Rozdział 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

           IG / Twitter / Tiktok : Changretta_watt

Miłego czytania <3

— Podwójną whisky z lodem. A ty, chcesz coś? — David trącił mnie w ramię.

— Też whisky — odpowiedziałem znad książki.

— Dla tej marudy też podwójna. — Collins mrugnął do stewardessy. — Dziękuję.

Przewróciłem kolejną kartkę, opierając głowę o szybę. Pilot ledwie ustabilizował maszynę w powietrzu, a kumpel już robił zakupy pokładowe, jakby co najmniej nie pił od tygodnia. Zawsze, kiedy ja płaciłem za lot do Nowego Jorku, szalał z moją kartą, jakby była jego.

A zawsze płaciłem.

— Kim ona jest, Caruso? — drążył temat, którym męczył mnie już od dwóch godzin. — Ja od razu powiedziałem ci o...

— Vanessie — wtrąciłem, chcąc go wybawić od konieczności wypowiedzenia jej imienia.

— Pytałem się, jak mam się ubrać na randkę! A ty co?! — Skrzyżował ramiona. — Wszystko sam? Już do niczego mnie nie potrzebujesz?

— To jeszcze nic pewnego — westchnąłem. — Nie byliśmy na randce.

— Spałeś u niej w domu.

— Tak, na kanapie z kotem. Konkretnie kocurem bez jąder. To nic nie znaczy.

— Całą noc robiła dla ciebie bransoletkę. — Pochylił się, zmniejszając odległość między naszymi twarzami. — To musi być coś poważnego.

Odruchowo spojrzałem na czarny materiał, który oplatał lewy nadgarstek. Pięknie współgrał z tatuażem cierniowej korony. Dała mi go tuż przed wyjazdem z Silverton. Stanęła przede mną w nieco potarganych włosach, bez makijażu, z podkrążonymi i przekrwionymi oczami, sprawiając, że musiałem oprzeć się o samochód z wrażenia. Wyglądała, jakby dosłownie minutę wcześniej wyszła z łóżka, a to działało na mnie ze zdwojoną siłą. Chłonąłem całym sobą te delikatne przebarwienia na skórze, które w połączeniu z wyraźnym błękitem i nastroszonym blondem tworzyły coś niezwykłego.

Naturalne niedoskonałości kreowały prawdziwe piękno.

Zupełnie jak pęknięcia na freskach w kaplicy Sykstyńskiej, bez których nie byłaby taka unikatowa.

Wyciągnęła dłoń z małym zawiniątkiem i powiedziała:

— Wiem, że to mała rzecz, ale może choć przez moment sprawi, że się uśmiechniesz, bo... bo lubię, gdy pojawia się na twojej twarzy, Adrian. Jest bardzo ładny, taki ciepły i szczery.

Nikt do tej pory nie powiedział mi, że mam ładny uśmiech.

Nawet Elena.

Spojrzałem na czarną bransoletkę z metalową zawieszką w kształcie liścia akacji i nie chciało mi się wierzyć, że zrobiła to w jedną noc.

— O! Czy ja go widzę? — Zbliżyła się, uważnie przyglądając się mojej twarzy. — Tak! Jest i uśmiech!

Niech mnie diabli, jaka ona słodka!

— Dziękuję — powiedziałem, całując ją w czoło. — Naprawdę dziękuję.

Jechałem do Portland z jakąś nową energią, z czymś, czego sam nie mogłem zdefiniować. Uśmiechałem się sam do siebie i nie przejmowałem się tym, że wyglądałem jak kretyn. Nawet fakt, że za parę godzin wyląduje w Nowym Jorku, nie był już tak straszny, jak dotychczas. Niczym szczeniak wmawiałem sobie, że ta cholerna bransoletka z zawieszką jest głupim amuletem i uratuje mnie przed wszelkim złem, jakie czyha na każdym kroku.

Złem, które sam wyrządzałem.

— No pokaż ją w końcu — mruknął, opadając z frustracją na fotel. — Czego się boisz?

Tego, że mnie ocenisz, walniesz w głowę i powiesz, że jestem kompletnym idiotą?

— Wszystkiego, David... — wyszeptałem. — Wiem, co powiesz.

— Nie udawaj, że taki jesteś inteligentny i czytasz mi w myślach — oburzył się. — Pokazuj.

Przewróciłem oczami, ociężale sięgając po telefon. Wszedłem na profil Clarissy na Instagramie i przez kilka sekund zastanawiałem się, czy naprawdę chcę się przyznać do relacji z nieletnią, w dodatku tak niebezpiecznie podobną do Eleny. Ostatecznie, podałem urządzenie przyjacielowi.

W chwili gdy uniósł brwi i rozszerzył skrzydełka nosa w dobrze mi znany sposób, utonąłem w fotelu, zakrywając usta dłonią. Moje ręce lekko się spociły, gdy tak milcząco przeglądał zdjęcia na aplikacji. Raz za razem wykrzywiał twarz jeszcze bardziej.

— No powiesz coś w końcu?! — wrzasnąłem, zwracając na siebie uwagę innych pasażerów.

— Dlaczego? — Odłożył urządzenie na stolik.

— Co?

— Dlaczego to sobie robisz? Dlaczego jej robisz? — powiedział dobitnie, a ja znowu, pełen poczucia winy, opuściłem ramiona, wbijając mocniej plecy w fotel. — Przecież to jeszcze dziecko, Adrian!

— Ma dziewiętnaście lat... — Próbowałem się bronić. — Nie jest dzieckiem.

— Takie relacje mogą przynieść kłopoty. — Brzmiał, jak typowy ojciec. — Poza tym, wiedziałem, że to będzie blondynka, ale kurwa, Caruso, musi mieć tak samo falowane włosy? Ten zadarty nosek i błękitne oczy?

— Większość... blondynek ma błękitne oczy. — Zacisnąłem wargi, udając, że tak naprawdę nie ma nic podejrzanego w wyglądzie Clary.

— No tak, zapomniałem — żachnął się. — To nie jest zdrowe, Caruso. Prędzej czy później dowie się, że wybrałeś ją tylko dlatego, że wygląda jak Elena i wtedy dojdzie do tragedii.

— Ma całkiem inny charakter — wtrąciłem, obracając bransoletkę na nadgarstku. — Oprócz tych kilku cech wyglądu, nie ma w niej niczego więcej z Eleny Locatelli.

Collins oparł łokcie na kolanach, zmniejszając dystans między nami. Z pełną powagą, wypowiedział parę słów, które kompletnie mnie rozbiły.

— O te kilka cech za dużo.

Otworzyłem usta, usiłując coś powiedzieć, ale żadne słowa nie wydostały się z gardła. Byłem kompletnie zagubiony. Lawina wyrzutów sumienia ponownie zasypała mój umysł, utworzyła z niego bezkształtną masę. I kiedy już myślałem, że gorzej być nie może, David upił łyk alkoholu i dodał:

— Żebyś tylko nie żałował.

Mroczne łapska znowu otuliły mnie ciasno i wciągnęły w swoją otchłań na resztę lotu. Collins całą swoją uwagę skupił na stewardessie, a ja czułem, że się duszę. Zastanawiałem się, dlaczego ta odrobina szczęścia, musiała kosztować tak wiele. Czy istnienie Adriana Caruso zostało już na zawsze skreślone przez najwyższego, a każda jego decyzja będzie początkiem fali destrukcji i to nie tylko dla niego?

Odrzuciłem głupie myśli. Nie mogłem się nad sobą użalać jak szczeniak. Miałem przed sobą ważne spotkanie z rodziną, musiałem naprowadzić rozwydrzonego braciszka na odpowiednie tory. Nie czas na osobiste, głupie, rozterki.

Sięgnąłem do kieszeni płaszcza po żółtą fiolkę z lekami. Wziąłem dwie tabletki nasenne i przepiłem je whisky dla lepszego, a nuż wiecznego, efektu.

Na lotnisku LaGuardia szybko zostaliśmy odnalezieni przez żołnierzy, którym towarzyszył Biagio Ricci, capo bastone mojego ojca. Po szybkiej wymianie czułości, czyli diabelnie silnym uścisku dłoni, wsiedliśmy do samochodów. Collins trajkotał jak nakręcony, ekscytując się swoją ostatnią walką, natomiast uznanie ze strony Biagio jedynie go nakręcało do dalszej opowieści. Siedziałem cicho, masując nerwowo skronie, bo kręciło mi się w głowie od leków. Zastanawiałem się, czy lada moment nie puszczę pawia.

Droga do Egbertville zajęła nam nieco ponad godzinę. Wpatrywałem się z wyraźnym grymasem na twarzy w znajome ulice, a na całym ciele czułem nieprzyjemne dreszcze. Nowy Jork był szary, ponury i brzydki. Duże krople deszczu uderzały o szyby i dach samochodu, przypominając mi o cholernym poniedziałku sprzed pięciu laty. Jeszcze nawet nie dojechałem do rodzinnego domu, a już marzyłem o powrocie do Portland.

Zgrzyt dwuskrzydłowej, żeliwnej bramy wyrwał mnie z letargu. Bacznie obserwowałem wyłaniającą się zza drzew i krzewów willę, czując jakąś ulgę w sercu. W końcu miałem zobaczyć rodzinę i to w powiększonym składzie. Gdy samochód zatrzymał się nieopodal garażów, wysiadłem czym prędzej i mocno zaciągnąłem się zapachem. Powiew wiatru prosto znad zatoki, albo aż znad oceanu, rozwiał blado różowe płatki magnolii. Niczym młody szczeniak wykrzywiłem twarz w uśmiechu, wyciągając lico i szyję do nieba.

Dom.

Sięgnąłem do kieszeni i wyciągnąłem szluga z paczki. Wsadziłem filtr w usta i już miałem podpalić papierosa, gdy nagle usłyszałem dobrze znany, charakterystyczny baryton.

— Nareszcie! Czekałem na was cały dzień!

Uniosłem głowę, skupiając się na postaci wartko pędzącej w naszym kierunku. Prawie upuściłem papierosa, gdy uważnie przyglądałem się swojemu bratu. Czarne, połyskujące kosmyki, jak zwykle nienagannie ułożone, trzymały się głowy niewzruszone przez rozszalałe warunki pogodowe. Lekki zarost połączony z wąsikiem i bródką, pasował do jego stanu, a także wieku. Łagodne linie żuchwy i podbródka oraz ten niezwykle szeroki, budzący zaufanie uśmiech, w żaden sposób nie pasowały do diabelskiego spojrzenia, jakim został obdarowany. Wyglądem odwzorowywał ideał rodziny Provenzaro, z której pochodziła nasza matka.

Wydawało mi się, że schudł nieco na twarzy, bo kości jarzmowe przebijały się przez skórę, tworząc cienie i wgłębienia. Szyty na miarę garnitur leżał idealnie, podkreślając ramiona bruneta. Nadgarstek ozdobił zegarkiem, za który z pewnością dał niepoważną sumę pieniędzy, natomiast na małym palcu u prawej ręki błyszczał złoty, rodzinny sygnet.

— Ciao fratello! [Cześć bracie!]

Wpadliśmy sobie w objęcia z szerokimi uśmiechami. Cieszyłem się, nie widziałem go naprawdę długi czas. Poklepał mnie po plecach, a potem złapał kark i spojrzał prosto w oczy.

— Dalej masz minę marudy! — dodał.

— Musisz mi zawsze o tym przypominać?. — Odepchnąłem go nieco od siebie. — Stresujący czas? Schudłeś trochę.

— Przyznaj Nath, nie masz z kim ćwiczyć i biegać po restauracjach, gdy nas brakuje — wtrącił kumpel, obejmując się ciasno z brunetem.

— Nie do końca tak jest. — Nathaniel mrugnął jednym okiem. — Mam swego rodzaju, trening wytrzymałościowy przynajmniej dwa razy w tygodniu.

Collins wybuchnął śmiechem, natomiast ja udałem, że wcale nie jestem zawiedziony jego postawą. Wolałem się nie wykłócać na samym początku pobytu. Kazanie zostawię mu na później.

Nasza trójka ruszyła w stronę gmachu, przepychając się niczym gówniarze. Willa stała w tym miejscu ponad pół wieku. Dziadek Vincent wygrał podczas gry w pokera część ziemi, na której postawił naszą rezydencję. Drugą część zdobył, zabijając wpływowego polityka i kradnąc wszystkie jego papiery wartościowe. Wynajął najlepszych architektów z Europy, aby zaprojektowali dom w śródziemnomorskim stylu tak, aby czuł się jak w ojczyźnie. Właśnie te ściany z cegły i kamienia, były świadkami wielkich mafijnych obrad i to one chroniły te sekrety. Nacisnąłem klamkę i pchnąłem dębowe drzwi, wkraczając do korytarza. Ciepło, zapach gotowanych potraw i duża ilość kwiatów od razu przypomniały mi o młodzieńczych latach. Przyjemne mrowienie przeszło przez moje ciało, gdy przesunąłem palcami po kredensie, kierując się do salonu.

— Enrico, czy ktoś w ogóle ostatnio zaglądał do kwiatów?! Wszystko wymaga podlania!

Frustracyjny ton pochodzący z oranżerii sprawił, że przyspieszyłem krok, pozostawiając w tyle towarzyszy. Przeciąłem czym prędzej salon i jadalnię, mijając po drodze zdziwioną służbę. Dotarłem do lewego skrzydła i stanąłem w progu ogromnej szklarni, w królestwie Apollonii Caruso. Chłonąłem widok cytryn i pomarańczy, a także storczyków, monster i całej gromady innych tropikalnych roślin, pośród których stała dumna pani domu.

— Cześć mamo — powiedziałem z szerokim uśmiechem.

Kobieta odwróciła się gwałtownie, a przez jej twarz przemknęło zaskoczenie, które szybko zastąpiła radość. Rzuciła mi się na szyję, całując w oba policzki.

— Tak się cieszę, że przyjechałeś, synku — szepnęła, gładząc mój policzek. — Trzy tygodnie to zdecydowanie za długo!

— Pani mamo! — krzyknął David, który niespodziewanie pojawił się obok. — Wyglądasz zachwycająco!

— Dave...

Apollonia przytuliła do siebie Collinsa. Łapska szatyna ciasno otuliły talię kobiety, natomiast na usta wtargnął diaboliczny uśmiech. Przewróciłem oczami, udając, że zaraz zwymiotuję. Choć w rzeczy samej, pani Caruso wyglądała obłędnie. Elegancka, czarna suknia z dekoltem i falbanami na rękawach idealnie podkreślała figurę kobiety. Szyję miała ozdobioną delikatnym, złotym naszyjnikiem. Ciemne włosy upięła w klasyczny kok, natomiast piwne oczy podkreśliła kredką. Kilka zmarszczek oraz niewielkie kurze łapki w kącikach oczu dodawały jej powagi i uroku.

— Pani mama chyba odmłodniała — dodał kumpel, odsuwając się od kobiety o kilka kroków. — Jestem pewien, że w szpitalu myśleli, że jest pani siostrą Sofii.

— Och David ty głuptasie, nie zgrywaj się, proszę — chichotała.

Skrzywiłem się nieznacznie i wymieniłem porozumiewawcze spojrzenie z Nathanielem. Czasami miałem ochotę dać mu w mordę za taką gadkę, ale wiedziałem, że Apollonia uwielbiała komplementy z jego ust i tylko ze względu na nią, nie doprowadziłem Davida do porządku.

— Gdzie jest padre? — zapytałem, wciskając dłonie w kieszenie spodni.

— Pojechał do firmy, ale myślę, że wkrótce wróci — mruknął brat. — My też za chwilę powinniśmy się udać do centrum.

— Och zdecydowanie! — David podłapał temat. — Przechadzki po Central Parku to przecież nasza tradycja.

— Wykluczone, dopiero przyjechaliście — wtrąciła Apollonia. — Proszę iść zobaczyć chrześniaka.

Matka wypchnęła nas z oranżerii, marudząc pod nosem, że jesteśmy niekulturalni i zamiast spędzić czas z rodziną, już chcemy włóczyć się po mieście. Czułem się urażony, gdyż nawet nie opowiedziałem się za żadną ze stron, a i tak otrzymałem reprymendę.

Nathaniel szedł jako pierwszy, prowadząc nas do pokoju dziecięcego na pierwszym piętrze, nieopodal swojej sypialni. Drzwi były uchylone, a ze środka dobiegał płacz.

— Znowu ma kolkę — powiedziała bezceremonialnie Sofia, gdy tylko nas zobaczyła. Zmierzyła spojrzeniem swojego męża i dodała: — Mógłbyś go wziąć?

Nathaniel odebrał niemowlaka, ułożył go sobie na ramieniu i zaczął lekko bujać, masując po plecach. Kobieta uważnie spojrzała na swojego męża, a później bez słowa wyminęła go i skierowała się w naszą stronę.

— Miło was widzieć.

Sofia przytuliła się z nami, wymuszając na twarzy uśmiech. Wyglądała na bardzo zmęczoną. Jej włosy były lekko potargane, a bluzka pomięta i zabrudzona. Zastanawiałem się jakim cudem tak bogata osobistość, musi zajmować się niemowlęciem cały czas, skoro mieliśmy ponad dwa tuziny służby.

— Ciebie również, Soni — odpowiedziałem, masując jej ramiona. — Czy jest coś, co mogę dla ciebie zrobić?

— Nie, Adriano. — Pokręciła głową. — Wybaczcie, ale muszę się położyć. Źle się czuję.

Przepuściliśmy ją w drzwiach i odprowadziliśmy wzrokiem aż do samej sypialni. Dopiero po kilku długich sekundach odważyłem się podejść do Nathaniela, który nadal krążył z synem po pokoju, mrucząc jakąś melodię. Wówczas dostrzegłem istotny brak, który z pewnością został wykryty również przez kobietę.

— Gdzie twoja obrączka?

Brat ze zdziwieniem spojrzał na mnie, a później na swoją dłoń.

— Kurwa, zapomniałem założyć...

Odebrałem od niego dziecko, układając je ostrożnie na ramieniu. Przesunąłem spojrzeniem po różowej, pucułowatej twarzy pokrytej zmarszczkami i po raz kolejny doszedłem do wniosku, że niemowlaki nie grzeszą urodą, a wszystkie ciotki, które doszukują się w tych brzydkich twarzach podobieństw do rodziców czy dziadków, mają po prostu uszkodzoną część mózgu.

Nathaniel w tym czasie wygrzebał z kieszeni złoty pierścionek i wsunął na serdeczny palec.

— Wiem, co o mnie myślisz, braciszku — powiedział, przeciskając obręcz przez kostkę. — Pewnie już dawno wydałeś na moją duszę wyrok, więc błagam, oszczędź mi teraz kazania.

— Dobrze.

— Dio, jesteś dokładnie taki sam jak ojciec. — Nath pokręcił głową.

— Odkrywcze, mając na uwadze, że mam połowę jego genów.

— Śmiem twierdzić, że cię sklonował. — Brat wsadził dłonie w kieszenie spodni.

— Jakie wybrałeś imię? — Zapytał David, zmieniając tor rozmowy.

— Vincenzo, po ojcu Sofii.

— Mądra decyzja. — Skinąłem głową, patrząc w ciemne oczka dzieciaka. — Vincenzo Adriano Caruso, witaj w naszym pojebanym świecie. Za parę lat pluszowego misia zamienimy na rewolwer, a cukierki na ołowiane kule. Ojciec nauczy cię najważniejszych słów, natomiast chrzestny pokaże, jak skutecznie ciągnąc za spust, by pociski niosły jedynie zgubę i zniszczenie. Dlatego módl się, mały Caruso, módl się, aby Sofia pokazała ci chociaż namiastkę miłości, bo później... nie będzie na to czasu.

— Meglio morto che pentito — wtrącił Nathaniel, uśmiechając się półgębkiem.

— To już nie można powiedzieć dziecku czegoś miłego?

Oschły, męski ton sprawił, że wszyscy trzej przestaliśmy się uśmiechać, przybraliśmy poważne miny i stanęliśmy równo w linii, niczym przeszkoleni żołnierze. Ojciec zadzierał wysoko podbródek, jednocześnie mierząc nas wzrokiem.

— Nie przypominam sobie, bym takimi słowami tulił was do snu. — Ciężkie kroki Luigiego dudniły w mojej głowie w rytm bicia serca. — Więc i wy tego nie róbcie. Czasy krwawych interesów się skończyły. Świat i tak jest wystarczająco zepsuty, nie musicie go jeszcze bardziej obrzydzać.

— Gdyby tak było, nie nosiłbym na ciele pamiątek po zmarłych. Myślę, że trzeba będzie go przygotować.

— Vincenzo wcale nie musi przez to przechodzić. — Luigi odebrał ode mnie swojego wnuka, a później położył go w łóżeczku. — Dużo się zmieniło, chłopcy. Wasze dzieciństwo, pomijając kilka incydentów, było naprawdę udane. — Ojciec uruchomił karuzelę zwisającą z sufitu, po czym skinął na nas dłonią. — Chodźcie na obiad. Mamy dużo do omówienia.

Posłusznie niczym baranki nasze trio podążyło za Donem. Zajęliśmy miejsca przy dużym stole w jadalni, a gosposia szybko wypełniła jego blat pachnącymi potrawami. Zapachy parmezanu, bazylii i pomarańczy wypełniły pomieszczenie, sprawiając, że na kilka chwil zapomniałem o wszystkich zmartwieniach. Wreszcie odetchnąłem, bo byłem w domu.

Zaraz po obiedzie usiedliśmy w salonie przy kominku, racząc się alkoholem i figami. Dyskutowaliśmy o wszystkich nowinkach z ostatnich tygodni. Obowiązkowo musieliśmy zrobić z Davidem tournee po oranżerii i razem z matką, zachwycać się jej najnowszymi roślinami. Natomiast po wszystkim Biagio zabrał nas do garażu, żeby pochwalić się nowymi nabytkami rodziny. Później przeszliśmy na strzelnicę, gdzie przetestowaliśmy kilka modeli broni. Rozładowałem całe napięcie z ubiegłego tygodnia, zużywając ponad dziesięć magazynków i tworząc stertę łusek pod nogami.

Wieczorem w męskim gronie zgromadziliśmy się w gabinecie ojca. Kręciłem tumblrem w palcach, jednocześnie tępo patrząc w tańczące płomienie na palenisku.

— Dlaczego załatwiłeś mi ten awans? — zacząłem rozmowę.

— O co ci chodzi, synu? — westchnął Luigi. — Możesz choć raz nie kierować się dumą? Masz lepszy stołek, znacznie wyższe zarobki, co jest nie tak?

— Może to, że chciałbym do tego dojść sam!

— Nie oszukuj się, Adrian. Kiedy by ci się to udało? Po czterdziestce? Gdzie w tym wszystkim czas na żonę i dzieci? Za co chcesz ich utrzymać? Chyba nie za tą pensję, którą dostawałeś — prychnął. — Zostałeś wychowany w dobrobycie i nie wierzę, że nie chciałbyś ofiarować tego samego swoim dzieciom.

— Jak widać, na razie nadal jestem kawalerem i wcale nie muszę się tym przejmować — rzuciłem zaczepnie.

— Och, już niedługo — wtrącił cicho Nathaniel.

— Co masz na myśli? — warknąłem, wbijając w niego wściekłe spojrzenie.

— Tato, jaki jest wynik negocjacji? — zignorował mnie, oparł jedno ramię na oparciu skórzanej sofy. — Słuchaj braciszku, to może ci się spodobać.

— Spotkałem się parę razy z Francesco Navarrą — podjął ojciec.

Zakrztusiłem się alkoholem. Palący ból rozlał się po moim gardle, a czterdziestoprocentowa whisky wcale go nie łagodziła. Luigi spotkał się z członkiem mafijnej rodziny, a to oznaczało, że dobijali targu. Szukał mi żony.

— Navarrą? Członkiem Ndrangetty? — dopytałem, bo za cholerę nie mogłem uwierzyć w te niecne plany. — Handlują narkotykami i żywym towarem. Przecież właśnie tego się wyrzekłeś.

— Owszem. — Ojciec pokiwał głową. — Navarra chce, abym zainwestował i otworzył oddział banku w Reggio di Calambria. Nie ukrywam, jego oferta jest interesująca.

— Ale to wciąż brudne pieniądze! Skąd nagle taka zmiana? Od gówniarza wbijasz nam do głowy, by nie mieć nic wspólnego z tą częścią czarnego rynku.

— Rozumiem twoją ostrożność, Adriano, ale tutaj sprawa ma całkiem inny charakter. Francesco prowadzi sieć restauracji i hoteli w całej Kalabrii. Zdaje sobie sprawę, że nie mieszam się w nielegalne przemyty, więc proponuje uczciwą transakcję. Ndrangheta ostatnimi czasy ma coraz większe kłopoty z policją, dlatego muszą się ukrywać. Navarra chce zyskać wiarygodność, wchodząc w relacje biznesowe z rodziną Caruso. Jesteśmy potężnym sojusznikiem.

— Interesy z nami świadczą o wiarygodności? Z naszym dziadkiem, który przesiedział w więzieniu ponad dziesięć lat i zakatował strażnika łyżeczką?

— Vincent robił to co musiał, Nath. — Luigi westchnął ciężko. — Sprzedał duszę dla nas. Dzięki temu, że zdobył tak ogromne wpływy, zdołałem wybielić nasze nazwisko.

— To kurwa brzmi tak abstrakcyjnie — brat śmiał się.

— To ci, którzy przychodzą z wielkiego ucisku i opłukali swe szaty, i w krwi baranka je wybielili — szepnąłem, patrząc tępo w ogień. — To też brzmi abstrakcyjnie, a jednak w to wierzysz, Nath.

— Wiesz, co też brzmi abstrakcyjnie? Sojusz między rodziną Caruso, a członkiem Ndranghety! — oburzył się. — Kiedy odbędą się zaręczyny? Nie trzymaj nas więcej w niepewności, tato, niech się gówniarz przygotuje.

Kończąc zdanie, trącił mnie w bark. Posłałem spanikowane spojrzenie Davidowi, który w jednej chwili stracił kolory z twarzy. Złapał miskę z figami i winogronami, którymi momentalnie zaczął się zapychać, byle nikt nie zmusił go do rozmowy. Wiedziałem, że jako dobry przyjaciel chciał trzymać moją stronę i nie pisnąć choćby słowa na temat Clary, jednakże... przysiągł służyć Donowi Caruso i wie, że nie może go okłamać.

— Zaręczyny? — zapytałem ostrożnie. — Moje?

— Och jeszcze niczego nie ustaliłem. — Ojciec machnął niedbale ręką, a następnie sięgnął do kieszeni po fotografię. — To najstarsza córka Francesco. Dziedziczka jego fortuny.

— Jest śliczna, ale... ja nie jestem gotowy, tato. — Przełknąłem żółć, która podeszła mi do gardła. Wypiłem na raz zawartość kryształu, a następnie sięgnąłem po papierosy. — Ja dalej ją kocham.

— I nigdy nie przestaniesz jej kochać — odpowiedział Luigi. — Nie przeskoczysz tego i się nie wyleczysz. Jedynym sposobem, jest znalezienie innej osoby, na której skupisz swoje uczucia. Adriano, come chiodo scaccia chiodo, amore scaccia amore.

Te słowa wywołały we mnie kaskadę emocji. Mózg nagle zaczął pracować na zwiększonych obrotach, a alkohol automatycznie wyparował z organizmu. Może rzeczywiście jedynym sposobem na zapomnienie o Elenie, było znalezienie sobie innej kobiety? Na przykład... Clary? Małżeństwo z córką Navarro zmusiłoby mnie do powrotu do Nowego Jorku, do przyjęcia obowiązków w mafijnej rodzinie, a przecież od tego uciekłem przed pięcioma laty. Chyba nadal nie jestem gotowy do roli, którą miałem odegrać.

— Daj mi czas — powiedziałem po chwili.

— Czas? — Uniósł brwi. — Minęło pięć lat... chcę twojego dobra, synu. Samotność ci nie służy.

— Do trzydziestych urodzin, proszę. To tylko dwa lata.

Luigi uważnie zmierzył mnie spojrzeniem spod przymrużonych powiek. Ostatecznie wypuścił nadmiar powietrza z płuc i skinął.

— Dobrze. Do trzydziestych urodzin.

Musiałem spróbować z tą dziewczyną. Miałem dwa lata na to, by ją w sobie rozkochać i dwa lata wolności od mafijnego obowiązku.

Gdy wyszedłem spod prysznica prosto do swojego pokoju, zobaczyłem wiadomość od Clarissy. Pytała jak przebiegła podróż i czy wszystko w porządku. Uśmiechnąłem się pod nosem, przysiadłem na krawędzi łóżka i wystukałem odpowiedź. Szybko otrzymałem informację zwrotną. Pisałem z nią przez kilka godzin, wcale nie myśląc o tym, by zdjąć mokry ręcznik z tyłka.

***

— Ej, głowa do góry, twardzielu — mruknąłem, klepiąc Davida w ramię. — Nie dowie się.

— Dowie się, na pewno. — David obgryzał skórki, nerwowo rozglądając się po Central Parku. — Zawsze ktoś mu doniesie.

— Nie może zabronić ci kontaktu z matką.

— Może i to zrobił. — Kumpel poprawił ciemne okulary na nosie. — Niepotrzebnie ją narażam...

— Idzie — wtrąciłem, wyłapując w tłumie sylwetkę Sylvii. Złapałem go za barki i spojrzałem prosto w oczy. — To, co robisz, nie jest złe. Pamiętaj o tym. Masz prawo do kontaktu z matką.

Ścisnąłem ramię Collinsa, chcąc dodać mu otuchy, po czym podniosłem się z ławki i odszedłem na bezpieczną odległość. Usiadłem na ławce, zapaliłem papierosa i obserwowałem, jak matka czule obejmuje swojego syna. Ich tajne spotkania były naszą tradycją, ilekroć wracaliśmy do Nowego Jorku. Ostatnim razem, gdy Frank dowiedział się, że jego żona spotkała się z tym kryminalistą, zagroził, że załatwi mu zakaz zbliżania.

— Wziąłem ci z szynką parmeńską.

Głos Nathaniela wyrwał mnie z myśli i zmusił do podniesienia głowy. Zamrugałem kilka razy i spojrzałem na wyciągniętą dłoń brata. Trzymał papierową torbę z bajglem. Kompletnie zapomniałem, że chciałem ich spróbować i kazałem mu wziąć jednego dla siebie.

— Dzięki — mruknąłem, odbierając przekąskę.

— Jak się sprawy mają? — Wskazał podbródkiem na Davida. — Na razie nie wykryto obecności Franka?

— Sylvia twierdzi, że wyjechał do Trenton — odpowiedziałem. — Mają chwilę dla siebie.

— Powinna wziąć z nim rozwód za takie traktowanie.

Brat rozpakował swojego bajgla i wgryzł się porządnie, a następnie popił jedzenie kawą z lokalnej kawiarni. Również skosztowałem swojej przekąski i szybko doszedłem do wniosku, że szynka parmeńska wcale nie smakuje tak dobrze, jak ta w Little Sweetness.

Rano oczywiście obudziłem się z przekrwionymi oczami, gdyż pisałem z nią do czwartej nad ranem, ale nie żałowałem ani minuty. Pisaliśmy także dzisiaj. Zaczęliśmy również uzupełniać konwersację zdjęciami, wobec tego nie omieszkałem teraz dodać fotografii z nowojorskim bajglem w ręce.

Me: Całkiem dobry, choć nie tak smaczny, jak twój croissant.

Clarissa: Kłamczuch.

Clarissa: Bardzo ładna pogoda. Jesteś w Central Parku?

Me: Tak. Mówiłem, że przyjdę wypić kawę nad jeziorem.

Clarissa: Zazdroszczę. W Silverton jest zimno i pochmurno. Siedzę z kotem i nadal próbuje coś narysować.

Do swojej wiadomości dołączyła również zdjęcie. Od razu zauważyłem istotny element.

Me: Cieszę się, że moja bluza zapewnia ci ciepło. Cieszę się również z tego powodu, że będzie później tobą pachniała.

Clarissa: Nie mogłam się oprzeć. Jest naprawdę wygodna.

Uśmiechnąłem się pod nosem, wystukując kolejną odpowiedź. Nawet nie zauważyłem, że Nathaniel przestał jeść i skupił na mnie całą swoją uwagę.

— Masz kogoś? — zapytał prosto z mostu. — Kim ona jest? Zauważyłem już wcześniej, że nosisz jakąś śmieszną bransoletkę, ale nie chciałem cię pytać przy ojcu. To od niej, prawda?

— Mam... kogoś na oku — odpowiedziałem wymijająco, upijając łyk jego kawy. — Nie chcę, żeby don się dowiedział. Nie potrzebuje kazania. Zresztą... to nic pewnego.

— Nie jest Włoszką?

— Nie, w dodatku nie jest pełnoletnia.

— No ładnie. — Nathaniel zagwizdał. — To bardziej nieprzyzwoite, niż moje modelki.

Jego uwaga mnie ubodła, gdyż miała w sobie dużo prawdy.

— Co się dzieje? Kłócicie się z Sofią? — Postanowiłem zmienić temat.

— Właściwie, to nie rozmawiamy ze sobą już jakiś czas. Po porodzie zrobiła się zimniejsza.

— Ona wie, Nath. Ślepy by zauważył, że masz kogoś na boku.

— Tu nie chodzi o to. — Zaśmiał się, przeczesując włosy. Chyba każdy Caruso miał taki tik. — Po prostu się nie kochamy, nie mamy ze sobą żadnych wspólnych tematów, czy chociaż zainteresowań. Oprócz dziecka, które zrobiliśmy z przymusu, nic nas nie łączy. Nie mam pojęcia jak z nią rozmawiać.

— Z pewnością nie poprawisz tej relacji, jeśli będziesz się pierdolić na boku z lafiryndami.

— Dio. — Nathaniel przeżegnał się. — Ty, Adriano Caruso, nazywasz kobiety lafiryndami?

— Nie czepiaj się — mruknąłem. — A z Sofią wcale nie masz trudnej sytuacji. Ona też doskonale wie, w jaki sposób to małżeństwo funkcjonuje. Nie musisz nic mówić, wystarczy, że przy niej będziesz, że będziesz ją wspierać przy wychowywaniu dziecka. Reszta przyjdzie sama.

— Łatwo ci mówić. — Nathaniel zacisnął mocno zęby.

— Czas, Nath. Najważniejszy jest czas. Pamiętasz, jak na Sycylii dziadek Gino złapał dzikiego kota? — Spojrzałem w stronę jeziora, wziąłem kęs bajgla, a po chwili niezbyt kulturalnie, bo z pełną buzią, zacząłem mówić dalej. — Niezliczoną ilość razy drapał nas po rękach, gdy chcieliśmy go pogłaskać. Poświęciliśmy wiele dni, żeby go oswoić. Mimo bólu i rozczarowania próbowaliśmy, aż w końcu pozwolił, abyśmy wzięli go na ręce. Mieliśmy najładniejszego kota w okolicy, a wszyscy kumple nam zazdrościli.

— Wiem, do czego zmierzasz — westchnął.

— Musisz poświęcić jej dużo czasu i równie dużo uwagi. Tylko wtedy coś z tego będzie. Sofia znacznie przewyższa te twoje modelki zarówno urodą, jak i klasą i manierami. Tylko z taką kobietą będziesz dobrym donem. Ona jest kluczem do twojej przyszłości.

— Postaram się, braciszku. — Pokiwał głową. — Naprawdę się postaram.

— Nie przekonuj mnie, przekonaj siebie. Wbij sobie do głowy, że to prawda. Myślisz, że Luigi i Apollonia byli szczęśliwi na początku? Oczywiście, że nie. Ale się nie poddali. Ty też się nie poddawaj. Sofia wcale cię nie skreśliła.

Nathaniel oparł dłoń na udzie i obrócił się twarzą w moją stronę. Znowu ugryzłem kawałek bajgla, lecz przez palący wzrok brata nie byłem w stanie go przełknąć. Wiedziałem, że znowu przybrałem rolę terapeuty, mimo iż sam miałem w głowie totalny huragan.

Sam siebie nigdy w pełni nie rozumiałem. Nie miałem pojęcia, jakim cudem problemy innych były ważniejsze, niż moje osobiste, ale zawsze w ten sposób działałem. Nawet teraz umoralniałem swojego brata, choć sam nie byłem święty, a to, że skupiłem się na Clary ze względu na jej wygląd jedynie potwierdza tą tezę. Tak samo jak to pieprzone wzdychanie do pośladków Kate Willis i jej nieprzeciętnie kształtnego biustu.

— Kiedy ostatnio coś zaliczyłeś?

Pytanie bruneta sprawiło, że ta cholerna przekąska z szynką parmeńską stanęła mi w gardle. Z trudem ją przełknąłem, myśląc nad najlepszą odpowiedzią.

— Ostatnio? Weryfikację w firmie, czemu pytasz?

Nathaniel prychnął pod nosem, pokręcił głową i wrócił do jedzenia. Doskonale wiedziałem, o co mu chodziło, wolałem jednak uniknąć niepotrzebnego tematu. Siedzieliśmy w Central Parku prawie godzinę, czekając, aż Collins zakończy spotkanie z Sylvią.

***

Dudniło mi w uszach, a tłum torował przejście do baru. Collins i starszy Caruso zniknęli gdzieś między masą ludzką, skuszeni widokiem młodych ciał. Natomiast ja, jako naczelny maruda w stadzie, zgodziłem się zająć miejsce w kolejce i zamówić alkohol. Trzymałem ręce w kieszeni, opierając się bokiem o blat, by mieć lepsze pole do obserwacji. Barman mieszał właśnie drinka dla trzech, ładnych dziewczyn, rzucając przy okazji dowcipami. Po prawej stronie jakaś para wykłócała się i szarpała ze sobą, nieopodal, inna dwójka wymieniała się gumą do żucia.

Tancerka w zwisającej z sufitu klatce właśnie zdjęła stanik i rzuciła go w grupkę chłopaków, którzy świętowali wieczór kawalerski. Gdzieniegdzie były drinki, gdzieniegdzie były kreski i piguły. Normalny wieczór w klubie w samym centrum Manhattanu.

Tylko ja, zmęczony tym całym syfem wokół, męczyłem się obecnością tutaj.

Skupiłem uwagę na dwójce siedzącej przy barze. Młody chłopak pochylił się nad dziewczyną, żeby szepnąć jej coś do ucha. Jednocześnie wyciągnął rękę i wrzucił białą pigułkę do kolorowego drinka. Mieszanka w ciągu sekundy rozpuściła się, pozostawiając jedynie kilka bąbli z gazem.

Nie pamiętam dokładnie chwili, w której ruszyłem do przodu, trącając innego gościa barkiem, aż rozlał swojego drinka. Pamiętam za to moment, gdy złapałem gówniarza za głowę, a następnie cisnąłem jego twarzą w blat, aż polała się krew z rozwalonego nosa.

— Kurwa mać! — wrzasnął. — Co ty odpierdalasz?!

— Jeszcze słowo, a wyrwę ci język — odpowiedziałem cholernie niskim tonem. — Masz dwie opcje, gnoju, wypierdalasz stąd w podskokach, albo cisnę twoim łbem jeszcze raz w blat. Tym razem postaram się złamać przy okazji żuchwę.

— Spierdalaj! Wiesz, kim jest mój ojciec?!

— A co, chcesz, żebym od razu po niego zadzwonił z informacją, że musi zidentyfikować zwłoki swojego syna gwałciciela?

Barman z przerażeniem w oczach sięgnął po telefon stacjonarny, który miał pod ladą. Wokół zrobiło się lekkie zamieszanie, a fakt, że trzymałem gówniarza za włosy, wykręcając mu boleśnie rękę, jedynie potęgował zakłopotanie zgromadzonych osób.

— Mam dzwonić po policję...? — zapytał ktoś z tłumu.

— O co ci chodzi? — Zapytał facet, którego potrąciłem.

— Wrzucił dziewczynie piguły do drinka — mruknąłem.

Zrobiło się jeszcze większe zamieszanie, a dziewczyna, którą uratowałem przed wykorzystaniem, rozbeczała się niczym małe dziecko pod wpływem emocji. Jeden z barmanów szybko sprawdził zapis z kamery sprzed kilku minut, potwierdzając moje słowa. Chłopak próbował uciec, ale grupa oburzonych ludzi szybko go zatrzymała. Ostatecznie odebrała go ochrona, która miała następnie przekazać go w ręce policji. Ja w tym czasie ulotniłem się z miejsca zdarzenia, gdyż nie miałem ochoty na zeznania. Nagrania z kamery powinny być wystarczającym dowodem w sądzie.

— Adriano, niszczyciel dobrej zabawy, Caruso — zaśmiał się Nathaniel, gdy odnalazłem go z Collinsem. Opierali się o ścianę i sączyli whisky. — Zawsze jesteś na posterunku, braciszku. Niewinna niewiasta uchroniona przed kolejnym zboczeńcem, wypijmy za to.

— Masz rację. — Odebrałem alkohol i upiłem porządny łyk.

Spojrzałem jeszcze w stronę głównego wejścia, gdzie przez niedomknięte drzwi mogłem dostrzec reflektory policyjne. Uśmiechnąłem się pod nosem, a następnie podążyłem za chłopakami krętymi schodami. Wiedziałem, że kumple mojego brata czekali na nas w VIP-roomie, gdzie zapewne ściągnęli kilka tancerek. Zawsze tak wyglądał ten ich żałosny męski wieczór. Chłopcy totalnie uzależnieni od społeczeństwa i tego, jakie wyznaczało trendy. Pseudo samce alfa, wychowani na kasie ojców, za wszelką cenę próbujący udowodnić swoją wyższość. Więźniowie pierwotnego instynktu.

Moje dwudzieste szóste urodziny, które spędziliśmy w Las Vegas, też były tak samo beznadziejne i monotonne. Nathaniel chciał zrobić mi niespodziankę, a jego kumple namówili go, by zarezerwował cały apartament w Vegas. Przecież każdy facet marzy o szaleństwach w mieście grzechu. Tymczasem taka maruda jak ja, mająca dość cholernych striptizerek i dziewczynek sięgających równie ochoczo do mojego portfela, co do rozporka, wolała się zaćpać i pójść spać, niż oglądać kolejny opłacony pokaz.

Jedynie trójkąt z Davidem, to było coś godnego zapamiętania z tego feralnego weekendu.

W górnej części klubu panował półmrok, a muzyka była bardziej znośna dla uszu. Nasz pokój znajdował się na samym końcu korytarza. Przywdziałem najlepszy wyraz twarzy tuż przed wejściem. Bordowo czarny wystrój tworzył klimat typowego pokoju burdelowego. Gdzieniegdzie rozświetlały go paski neonów. Naprzeciwko od wejścia wisiało ogromne lustro weneckie, które pozwalało na obserwowanie sytuacji w klubie. Na środku umieszczono podest, a na nim wysoką na trzy metry metalową rurkę, wokół której wiła się piękna tancerka. Miała na twarzy koronkową maskę z kocimi uszami, która wyjątkowo kusząco się prezentowała w połączeniu z ciemną szminką. Dwie dziewczyny donosiły drinki dla zgrai, która obserwowała pokaz.

— Oto nasz bohater! — krzyknął David.

Skarciłem go spojrzeniem, ale skurczybyk w ogóle się nie przejął. Skinął na jasnowłosą kelnerkę, która z gracją zbliżyła się z tacą. Każda z nich miała na sobie stanik, majtki i króciutką, kusą spódniczkę. Diamenty wszyte w materiał bielizny mieniły się w tym marnym, czerwonym naświetleniu.

— Masz, zrelaksuj się.

David podał mi skręta, którym ochoczo się zaciągnąłem. Pociągnąłem kilka razy, czując zbliżający się stan. Już dawno nie pozwalałem sobie na narkotyki, ale dzisiaj... dzisiaj mogłem nieco zaszaleć. Odwróciłem głowę w stronę podium i obserwowałem figury, jakie prezentowała kobieta kot.

Przepiłem smak skręta kieliszkiem tequili, a następnie pogrążyłem się w idiotycznej rozmowie z kumplami brata.

Po godzinie spędzonej w tym towarzystwie już czułem cholerne zmęczenie. Monotonność ich rozmów zaczynała mnie przygniatać. Zupełnie, jakbym cofnął się do liceum.

— Idę się przewietrzyć — krzyknąłem do Nathaniela. — Duszno mi od tego dymu.

— Jasne!

W głowie mi szumiało, gdy wyszedłem z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Znałem ten klub i wiedziałem, że na końcu korytarza znajdowało się wyjście na zewnątrz. Przetarłem zmęczoną twarz, przejechałem dłonią po włosach i już zacząłem grzebać w kieszeni za paczką papierosów. Nacisnąłem łokciem klamkę, a chłodne powietrze Nowego Jorku przyjemnie rozbudziło mój przepity umysł. Wciągnąłem w nozdrza zapach spalin, papierosów, zepsucia i gówna.

Nowy Jorku, jak ja cię kurwa nienawidzę.

Obrysowałem filtrem kształt swoich ust, a ostatecznie przygryzłem go nieco, gdy podpalałem końcówkę papierosa. Wciągnąłem nikotynę do płuc i przytrzymałem ją na kilka sekund, rozkoszując się chwilowym bezdechem.

— Ledwo pojawiłeś się w mieście, a już o tobie głośno, szczeniaku.

Padre nostro, che sei nei cieli, daj mi cierpliwość.

Wypuściłem dym nosem, wsłuchując się w powolne kroki. Odszukałem w kieszeni składany nóż i pogratulowałem sobie w myślach, że zdecydowałem się go zabrać na dzisiejszą eskapadę.

— Czego chcesz, Fabio? — mruknąłem, spoglądając na mężczyznę spod półprzymkniętych powiek.

Był sam.

Idealnie ułożone czarne włosy błyszczały, odbijając światło starych kinkietów, jakie wisiały na pobliskim murze. Jeden kosmyk wyrwał się z tego dzieła i niesfornie spoczywał na zmarszczonym czole. Lustrował mnie swoimi stalowo niebieskimi oczami z taką surowością, że poczułem się jak młodszy, zły braciszek. Zadbany zarost zdobił jego szeroki podbródek i kwadratową szczękę. Brwi wygięły się złośliwie, rzucając cień na te wściekłe oczy. Dwa guziki czarnej koszuli były niezapięte, natomiast mankiety podwinięte, jakby zaraz miał ubrudzić sobie ręce. Dumna postawa Włocha zadziałała mi na nerwy. Zacisnąłem mocniej usta na papierosie, znowu wciągając rakotwórczy dym do płuc.

— Wyszedłem zapalić. — Wzruszył ramionami. — Jak ci się wiedzie w Portland?

— Co cię to obchodzi? — Obróciłem się twarzą do niego. — Na pewno lepiej niż tobie. Słyszałem, że straciłeś kolejne rejony i kluby.

— Chwilowe nieporozumienie. — Złość błysnęła w jego oczach, gdy usłyszał mój przytyk. — Ja natomiast słyszałem, że ojczulek musiał załatwić ci awans i wykupił udziały w firmie. Chyba wcale nie masz tak wielkiego talentu, jak wspominała twoja matka.

Teraz to ja zacisnąłem mocniej szczękę ze złości.

— To chyba nierozsądne, przychodzić samotnie na obcy teren.

— Obcy? — Uniósł wyzywająco brew, prychając pod nosem. — Rodzina Caruso straciła wpływy na Harlem.

— Nie straciła, tylko oddała rodzinie Inzerillo — poprawiłem go.

— Inzerillo nie panuje nad tym terenem. — Fabio oparł się plecami o mur i podwinął nogę pod siebie. — Sam zresztą widziałeś, kluby nie są odpowiednio zabezpieczone.

— O co ci chodzi, Fabio? Czego chcesz? — Zmrużyłem gniewnie oczy.

— Po co te nerwy? — Złośliwy uśmiech wtargnął na jego twarz. — Przyszedłem się zabawić i załatwić pewną sprawę... przy okazji, wreszcie mogę cię zapytać, jak radziłeś sobie po śmierci Eleny? — Moje serce przestało bić na moment. — Taka niewinna, taka urocza... wydawała się chodzącym ideałem. Jedynym mankamentem, jaki posiadała, była ta obsesja na punkcie piwonii. Ich zapach musiał być wyjątkowo duszący, w połączeniu z zapachem krwi, prawda?

— Nie wymawiaj jej imienia — syknąłem przez zęby.

Zacisnąłem dłonie w pięści i już przygotowałem się do tego, by roztrzaskać twarz Fabia. Adrenalina wypełniła moje żyły, przyćmiewając zdrowy rozsądek. Paląca potrzeba wyładowania wszystkich swoich problemów na tym zarozumiałym gnoju była tak duża, że włosy stanęły mi na karku.

Drzwi nagle otworzyły się z głośnym trzaśnięciem, a ze środka wyszło trzech osiłków. Stanęli dumnie za Nazorine i zmierzyli mnie spojrzeniem.

Niedobrze.

Bardzo niedobrze.

Wręcz chujowo.

Zaciągnąłem się ostatni raz nikotyną, ściskając w dłoni rączkę składanego noża. Biała broń przeciwko trzem pistoletom nie dawała mi zbyt wielkich szans... ale trudno, najwyżej zdechnę. Nie miałem odwagi sam się zabić, zginę więc w walce.

Wyrzuciłem peta i przydeptałem go czubkiem buta, pochylając się nieco do przodu. Przygotowałem się do skoku na mężczyznę stojącego najbliżej. Chciałem wykorzystać go jako żywą tarczę, by chociaż minimalnie podnieść swoje szanse na przeżycie, albo zamordowanie Fabia.

I gdy już obmyśliłem w pełni swój plan, w drzwiach stanął Nathaniel z odsieczą. Odetchnąłem dosłownie na ułamek sekundy, bo szybko uświadomiłem sobie, że żaden z nas nie miał pistoletu.

— Fabio, stary przyjacielu, dlaczego nie bawisz się w środku? — zaczął brat, wciskając dłonie w kieszenie spodni. — Boisz się, że cię ktoś rozpozna?

— Dlaczego miałbym? — prychnął. — Bawię się idealnie. Wypiłem kilka drinków i zdążyłem już przelecieć trzy małolaty w waszym ulubionym VIP-roomie. — Nazorine przymknął na moment oczy i zaciągnął się powietrzem. — Tak, czuję to, pachniecie moją spermą na kilometr.

Przełknąłem żółć, jaka podeszła mi do gardła. Nigdy więcej moja noga nie przestąpi progu tego klubu.

— Jesteś popierdolony... — wysyczał Collins.

— Seth, kiedy wreszcie oddasz mi moje pieniądze? — Fabio zwrócił się do jednego z kumpli Nathaniela, ignorując wcześniej Davida. — Termin już minął, a ty się bawisz, jakbyś wcale nie wisiał mi dwudziestu tysięcy. Gdzie moja forsa?

— Ja...

Teraz już miałem pewność, że mój brat obracał się w towarzystwie debili, bo tylko tak mogę nazwać ludzi, którzy pożyczają kasę od mafii. Zwłaszcza od człowieka takiego, jak Fabio Nazorine.

— Seth, Seth, Seth... — Włoch pokręcił głową, cmokając pod nosem. — Nie taka była umowa.

— Wszystko ci oddam!

— Nie wątpię.

Wszystko trwało dosłownie sekundę.

Gdy dostrzegłem, jak Fabio sięga do kabury jednego ze swoich żołnierzy, w jednej chwili złapałem Nathaniela za ubranie, szarpiąc jego ciałem. Usiłowałem go zasłonić, choć tak naprawdę sam byłem kryty. Przez Davida, oczywiście. Reszta odskoczyła na bok, potykając się i przewracając.

Fabio wycelował i bez wahania pociągnął za spust. Kula przeszyła kolano Setha. Mężczyzna wydał z siebie przeraźliwy krzyk i upadł na beton, łapiąc się za nogę. Zacisnąłem palce na ramieniu Davida, usiłując go odepchnąć. Nie mogłem pozwolić na to, by następny w kolejce był właśnie on, musiałem działać.

— Masz dwa dni. Później, twój ojczulek dostanie cię w słoiku. — Fabio schował broń do kabury, poprawił mankiety koszuli i skinął na nasze, szarpiące się trio. — Panowie, miłej zabawy.

Wszedł do klubu, zabierając ze sobą strażników, a my nadal staliśmy jak zaklęci, wpatrując się w wolno zamykające się wrota.

— Nath... Nath, proszę cię... pomóż — jęczał Seth, zwijając się z bólu.

Brat zadarł wysoko podbródek, posyłając chłodne spojrzenie rannemu.

— Twój dług, twoje problemy — powiedział oschle. — Wracamy do domu.

— Nic nie zrobisz?! — Frank zastąpił drogę mojego brata. — Wygląda na to, że znasz tego całego Fabia, powiedz, co mamy zrobić? Iść na policję?

— Mówiłem wam dwa razy, od kogo kupować narkotyki, a kogo unikać jak ognia. Nazorine był osobą, od której kazałem wam się trzymać z daleka. Widocznie macie za mało oleju w głowie, skoro nie wzięliście na poważnie moich słów. Teraz zorganizujcie pieniądze i go spłaćcie, chyba że chcecie, aby wasze kości wypłynęły w Zatoce Martwego Konia.

Nathaniel minął rozmówcę i położył dłoń na klamce. Frank jednak złapał go mocno za ramię, zatrzymując praktycznie w miejscu.

— Tylko tyle masz do powiedzenia? Po tych latach przyjaźni?

— Przyjaźni? — Nath żachnął się. — Lepiej zawieź braciszka do szpitala, Frank, zanim się gówniarz wykrwawi. Nasza znajomość właśnie się skończyła.

Starszy Caruso wszedł do klubu, natomiast nasza dwójka podążyła za nim niczym wierne psy za właścicielem. Brat szybko wybrał numer do capo, informując, że nasza zabawa właśnie dobiegła końca.

Jechaliśmy czarnym G63 w kompletnej ciszy. Biagio, który kierował, spoglądał na nas co chwilę, marszcząc brwi, jakby ze stresu. Nie obchodziło mnie to, że Nathaniel stracił kumpli. Wręcz, cieszyłem się, że wreszcie zbędny balast został wyrzucony do kosza. Wiedziałem też, że obwiniał się za popełnienie błędu.

Cała ta banda pseudo samców alfa była teraz idealnym punktem informacyjnym Fabia. Nie miałem pojęcia, co takiego mógł im powiedzieć Nathaniel, ale usilnie wierzyłem, że ich relacje opierały się tylko i wyłącznie na piciu i pieprzeniu.

Oparłem głowę o szybę, przypominając sobie całą sytuację sprzed kilkudziesięciu minut. Zastanawiałem się, co tak naprawdę chodziło po głowie Fabia, gdy nawiązał do Eleny. Trzydzieści razy powtórzyłem w myślach słowa mężczyzny.

Krew i piwonie.

Zapach krwi i zapach piwonii.

Rzeczywiście była to obrzydliwie dusząca mieszanka, ale skąd on mógł to wiedzieć?

Zerwałem się gwałtownie, zaciskając mocno palce na podłokietniku. Głowa mnie rozbolała, gdy usilnie próbowałem przypomnieć sobie tamten feralny poniedziałek. Analizowałem każdą godzinę po godzinie, aż wreszcie dotarło do mnie najważniejsze.

Przyniosłem Elenie piwonie godzinę przed jej śmiercią.

***

Do willi wróciliśmy około trzeciej w nocy. Od razu udałem się pod prysznic, żeby zmyć z siebie brud. Strumień letniej wody spływał wzdłuż mojego ciała, gdy stałem tak bezwładnie, opierając czoło o zimne kafelki. Nie miałem żadnych dowodów, na to, że to on zamordował moją ukochaną, ale planowałem je zdobyć. Musiałem mieć pewność, że rzeczywiście Nazorine za tym stoi. Mój zepsuty umysł i tak podsuwał mi wiele złych scenariuszy, dlatego teraz chciałem zachować jakąś trzeźwość. Planowałem pójść do ojca, by pomógł mi w zdobyciu nagrań ze szpitala.

Wsunąłem bokserki i wytarłem włosy z resztek wody. Wszedłem pod chłodną, satynową pościel i wreszcie sięgnąłem po telefon. Zobaczyłem pięć nowych wiadomości od Clarissy, a także jedną od Rayana.

Środa została wybrana jako dzień egzekucji.

***

#LatteiMarlboro

#TrylogiaMarlboro

#LiM_watt

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro