam. Naprzeciwko niego, stoi kobieta, wysoka, również ubrana w skórę. Jej czarne grube loki, promieniują wręcz w świetle światła i moje sypkie, blond pasma mogą się przy nich schować. Rozpoznaje w niej Cher, a gdy odwraca twarz, okazuje się że to ona. Moja mama ją uwielbia. 

- To co, idziemy? Wiesz Tori, że oni mnie znają - Vince mówi mi to jak pięcioletniemu dziecku.

- Wow, zabłysnąłeś jak neon nad burdelem stary - poprawiam Patiashę na ramieniu, kiedy ten wybucha śmiechem - Idźmy - mówię, ale w myślach dopisuje " Idźmy póki mam odwagę, idźmy póki się nie wycofałam". Dla Patiashy. 

- Siemka - Vince zaczyna z grubej rury, a ja gwałtownie się zatrzymuje. Dwie pary ciemnych oczu, kierują na nas wzrok, a ja spoglądam w te jedne, te czekoladowe. 

Widzę w nich wszystkie noce spędzone razem, widzę w nich wszystkie obietnice i słowa, jakie wypowiedział do mnie Richie. Czuję jego usta w mojej wyobraźni, z bliska zaciągam się jego zapachem i znów czeszę jego niesforne włosy. Słucham jego najlepszych na świecie żartów, patrzę na głupie miny, kiedy gra na gitarze. Ale jego głos dopiero wyrywa mnie z zadumy, a moje dziecko niebezpiecznie porusza się na mojej piersi. Nie wiem czy umiem mówić, nie wiem czy umiem oddychać. 

- Victoria, co ty tutaj robisz? - czuję jak Vince na mnie spogląda i mocniej zaciska palce na biodrze - Cześć Vince - Richie podaje mu rękę, więc dłoń mojego towarzysza chwilowo opuszcza moje ciało, a potem łapie mnie za rękę. 

- Richie, kto to? - głęboki, bardzo niski jak na kobietę głos Cher wyrywa mnie z zadumy. Spogląda na mnie z uśmiechem, który odwzajemniam, ale nie jestem pewna czy to co formuje się z moich warg to uśmiech, czy bardziej nerwowy grymas. Ściskam Vince'a za rękę tak mocno, że mam wrażenie że sprawiam mu ból, ale on nie reaguje.

- Victoria, moja była dziewczyna - Richie mówi to, jakby była to normalniejsza rzecz na świecie, coś oczywistego, coś co wie każdy. I tak jest, ale nie dla mnie. Ja czuję jakby ktoś wyrwał znaczną część mnie, coś ważnego i zapisanego jak kod genetyczny, a unicestwionego, przez jeden czyn. Jeden ruch, jedno słowo, które sprawia że resztki mojej odwagi, przepadają. Zachowuje jednak jej okruchy, tylko dla Patiashy. 

- Przyjechałam na chwilę, nie będę się rozsiadać - mówię, ale on zadaje pytanie z całkiem innej beczki :

 - Jesteście razem? - spogląda na mnie tym czekoladowym spojrzeniem, a mi brakuje tchu. Gdyby nie Vince, chyba dawno bym upadła i przy okazji pokrzywdziła moją córeczkę. 

- Tak, od jakiś dwóch miesięcy - Vince uśmiecha się, a Richie spogląda na niego beznamiętnie. Biorę głęboki wdech, pod bacznym spojrzeniem Cher i pytam :

- Richie, możemy pogadać? Już więcej mnie nie zobaczysz - mówię wręcz błagalnie, chcąc mieć to za sobą. 

Wygląda na zaskoczonego moimi słowami, ale nie oponuje. Wzrusza ramionami, mówi Cher że zaraz wraca, a potem czeka na mnie. Ja tymczasem, unoszę usta do warg Vince'a i szybko pogłębiam pocałunek, wkładając w niego pokłady namiętności. To jest to, o czym mówiłam. Zazdrość wywoływana, mająca wzbudzić w odbiorcy emocje, których pragniemy. W tym przypadku, przede wszystkim zazdrość, ale kiedy kończymy, Richie nawet nie patrzy w naszą stronę. W końcu idziemy do wydzielonego pomieszczenia, gdzie Rich zamyka za sobą drzwi.

- To jego dziecko? -pyta, kiedy zajmuje jedno z krzeseł i głaszczę dziecko po głowie. Nie mogę wprost uwierzyć, że istota którą trzymam w rękach, jest moim i jego dzieckiem. Tak bardzo w to niedowierzam, że na pytanie odpowiadam dopiero po kilku ciągnących się sekundach : 

- Nie, ale twoje. 

Nagle Richie, zaczyna się krztusić. Nie może złapać haustu powietrza, zupełnie jakby ktoś odciął mu do niego dostęp. Zgina się w pół i już mam wstawać, żeby mu pomóc, kiedy on hamuje mnie otwartą dłonią. Przez chwilę jeszcze pokasłuje, ale kiedy wstaje, obdarowuje mnie spojrzeniem wartym miliony. 

- To były papiery na ojcostwo? - pyta i siada na przeciwko w wyklinowym siedzeniu, chowając twarz w dłoniach. Wygląda na szczerze załamanego, a ja mam ochotę się popłakać. Spodziewałam się że będzie zaskoczony, może zły na samego siebie lub mnie, ale nie załamany na takim poziomie, że nawet nie spojrzy na Patiashę. Ta zaczyna wydawać dźwięki niezadowolenia, jakby wyczuwając nastrój ojca. 

- Tak - odpowiadam i głośno przełykam ślinę, kiedy ten ciężko wzdycha. Patrzy na mnie, potem na dziecko, a potem w podłogę, więc podejmuje dalej temat - Chciałam tylko, żebyś to wiedział. To czy chcesz być jej ojcem, w sensie fizycznym i psychicznym, bo w biologicznych, chcesz czy nie, jesteś, to twoja decyzja. 

Ostatni raz spoglądam w jego czekoladowe oczy, a moje zaczynają się szklić. Przed wejściem tutaj, złożyłam mu obietnicę, więc zgodnie z nią, wychodzę, zamykam drzwi i wybucham płaczem. Przynajmniej mam to za sobą. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro