XLI. Kto pozwolił wejść tu pani z psem?
Trzy lata później, 1984, Tokyo
- Kto pozwolił wejść tu pani z psem?
Odwracam się i znów go widzę. Barry, jeden z oświetleniowców zespołu Scoprions. Chłopaki grają jako support, przed ich prawdziwym występem i dosłownie chwilę wcześniej, wskoczyli na scenę. Miałam wyjść zza kulis, kiedy jak filip z konopi, znów wyskakuje on. Widzę go już któryś raz i zawsze ma do mnie jakiś problem. Jak widać, teraz również z tym, że weszłam tu z moim Cookiem.
- Pozwolili jej - z odsieczą przychodzi mi Juliet, która kładzie mi rękę na ramieniu. Posyłam w jej stronę uśmiech, kiedy patrzy się na Barrego.
- A z jakiej to okazji? - Barry nie daje za wygraną, zakładając ręce na piersi. Wygląda komicznie, ale w tej chwili nie mam ochoty się z niego śmiać, tylko mu strzelić - zaczyna się właśnie Breakout, a chciałam zobaczyć chłopaków jak szaleją na scenie. Ten facet skutecznie mi to utrudnia.
- Od tak, bez okazji - gromię go wzrokiem - Może mnie już pan zostawić?
Barry odchodzi z dziwnym wyrazem twarzy i chyba chcę dać mi do zrozumienia, że idzie wyjaśnić tą sytuację, ale w sumie niewiele mnie to obchodzi. Jon zaczyna śpiewać, więc obie odwracamy głowę w stronę sceny. Wolałabym to widzieć od strony widowni, ale teraz już nie zdążę zmienić miejsca swojego położenia, dlatego patrzę z boku, jak chłopaki z całych sił starają się przypodobać publice. Szaleją, krzyczą z całych sił, bawią się na scenie. Wkładają to ogrom serca.
- Dziwnie patrzeć na basistę i widzieć że to nie twój mąż - stwierdza Juliet, na co parskam śmiechem. Wybrała się do Japonii razem ze mną. Jest ona tu na dosłownie trzy dni, bo musi wracać do dzieci, męża i domu, ale stwierdziła że mały, przyjacielski wypad nie zaszkodzi. Spędzimy razem czas i to w kraju, który wręcz ubóstwia. Cieszę się że mam ją z powrotem, po długim czasie pewnych spięć i lekkiego zatarcia kontaktu, przez pewne sytuacje. Teraz to nie ważne. Ważne jest to, co jest teraz.
- Dużo się zmieniło - wzruszam ramionami, spoglądając na Cookiego. Kładzie mi się pod nogami.
- Ostatnio wszystko się zmienia. Szczerze mówiąc, zaczyna mnie to przytłaczać - mówi moja przyjaciółka, a ja jej przytakuje. Nagle wjeżdża jednak moment gitary Richiego, na co momentalnie ożywam jeszcze bardziej. Każdy z nich jest wyjątkowy i ma ogromny talent, ale wychodzi to ze mnie automatycznie. W życiu nikogo nie szufladkuje, tym bardziej że chłopacy są moimi przyjaciółmi, więc potem oglądam resztę piosenki ze skupieniem. Razem z Juliet klaszczemy jak oszalałe, na jej koniec. Następna jest Come Back - innymi słowy, moja ulubiona - Juliet mówi więc, że pogadamy potem. Posyłam jej za to szczery, promienny uśmiech.
☆☆☆☆
- Brian powiedział, że nie może cię zabraknąć. Przecież zaczynają w Belgii, tam gdzie ostatnio wszyscy byliśmy. Powiedział że musimy to uczcić.
Susan od dobrych kilku minut mówi mi o trasie The Works, promujący album o tej samej nazwie. To już jedenasty album chłopaków, który ulokował się na drugim miejscu w moich ulubionych ( pierwszym jest The News Of The World, które kompletnie podbiło moje serce), a piosenka Radio Ga Ga, jest męczona przeze mnie codziennie. Czy przeszkadza mi to, że jest to piosenka Rogera? W żadnym wypadku, skoro to mój kumpel.
Nigdy nie spojrzę na niego w ten sam sposób co kiedyś i nigdy nie wybaczę mu niektórych błędów. Między nami było tyle zawirowań, upadków i dramatów, że nie wiem czy ktoś pomieściłby to w kilku książkowych tomach.
Widzę jednak że naprawdę się zmienił. Leczy się na satyryzm, a jego klinika rośnie z każdym dniem - często wpadam do niej z wizytą i akceptuje fakt, że jest tam mnóstwo moich zdjęć. Wiem że Roger dalej mnie kocha, lecz jest wiele, wiele powodów dlaczego do niego nie wróciłam i raczej nie wrócę - podstawowy to ten, że jestem w prawie czteroletnim związku z Richiem.
- Mam jeszcze ponad tydzień. Chłopaki wracają na jakiś czas do Ameryki, może uda mi się wykminić jakiś samolot - z westchnieniem upadam na łóżko, pod którym mój pies gryzie swoją kość - Ale to porypane.
- Ma ci się udać. Bez ciebie odwołuje cały ten koncert w Brukseli - twierdzi moja przyjaciółka, na co parskam pod nosem śmiechem - Też dziś poszukam jakiś połączeń. Tylko mnie nie zawiedź - wyobrażam ją sobie, grożącą mi palcem przed nosem, na co znów się uśmiecham.
- Oczywiście kapitanko - kiedy dźwigam się na jednym z ramion, do pokoju wchodzi mój mężczyzna. Wnosi cały swój tragarz i rzuca go w byle jakie miejsce. Gromię go za to wzrokiem, na co ten tylko chichocę.
- Słyszę że Richie wrócił. Tylko go nie pożryj - znów wybucham śmiechem- Kocham cię.
- Ja ciebie też. Ucałuj wszystkich ode mnie.
W ten oto sposób, kończymy rozmowę, kiedy Richie uwala się obok mnie i przekłada na swoje ciało.
- Nie możesz tego ułożyć, tylko musi tu być taki burdel? - ściskam go za nos, na co uroczo marszczy brwi i zamyka oczy. Po chwili go w niego całuje.
-Naprawdę ci to przeszkadza? - wzdycha teatralnie i przewraca oczami.
- Tak. Wiesz, że nie lubię syfu.
- To wcale nie syf, tylko artystyczny nieład - twierdzi, na co jak kręcę głową. Po chwili zjeżdża dłońmi niżej, aż do moich pośladków, na których je zaciska - Ale skoro, mam to posprzątać...
- Może poczekać - kapituluje natychmiast i wpijam się w jego pełne usta, kiedy wciąż ugniata moje tylne, walory estetyczne, nad którymi tak ciężko pracuje. Wkładam dłonie w jego włosy, wijąc się jak kot i czując wszechogarniające mnie ciepło, kiedy czuję że coś wskakuje na łóżko. To mój pies, który jest najwyraźniej o mnie zazdrosny, bo wcina się między nas i zaczyna mnie lizać. Staczam się na drugą stronę łóżka, kiedy nasza dwójka wybucha śmiechem.
- Wiesz co, Cookie? Twoja pani jest w dobrych rękach - stwierdza Richie, kiedy próbuje odgonić mojego psa od lizania mnie po twarzy. W końcu siadam i go przytulam, co nieco go uspokaja. Richie się do nas dołącza, kładąc brodę na moim ramieniu - Jak podobał ci się występ? - pyta.
- Gdybym powiedziała że mi się podobało, to byłoby to niedopowiedzenie roku, skarbie - uśmiecham się szeroko, po chwili czując że on też to robi - Czekam aż będziecie robić własne występy.
- Uwierz mi, chciałbym tego - wzdycha z rozmarzeniem. Puszczam mojego psa, który zeskakuje z łóżka i idzie się napić. Richie znów kładzie się na łóżko, a ja kładę się na jego ciele i podpieram głowę ręką. Patrzy się w sufit, z uśmiechem na twarzy a ja mu się przyglądam. Wygląda tak niewinnie i uroczo, ale jedna rzecz mi w nim przeszkadza - nadmiar ubrań.
- Uda się wam. Nie wierzę w to... - zaczynam powoli rozpinać guziki jego koszuli, na co kąciki jego ust unoszą się w górę - A to wiem...
I to wtedy rozlega się dźwięk niszczyciela wszystkiego. Moja komórka daje o sobie znać, na co zamykam oczy i wzdycham. Richie rozkłada się na łóżku z załamania, kiedy idę odebrać. Muszę to zrobić, bo to Juliet.
- Cześć - witam ją radośnie.
- Jesteś z Richiem? Potrzebuje podwózki na lotnisko, a nie chcę się męczyć z taksówkarzami.
- Obiecałam że cię odwiozę, więc Richie... - spoglądam na mojego mężczyznę. Ten podnosi się i patrzy na mnie dziwnie - Poczeka - po czym upada na łóżko.
- Ratujesz mnie - stwierdza - Widzimy się za godzinę?
- Pewnie. Kocham cię - rzucam z uśmiechem.
- Ja ciebie też.
- Czemu znowu mi uciekasz? - pyta Richie, kiedy odkładam słuchawkę i kładę się obok niego. Wtulam się w jego tors, zamykając oczy. Wzdycham.
- Odwożę Juliet na lotnisko - mówię i jeżdżę palcem po kawałku jego odkrytego torsu. Widzę że dostaje gęsiej skórki, a ja czuję się po prostu przyjemnie dotykając jego aksamitnej skóry.
- A wcześniej z kim gadałaś? - dopytuje, na co marszczę brwi.
- Z Susan. Czemu pytasz?
- Serio lecisz do tej Brukseli? Gdybyś pojechała z nami, miałbym cię blisko siebie. Nie chcę żyć kolejnych miesięcy osobno...
No tak. Mimo że przetrwaliśmy już tak długi związek, spotykając się dosłownie kilka razy w roku, nie znaczy że ma być tak zawsze. Gadanie przez telefon, to nie to samo co kontakt fizyczny i spoglądanie komuś innemu prosto w oczy. Jak to jednak pogodzić?
Richie ma dom w Jersey, przyjaciół, rodzinę, studio i wszystko co zna. Ja w Londynie mam moje wydawnictwo oraz wszystkie najważniejsze osoby, a także to po prostu mój dom. Mimo że nasza miłość jest ogromna, jakkolwiek banalnie to nie brzmi, nikt z nas nie rzuci się na głęboką wodę. Decyzja jakiejkolwiek przeprowadzki odpada. Do tego dodajmy fakt, że teraz chłopaki często będą w rozjazdach.
Wydaje mi się, jakby wszystko było przeciwko nam, ale Richie chyba wyczuwa mój nastrój. Pochyla się nade mną i całuje, co chwilowo mnie uspokaja. Chwilowo, bo szybko odrywa się od moich ust. Patrzy w moje oczy z góry.
- Nie leć tam, leć z nami - prosi mnie.
- Richie, nie mogę zawieść moich przyjaciół. Już obiecałam im że będę.
- Zajebiście - prycha i jest to niespodziewana reakcja. Cookie wskakuje na łóżko, kiedy on wstaje i zaczynając chodzić po pokoju, zapina koszulę - Znów będziesz z przyjaciółmi, których masz na co dzień, a mnie olejesz? - wskazuje na siebie, kiedy wstaje z łóżka. Źle się czuję, ignorując mojego psa, ale w tym momencie nie mam zbytniego wyboru. Podchodzę do Richa i staje przed nim.
- Nie myśl tak i przestań gadać głupoty. Wiesz że chcę spędzić z tobą tyle czasu, ile tylko mogę...
- Właśnie widzę - jego głos ocieka sarkazmem, twarz wyraża zdenerwowanie - Nie wkurzaj mnie już lepiej, zapakuj walizy do Belgii i dobrze się baw. Oczywiście beze mnie - podkreśla ostatnie zdanie, jakby chciał mi dopiec. Oburzam się jeszcze bardziej.
- Wrócę do Anglii, na wasze koncerty... - próbuje jakoś ratować sytuację, mimo że czuję jak tracę cierpliwość, kiedy on mi przerywa :
- A może wcale nie chodzi o to... Może o to, żeby spędzić więcej czasu z Taylorem? - kiedy to mówi, mam wrażenie że staje mi serce. Moje oczy muszą przypominać spodki.
- Dobrze się czujesz?
- Wiem doskonale, że wciąż cię kocha. I tak już spędzasz z nim więcej czasu, niż ze mną - otwieram usta, jednak on stopuje mnie dłonią - Nie tłumacz się przyjaciółkami, czy tym że mieszkacie w Londynie. Jeśli dalej tak będzie, to nie wiem czy nasz związek ma sens....
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro