XV. Tęskniłem za Twoimi ustami

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Victoria 

- David, muszę kończyć - mówię do mojego narzeczonego i zdążąm się rozłączyć zanim powie cokolwiek więcej. Upycham telefon do kieszeni i patrzę na Rogera. Wygląda jakby wyrwali mu wszystkie organy i poddano kastracji. Naprawdę. Jego twarz przybiera ciemny ton, a w oczach kryją się same negatywne emocje. Prostuję się, odchrząkując :

- Znasz definicję prywatności? - mówiąc to, dopiero po chwili zdaje sobie sprawę że jadę po bandzie. Budzi się we mnie instynkt prawdziwej suki, choć w środku mam ochotę się pobeczeć jak dziecko. 

Oprócz tego że naprawdę wygląda strasznie, prawie nic się nie zmienił. Krótkie, blond włosy, zmęczona, lecz perfekycjnie gładka twarz i podkrążone oczy. Te oczy...

- Tori... - szepcze, ale i tak go słyszę. Podchodzi krok bliżej, a ja mimo zbliżającego się niebezpieczeństwa, stoję jak słup soli i nie odrywam od niego wzroku - Naprawdę wychodzisz za Davida?

Żal w jego głosie tylko dokłada do szalki współczucia, która przechyla się z każdą chwilą, coraz bardziej i bardziej...

Ale nagle coś sobie uświadamiam. Czemu ja mam mu współczuć, skoro to on zostawił mnie w tak koszmarnym momencie mojego życia? Mam nabrać się na jego maślane, niebieskie oczka i udawać że wszystko jest super, chilera, utopia? Mam udawać że nic nie zaszło? Prędzej odmówię kosza winyli, niż to zrobię. Koniec robienia za marionetkę i tego jak bardzo nawina kiedyś byłam. Roger jest kolejnym facetem, który wszedł na  moje pole minowe i jeśli szybko stamtąd nie ucieknie to bomba wybuchnie. I to wprost przed nim. 

- Co cię to interesuje? - warczę i zakładam ręce na piersi. Taksuje go porządnie wzrokiem.

Nic nie odpowiada, zamiast tego wciąż na mnie patrzy, zupełnie jakby w pobliżu nie było nic ciekawszego. Nie wiem, niech idzie zrywać boże, fotografować zachód słońca ale niech serio idzie stąd jak najdalej. Zamykam oczy, licząc że jak je otworze, to już go nie będzie. Aby nie wylać wodospadu emocji, muszę wziąźć głeboki oddech, ale gdy próbuje to zrobić omal się nie duszę. Czuję czyjeś usta na swoich wargach i nie trzeba być Einstanem, czy innym Sherlockiem żeby wiedzieć kto mnie całuje. Panicz Taylor chcę sobie zasłużyć na rychłą śmierć i chyba mu to zaraz zafunduje... Gdyby nie to że wcale nie chcę go odtrącać. 

Nie nawidzę go, nie chcę z nim przebywać dłużej niż kilka sekund, najlepiej w ogóle ale tego jednego, jedynego faktu podważyć nie mogę - tęskniłam za nim. Tęsknię za tym jak się śmieje, tęsknie za tym jak dla mnie gra, tęsknie za tym jak przytula mnie na dobranoc i również za tym jak rano robi mi śniadanie z dużą ilością masła orzechowego. Tęsknie za tym jak mnie całuje, za jego smakiem... 

Jest to szybki pocałunek, prawie jak całus a ja i tak mam to pieprzone kołatanie serca i mnóstwo ciarek, które płyną we mnie wartkim potokiem. Kiedy Roger oddala się ode mnie, przez chwilę jestem nadal zbyt otumiona aby coś z siebie wyprodukować, czy tym bardziej się ruszyć. Wciąż czuje ciepło na ustach i jego smak, tak że mam ochotę ich dotknąć.

Ale dopiero po chwili dochodzi do mnie to co się stało i mam ochotę wrzeszeć na całą tą wiochę. 

- Tęskniłem za twoimi ustami... - mówi Roger, a jego twarz łagodnieje jak Pauline po dostaniu jedzenia - czemu ja o niej w ogóle wspominam? Kolejna zdrajczyni...

- Chyba za tym żeby mnie pieprzyć! - krzyczę nagle i  wybucham przeraźliwym płaczem - Nie masz prawa mnie dotykać i wiesz co? Żałuje że cię w ogóle poznałam! 

Juliet

Jeśli miłym, a przy tym pożytecznym wyjazdem nazywamy długo nie uskuteczniany płacz, wieczne kłótnie z mężem i zadręczanie się, to dziękuje za takie wypady. Jeszcze zachowanie moich przyjaciół, rodem z przedszkola. 

Nie wiem kiedy i gdzie, ani tym bardziej co poszło nie tak że nasze życie z istnej sielanki nagle zamieniło się w koszmar, z rodzaju tych gdzie giną wszyscy. Okej, wiedziałam że nie będziemy wiecznie szczęśliwi, bo tak się nie da, ale od nowego roku uczucie szczęścia jest mi tak samo obce jak duża ilość pieniędzy w portfelu.

Ktoś powie że dramatyzuje i że powinnam się wziąźć w garść, wziąźć sprawy w swoje ręce. Zrobić coś żeby było lepiej i gdyby chodziło tylko o moją osobę, to posłuchałabym tego człowieka i spróbowała wykonać jego cenne rady. Ale tu nie chodzi o mnie, chodzi o grupę ludzi, których swoją drogą kocham. Najgorsze i tak jest to że sporo z nich, nie mogę nawet zaufać...

Jakby nie patrzeć, chłopaki poznali nas gdy byłyśmy smarkulami. Wtedy wszystko było łatwiejsze, te " duże problemy " to teraz dla nas błahostki. Dorosliśmy, dojrzeliśmy i zaczęło się prawdziwe  życie. A w prawdziwym życiu nie ma czasu na żal i współczucie, trzeba gnać dalej, choćby mieli do ciebie strzelać. Powiedźcie że się mylę...

Wybiegam z domku, mocno trzaskając drzwiami. Mam już dosyć tego że wzięło mnie na zmartwienia, które przelewam na Johna. W końcu on również miał dość i powiedział że bez zaufania, nie ma związku. A ponoć ja mu nie ufam. 

Siadam na ławeczce w środku całego komplesku, który składa się z kilku domków, stodoły i budynku studia. Na środku są właśnie ławki i miejsce do rozpalania ogniska. Wszystko to okalają pola zbóż czy nawet kwiatów. Piękne i dosyć relaksujące, jednak gdy świat wali ci się na głowę, trudno się na tym skupić. 

Ściskam brzegi ławki i zamykam oczy, próbując przenieść się do innego świata. Tym innym światem są czasy, kiedy było dobrze. Kiedy układało nam się z Johnem, nasze pierwsze spotkanie, a potem nasz cudowny William. Nadal byłoby cudownie, gdyby nie myśli które osiadły w moim umyśle jak kurz. Raczej nie zamiotę tego szczotką i szufelką bądź wytre szmatką. Gdyby tak było, życie byłoby łatwe. A nigdy nie było i nie będzie.

Muszę naprawdę coś z tym zrobić, jednak na ławce obok, siada osoba która raczej mi w tym nie pomoże. 

- Palisz? - spoglądam na Pauline która trzyma papierosa w zębach i dziwnie na mnie spogląda. Obok niej leży Twix i Lion - cóż powiedzieć mogę, skoro to już tak normalne jak to że liście spadają na jesień.

- A co? Zabronisz mi? - fuka i odpala nikotynowy zabijacz. Krzywię się z odrazą, kiedy jego zapach dopada moje nozdrza. 

- Nie, ale to do ciebie niepodobne...

- No ta... - prycha i się zaciąga, wypuszczając po chwili smugę szarości. Nagle jednak jakby ją olśniło, odwraca się w moją stronę i wbija we mnie spojrzenie swych błękitnych tęczówek. Mam ochotę lekko się odsunąć, jednak tego nie robię - Powiedz mi tak szczerze...

- Zawsze jestem szczera - wzruszam ramionami, udając że nie rusza mnie jej zachowanie. A rusza, i to tak bardzo że mam ochotę ją przytulić, szczerze pogadać... Marzenia ściętej głowy.

- W końcu jesteś Juliet Deacon, Mesjasz narodów, no nie? - prycha pod nosem i znów się zaciąga. Nie wiem co ją śmieszy, ale nie mam zamiaru brać udziału w jej żenujących gierkach. 

- Możesz się wyjajczyć?

- Dlaczego byłam twoją przyjaciółką?

To pytanie omal nie prowadzi mojego tyłka ku ziemii, tak mnie zaskakuje. Jest dziwne i nie wiem czemu akurat teraz je zadaje, ani po co. Nie rozumiem i jeśli robi sobie ze mnie żarty - to dalej mnie nie śmieszy.

- Ty dalej jesteś moją przyjaciółką - przyznaje i tym razem obdarowuje ją pełnej szczerości i zmartwienia, spojrzeniem. Składam ręce, bo zaczynają mi się trząść. 

- A nie było tak... - wymachuje rękami, popiół rozsypuje się nawet na jej ubrania. Spogląda w dół - Że doczepiłam się do was? Byłam przyjaciółką Victorii, a ona waszą i potem tak jakoś... - wzdycha - Z resztą wiesz co, to żałosne - macha drugą ręką, wstaje rzucając niedopałek i gasząc jego resztkę butem - Miłego wieczoru czy coś... - ma już odejść, kiedy łapie ją za ręke.

- Pauline pogadajmy - mój ton jest już błagalny, oczy się szklą. Odwraca się do mnie i znów wzdycha. 

- Nawet jeśli... Nie możemy wam powiedzieć. Po prostu nie - wyswobadza się z mojego uścisku i idzie w przeciwną stronę. Znowu wprawia mnie w szok. 

Użyła formy mnogiej, więc w jej dziwne zachowanie i problemy wnikają osoby trzecie. Pytanie tylko jakie? 

Wychodzi na to że to kolejna zagadka, którą muszę rozwiązać. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro