Rozdział 10.2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

IG/Twitter/Tiktok: Changretta_watt

Miłego czytania!

Don Caruso stawiał wyjątkowo ciężkie kroki na marmurowej posadzce. Wydawało mi się, że ściany drżały pod ich dźwiękiem równie mocno, co moje serce.

Do tej pory tylko raz zawiodłem ojca — gdy sięgnąłem po narkotyki po śmierci Eleny. Wówczas zrobił mi parę takich spotkań, podczas których samym wyrazem twarzy oznajmił, jak bardzo jest zniesmaczony, ale i zmartwiony. Poza tym incydentem składającym się na okres mojej żałoby, byłem wzorowym synem. Nie wszczynałem niepotrzebnych potyczek między rodzinami, nie przynosiłem im wstydu podczas bankietów i nie spotykałem się na dziwne orgie w mieszkaniach, dlatego teraz tak bardzo bałem się reprymendy?

Weszliśmy do gabinetu, gdzie od razu powitał nas zapach dymu, piżma i lakierowanego drewna. W kominku złowieszczo tańczyły płomienie, strzelając od czasu do czasu. Ulubiony utwór ojca wydobywał się z gramofonu, cudownie wypełniając ciszę. Bez pozwolenia nalałem sobie alkoholu, zająłem miejsce przy kominku, po czym upiłem spory łyk, wsłuchując się w głos Luciano Pavarottiego.

Caruso.

Co za ironia.

— Słucham — odezwał się pierwszy. — Co masz mi do powiedzenia, synu?

Och niewiele...

Upiłem kolejny spory łyk brandy, krzywiąc się od jej smaku. Alkohol na pusty żołądek nie był najlepszym rozwiązaniem, ale do diabła, nie byłbym w stanie znieść rozmowy z nim na trzeźwo. Choć właściwie, byłem już po prochach nasennych i czterech porcjach...

— Ti voglio bene assai ma tanto tanto bene sai è una catena ormai che scioglie il sangue dint'e vene sai — nuciłem pod nosem razem ze śpiewakiem.

Uzupełniłem pustą szklankę, a potem powoli usiadłem naprzeciwko dona w zimnym, skórzanym fotelu. Nienawidziłem go. Dodawał niepotrzebnej grozy. Zmarszczka na czole Luigiego jedynie się powiększała, gdy nieznośnie milczałem. Wyciągnąłem rękę po białą teczkę z imieniem i nazwiskiem mojej dziewczyny, która ostentacyjnie dekorowała blat biurka. Wcale nie zaskoczył mnie obecnością kartoteki podczas rozmowy. Podejrzewałem, że informacje o swoich synach również trzymał w aktach. Odciągnąłem gumkę na bok i otworzyłem, ujawniając duże, wyraźne zdjęcie Clarissy.

— Naprawdę ciężko coś z ciebie wydobyć. Zacznijmy od pewnego istotnego faktu — rzucił oschle Luigi, sunąc po wypolerowanym blacie dwoma fotografiami. Jedna przedstawiała Elenę, drugą Clary. Skrzywiłem się nieco na ten widok. — Co ty sobie wyobrażasz?

— Przecież dobrze wiesz, że mam wybujałą wyobraźnię...

— Do cholery, Adriano! — Uderzył dłonią w blat, po czym wymierzył we mnie palec. — Nie życzę sobie takiego pyskowania. Jesteś dorosłym mężczyzną!

— Poznałem ją przypadkiem — zacząłem ze ściśniętym gardłem. — Pracuje w kawiarni już od kilku miesięcy. Przyjechała na studia...

— Tak, studiuje sztuki piękne. Kierunkuje się w specjalizacji grafika komputerowego, ma bardzo dobre stopnie, dostaje stypendium i jest zdolna. Wiem to wszystko.

— W takim razie co mam ci powiedzieć? — zapytałem ostrożnie.

— Dlaczego zdecydowałeś się na tę relację? — westchnął. — Chyba nie byłeś tak naiwny, myśląc, że ją zastąpi.

— Nie będę cię okłamywał, jej wygląd od razu wzbudził moje zainteresowanie, ale... chyba najbardziej odpowiada mi to, że jest zupełnie inna, niż Elena. Ma bardzo konkretne plany i założenia, jest sumienna, dokładna, nie trzeba jej z niczego wyręczać. Natomiast pozostaje w tym wszystkim kobieca, miła i ciepła. Piecze naprawdę pyszne ciasta, dba o rośliny, wolne chwile poświęca na rozwijanie swoich pasji...

— Teraz rozumiem. — Podrapał się po brodzie.

— Poznawanie Gilbert daje mi naprawdę dużo satysfakcji. Zdaję sobie sprawę, że jest dużo młodsza, ale odnoszę wrażenie, że żadnemu z nas to nie przeszkadza.

— Wie o tym, kogo przypomina?

— Nie.

— Planujesz jej to powiedzieć? — Uniósł brew.

— Może kiedyś.

— Kiedy planujesz to zrobić? Za miesiąc? Dwa? Jak już się zakochasz? Wiesz, że to nierozsądne? Skrzywdzisz nie tylko ją, ale i siebie.

Coraz mniej mi się podobał ten wjazd emocjonalny. Jak już się zakocham? Ojciec zdecydowanie się rozpędził ze swoimi wnioskami.

— Dlaczego tak uważasz? Dałeś mi czas do trzydziestki, mogę jeszcze przez ten czas bawić się uczuciami kobiet ile tylko dusza zapragnie — rzuciłem lekko.

— Po pierwsze, to zbyt dobrze cię wychowałem, byś mi teraz wmawiał, że istnieje u ciebie coś takiego jak zabawa uczuciami, i to nie dotyczy jedynie kobiet — powiedział z politowaniem, unosząc jeden kącik ust. Tylko Luigi Caruso potrafi zbesztać kogoś, jednocześnie podnosząc sobie ego. — Po drugie, jeżeli do tej pory nie zaciągnąłeś jej do łóżka, to znaczy, że zależy ci na relacji, a nie przyjemności. Po trzecie, ta Amerykanka wpasowuje się we wszystkie twoje standardy. To tak naprawdę kwestia czasu, albo świadomości, aż wreszcie się zakochasz, a wtedy będzie ci ciężko ją zostawić dla obowiązków. — Przełknąłem nagromadzoną ślinę. Już nie wiedziałem, co tak naprawdę mam myśleć. Jakich, do cholery obowiązków? — Zakończ to, zanim dowie się o kilku sekretach. To jeszcze gówniara, nie niszcz jej życia. — Rozłożył ręce. — Sam wiesz, co ją czeka, jeśli się zaangażujesz.

— Co takiego ją czeka? — Zmarszczyłem brwi. — Zlecisz morderstwo, żeby zmusić swojego syna do poślubienia odpowiedniej kobiety?

— Interesy rodziny są najważniejsze — odparł.

— Jeszcze do niedawna sam tłukłeś nam do głów, żeby nie przekroczyć tej granicy. — Postukałem nerwowo palcem w blat. — A teraz grozisz Gilbert?

— Uświadamiam cię, że nie jest najlepszym wyborem i że powinieneś z nią skończyć, nim dojdzie do tragedii.

Prychnąłem, opadając ciężko na fotel. Rozciągnąłem usta w uśmiechu, choć nie miał on nic wspólnego z radością.

— W tym rzecz, papo — zacząłem, drapiąc się po brodzie. — Ona jest moim wyborem, bez względu na to, co o tym sądzisz. — Podniosłem się z fotela. — Jeśli chciałeś mieć posłusznego sługę, trzeba było mnie tresować, póki miałeś ku temu okazję.

— Adriano...

— Jeśli ma być błędem, to nim będzie. Moim błędem. — Pukałem się w pierś, podkreślając ostatnie słowa. — I sam poniosę konsekwencje.

Luigi pokręcił głową, wsadził cygaro między wargi i wyjrzał przez okno. Utrzymywał krępującą ciszę przez dłuższy czas, jakby naprawdę planował, żebym dostał zawału.

— Dobrze — mruknął chłodno. — Poniesiesz.

Ślina zrobiła się niebezpiecznie gęsta, a gardło pozostało ściśnięte. Naprawdę przez moment pomyślałem, że zaprzeczy. Na jakiś czas zapadła niezręczna cisza. Podjąłem decyzję o eksmitowaniu własnej osoby, a ojciec, o dziwo, się nie sprzeciwiał. Jak tylko opuściłem ten okropny gabinet, jeszcze większy ciężar spadł mi na ramiona. Wziąłem głęboki wdech, chcąc pozbyć się tego dziwnego uczucia.

Zmusiłem nogi do ruchu. Czym prędzej oddalałem się od wschodniej części willi, mając nadzieję, że znajdę upragnione schronienie w jadalni. Głośne rozmowy powstrzymały mnie, przed szybkim wtargnięciem. Rozpoznałem głosy nie należące do lokatorów. Uformowałem pięści z dłoni i wziąłem kilka głębszych wdechów. Wyraźnie słyszałem pełen grozy i powagi ton Hectora Locatelli. Kolana mi zadrżały więc wsparłem się o ścianę. Zrozumiałem, że ich obecność nie była przypadkowa. Wygląda na to, że wszyscy z coscy będą usiłowali wybić mi z głowy Clarissę.

Ciężka dłoń niespodziewanie opadła na moje ramię, ścisnęła je mocno i popchnęła do przodu ku drzwiom.

— Wybaczcie, że musieliście na nas czekać, kochani — przemówił ojciec, uśmiechając się serdecznie. — Możemy zaczynać ucztowanie.

Przybrałem delikatny uśmiech na twarz i ruszyłem przed siebie, uwalniając się spod ręki Luigiego. W pierwszej kolejności podszedłem do matki, która objęła mnie ciasno i ucałowała w oba policzki.

— Dobrze cię widzieć, synu. — Wygładziła materiał jedwabnej koszuli, marszcząc delikatnie brwi. — Zmizerniałeś. Martwisz się czymś?

— Nieszczególnie — rzuciłem lekko. — To efekt diety palacza, mamma.

— Doczekam się czasów, kiedy wreszcie rzucisz to obrzydliwe uzależnienie? — Złożyła dłonie, jak do modlitwy.

— Raczej wątpię — zaśmiałem się, obchodząc stół. — Mam dla ciebie prezent, mamma.

Wyciągnąłem pudełeczko z wewnętrznej kieszeni i ucałowałem kobietę w dłonie. Wyglądała na zachwyconą nowymi kolczykami.

Zająłem miejsce między Davidem a Nathanielem i rozścieliłem serwetę na kolanach, oczekując na porcję. Kilka razy nawiązałem kontakt wzrokowy z naszymi gośćmi, ale nie podejmowałem próby rozmowy. Te kilkanaście długich minut w gabinecie Luigiego wyczerpały wszelkie pokłady mojej energii, bym teraz wychodził z inicjatywą. Służba wkrótce rozpoczęła serwowanie pierwszego dania. Całą uwagę skupiłem na wyśmienitym kremie z pieczonych pomidorów, ignorując zaczepki Davida, który trącał mnie w ramię. Po chwili wreszcie pojął, że nie mam ochoty na rozmowę.

Podczas kolacji tor konwersacji był wyjątkowo pozytywny, choć nie dało się nie odczuć pewnego rodzaju napięcia. Wiedziałem, że muszę zniknąć, zanim skończą im się tematy do rozmów. Po tym wszystkim co dzisiaj usłyszałem, po prostu musiałem pobyć chwilę sam. Tylko o tym marzyłem.

Gdzieś między kolejnym deserem, a kieliszkiem wina, przeprosiłem wszystkich i kulturalnie oddaliłem się od stołu, bezczelnie kłamiąc, że za moment wrócę. Udałem się na tyły willi, gdzie ulokowany był gabinet Biagio, po czym zgarnąłem pistolet z kaburą z jego skrytki. Do skórzanego pasa dołączyłem także wojskowy nóż. Wielokrotnie na własnej skórze przekonałem się, że Nowy Jork bywa niebezpieczny po zmroku, dlatego nie zamierzałem opuszczać nory bez odpowiedniego zabezpieczenia.

Swoje wyposażenie ukryłem pod połami kaszmirowego płaszcza. Założyłem skórzane rękawiczki, wcisnąłem papierośnicę do kieszeni i wyszedłem z domu. Dziarskim krokiem kierowałem się do garażu. Otworzyłem bramę, zgarnąłem kluczyki ze skrytki i zająłem miejsce kierowcy w camaro. Wypadłem z hukiem z gmachu, przekopałem tylnym napędem trochę kamyków na podjeździe i wypadłem na ulicę. Mknąłem przez ulice Staten Island, a następnie przez most Bayonne aż do Manhattanu, nie schodząc poniżej siedemdziesięciu mil na godzinę. Muzyka rozbrzmiewała z głośników, a w przyciemnianej szybie migotały kolorowe światła bilbordów. Telefon wyciszyłem zaraz po pierwszym połączeniu od capo. I tak wiedziałem, co chciał mi powiedzieć, dlatego tym bardziej nie potrzebowałem słuchać kazania.

Zaparkowałem w okolicach Central Parku i wyszedłem z samochodu, poprawiając poły płaszcza. Postawiłem kołnierz, bo chłodny wiatr omiótł mój kark. Wcisnąłem ręce w kieszenie i ruszyłem przed siebie. Ćmiłem papierosa przechadzając się alejkami, mijając grupy przechodniów. Oparłem się ramieniem o betonową barierę mostu, zaciągnąłem porządnie i bezczelnie gapiłem, na kłócącą się parę. Wyjąłem na moment telefon z kieszeni, dostrzegając kilka wiadomości, między innymi od Gilbert. Wypuściłem dym, ignorując urządzenie. Dokładnie w tym samym momencie, mężczyzna otrzymał siarczysty policzek, a kobieta uciekła z płaczem w przeciwną stronę.

Wyrzuciłem peta do jeziora i ruszyłem dalej. Zrobiło się późno i jeszcze bardziej ponuro, gdy wyszedłem z parku. Przekroczyłem przez ulicę i ruszyłem piątą aleją. Dziwne zadowolenie ogarnęło mój umysł, gdy po kilkudziesięciu jardach, dostrzegłem pierwsze elementy ulubionej neogotyckiej budowli. Już po chwili napawałem oczy widokiem rozet, portyków, triforiów oraz pinakli. Katedra cudownie kontrastowała z nowoczesnym budownictwem. Nogi same zaprowadziły mnie przed ogromne, kute wrota. Dawno nie odwiedzałem tego miejsca i czułem swego rodzaju wstyd. Pchnąłem skrzydło. Drgnąłem, gdy wydały z siebie zgrzyt, ustępując mojej sile. Zdziwiłem się, że były otwarte o tak późnej porze. Widocznie, ktoś zapomniał je zakluczyć. Zawahałem się przez chwilę w obawie, jakbym miał spłonąć zaraz po przekroczeniu progu, lecz odrzuciłem te niedorzeczne myśli. Cicho niczym kot wdarłem się do środka. Spokój wypełniał mury pańskiego domu. Przeszedłem kawałek główną nawą, by ostatecznie zająć miejsce w ławce, nie odrywając spojrzenia od ołtarza.

Uklęknąłem, przeżegnałem się, po czym oparłem łokcie na barierce i przytknąłem czoło do pięści. Uwielbiałem kościoły. Nie dlatego, że za dzieciaka polano mnie rzekomą świętą wodą, lecz dlatego, że tutaj zawsze miewałem olśnienia. Chłód i cisza były wybawieniem dla mojej zbłąkanej duszy, strapionej tyloma zmartwieniami. Bo jakim cudem żyć w zgodzie z sobą samym, gdy wszyscy dookoła uporczywie przypominają o obowiązkach wobec rodziny?

Spędziłem w kościelnej ławce blisko godzinę, snując plany o tym, w jaki sposób zaspokoić ojca, jednocześnie nie odsuwając od siebie panienki Gilbert. Długo dumałem nad odpowiednim rozwiązaniem, aż wreszcie doszedłem do wniosku, że w pewnych sprawach należy pozostać egoistą. Uspokojony, przeżegnałem się ponownie i wyszedłem. Do domu jeszcze mi się nie spieszyło, dlatego mijając kolejne ulice Manhattanu, skierowałem się do Małej Italii.

Po krótkim spacerze po kolorowej ulicy, pełnej girland i markiz, zająłem wolny stolik w pizzeri. Mały, dwuosobowy stolik w rogu, nieopodal okna zdawał się być idealny na samotną kolację. Złożyłem szybkie zamówienie na neapolitańską pizzę i popijając kieliszek wina, przyglądałem się kolorowemu oświetleniu restauracji. Wosk spływał wzdłuż świeczki, która z pewnością od dłuższego czasu dekorowała czerwony obrus.

Wymieniałem wiadomości z Clary podczas konsumpcji, kiedy nagle, jakaś znajoma twarz pojawiła się wśród tłumów. Mignęła dosłownie na ułamek sekundy, ale te cholerne rysy twarzy prześladowały mnie nawet w snach, więc byłem pewien, kim owa tajemnicza osoba jest. Skryłem się nieco, by bezczelnie podglądać mężczyznę w długim, ciemnym płaszczu i kaszkiecie na głowie. Wszedł do restauracji na przeciwko, oglądając się wcześniej w prawo. Również skierowałem spojrzenie w tym kierunku i dostrzegłem goryla, który towarzyszył Nazorine na dachu w klubie podczas mojej ostatniej wizyty w Nowym Jorku. Odwróciłem się i wyciągnąłem z półki gazetę. Rozłożyłem makulaturę, udając, że ogromnie mnie interesują ostatnie wydarzenia z miasta i czekałem na rozwój sytuacji.

Obserwowałem Fabia podczas rozmowy z właścicielem restauracji. Obydwaj byli nieco zestresowani, zwłaszcza w momencie, kiedy łysy przekazywał skórzaną walizkę mojemu oponentowi.

Nigdy nie wierzyłem famigli, gdy podczas spotkań powtarzali, że nie należy przejmować się poczynaniami Fabia. Uważali go za niegroźnego. Dla nich, był jedynie sierotą, która próbuje utrzymać biznes swoich przodków, robiąc jakieś malutkie przemyty. Mało kto wiedział, jak zawziętą personą był Fabio Nazorine i jak bardzo łaknął władzy.

Cierpliwie czekałem, aż ubiją targ. Nie spieszyłem się, nawet kiedy brunet pospiesznie wrócił do towarzysza, a potem zniknął za rogiem. Moczyłem brzegi ciasta w pikantnej oliwie i popijałem winem, nadal prowadząc korespondencję z Clarissą. Mała była dzisiaj wyjątkowo rozgadana. Chyba znowu nawdychała się za dużo terpentyny.

Zapłaciłem rachunek, wyszedłem z pizzerii i odpaliłem papierosa. Nie mam pojęcia, którego już podczas tej samotnej wyprawy, ale wyjątkowo szybko znikały z papierośnicy.

Cholera, kiedyś na pewno przez to zdechnę.

Pociągnąłem kilka buchów, kierując się do miejsca po drugiej stronie ulicy. Zamknąłem drzwi za sobą i opuściłem roletę.

— Już zamknięte... — przerwał, jak tylko mnie ujrzał.

Dostrzegłem nerwowy ruch grdyki, a także siłę, z jaką zacisnęły się palce kucharza na kolorowej ścierce.

— Co w niej jest? — zapytałem spokojnie, opierając się o futrynę.

— Nie rozumiem, panie Caruso. — Uśmiechnął się lekko, a potem przetarł pot z czoła.

— Nie pamiętasz do kogo należy ten teren? — kontynuowałem. — I jakie panują tutaj zasady?

— Ależ oczywiście, że pamiętam — odpowiedział szybko, sięgając po butelkę. — Napije się pan nieco Limoncello? Czy podać coś innego? — Ruszyłem w stronę blatu, obserwując, jak czerwienieje tłuściutka twarz kucharza. — Panie Caruso...

Złapałem go za fartuch i potrząsnąłem porządnie.

— Sprzedajesz tu jego narkotyki?! — warknąłem.

— Ja...? Narkotyki? — Wybałuszył oczy. — Nigdy!

— Gadaj do cholery, jakie masz układy z Nazorine! Bo tracę cierpliwość!

Potrząsnąłem nim kilka razy, lecz efekt był kompletnie odwrotny od zamierzonego. Grubas zaczął jedynie ciężko dyszeć, pocić się i czerwienić jeszcze bardziej na twarzy. Odepchnąłem go. Zatoczył się i upadł, przewracając dwa stoliki, tłukąc zastawę. Kryształy potoczyły się po podłodze, a wraz z nimi kwiaty i woda.

— Panie Caruso... ja naprawdę nie wiem, o co chodzi — tłumaczył się.

— Ile ci za to płaci? — mruknąłem, wciągając dym do płuc.

— Przysięgam na Boga, nie mam z nim żadnych układów!

— Chcesz mi wmówić, że mój wzrok płata mi figla? Że Fabio Nazorine nie był u ciebie kilkanaście minut temu?

Oparłem łokcie o blat, tak, by mógł dostrzec broń. Na jej widok od razu przełknął ślinę.

— Nie mam pojęcia, o czym pan mówi.

Ociągał się z wyprostowaniem. Sięgnąłem wreszcie do kabury, szybko przeładowałem broń i wymierzyłem w głowę.

— Gdzie trzymasz jego towar?

Zadrżał, ale wreszcie ruszył tłuste cielsko. Prowadził mnie na zaplecze, cały czas obserwując broń. Trzymałem odpowiedni dystans, na wypadek, gdyby spróbował jakiejś sztuczki. Zaprowadził mnie do niewielkiego magazynu. Z tuzina białych worków z mąką wybrał jeden, w którym zanurzył rękę aż po łokieć. Wyciągnął z niego foliowy worek, podwójnie zabezpieczony.

— A reszta? — Uniosłem brew.

— Nie dostaję więcej niż jeden worek na tydzień. Nie chcę, żeby ktoś nabrał podejrzeń.

— Spal to — rozkazałem. Grubas otwierał usta, żeby zaprzeczyć. Strzeliłem z broni tuż obok jego głowy, żeby dodać mu odwagi. — No już.

Niechętnie podążył do dużego pieca na pizzę, w którym jeszcze dopalały się drewna. Oglądał się co rusz na mnie z miną, jakby miał nadzieję, że zrezygnuję z tego pomysłu. Odwinął wreszcie prochy z jednej foli, a po chwili cisnął woreczkiem w żar.

— Ilu jeszcze ludzi z Little Italy kolaboruje z Nazorine? — zapytałem, wsłuchując się w skwierczenie narkotyków.

— Każdy, kto nie jest zadowolony z ochrony jaką daje rodzina Conti.

— Co masz na myśli? — Zmarszczyłem brwi.

— Od dłuższego czasu przychodzą tylko po pizzo. Nie dbają o bezpieczeństwo, a coraz częściej padamy ofiarą złodziei. Wielokrotnie zwracaliśmy się z prośbą o pomoc, ale byliśmy ignorowani. Nazorine dla wielu właścicieli okazał się wybawieniem. Ostatnią deską ratunku, przed bankructwem.

W ciszy przyswajałem informacje, którymi się podzielił. Rzuciłem ostatnie spojrzenie na dopalające się narkotyki, po czym strzeliłem w kolano kucharza. Wrzask rozdarł ciszę, a krew bryznęła na podłogę i ściany. Grubas osunął się na parkiet, dysząc ciężko i sycząc z bólu. Wsunąłem pistolet do kabury, a następnie wygładziłem poły płaszcza, zadzierając dumnie podbródek.

— Powiedz Fabiowi, kto to zrobił — mruknąłem. — I przypomnij pozostałym, co grozi za zdradę.

Opuściłem restaurację nie oglądając się ani razu. Ukrywając nieco twarz w wysokim kołnierzu, spokojnym krokiem spacerowałem do samochodu. Byłem świadkiem ogromnych dewiacji podczas wędrówki, ale tym razem naprawdę nie chciałem wchodzić w rolę bohatera. Mając na uwadze fakt, że właśnie uszkodziłem czyjegoś ojca i męża, wykazałbym się ogromną hipokryzją, atakując jakiegoś rabusia. Jedyne o czym teraz myślałem, to powrót do ciepłego łóżka i odrobina wytchnienia. Choć chwila ciszy, przed jutrzejszym sztormem. Ponowna konfrontacja z donem Caruso była przecież nieunikniona.

***

Nieobecność ojca podczas śniadania nieco nas zszokowała, choć ja w głębi duszy odetchnąłem. Kucharka oznajmiła, że don Caruso z samego rana wypił jedynie filiżankę espresso i prędko odjechał z posesji. Dzięki temu przy stole zapanowała całkiem znośna atmosfera. Rozmawialiśmy głównie o chrzcie małego Vincenzo, który został zaplanowany na połowę lipca, a więc miałem jeszcze dużo czasu aby wybrać odpowiedni prezent dla przyszłego rozbójnika. Według tradycji nie powinniśmy tyle czekać z chrztem, lecz po krótkiej dyskusji wszyscy przystaliśmy na propozycję Sofii, która chciała, aby cała rodzina z Włoch zdążyła załatwić wszelkie formalności związane z przylotem do Nowego Jorku. W końcu to wielkie wydarzenie miało zgromadzić dziesiątki bogatych i wpływowych ludzi na naszym terenie, a także nieco kryminalistów. Niebagatelna to sprawa. Przygotowaniami miała zająć się głównie Apollonia. Matka zawsze potrafiła zorganizować wystawne przyjęcia.

Przed południem zostałem zaproszony do gabinetu ojca, by omówić sprawy z consigliere, dotyczące śledztwa. W pomieszczeniu obecny był także Harvey, którego Sean prędko zaczął wprowadzać w sprawę z Ivanowem.

— Do tej pory niewiele udało nam się ustalić — westchnął zrezygnowany consigliere. — Słynie z mobbingu i seksizmu w miejscu pracy. Poza tym ma romans z niejaką Angelą Parker. — Mężczyzna pokazał mi pikantną fotografię szefa.

Wiedziałem też, że miał romans z Kate, a to już oznaczało dwie kochanki. Byłem też pewien, że z pewnością płacił jej za milczenie.

— Romans i złe traktowanie pracowników to kiepskie argumenty dla inwestorów.

— Owszem, ale — wtrącił Harvey. — Pociągnąłem już za kilka sznurków i znalazłem parę przelewów z firmowego, podrzędnego konta, które między innymi finansowały zabiegi aborcyjne.

— Nie zdziwiłbym się, gdyby z firmowego konta opłacał również kochanki.

— Na pewno znajdziemy coś lepszego, niż sponsorowanie prostytutki. — Scott machnął niedbale ręką.

Nagle drzwi do gabinetu otworzyły się z hukiem, a w progu stanął wściekły don Caruso. Harvey i Sean w jednej chwili poderwali się z foteli i stanęli na baczność niczym w wojsku. Mnie natomiast zamroził wzrok ojca. Przykleiłem się do fotela, a moje ciało zesztywniało, jakby weszło w trzecią fazę pośmiertną.

Nel nome del Padre, del Figlio e dello Spirito Santo.

Żałobne pieśni rozbrzmiały w mojej głowie, gdy maszerował zaciekle przed siebie. Rozjuszyłem lwa, teraz należało grzecznie się poddać i zostać obiadem. Innej opcji nie widziałem. Nadeszła pora, bym odebrał kolejne kazanie za niesubordynację. Za niepotrzebne wszczynanie wojny z Fabio oraz za narażanie swojego jakże, kurwa, cennego życia na zmarnowanie.

— Zostawcie nas — syknął surowo.

Prawnicy pospiesznie pozbierali teczki i wyszli z gabinetu, nie uraczając mnie nawet spojrzeniem. Zresztą na co, do cholery liczyłem? Caruso, jesteś dorosły!

Odchrząknąłem, sprzedałem sobie mentalnego liścia i uznałem, że muszę to przyjąć na klatę, jak prawdziwy mężczyzna.

— Myślałeś, że się nie dowiem, dokąd wczoraj uciekłeś? — zaczął ciężkim tonem.

— Nie ukrywałem się — odparłem lekko. Święty Boże, Caruso, okaż ojcu szacunek! — Doskonale wiem, co chciałeś osiągnąć zapraszając rodziców Eleny na rodzinną kolację. Nie wiń mnie za to, że nie miałem ochoty brać w tym udziału. — Odbiłem piłeczkę, dolewając oliwy do ognia.

— Gdybym wiedział, że to spowoduje twój atak na kucharza w Małej Italii, z pewnością nikogo bym nie sprowadzał! — fuknął, przykładając dłoń do czoła. — Co tam, do cholery robiłeś?!

— Odwiedziłem katedrę. — Podpaliłem swoją używkę, żeby nikotyna rozluźniła nieco spięte mięśnie. — A później udałem się na kolację. Przypadkiem dowiedziałem się, że mieszkańcy Małej Italii nie są usatysfakcjonowani z opieki, jaką sprawuje nad nimi rodzina Conti — powiedziałem. — Nazorine obiecał im ochronę przed złodziejami, a także wprowadził na teren swoje narkotyki umożliwiając im dodatkowy zarobek. Wiedziałeś o tym? — Ojciec wyraźnie pobladł i zmarszczył brwi. To wystarczyło, bym poznał odpowiedź. — Ettore nic nie wspomniał o rabunkach?

— A ty dowiedziałeś się tego o zdradzieckiego kucharza? — prychnął. — I wierzysz w to? Znowu zaczynasz swoje sprzeczki z Fabio, w dodatku bez mojego pozwolenia!

— Nie sądzisz, że muszą mieć poważną motywację, by szukać pomocy u Nazorine? Cały Nowy Jork wie, że nasze rodziny nie darzą się sympatią.

— Porozumiem się z Contim w tej sprawie — skwitował. — Ty natomiast masz sobie dać spokój z Nazorine.

Zaciągnąłem się dymem i odwróciłem głowę od ojca. W jednej chwili złapał mnie twardo za żuchwę, wbijając mocno palce w skórę i zmusił do patrzenia w oczy.

— Rozumiesz, co do ciebie mówię?! — Potrząsnął dłonią. — Mam dość twojego nieposłuszeństwa!

— Nie wiedziałem, że jestem twoim sługą — syknąłem.

Naprawdę prosiłem się o to, by dostać wreszcie w mordę. Choć ojciec nigdy nie podniósł na mnie ręki, czułem, że tym razem to zrobi. Wbrew podejrzeniom, Luigi po prostu z odrazą wypuścił moją twarz.

— To narkotyki ci poprzestawiały w głowie? — Zakręcił palcem młynek przy skroni. — Jesteś uzależniony od adrenaliny, czy naprawdę prosisz się o śmierć, synu? — Wzruszyłem jedynie ramionami na jego słowa. Ojciec westchnął ciężko, ponownie pomasował się po twarzy, aby ostatecznie podnieść się z fotela. — Przecież wiesz, że jesteś moim spadkobiercą, czemu więc na siłę szukasz guza?

— Przygotowuję się do przyszłej roli. W końcu dobry capo musi mieć najlepszy kontakt z żołnierzami i nie obawiać się starcia.

— Ale ty nie będziesz capo, do diabła! — Jego dłoń przecięła powietrze ze świstem. — Przecież od początku miałeś być szefem mafii. Śmierć Locatelli nie miała żadnego wpływu na twoją przyszłość w famigli! Na decyzję, którą podjąłem wiele lat temu!

Wydawało mi się, że wcale tego nie słyszałem, że to tylko żałosny wytwór mojej wyobraźni. Wykrzywiłem twarz w potężnym grymasie, na który tak naprawdę nie miałem większego wpływu. Żółć zaczęła gromadzić się w moim przełyku. Drżącą dłonią sięgnąłem po papierośnicę, ale ojciec szybko ją odsunął.

— O czym ty mówisz? — zapytałem z nerwowym uśmiechem na ustach. — Nathaniel jest twoim pierworodnym. — Przypomniałem istotny fakt, bo chyba zaczął cierpieć na demencję.

— Nigdy nie mówiłem, że Nathaniel zostanie donem — odparł twardo, jedynie potęgując moją panikę. — Cosca doskonale o tym wie, to dlatego wszyscy patrzą na twoje działania. W środę podczas spotkania wszyscy krzyczeli, że najwyższy czas, bym cię ukrócił — westchnął. — Locatelli był naprawdę oburzony, że znalazłeś sobie takie zastępstwo, ryczał wściekle, że trzeba się jej pozbyć, Conti już znalazł ci partię, a pozostali jedynie kiwali głowami z aprobatą. I kiedy już myślałem, że nie dam rady zamknąć im jadaczek, że będę musiał ulec i w jakiś sposób sprowadzić cię na swoje stanowisko, nagle do spotkania dołączył Nicola Morello. — Ojciec opadł ciężko na oparcie i zabujał się kilka razy w skórzanym fotelu. — Przyniósł pudełko cholernych, kubańskich cygar i powiedział, co dla niego zrobiłeś. — Zacisnąłem dłonie w pięści i odchyliłem głowę. Cholera, jeszcze to... — Wszyscy zamilkli, gdy dowiedzieli się, że rodzina Caruso zyskała tak cennego przyjaciela...

— Nie. Po prostu nie.

Poderwałem się z miejsca i zacząłem krążyć po gabinecie. Czułem, że kręci mi się w głowie, że tracę słuch, a umysł przepada gdzieś do odrębnej krainy. Informacje, jakimi zasypał mnie ojciec, powodowały dziwny stan.

— To postanowione, synu. — Rozłożył ręce. — Widzisz, do tej pory rzeczywiście pozwalałem ci na wiele. Nie wtrącałem się, bo wierzyłem, że potrzebujesz spokoju, lecz kiedy tak nagle w drzwiach pojawił się Morello, opowiedział, jak się o tobie dowiedział i że bez wahania postanowiłeś spełnić jego prośbę, zacząłem się zastanawiać, co tak naprawdę robisz po drugiej stronie Ameryki.

Luigi podniósł się z fotela, przekręcił klucz w drzwiczkach od regału i rozchylił je, odsłaniając dziesiątki teczek i segregatorów. Zmrużyłem oczy, żeby lepiej widzieć. Przytłaczała mnie jednak ilość danych. Ojciec gwałtownie rzucił na blat stertę wybranych dokumentów, a ja wybałuszyłem oczy, dostrzegając imiona chłopaków z Berwing Pub.

— Niełatwo zdobyć o tobie informacje. Zwłaszcza te, które dotyczą nielegalnych spraw.

— Założyłem BP, żeby przykryć brudy kumpla, to legalny biznes — powiedziałem na jednym wydechu.

— Doprawdy? — Uniósł brew. — Z moich notatek wynika, że jesteś tam szefem, a twoje pieniądze krążą w zakładach, wspierając nielegalne walki, narkotyki i prostytucję.

— Moje pieniądze biorą udział jedynie w walkach, nie mają nic wspólnego z pozostałymi dwiema ścieżkami — opowiedziałem twardo. — Jestem właścicielem Berwing Pub, reszta mi nie podlega.

— Dziwnym trafem, wszyscy się ciebie słuchają. — Usiadł za stołem i wziął pierwszą z brzegu teczkę. — Rayan Miller? To jego żałosny biznes chronisz barem? — Przełknąłem jedynie ślinę. — Słyszałem, że ma na sumieniu pobicia ze skutkiem śmiertelnym, handel narkotykami i dopalaczami. Z takimi ludźmi się zadajesz?

— Zadaję się z równymi sobie. Ćpałem, biłem i zabijałem. O to jaki jestem. Mam sobie szukać przyjaciół wśród absolwentów Harvardu, żebyś był usatysfakcjonowany?

— Co to wszystko ma znaczyć? — Zatrzasnął teczkę z odrazą. — Tu masz rodzinę i przyszłość. Dlaczego rozkręcasz nielegalny świat w Portland?

— Sytuacja mnie do tego zmusiła — warknąłem. — Nie zapomniałeś chyba, jak potraktowali mnie wszyscy twoi przyjaciele, kiedy przeżywałem swoją żałobę? Wszyscy mają wobec mnie jakieś chore oczekiwania, jakbym conajmniej był folblutem z najlepszym, kurwa rodowodem!

— Adriano — upomniał mnie stanowczo.

— Tak, tato, chciałem coś udowodnić! I zgadnij, udało mi się! Dałem sobie radę sam. Sam. Bez tych pieprzonych pieniędzy i bez waszych kontaktów, dlatego denerwuje mnie to, że wpieprzasz się w moje sprawy, załatwiając awans czy udziały. — Słowa padały z ust niczym z karabinu. Zerwałem się z miejsca. — Zamordowałem pierwszego wroga rodziny mając ledwie szesnaście lat! Kurwa szesnaście! Pociągnąłem za spust, bo wiedziałem, że jeśli nie wezmę tego na siebie, stracisz dziedzica! Od urodzenia wiedziałem, że Nathaniel jest ważniejszy i zawsze byłem gotów, by go osłaniać. Który z synów tych wszystkich ludzi, których każesz mi nazywać wujami, ryzykował życie dla kogokolwiek z rodziny?! Powiedz, który z nich widział, jak jego chrzestnego atakują w biały dzień, pod pieprzoną budką z lodami i biją, biją aż pęka czaszka, aż oczy wypływają na bruk, aż głowa zamienia się w miazgę? — Poczułem, jak łzy spływają mi po policzkach. Nie sądziłem, że to wszystko tak we mnie siedzi. — Brałem to wszystko na siebie, bo wiedziałem, że w domu czeka na mnie moja namiastka szczęścia, a gdy i ona została mi brutalnie odebrana... nikt, kurwa nikt, nie wyciągnął ręki. Nikt z coscy nie pomógł. Wyśmiewali mnie, wytykali palcami, kpili. — Przetarłem rękawem łzy i wziąłem głęboki wdech. — Nic im nie jestem winny i nikt nie ma prawa wpieprzać się w moje życie.

— Adriano...

— Całe życie wierzyłem w to, że Nathaniel będzie donem i uważam, że na to zasługuje! Ja jestem zbyt nieufny, co do twoich przyjaciół i pierwszy rozkaz jaki padłby z moich ust, to odstrzał. Nienawidzę ich!

— Jak śmiesz tak mówić?!

— Niezwykle gładko przechodzi mi to przez gardło. — Pstryknąłem palcami dla potwierdzenia. — Wierzę w to, że Fabio miał coś wspólnego ze śmiercią Eleny i prędzej czy później się dowiem. I dokonam swojej zemsty, bez udziału pieprzonej coscy Caruso.

Pot zrosił mi czoło, jak również plecy. Złapałem agresywnie za klamkę i wybiegłem z gabinetu, nie zważając na brak szacunku wobec dona. Pędziłem przed siebie, trzaskając wszystkimi drzwiami, wołając wściekle Collinsa i Scotta.

— Wracamy do domu — oznajmiłem, gdy tylko znaleźli się w zasięgu wzroku.

Obaj mężczyźni w towarzystwie Apolloni i Sofii sączyli drinki na skórzanej kanapie w salonie. David bez pytań odłożył szkło i poszedł do sąsiedniego pomieszczenia po kurtkę i mój płaszcz. Harvey wyglądał na zaskoczonego, ale jego stan zawieszenia trwał ledwie ułamek sekundy. Pojął, że rozmowa nie poszła dobrze i zaczął układać dokumenty w neseserze.

— Co się stało, Adriano? — zapytała matka. — Myślałam, że zostaniecie do niedzieli...

— Wybacz, mamma, ale w obecnej sytuacji to najlepsze rozwiązanie — odpowiedziałem, całując matkę po rękach.

— Jakiej sytuacji?

Zdezorientowana kobieta przeniosła wzrok na męża, który stanął u szczytu schodów, ze splecionymi rękami za plecami. Luigi jedynie pokręcił ze zrezygnowaniem głową, a ja uścisnąłem matkę na pożegnanie. Założyłem płaszcz i spojrzałem jeszcze raz na ojca, podczas poprawiania kołnierza. Widząc jego surową minę oraz oczy, które zdecydowanie chciały coś dodać, stwierdziłem, że naprawdę jestem do niego podobny.

Nie zdecydował się na żadne słowa. Postanowiłem pójść w jego ślady. Zadarłem głowę i z zaciętym wyrazem twarzy opuściłem rodzinną rezydencję.

Błędnym wzrokiem wpatrywałem się w znikający za szybą samochodu obraz. Jedną dłonią trzymałem się za kolano, a drugą masowałem po brodzie, żeby ukryć drżenie ciała od nadmiaru emocji.

Wiedzieli.

Wszyscy wiedzieli.

Żyłem dwadzieścia siedem lat w pieprzonej nieświadomości.

— Najbliższy lot do Portland jest za sześć godzin — oznajmił Scott, przeglądając komórkę. — Rezerwować bilety?

— Nie — mruknąłem. — Przecież mamy samolot na lotnisku.

— Nareszcie! — podekscytował się Collins. — Już miałem dość latania z innymi ludźmi! Zorganizować jakieś pocieszenie na pokład? — Trącił mnie ramieniem.

— Jeszcze raz zaproponujesz coś tak głupiego, a przysięgam, że nauczę cię latać.

— Pewnie, wyżywaj się na mnie, Caruso — ironizował.

— Zresztą, rób co chcesz. — Wzruszyłem ramionami. — Ja mam pracę do wykonania.

— Znowu będziesz rysował domki?

— Nie. — Spojrzałem na kumpla. — Muszę się przygotować na wojnę.

***

#LatteiMarlboro

#LiM_watt

#TrylogiaMarlboro

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro