LX. Wyjdę na zwyrodniałą matkę, kiedy wyrwie dzieciom po jednym z włosów?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Wyjdę na zwyrodniałą matkę, kiedy wyrwie dzieciom po jednym z włosów? 

Zadaje to pytanie Susan, która niespokojnie na mnie patrzy. Jest z nami jeszcze tylko Juliet, która pichci coś w kuchni. Domen, Emily i William, przyglądają się moim dzieciom, a Katniss i Jimmy, bawią się ogromnym domkiem dla lalek. Jimmy co prawda rozjeżdża jej lalki swoimi samochodami, ale Katniss się na to śmieje, więc nie wkraczamy w akcję. 

- Victoria, musisz to zrobić - stwierdza stanowczo i uroczo trąca palcem stópkę jednej z dziewczynek, uśmiechając się przy tym - Ale jak myślisz, kto bardziej może być ojcem? 

- Ja obstawiam Rogera! - krzyczy Juliet, w akompaniamencie stuków sztućcy. Gotowanie to jedna z jej pasji, dlatego wolno wpuszczamy ją do kuchni. Nie jest to jakoś męczące, a przy okazji ją odpręża i daje satysfakcję. A nam jeść. 

- Ja Richa - szatynka wzrusza ramionami. 

- Czemu tak? 

Szczerze mówiąc nie mam nawet pomysłu na to, kogo mogę obstawiać. Mogę jedynie strzelać w ciemno, bo dziewczynki są jeszcze za małe aby cokolwiek stwierdzać. Plus tego, że zaczęłam je rozróżniać. Ta spokojniejsza, nosi zielone ubranka i ma znamię przy oku, ta głośniejsza nosi różowe, aczkolwiek na razie nie zauważyłam u niej szczególnych cech. 

Myślałam że to wszystko wywróci moje życie do góry nogami, sprawi że łóżko stanie się moim błogostanem - czym w sumie było od zawsze - i że będę miała tak wielkie wory pod oczami, że ekspedientka w sklepie, zamiast miło mnie przywitać, zadzwoni prędzej na policję i powie że w jej sklepie jest Zombie. Jednak ta myśl, a również fakt który sprawdza się w rzeczywistości, że nie jestem sama i jest ktoś, kto jest gotowy mnie wesprzeć, jest pokrzepiający. Sprawia że czuję się bezpieczniejsza, trochę bardziej odprężona choć do pełnego odprężenia brakuje mi czasu i możliwości. 

- Wiesz... Moje dzieci od początku miały ciemne włosy, tak jak teraz. Rozumiem że być może w przypadku twoich jest inaczej i muszą wyprodukować melatoninę, ale czy możemy być pewne?

Spoglądam na przyjaciółkę z marsową miną, zastanawiając się nad jej słowami i dokładnie je ważąc. Co jeśli Susan ma rację? Co jeśli dzieci będą miały gęste, ciemne włosy i przeszywające czekoladowe oczy? Przecież nawet sobie tego nie wyobrażam, a to przecież czysto teoretycznie bliźniaczki. Nie wyobrażam sobie również młodego Richiego, który jeździ po świecie, w roli ojca. W życiu. 

- Nie możemy - wzdycham, kiedy Juliet zmierza do nas z tacą. Wszystkie dzieci od razu biegną w stronę stołu, gdzie kierujemy się i my, zostawiając moje śpiące córki na kocu. Juliet upiekła babeczki z własnego przepisu, z mniejszą ilością cukru i wszystkich niepotrzebnych rzeczy, aby napchać je samymi dobrymi - owocami czy bakaliami. To dobrze, bo moje ciało pozostawia wiele do życzenia. Brzuch lekko mi wisi i wiem, że będę musiała coś z tym zrobić, tak samo jak ramiona, które wyglądają jak wyborny salceson - inaczej tego nie określę. Za jakiś czas mogę zacząć z treningami. 

Cóż. Były tego warte. 

☆☆☆☆

20.05.1986, Londyn

Dziś, czyli w dzień moich imienin, wyrywam ze szczotki włosy. Ktoś pomyśli, że to dość małe ambitne zajęcie i po co o tym mówić, sęk w tym że jest to szczotka którą miałam w Jersey i pierwszy raz w życiu, czesałam Richiego. Przez te kilka lat, zupełnie nie wiedziałam gdzie się podziewa, ale jak widać desperacja i zaciekłe dążenie do celu, przyniosły efekty. 

Cholernie potrzebuje tych włosów, dlatego rozdzielam je na dwie części, wkładam do osobnych woreczków foliowych i podpisuje. Czuję się niczym Wiktor Frankenstein w swoim laboratorium, z tą różnicą, że ja nie zajmuje się zwłokami i tworzę z nich monstrum, tylko po prostu porządkuje materiały genetyczne, konieczne do testów.

Zanim jednak ktokolwiek do nich przystąpi, został na mnie nałożony nakaz nazwania dziewczynek i to w tępię natychmiastowym. Dlatego też kiedy już ubrana, kończę podpisywanie i układanie woreczków z włosami oraz dokumentami, kieruje się na dół, gdzie już czeka na mnie Roger, bawiąc się jedną z dziewczynek. Na jego twarzy gości tak szeroki uśmiech, że kąciki ust same mi się unoszą. Kiedy mnie zauważa, natychmiast wstaje, na co moje dziecko w różowych śpioszkach, zaczyna płakać. Roger jak zawsze bierze ją w ramiona, na co ta się uspokaja. Nie wiem czy to jego postawa do niej, może zapach truskawek ale Roger jest jak lek dla jednej z mojej córek. 

- Gotowa? - pyta i posyła mi pytające spojrzenie, na co kiwam głową. Biorę moją pierwszą córkę, kiedy Roger niesie tą drugą. Ponoć właśnie ta ze znamieniem, urodziła się pierwsza i tak ją traktuje. Wychodzimy z domu, a kiedy otwieramy auto na podjeździe, od razu układamy dziewczynki w przenośnych kołyskach. Mam nadzieję że żadna nie zgłodnieje w trakcie. Mam szczęście, że lekarz zakazał mi karmienia piersią, ze względu na mój stan zdrowia. 

Kiedy wyjeżdżamy w końcu na ulicę, ówcześnie zamykając bramę, od razu sięgam do radia i je włączam. Leci akurat Everything She Wants, autorstwa Wham!, którą uwielbiam. Dlatego jestem w szoku, kiedy Roger mówi :

- Uwielbiasz tą piosenkę, prawda? - podgłasza ją, po czym niemal automatycznie, zupełnie jakby miał zapisane w kodzie genetycznym że ma to robić, kładzie mi dłoń na udzie, dalej prowadząc. Z sykiem wciągam powietrze, nie piskam jednak ani słówka i jedziemy tak aż do urzędu. 

Tam nie jestem niczego pewna. Stojąc w kolejkę, nerwowo skubię dolną wargę zębami i kołyszę córkę "zielone śpioszki" w ramionach. Jej zapach, czyli oliwka i balsam o zapachu brzoskwiniowym, pozwalają mi się trochę uspokoić. Jednak nie odpowiadają w żaden sposób na pytanie, jak chcę nazwać moje dzieci. Tyle lat to planowałam, tyle imion wymyśliłam, aby miały znaczenie bądź kojarzyły mi się z moją matką i ciotką, ale teraz? Teraz to już nie wiem. Wszystko wylatuje mi z głowy, zupełnie jakby moje pomysły były mleczykiem i jakaś okropna dusza postanowiła go zdmuchnąć.

- To jakie mają być imiona? - kiedy po czterdziestu minutach przychodzi nasza kolej, a po wypełnieniu papierków zostaje zadane mi to pytanie, jestem kompletnie otumiona. Zaczynam się trząść i nawet nie myślę. Wyrzucam bez namysłu do Rogera :

- Nadaj imię drugiej córce.

- Co? - wygląda na tak zszokowanego, jakby się dowiedział że mleko jest od krowy. 

- Zrób to.

- Dla drugiej córki... - chwilę się waha, mam wrażenie że czas staje w miejscu i to na co patrzę, jest tylko fikcją -  Rory. 

Wypuszczam długo wstrzymywane powietrze. Rory. Wybrał imię Rory i co więcej, podoba mi się ono. W jakimś sensie na to zasłużył, bo - teraz już Rory - maksymalnie się przy nim uspokaja i umie się nią zająć, jak nikt inny. Ja jednak nie jestem spokojna, mam wrażenie że teraz imię które wybiorę, może zadecydować o wszystkim. Dlatego mówię jedno imię, o którym ostatnio słyszałam. Spodobało mi się same w sobie, ale również jego drugie dno - czyli znaczenie.

- Patiasha dla pierwszej...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro