XII. Livin' On A Prayer

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

12.07.1986, Los Angeles

Victoria

Kilka godzin wcześniej...

- Nie wierzę że to nasz ostatni dzień - wzdycham, przyglądając się napisowi Hollywood. W dalszym ciągu, nie zrobiłam tego z bliska, a nie ukrywam że to jedne z moich najskrytszych marzeń. Zobaczyć budowlę wzniesioną nad Miastem Aniołów, już kilka pokoleń temu. Gdy na niego patrzę widzę historię, wszystkie najlepsze Amerykańskie produkcje i ludzi, którzy uzupełnili ten napis sobą, swoimi istnieniami i poczynaniami, które wpłynęły na to miejsce. Ktoś mógłby powiedzieć, że podchodzę do tego zbyt emocjonalnie, ale jako artysta, moja dusza musi mieć w zanadrzu jakiegoś motyla, wypełnionego anegdotami, słowami piękna i synonimów, aby wypuścić go i pozwolić wypełnić przestrzeń. 

- Będę tęsknił za tobą - mówi Vince, opierając się o barierkę, kiedy spoglądam na niego i marszczę brwi. Ludzie tłoczą się i robią zdjęcia na słynnym tle, ale my nie zwracamy na nich szczególnej uwagi. 

- To nie w twoim stylu - parskam i łapie się barierki, aby po chwili złożyć na niej ramiona. Vince przygląda mi się z uwagą - W twoim stylu byłoby zostawienie mnie i pójście z jakąś seksowną laską do łóżka - znów parskam. 

- Kto powiedział że ty nie jesteś seksowna? - na te słowa, mam ochotę zapaść się pod ziemię. Posyłam w jego stronę zimne, ale nie lodowate spojrzenie. 

- Nawet o tym nie myśl - burkam groźnie, a on parska śmiechem.

- Nie miałem zamiaru - stwierdza, kiedy przyjacielsko uderzam go w ramie. Udaje że jest urażony, robiąc naburmuszoną minę, powodując tym mój śmiech. Całą tą sielankę, przerywają Juliet i Mick oraz mała Skylar która biegnie w strone ojca z lodem w ręku. Ten od razu bierzę ją w ramiona i obaj się śmieją. To cudowny widok.

- Gdzie reszta? - pytam Micka i Juliet, którzy jako najspokojniejsi czuwają nad nami w dwójkę. Nie skorzy są do wybryków, zdrad czy na przykład wyrzucania mebli przez okno. Takie osoby w paczce, to skarb.

- Powiedzieli że zabiorą nas na Mount Lee - mówi Juliet, a moje oczy momentalnie robią się jak dwie duże monety, co nie ucieka uwadze mojej przyjaciółki - Zaraz powinni tu być - mówi, po czym spogląda na Vince'a i Skylar. Domyślam się że tęskni za dziećmi i Johnem, który kontaktuje się z nią średnio co dwie godziny. Ja często zbywam Rogera, bo najczęściej dzwoni o to kiedy wracam i żebym zrobiła to jak najszybciej. Powrót do Londynu, będzie drogą przez męke i założę się że w pierwszym tygodniu będę płakać na takim poziomie, że uzupełnie Tamizę swoimi łzami. 

Jest jednak coś, do czego chcę powrócić. Tęsknie za Patiashą i Rory oraz rodziną, czy moim psem. Tęsknie za moją maszyną do pisania, którą z namaszczeniem odkurzę po powrocie do domu i znów naznaczę dotykiem opuszków klawisze, z których mam nadzieję stworzyć coś pięknego i coś co zadowoli moją osobę, a może nawet wydawnictwo. W mojej głowie piętrzą się pomysły i jeśli jak najszybciej ich nie wykorzystam mogą mi wypaść, umknąć i zniknąć w otchłani nicości. Chciałabym tego uniknąć. 

- Co tak stoicie? - z zamyśleń wyrywa mnie głos Tomme'go, który nagle pojawia się obok nas, razem z Susan, która łapczywie pije wodę z butelki. Za nimi ciągną się Paula i Nikki, którzy ( jakby nikt się nie spodziewał) są upaleni. 

- No nie wiem, muszę się zastanowić - Vince drapie się w zamyśleniu po brodzie, na drugiej ręce trzymając Skylar - Reasumując, to chyba na was czekamy. 

- Twoje przemyślenia są głębokie, jak gardło laski którą - próbuje Nikki, ale blondyn syczy z zaciśniętymi zębami :

- Zamknij już swoją naćpaną gębę i jedźmy. 

☆☆☆☆

- Przecież to nielegalne! 

Wykrzykuje te słowa, zanim mój mózg przetrawia deklarację, którą usłyszałam. Owa brzmiała mniej więcej tak, że wespniemy się na samą górę, przeskoczymy przez siatkę i będę miała okazję stać tuż obok jednej z liter. Na samą myśl, serce trzepocze mi w piersi jak motyle skrzydła. Muszę skrzyżować ręce i na chwilę zamknąć oczy, aby sobie uzmysłowić że to nie sen. 

- Codziennie łamie prawo, co najmniej pięć razy, a ty boisz się przeskoczyć przez ogrodzenie? - Nikki wybucha śmiechem, a Pauline mu wtóruje. 

- Nie - stwierdzam i biorę butelkę z bagażnika, moja ciało jednak dalej trzęsie się jak po jesiennym deszczu ze strachu. Widzę jak Vince rozmawia ze Skylar że za niedługo wraca, kiedy Tommy ogłasza że czas ruszać. Przełykam gęstą ślinę i zanim ruszam do reszty, widzę Juliet oraz Micka, którzy z dezaprobatą kręcą głowami. Posyłam w ich stronę przepraszający, a zarazem porozumiewawczy uśmiech. 

Kiedy zaczynamy iść pod górę, po stromych i pełnych niespodzianek drodze, w miarę pokonywania kolejnych kilometrów, czując jak Kalifornijskie słońce podszywa się mi pod skórę, coraz bardziej się męczę. Było to nieuniknione , aczkolwiek nie sądziłam że moja kondycja po ciąży , w dalszym ciągu pozostawia wiele do życzenia. Stawiam jednak coraz większe, pewniejsze kroki, aby pokazać że tak łatwo się nie dam i zapałem dziecka na odpakowywanie prezentów, spełnię swój cel. 

- Ta heroina to jednak daje kopa - mówię oczywistą rzecz do Susan, która dorównuje mi kroku. Stajemy aby napić się wody, widząc jak Paula i Nikki pędzą przed siebie, bez większego wysiłku. Tylko na to wzdycham. 

- Jak myślisz, wróci z nami do domu? - pyta moja przyjaciółka, kiedy odwracam się za siebie. 

Analizuje jej pytanie, widząc że już stąd , widok zapiera dech w piersiach. I to dosłownie, bo mimo zmęczenia , nagle wstrzymuje ciepłe, gęste powietrze w płucach. Panorama Los Angeles jest niesamowita z wystrzelistym sercem, czyli centrum i płaskimi narządami, jeśli przekładać to na pisarskie frazeologizmy . Budynki topiące się w zachodzącym słońcu  i niebo, które wygląda jak malowane ciepłymi pastelami. 

Wątpię że jeszcze przez jakiś czas Paula będzie chciała opuszczać to miasto, a ja jej się nie dziwię.

- Dajmy jej czas. Wiesz jaka jest.

Po tych słowach, ruszamy dalej. Dla mnie i Susan, to niezły trening, a jeśli będę miała zakwasy, to lepiej dla mnie. Uwielbiam to uczucie bo przypomina mi o ruchu który dziś wykonałam i że wykonałam go dobrze. Mogę wtedy odpocząć z upragnioną satysfakcją i wiem że Susan ma podobnie. 

- Zaraz będziemy! - krzyczy Vince, kiedy omal nie wywracam się przez głupi kamień. Góra jest cholernie stroma, ale kiedy zakręcamy w lewo na dróżkę i nagle widzę bokiem napis, ogrodzony siatką, zmuszam swe nogi do wysiłku i zaczynam biec w tamtą stronę. Mam wrażenie jakbym była w innej rzeczywistości, kiedy trafiamy na górę i patrzę na wszystko, napis i miasto z dołu. 

Lekki wiaterek chłodzi moje wymęczone ciało, rozwiewa myśli i emocje, których jest za dużo aby złożyć je w sensowną całość. Na dole najbliżej, są pagórki i domy, a raczej posiadłości, które szczęśliwie mieszkają najbliżej znaku. Widzę nawet naszą. Majaczy z basenem w dole. 

Za pagórkami, ciągną się domki i ulice z miejscami publicznymi, wypełnione ludźmi, ich rozmowami, kłótniami i śmiechem. Wręcz wyczuwam je w powietrzu, które jest wypełnione jakąś dobrą energią, którą czuje w umyśle i ciele. Coś co pcha cię do dalszej siły życiowej i czegoś, czego tak bardzo mi brakowało. Zachodzące słońce perfekcyjnie komplementuje się z miastem.

- Nieźle, co? - z transu, wyrywa mnie głos Vince'a, który krzyżuje ręce na piersi. Przygląda się widokowi kiedy patrzę na niego skąpanego w słońcu. 

- Nieźle to niedopowiedzenie roku - stwierdzam zwięźle, wystawiając rękę do przodu. Kiedy jakiś widok mi się podoba, zawsze tak robię i udaje że kreślę po nim palcami. To coś na rodzaj sycenia się chwilą, chęci uzupełnienia jej sobą. W porę przypominam sobie że w moim worku na plecach, jest mój dobry, stary aparat analogowy. Robię trochę zdjęć widoku, potem robię zdjęcie z Vince'm na tle miasta, moimi przyjaciółkami a potem wszyscy się ustawiają, a ja próbuje zrobić nam wszystkim zdjęcie. Żyję cichą nadzieją, że wyjdzie coś z tego filmu gdzie natrzaskałam mnóstwo fotek.

- Dobra, jazda! - Nikki bez ostrzeżenia zjeżdża w dół i wczepia się palcami w siatkę, ogradzającą znak. Bez problemu przez nią przeskakuje, a reszta idzie w jego ślady. Czuję jak bardzo to złe, ale adrenalina sprawia, że czuję się pewniej, na siłach aby to zrobić. Powoli schodzę po górce, zdając sobie sprawę z tego, że nie mam całego dnia i musimy się pospieszyć, zanim złapią nas gliny. 

Łapie się wolnych miejsc i z palącymi od wysiłku mięśniami, powoli się wspinam. Kiedy przekraczam siatkę i zeskakuje, moja przyjaciółka Susan mnie asekuruje. Widzę przed sobą wielkie, jeszcze większe niż sobie wyobrażałam. "H" i podchodzę do niego, po czym kładę na nim rękę. Mogłabym tu zostać i spać pod gołym niebem, aby przez całą noc leżeć przy słynnym znaku i oglądać migoczące w światłach miasto. Wzdycham, wiedząc jak piękna jest ta wizja. Rzeczywistość już trochę mniej, bo wiem że zostało nam jeszcze kilka minut. Natychmiast wyciągam aparat i strzelam jak szalona, prosząc również Susan aby zrobiła mi kilka zdjęć.

- Wiecie że kiedyś jedna, młoda aktorka popełniła samobójstwo skacząc z pierwszej litery? - pyta Tommy, drapiąc się po brodzie, kiedy słyszę dźwięk migawki. Moja przyjaciółka oddaje mój sprzęt i przytula się do mnie. 

- Gazety ponoć o tym trąbiły, ale co my tam wiemy. Nie było nas nawet na świecie - Nikki macha ręką, kiedy idę do kolejnej litery, co okazuje się niezłą wędrówką. Dotykam ostrożnie "O" i spoglądam w górę. Gdyby ta litera miała oczy, widziałby mnie jak małą mrówkę.

Sielankę przerywa policyjna syrena , która natychmiast mrozi mi krew w żyłach. Rozglądam się nerwowo po wszystkich i dobiegam do Vince'a, którego natychmiast łapie za rękę. Serce bije mi w zawrotnym tempie i wiem że jeśli zaraz nie trafię za siatkę, mogę jedynie trafić za kratki. 

☆☆☆☆

Dwadzieścia minut później....

Jadę razem z Mickiem, Juliet, Skylar, Susan oraz Vince'm i mimo tak dużego grona, żadne z nas się nie odzywa. Juliet ma słuchawki na uszach i słucha pewnie muzyki relaksacyjnej, co bardzo jej pomaga. Vince tuli do siebie swoją córkę, a ja widzę jak Susan posyła mi niespokojne spojrzenia. Odwracam wzrok i przyglądam się widokowi za oknem. Nie wiemy co stało się z resztą, mamy jednak cichą nadzieję że nie dali się złapać przez policję. Wiem że Tommy zdążył do samochodu, za to Nikki i Paula chyba nie, ale mnie to nie obchodzi. Są debilami, mającymi wszystko w dupie i to ich problem. 

Zrobiłam źle, złamałam prawo i mogło się to skończyć po prostu powiedzmy, niezbyt wesoło. Teraz jesteśmy już na prostej i jedziemy do hotelu. Niebo spowija ciemność, a tłok na ulicy zaczyna narastać z każdą chwilą, co co prawda utrudnia nam dojazd do miejsca docelowego, ale jakoś bardzo nie przeszkadza.

- Przełączcie radio - mówię w końcu z odrazą, bo Mick nie zwrócił nawet uwagi na stację. Leci jakaś latynoska muzyka, a w między czasie jakiś Meksykanin opowiada nowości ze świata. Mick przełącza muzykę na moją deklarację, a kiedy słyszę w głośnikach rockową muzykę, a dokładniej piosenkę, wiem że ją znam.

Livin' On A Prayer czyli chyba największy hit chłopaków do tej pory. Kocham tą piosenkę, ale lubię jej słuchać wtedy, kiedy potrafię się wyłączyć. To tak głupie, bo przecież nie powinnam odpuszczać sobie muzyki której lubię, tylko dlatego że Rich mnie zranił. To kolejna z absurdalnych rzeczy, w której sobie nie rozumiem. Po dzisiejszych wydarzeniach i fakcie, że wracam jutro do domu, jestem rozemocjonowana, ale i rozdrażniona. Tekst piosenki jest cudowny, jak ona cała, ale teraz sprawia mi ból. 

- Przełącz - mówię do Micka, a ten odwraca głowę i patrzy na mnie jak na idiotkę, kiedy stajemy na światłach.

- Przecież kochasz ten kawałek - szepcze Susan, kiedy zauważa że blond ojciec i córka, zasnęli.

- Po prostu... - czuję jak łzy cisną mi się do oczu - Przełączcie, dobra? 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro