XXVI. Twoja miłość jest jak zła medycyna

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Victoria

W życiu każdego człowieka, nadchodzi moment, kiedy zadaje sobie pytanie : Co dalej? Nawet siedząc w tak dobrym towarzystwie, moich przyjaciół, całego Bon Joviego, KISS i ich dziewczyn, między innymi Maggie, zaczęły nachodzić mnie takie przemyślenia.

Jest fajnie, naprawdę mój stan psychiczny jest świetny, ale czy będzie tak zawsze? Co jakbym postanowiła tu zostać? Nawet jeśli, to zostanie tutaj nie wchodzi w grę. W Londynie musiałabym zostawić zbyt wielu ludzi oraz rzeczy związanych z tym miastem. Cóż jednak poradzić mogę, kiedy w Stanach jest mi tak dobrze. 

Śmiejemy się w najlepsze, pijemy tony herbat i kawy a godziny mijają nieubłaganie. Przyszliśmy tu około jedenastej, a wybiła już w pół do pierwszej. To musi coś znaczyć.

Nagle jednak ktoś rzuca dość luźnym pomysłem, aby wylosować się w pary i razem zrobić coś szalonego. Tym ktosiem, jest David który wlepia we mnie ciekawskie spojrzenie.

- Robimy losowanie na Whisky? - pyta Alec. 

- Tak, dla mnie zajebisty pomysł! - skanduje mu Paula i obaj przybijają sobie żółwika. Po chwili wymienienia przyjacielskich gestów, Alec spogląda na nią i szczerze się uśmiecha, co sprawia że moje serce mięknie. Patrzę na tą dwójkę i jednomyślnie stwierdzam : Pasują do siebie. 

- Alkoholicy - śmieje się Jon. 

- Może każdy z chłopaków wybierze z kim chcę iść? - rzuca nagle Richie, a ja słysząc jego głos, momentalnie dostaje ciarek. Unoszę brwi.

- Ale z was ciule, dyskryminacja kobiet! - krzyczy Maggie i prawie rzuca w Richiego chusteczką, gdyby nie to że moja ręka ją powstrzymuje. 

- Dla mnie spoko - Juliet wzrusza ramionami.

- Dobra, to ja wybieram Paulę - mówi Alec i znów się do niej uśmiecha. 

- Kto powiedział że jesteś pierwszy? - wtrąca David, kiedy poznany dziś przeze mnie Gene krzyczy nagle :

- Ja biorę Maggie.

- Ej, nie zabieraj mi kobiety! - oburza się Ace, przytulając Meg do swojego boku. 

- Zawsze chcieliśmy skoczyć razem na bounge - Gene wybucha śmiechem, ale Meg przystaje na jego propozycje, więc Ace nie ma co walczyć. Meg jednak zapewnia go, że odrobią to potem, wieczorem...

- Ja chciałbym iść z Juliet - mówi nieśmiało Tico, a moja przyjaciółka wygląda na zaskoczoną, jednakże zgadza się z uśmiechem. Tico jest spokojny i pokojowy, zupełnie jak jej mąż John, myślę więc że mogą się dogadać.

- No to ja idę z Justine - mówi Ace.

- Spoko, ale ty stawiasz - mówi dziewczyna którą dziś poznałam i która okazała się super babką, z fajnym poczuciem humoru. 

Kolejne pary się łączą - Jon z Susan, Peter z Paulem a na końcu się okazuje, że jesteśmy nieparzyście, zostajemy więc ja, Rich i David. 

- Może dołączysz się do nas? - proponuje Paul.

- Mam lepszy pomysł - David uśmiecha się z zaraźliwym jak ospa uśmiechem i po chwili prosi Aleca o monetę. 

- To ja od początku chciałem iść z Tori i dobrze o tym wiesz - Richie mówi to, jak gdyby nigdy nic i spogląda na swojego przyjaciela wilkiem. 

- Reszka czy Lincoln? 

- Lincoln - wzdycha Richie. 

- Będziecie mnie losować? - śmieje się, jednak oni są śmiertelnie poważni, kiedy David rzuca monetą, po czym odsłania rękę. Lincoln. 

- Stawiasz mi za to piwo - David jest wyraźnie sfrustrowany i zły, zupełnie jakby bardzo mu zależało na pójściu ze mną - a może zależało? Nie wiem, w każdym bądź razie Rich dopina swego, co mnie akurat bardzo cieszy bo też chciałam z nim iść. Mimo rywalizacji, chłopaki klepią się po plecach jak bracia i szeroko uśmiecham się na ten gest. 

☆☆☆☆

- Mam pomysł - rzucam nagle, kiedy przechadzamy się uliczkami. Rich spogląda się na mnie z uśmiechem i pyta co tam wymyśliłam.

- Chcę zrobić drugi tatuaż - wyrzucam.

Wcześniej o tym nie wspominałam, ale zrobiłyśmy z dziewczynami tatuaże na prawych ramionach. Są to znaki wieczności i zanim zaczniecie krzyczeć, że to zbyt oklepane i stało się nudne, dobrze mnie wysłuchajcie. 

Każdy jest spersonalizowany - na Pauli są narysowane słuchawki gejmerskie i z ich kabla napisane jest "Gamer". W przypadku Juliet jest to igła, a z nitki napisane jest "Needlewoman" a u Susan to trampek i z ich sznurowadeł pisze "Dancer". 

U mnie to oczywiście pióro, a jego końcówka tworzy się w "Writter". Ma to znaczyć że na zawsze będziemy gejmerką, szwaczką, tancerką i pisarką. Mogłyby się rozlegnąć kolejne krzyki, że to bez sensu bo może być moment kiedy to porzucimy. Nie zmienia to jednak faktu, że połączone z tym będziemy na zawsze, to zawsze będzie w naszym życiorysie. To pasje które zmieniły nasze życie i doprowadziły nad do sukcesu, musimy się więc nimi chwalić. 

- Wiesz że planowałem od dłuższego czasu tatuaż? - unosi brwi.

- To żart? - pytam.

- Nie. Jeden z najlepszych tatuażystów w Jersey, ma już jego projekt.

- W takim razie zaprowadź mnie do niego - łapie go za rękę i chyba obaj jesteśmy tym zaskoczeni, ale obaj wiemy również że tego chcemy. 

Po drodze wstępujemy do kawiarni, na szybką kawę - ja biorę oczywiście czekoladowe capucinno i wychodzę przy Richiem na dzieciaka bo on płaci za czarną, zwykłą kawę bez żadnych pianek czy dodatków. No cóż, z niektórych rzeczy nie wyrastamy nigdy. 

Puszczamy nasze dłonie, najmniej jak to możliwe. Richie często gładzi kciukiem moją dłoń, co sprawia że czuję się bezpieczna, kochana i ważna - tak w wielkim skrócie. 

- Cześć, jestem Mike - tatuażysta okazuje się przemiłym studentem, który siedzi w tatuażach od nastolatka i ma zamiar nam zrobić dziś dzieła - Richiemu na prawym, a mi lewym ramieniu. 

Ustalamy że Richie będzie pierwszy. Rozsiada się na fotelu jak król, choć deklarował że wcześniej w ogóle nie robił tatuażu. Mike rozwija sprzęt, odpowiednio dezynfekuje ramię Richa i po kilku minutach, jest gotowy do pracy. Rozwija jeszcze przed sobą projekt, którego nie mogę jeszcze ujrzeć i pyta :

- Zaczynamy?

- Tak - mówiąc to, Richie posyła mi uśmiech. Kiedy rozlega się buczenie maszynki, mam ochotę złapać go za drugą rękę, nie jestem jednak pewna czy tego chcę.

Obserwuje jak igła jedzie po jego skórze i jak z każdą chwilą, Rich mocniej zaciska zęby, a jeszcze potem zamyka oczy. To silniejsze ode mnie.

- Hej - ściskam jego dłoń i masuje ją kciukiem, tak jak on robił to wcześniej mi. Spogląda w moje oczy, kiedy Mike chwilowo odrywa maszynkę - Nie musisz zgrywać twardziela.

Wyraźnie odczuwa ulgę, a z jego twarzy znika nadmiar negatywnych emocji. Odwzajemnia mój uścisk. Mike wciąż grzebie w narzędziach, odwrócony do nas plecami. Znów czuję ten dziwny, kuszący przypływ odwagi, który każe mi się pochylić do Richiego i go pocałować. A więc robię to, zamykając oczywiście oczy.

Kończymy akurat wtedy, kiedy Mike wraca do pracy, ale muszą nas zdradzać przyspieszone oddechy i wypieki na twarzach, bo nasz tatuażysta parska śmiechem.

- Od jak dawna jesteście razem? - pyta nagle, co chyba muruje nas obu.

Kieruj się głosem serca.

- Od pół roku - wyrzucam i nawet nie patrzę na Richa. Muszę palić się ze wstydu.

- Wyglądacie jak świeżo gruchające się gołąbki - śmieje się i wraca do tworzenia. 

- To uczucie codziennie rośnie, nic więc dziwnego że wygląda na tak świeże - Richie spogląda na mnie wzrokiem, który mówi mi że to nie jest żart.

- Podpisuje się - mówię, uśmiechając się. Cóż innego mogę zrobić, skoro tak podpowiada mi serce?

☆☆☆☆

Dwa dni później...

W trakcie jazdy samochodem, leci Judas Priest których Richie często słucha. Uśmiech nie schodzi mu z twarzy, gdy prowadzi całkiem pewny siebie, a wiem to bo nie spuszczam z niego wzroku. Zupełnie jakby był Michałem Aniołem w muzeum. Nie, to nie obsesja. Po prostu na tym świecie istnieją tak piękni ludzie, dobra?

- Teraz ty witaj w moim stałym królestwie - mówi Richie, kiedy wchodzę do środka jego mieszkania. Mój nos uderzają przyjemne, korzenne zapachy.

Jest tu pięknie. Na wejściu jest barek w kształcie litery "L", który jest zarazem kuchnią, a w jego środku są chyba drzwi do łazienki i jest tu ciemno, bo uwaga, gdy wbiegam do salonu jak wścibskie dziecko, nad pomieszczeniem kuchennym wisi najprawdziwsza antresola. Łapie się za policzki z zachwytu.

- Podoba ci się? - pyta, śmiejąc się lekko i odkładając kurtkę na wieszak. Spoglądam na niego w niedowierzaniu.

- Podoba? To niedopowiedzenie roku!- obracam się wokół własnej osi, oglądając pomieszczenie. Jest skórzana kanapa, są rodzinne zdjęcia, jest gramofon a nawet roślinki na parapecie. 

- Napijesz się czegoś? - pyta, a ja proszę o wodę, dalej zachwycając się wdziękiem tego mieszkania. 

- Proszę - podchodzi i daje mi szklankę zimnego napoju. Tego mi trzeba, oj tak. 

- Dziękuje - udaje że się kłaniam, co sprawia jego śmiech.

☆☆☆☆

- Co jest tam do góry? - pytam w pewnym momencie, wskazując na antresolę nad nad nami. Siedzimy w kuchni, ja na blacie, Richie na przeciwko mnie.

- Moje łóżko, gitary i twój prezent - uśmiecha się, odkładając kieliszek wina, które pochłaniamy. 

- Serio? - sama odkładam szkło i zeskakuje z blatu. Moje oczy otwierają się jak bagażnik auta. 

- Chodź, to ci pokaże - posyła mi uśmiech, po czym przygryza wargę. 

Człowieku przestań. Nie dość że robisz ze mnie durną nastolatkę, która ślini się na twój widok, to jeszcze pozwalasz żebym chodziła z twarzą o kolorze budki telefonicznej, w mieście w którym na co dzień żyje. 

- Schody są trochę niestabilne, ale spoko bo to kwestia przyzwyczajenia .

Wchodzę na pierwszy drewniany kwadrat i faktycznie - cały się trzęsie. Cudem jednak, udaje mi się wejść i mimo że prawie spadam, udaje mi się to perfekcyjnie zatuszować. 

Na antresoli jest dość nisko, lecz znajduje się tu ogromne łóżko, dwie eteżerki, komoda i wycięcie w ścianie gdzie leżą bądź wiszą gitary oraz rzeczy do nich potrzebne. 

- Usiądziesz na łóżku i zamkniesz oczy? - pyta Richie i mimo że zaskakuje mnie tą deklaracją, posłusznie spełniam jego prośbę. Słyszę jego szamotaninę, potem czuję jak ugina się materac a na końcu Rich bierze mój przegub i coś na niego zakłada. Pozwala mi otworzyć oczy. 

Jest to bransoletka z metalowym, kaligraficznym napisem : Bad Medicine.

- Twoja miłość, jest jak zła medycyna...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro