IX. Here Comes The Sun

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Brighton, 27.07.2002

Kiedyś powiedziałam najgorsze zdanie na świecie i dopiero później się zorientowałam, jak okropne było. " Żałuje że mam siostrę", wypowiedziane pod wpływem chwili, emocji które rządziły mną tak mocno, że nie mogłam ich opanować. Ciężko czasem opanować słowa, które samoistnie wleciały nam na usta. Do dziś żałuje tych słów i z biegiem miesięcy, zaczęłam je odpracowywać. Zupełnie jak Vera, których swoich występków również kilka miała. 

Nie sądziłam jednak, że ból drugiej osoby, może ranić ci serce do tego stopnia że masz wrażenie że krwawisz. Kiedy idziemy razem z Veronicą i Rochelle brzegiem plaży w Brighton, zajadając się lodami, nie mogę wprost uwierzyć, co mówi jedna z naszych sióstr. Z desperacji, zaadoptowała ostatnio dziecko, które kocha najbardziej na świecie, ale życie samotnej piosenkarki z dzieckiem to nie lada wyczyn. To znaczy, nigdy nie jest sama i nigdy nie będzie, ale chodzi o kogoś obok, kogoś kto rozpali w niej prawdziwe uczucie i da poczucie bezpieczeństwa, którego tak bardzo jej brakuje. 

- Jakie plany na sierpień? - pyta Rochelle, zlizując loda waniliowego z rożka. Przyszłyśmy na molo, gdzie w zachodzącym słońcu, opieramy się o barierkę i rozmawiamy o życiu, kończąc swoje smakołyki. 

Brighton to dla mnie najbardziej magiczne miejsce w Anglii. Molo które jest tu zapełnione atrakcjami, grami a nawet kolejką górską, wprost przy plaży przypomina mi moje ukochane Santa Monica, z którym styczność miałam w ubiegłym roku. Ludzie odcięci od pracy, są niczym ptaki wypuszczone z klatki, wolni od problemów. Mogą tu przyjść lub przyjechać, wsiąść na jedną z atrakcji i dosłownie dać się porwać wiatru. Dla dzieci to szczególna gratka, a te, latają tu i ówdzie, zazwyczaj z zabawkami wygranych przez rodzicieli w jednych z rozgrywek na strzelanie w tarczę. 

- Ja idę do studia z Sebastianem i stamtąd nie wychodzę - Roni wybucha śmiechem, a my jej wtórujemy. Studio które wybudowała obok swojego domu, stało się miejscem które opuszcza sporadycznie. Gdy wpadnie w wir pracy, przy okazji spędzając czas z Sebastianem, trudno ją stamtąd wyrywać, kiedy wyciąga wysokie dźwięki lub wydaje dziwne odgłosy aby rozgrzać gardło do śpiewania. Czasami zajmuje jej to więcej, niż samo śpiewanie, a dodajmy jeszcze gitarę na której sama gra - A tak serio, wyleciałbym gdzieś. 

- Zupełnie jak ja - wzdycha Rochelle i patrzy się w dal, kończąc loda. Ja jak zawsze jem najdłużej i dopiero zaczynam skubać wafelek, zamoczony w czekoladzie. 

- Na przykład do Hiszpanii, jak kiedyś, z naszą rodzinną ekipą - zaczynam rozmarzać się na temat podróży jakie odbyłam, będąc nastolatką. Nigdy nie byliśmy bogaci jak niektórzy, ale biedni też nie i rodzice oraz ciocia, mogli zafundować nam cudowne wakacje, których nie zapomnimy do końca życia - Hej - nagle wpadam na pomysł. 

- Co jest? - moje siostry spoglądają na mnie z obu stron, z wyraźnym zaciekawieniem.

- Zabierzmy naszych rodziców na wakacje i się im odpłaćmy - posyłam w ich stronę uśmiech. Rochelle i Veronica, bardzo rzadko są przekonane co do moich pomysłów i zazwyczaj je zbywają, ale momentami olśniewa ich mój geniusz i tak jest w tym przypadku. Odwzajemniają moje uśmiechy, kiwając głowami. 

- Majorka? Kos? - wymieniają wszystkie wyspy, które zdążyłyśmy razem zwiedzić, ale ja proponuje :

- Malediwy. 

- Przecież to kupa kasy! - wykrzykuje Rochelle, a ja macham na to ręką :

- Tym nie musimy się przejmować. 

Po czym znów zatapiam się w krajobrazie Brighton, patrząc jak pomarańczowe, jakby z wysiłku, słońce perfekcyjnie ścina się z linią oceanu, uciekając za jego horyzont. Ludzie na plaży puszczają lampiony, a mewy latają wokół, szukając smacznych kąsków gotowe złapać je w swoje dzioby. Przysięgam że kocham to miejsce, jego klimat i zapach waty cukrowej, unoszący się w powietrzu. 

☆☆☆☆

Kilka godzin później...

- Nie wierzę że jakiś cham, jeszcze o imieniu Ben, rozlał na mnie ten koktajl i śmiał mówić że to moja wina! - krzyczy Roni, kiedy razem z Rochelle siedzą na tylnych siedzeniach. Ja siedzę na miejscu kierowcy, kiedy dziewczyny próbują opanować sytuację związaną z wypadkiem, który miał miejsce chwilę temu. 

Kiedy słońce kompletnie zaszło i na molo zrobiło się wietrznie, postanowiłyśmy skoczyć na coś do picia i wracać do zatłoczonego Londynu, innymi słowy, naszego domu. Kiedy jednak szłyśmy środkiem namiotu, jakiś blondyn wpadł na moją siostrę, całą ją oblał i potem wrzeszczał, pytając jak łazi. Nie było nawet czasu, aby go porządnie zbesztać, bo zawołali go jego wdzięcznym imieniem. Po tym, nie poszłyśmy po nic i teraz jesteśmy w drodze do domu. 

- Nie wjechać wam nigdzie? - pytam dla pewności i szybko spoglądam w ich stronę. Roni jest wściekła, a słynne imię "Ben", tylko ją podjuszyło. Nic dziwnego, wiem jak czuję się moja siostra i nie dziwię że postępuje tak, jak postępuje. Zdrady nie da się wybaczyć, jakby było na nią magiczne zaklęcie. Ja również noszę w sobie to uczucie. Powiem jedno : Boli. 

- Jedź prosto do domu - błaga Veronica. W dźwiękach radia docieramy pod jej dom niespełna czterdzieści minut później. Rochelle zostawiła tu auto, żegnam się więc z obiema siostrami i mówię im jak bardzo je kocham, chociaż wiem że Roni rządzą teraz sprzeczne emocje i ledwo dochodzą do niej, czyjekolwiek słowa. 

Potem ja kieruje się do domu, z nadzieją że nie zastanę tam żadnej niespodzianki w postaci na przykład, braku Rory w domu albo psa samego w domu. Te niespodzianki są lekko mówiąc, nieprzyjemne i chciałabym ich unikać jak ognia. Zawsze kiedy jednak jadę do mojego domu, nie wiem czego się spodziewać. A to przecież mój dom...

Kiedy jednak widzę na podjeździe auto mojego męża, oddycham z częściową ulgą. Wychodzę, zarzucając szmacianą torbę na ramię i w błyskach lampek, rozstawionych po całym naszym ogrodzie, idę do domu. Czuję się jakbym szła po ważnym obiekcie, tak pięknie i cudownie, komponują się rośliny i światła tutaj.

- Naprawdę tato?! To świetnie!

Rejestruje głos Patiashy, kiedy wchodzę do salonu, a Lucky wita mnie, energicznie machając ogonem. Zauważam moją córkę, kiedy siedzi na kanapie i nawet nie widząc mojego wejścia, kontynuuje rozmowę przez komórkę. Pochylam się i głaszczę Luckiego, nerwowo spoglądając w jej stronę. 

- Muszę pogadać z mamą, ale nie wiem czy to wypali. Roger i zespół mają mieć trasę, raczej nie będą mieli czasu wieść mnie na lotnisko. 

Słyszę lotnisko i wszystko staje się dla mnie jasne, jak słońce o majowym poranku. Natychmiast wstaje na równe nogi i powstrzymuje się od głębokiego, głośnego westchnięcia. Czasami żałuje że Patiasha jest córką Richiego. Nie dość że ma ojca na odległość, jest znienawidzona przez swoją siostrę, to jeszcze dokuczają jej w szkole, że jest adoptowana. To okropniejsze niż to, co przeżyłam ja. 

Ale co mogę poradzić? To ja dałam ciała. Nawaliłam po całej linii, sęk w tym że to nie ja płacę, a moja córka. To niesamowite, jak jeden przeskok przez kałużę może zmienić nasze życie, a momentami płynięcie oceanu, może go nie zmieniać wcale. Jestem tak na siebie zła, ale również bezradna, bo z tego co mi wiadomo, wehikułu czasu jeszcze nikt nie wymyślił. 

- Dobrze tato... Zapytam jej. Też cię kocham - po czym odkłada komórkę, a ja zastygam jak kłoda w bezruchu. Nagle Patiasha wstaje i uchyla usta, kiedy mnie widzi - Cześć mamo - wygląda na zakłopotaną, ale nie jestem do końca pewna, czy to ona powinna być zakłopotana, czy raczej ja. Właśnie podsłuchiwałam jej rozmowę z jej ojcem, moim byłym chłopakiem.

- Hej Patiasha - podchodzę i się do niej przytulam, jakbym nic nie zrobiła - Gdzie tata i Rory?

- Ćwiczą na bębnach na dole - informuje i wzrusza ramionami, z wyraźnie smutną miną. Kładę jej dłonie na ramionach i pytam :

- Zamawiamy sushi i idziemy porobić coś razem? - na moje słowa, unosi głowę. Jej twarz nabiera kolorów, a jej uśmiech mówi mi wszystko. 

- Mamo, zanim jednak... - mówi Patiasha, a mi serce więźnie w piersi. Patrzę na nią w oczekiwaniu. 

- Tak?

- Czemu rozstałaś się z tatą? 

- Patiasha... - próbuje, ale moje serce bije za mocno. Chcę mu powiedzieć, żeby się uspokoiło, ale to na nic. Pot wstępuje na moją skórę, a przecież moja córka zadała najnormalniejsze na świecie pytanie. Postanawiam się wykręcić - Porozmawiamy o tym jutro? To był naprawdę szalony dzień...


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro